Najnowsze dwupłytowe wydanie winylowe |
Kilkanaście miesięcy
temu opisywałem potencjalne rozterki miłośnika twórczości
The Beatles, próbującego zebrać kanon ich dokonań. Nie od dziś wiadomo, że
specjaliści od marketingu sztukę wielokrotnej sprzedaży starego i dobrze
znanego produktu opanowali do perfekcji. Dostępna jest zasadnicza dyskografia w
wersji brytyjskiej, uznanej za podstawową oraz kilka ważnych pozycji
uzupełniających. Jeśli dodać do tego różniące się okładkami i zawartością
edycje amerykańskie, japońskie oraz dodatkowo wersje monofoniczne, to pole
manewru wydaje się istotnie dość spore. Z racji półwiecza, jakie właśnie minęło
od premiery jednej z najważniejszych płyt Wielkiej Czwórki Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band, wydawcy ponownie z uśmiechem
zatarli rączki, a fanom zespołu przybył dodatkowy ból głowy. Zgodnie z
przewidywaniami, 26 maja płytę wydano ponownie, w dodatku w wielu różnych edycjach.
Cena też do wyboru – od około sześćdziesięciu do pięciuset siedemdziesięciu
złotych. Dawni fani The Beatles zapewne chętnie zaspokoją
swe młodzieńcze marzenia, stąd też nie wątpię, że i ta najdroższa wersja
również znajdzie nabywców.
Raz jeszcze nowy winyl |
Zastanawiałem się jak
jeszcze można poprawić brzmienie tego albumu, wszak remastering z 2009 roku
wydawał się ostateczny i wręcz idealny. Okazuje się jednak można i to w sposób
znaczący. Trzeba przypomnieć, że w połowie lat sześćdziesiątych studio przy
Abbey Road dysponowało jedynie magnetofonami czterośladowymi. By zrealizować
wszystkie, nawet najbardziej zwariowane pomysły trzeba było wykonać wiele
nakładek, a niestety analogowy sprzęt, nawet studyjny ma to do siebie, że każda
kopia jest minimalnie gorsza od oryginału. Stąd też najnowsze poprawione
brzmienie docenił zwłaszcza Ringo Starr, który stwierdził, że jego perkusja
nareszcie brzmi soczyście i dynamicznie - tak jak powinna.
Sierżant Pieprz w wersji mono (część boxu The Beatles In Mono) |
Pół wieku to wystarczająco
długo, by móc stwierdzić, że dzieło The Beatles oparło się próbie czasu. Dalej
fascynuje. Schyłek lat sześćdziesiątych był wyjątkowym okresem dla muzyki
rockowej. Wówczas powstały płyty, które dziś zaliczane są do światowego kanonu.
Sam rok 1967 prócz albumu Beatlesów przyniósł aż dwa pierwsze krążki The Doors,
pamiętną płytę The Velvet Underground & Nico, Are You Experienced Jimmiego Hendrixa, niezapomniany debiut Pink
Floyd - The Piper At The Gates Of Down,
albumową wersję legendarnego musicalu Hair,
niesamowity Disraeli Gears grupy Cream,
odkrywczy Astral Weeks Vana
Morrisona, niepokojący John Wesley
Harding Boba Dylana, czy burzący konwencje, eksperymentalny Absolutely
Free Franka Zappy i The Mothers of Invention. To jedynie kilka przykładów, a
podobnych albumów było naprawdę wiele. Próbuję sobie wyobrazić rozterki
ówczesnych miłośników rocka, wszak młodzież w każdym pokoleniu finanse ma
zwykle dość skromne.
Nie jestem pewien, czy
istotnie jest to najlepsza płyta legendarnej czwórki. Poprzestańmy na
stwierdzeniu, że z całą pewnością jest jedną z najbardziej inspirujących i znaczących.
w analogowym brzmieniu... |
Któż nie zna pochodzącego z niej utworu With
a Little Help from My Friends zaśpiewanego dwa lata później na festiwalu w
Woodstock przez szerzej nie znanego Joe Cockera. Mówi się, że to jedyny utwór
Beatlesów, którego brawurowy cover okazał się lepszy od oryginału....
Już Revolver, wydany rok wcześniej poprzedni krążek Beatlesów zwiastował
zmiany w stylistyce zespołu. Piosenki były coraz bardziej wyrafinowane, a
muzycy nie stronili od eksperymentów. W przypadku Sierżanta Pieprza ich
wyobraźnia, czasem wspomagana niezbyt legalnymi środkami rozszerzającymi
świadomość poszybowała naprawdę daleko. Mimo ograniczonych możliwości studia stworzyli
dzieło wręcz wizjonerskie. Często krytycy powtarzają, że był to pierwszy w
historii concept album. Jeśli nawet, to nić łącząca wszystkie kompozycje była
dość wątła, choć jakimś cudem piosenki te wiążą się. Płyta zaskakuje
różnorodnością i bogactwem pomysłów. Powstała w okresie, gdy członkowie grupy zrezygnowali
z występów na żywo, decydując się jedynie na wydawanie płyt studyjnych. Początki
były obiecujące, jednak z biegiem lat relacje między muzykami psuły się coraz
bardziej, co znacznie utrudniało proces twórczy.
Wersja stereo, pochodząca z boxu The Beatles (2009) |
Geoff Emerick, akustyk
z Abbey Road twiedzi, że nagrywanie albumu
Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band zajęło zespołowi ponad siedemset
godzin. Tu warto przypomnieć historię Please
Please Me (1963), pierwszej długogrającej płyty Beatlesów. Zawierała ona cztery utwory z dwóch singli, do których w
pośpiechu dograno jeszcze dziesięć piosenek. Tę dziesiątkę zarejestrowano w
ciągu dziewięciu godzin i czterdziestu pięciu minut. Dało się, choć ostatnią piosenkę Twist and Shout
przeziębiony John Lennon wykonywał wspomagając się tabletkami na ból gardła,
które i tak nie pomogły. Jego zachrypnięty głos dał utworowi niesamowity klimat.
Trzy lata później wszystko wyglądało inaczej. To był praktycznie inny, znacznie
bardziej dojrzały zespół. Wielka Czwórka uwolniona od męczących koncertów,
podczas których entuzjazm publiczności praktycznie zagłuszał wszystko, a muzycy
nie słyszeli się wzajemnie - w studiu wspięła się na wyżyny kreatywności. Eksperymentowano
na każdym etapie i przy każdym dźwięku. Nie było problemu z zatrudnieniem
czterdziestoosobowej orkiestry, którą i tak trzykrotnie powiększono odpowiednio
miksując dźwięk.
Okolicznościowe wydanie z 1987 roku, na dwudziestolecie premiery |
Szukano niekonwencjonalnych brzmień, muzykę przetwarzano dość prymitywną jeszcze wówczas elektroniką, albo odtwarzano zwalniając bądź przyspieszając przesuw taśmy. Bywało też, że samą taśmę cięto na drobne kawałki, które sklejano w przypadkowej kolejności. Po wydaniu tej płyty, już nic nie było takie samo. Sierżant Pieprz zrewolucjonizował zarówno estetykę, jak i sposób pracy w studiu.
Cały projekt był
nowatorski w każdym niemal zakresie. Była to pierwsza płyta, gdzie na okładce
znalazły się wszystkie teksty piosenek. Już pół roku później amerykański krytyk
literacki, profesor angielskiego Richard Poirier poddał je analizie krytycznej.
Nawiasem mówiąc sam jestem ciekawy jak zinterpretował te marmoladowe nieba, sztuczne
kolorowe kwiaty i mandarynkowe drzewa... Całości dopełnia zapadająca w pamięć
okładka, na której prócz członków zespołu odzianych w barwne kostiumy tytułowej
orkiestry Sierżanta Pieprza umieszczono kartonowe podobizny kilkudziesięciu
znanych osób. Niektóre zniknęły z oryginalnego projektu (Ghandi), innych nie
umieszczono w obawie przed skandalem (Hitler oraz Chrystus). Jest też misterna
dekoracja z roślin i kwiatów (wśród której dostrzec można także... konopie
indyjskie), jest też sporo nieco dziwnych rekwizytów (pluszowy wąż, królewna Śnieżka,
telewizor, świecznik, hinduska bogini Kali, krasnoludek ogrodowy itp) oraz
kilka innych kamiennych figurek.
Wersja stereo, pochodząca z boxu The Beatles (2009) |
John, George, Paul i
Ringo stworzyli dzieło niezwykłe i ponadczasowe, dalekie od banału, bogate
brzmieniowo, z tekstami, które nie poddają się prostej interpretacji.
Jubileuszowe wydanie deluxe wzbogacono o drugi krążek z alternatywnymi wersjami, które rzucają nowe
światło zarówno na proces powstawania płyty, jak i kształtowanie się
ostatecznego brzmienia poszczególnych piosenek. Bogatsze wersje zawierają także
mix 5.1, ponad sto minut nagrań odsłaniających powstawania albumu, stuczterdziestostronicową
książkę, dokumenty filmowe i wiele innych atrakcji. Każda z edycji zawiera
pamiętną kartonową wkładkę z podobizną Sierżanta Pieprza, jego epoletów, medali
i wąsów. Ciekawe czy ktokolwiek kiedykolwiek je wycinał?...
słuchacz
Książeczka, portret i wąsy w wersji 1987 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz