piątek, 16 czerwca 2017

VOO VOO w krainie bluesa





Cyklicznie organizowany festiwal Blues na Świecie budził mą ciekawość już od kilku lat. Systematycznie rośnie jego ranga, przybywa też atrakcyjnych wykonawców. Organizatorzy świeckiej imprezy, jak sami twierdzą, kierują się mottem Williego Dixona – on zaś uważał, że blues to korzenie, reszta muzyki to owoce. Realizują to motto w praktyce i zapraszają prócz gwiazd także młodych artystów, pracujących dopiero na swoją popularność, których jednak naprawdę warto posłuchać. Formuła festiwalu jest dość szeroka i choć niezbyt ortodoksyjnie bluesowa, to jednak gwarantująca wrażenia muzyczne z naprawdę wysokiej półki. Wspomnę tu występ Bena Poole’a , młodego brytyjskiego gitarzysty z zespołem, który zdążył zyskać uznanie nieżyjącego już Garry Moore’a oraz Jeffa Becka, przeżywającego drugą młodość artystyczną. Dziś jednak nie o samym festiwalu, ale o piątkowym koncercie gwiazdy wieczoru, czyli grupy VOO VOO.



Ben Poole z zespołem
Wprawdzie Wojtek Waglewski już witając publiczność uczciwie stwierdził, że związki jego zespołu z bluesem są dość odległe, jednak nie od dziś wiadomo, że inspiruje go wiele nurtów i czasem nawet całkiem różne stylistyki. Początków zapowiadających obrany kierunek należałoby szukać już na płycie I Ching Zbigniewa Hołdysa. Był to trochę niesprawiedliwie zapomniany dziś projekt, który na początku lat osiemdziesiątych połączył siły niemal całej ówczesnej czołówki polskiego rocka. Waglewski dołożył do niego swą cegiełkę w postaci utworu Ja płonę, w którym udowodnił, że jest nie tylko świetnym gitarzystą, ale potrafi również śpiewać. Mnie już wówczas wyjątkowo wpadła w ucho jego piosenka Milo, utrzymana w duchu reggae i zaśpiewana w tajemniczym, nieistniejącym języku. Zresztą cała płyta jest naprawdę świetna i często lubię do niej wracać. Mówiąc o historii VOO VOO należałoby jeszcze cofnąć się do początku lat siedemdziesiątych i przypomnieć działalność grupy Osjan (lub jak kto woli Ossian – pisownia bywa różna), w której Wojciech Waglewski również występował. Był to dość niesamowity projekt jak na ówczesne polskie warunki, próbujący tworzyć nieco nawiedzoną muzykę inspirowaną kulturą hinduską, a później niemal całego świata. To nieco etniczne brzmienie słychać w muzyce Waglewskiego do dzisiaj.

VOO VOO na scenie świeckiego amfiteatru
VooVoo działa na polskiej scenie rockowej ponad trzydzieści lat. Zespół nagrał blisko trzydzieści albumów studyjnych i niemal dziesięć koncertowych. Myślę jednak, że znajomość tego materiału i tak nie wystarczy do zrozumienia fenomenu jakim jest grupa Wojtka Waglewskiego. Ich muzyka w niewytłumaczalny sposób potrafi oczarować, wciągnąć i uzależnić. Być może sekret tkwi w umiejętnym mieszaniu stylów i tradycji. Słucham muzyki tego zespołu od wielu lat. Na mojej półeczce stoi piętnaście płyt sygnowanych ich logiem, a mimo to nie potrafię do końca wytłumaczyć tej fascynacji. W miniony piątek doszedł jeszcze jeden element. Przyznam, że dopiero wówczas po raz pierwszy usłyszałem zespół na żywo. Wrażenie było niesamowite. Zwłaszcza na koncercie widać niesamowite muzyczne porozumienie i wzajemną inspirację. Nie bez znaczenia była atmosfera, jaką stworzyła publiczność świeckiego amfiteatru. Zespół zagrał w swoim pełnym i od lat niezmiennym składzie. 

VOO VOO
Prócz lidera zobaczyliśmy i usłyszeliśmy Mateusza Pospieszalskiego na saksofonach i pianie Fendera, Karima Martusiewicza na gitarze basowej oraz Michała Bryndala na perkusji. Ten ostatni zastąpił w 2011 roku Piotra „Stopę” Żyżelewicza, po jego śmierci na skutek udaru mózgu. Po kilku latach wspólnego grania trwale zintegrował się z zespołem i stanowi jego mocne ogniwo. Tu mała dygresja. Zespół, jako gwiazda piątkowego wieczoru wystąpił ostatni. Muzycy rozpoczęli koncert 9 czerwca około 23.30. Jakiś czas po północy Wojtek Waglewski ogłosił ze sceny, że właśnie dziś i teraz Michał Bryndal skończył trzydzieści cztery lata. Oczywiście wypowiedź ta sprowokowała spontaniczne sto lat, odśpiewane przez całą publiczność, a życzeniom po koncercie nie było końca. Artyści grali z niespotykaną swobodą, wręcz widać było radość, jaką czerpią ze wspólnego muzykowania. Zespół zaprezentował materiał ze swej najnowszej płyty, zatytułowanej 7, przypomniał też kilka starszych, dobrze znanych kompozycji. Pojawił się także mój ulubiony utwór Nim stanie się tak jak gdyby nigdy nic. Wiem, nie jestem oryginalny, wszak to jedna z najbardziej znanych piosenek w całym dorobku grupy.


VOO VOO
Wypada podkreślić wyjątkową grę Mateusza Pospieszalskiego. Jego saksofony zawsze wyjątkowo dobrze korespondowały z gitarą Waglewskiego, wszak bywało, że w przeszłości występowali jedynie w duecie. Do tego umiejętnie dobarwiał całość krótkimi solówkami na pianie Fendera. Gdzieś znalazłem stwierdzenie, że zespół każdy swój koncert gra tak, jak miałby to być ich ostatni występ. I chyba jest w tym jakaś prawda, bowiem naprawdę dają z siebie wszystko. A co ciekawe – takich koncertów dają rocznie koło setki. I każdy jest unikalny, jedyny w swoim rodzaju.


VOO VOO
VOO VOO doskonale sprawdza się także w roli zespołu akompaniującego. Dość wspomnieć tu albumy Martyny Jakubowicz, Antoniny Krzysztoń, Renaty Przemyk, Kazika oraz zespołów Raz Dwa Trzy, Hot Water czy Atrakcyjny Kazimierz. W roku 1995 Wojtek Waglewski był również producentem legendarnej i trudno dziś dostępnej płyty Tribute To Eric Clapton. Trzeba wyróżnić także pamiętny album Tischner, zarejestrowany w 2006 roku ze znakomitą góralską kapelą Trebunie-Tutki. Ta wyjątkowa formacja zasługuje na zupełnie oddzielne omówienie. Przeszła długą i ciekawą drogę artystyczną, od typowej kapeli ludowej do zespołu grającego World Music, który jednocześnie potrafi połączyć umiłowanie tradycji i wierność góralszczyźnie z reggae, rockiem, techno i jazzem. Przypomnę ich wspólne występy z jamajską grupą The Twinkle Brothers oraz innymi wybitnymi muzykami, reprezentującymi różne style i tradycje. Ten element jest wspólnym mianownikiem dla obu zespołów. 

VOO VOO
VOO VOO, choć w zasadzie jest kapelą rockową czerpie pełnymi garściami od Hendrixa, Coltrane’a i Davisa. Te nazwiska pokazują rozpiętość inspiracji, pewną wielokulturowość obecną w ich muzyce, która przy tym daleka jest od eklektyzmu i zachowuje swój własny, niepowtarzalny i łatwo rozpoznawalny rys. To świat barwny i pełen specyficznej magii. Grupa nagrywa i koncertuje z polskimi muzykami, potrafi również znaleźć wspólne nuty z wykonawcami z krajów egzotycznych. Współpracują z teatrem Scena Ruchu z Lublina, bywa też, że występują z Orkiestrą Symfoniczną i Chórem Teatru Wielkiego Opery Narodowej...


Dwa lata temu ukazał się siedmiopłytowy box, podsumowujący trzydzieści lat działalności zespołu. Składające się nań krążki zostały wybrane z różnych lat. Jest tam pięć ważnych płyt z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych oraz dwa niepublikowane wcześniej koncerty – Jarocin 2015 i trzy lata wcześniejszy Przy Lampce, zarejestrowany w ramach projektu Szczecin_Unplugged. Zważywszy na lata wydania wspomnianych płyt studyjnych można mieć nadzieję, że w przyszłości ukażą się dalsze pudełka podsumowujące kolejne lata działalności VOO VOO. Czego sobie i wszystkim czytelnikom życzę.


słuchacz

PS.

Wojciech Waglewski okazał się niezwykle sympatycznym, bezpośrednim i miłym człowiekiem. Udało mi się po koncercie zamienić z nim kilka słów. Pozostała po tym spotkaniu cenna pamiątka. U dołu dopisał się Mateusz Pospieszalski.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz