poniedziałek, 30 września 2019

Iskry w popiele – Wojciech Ciuraj






Pół roku temu miałem niekłamaną przyjemność recenzować najnowszy krążek zespołu Walfad oraz wspomnieć o indywidualnym, ciepło przyjętym projekcie Ballady bez romansów, którego autorem jest Wojciech Ciuraj, lider wspomnianej grupy. Niedawno w sprzedaży pojawiło się jego kolejne solowe dzieło, zatytułowane Iskry w popiele. Nie ukrywam, że oczekiwania miałem spore, ponieważ zarówno ostatni album Walfad, jak i solowy projekt sprawił, bym baczniejszym okiem spoglądał w stronę Wodzisławia Śląskiego. O ile Ballady bez romansów miały nieco baśniowy czy wręcz sielankowy charakter (nie bez przyczyny w tytule twórca nawiązał do Mickiewicza), tak jego nowe dzieło jest znacznie poważniejsze. Tu warto podkreślić, że Wojciech Ciuraj nie kryjąc swych inspiracji sceną progresywną zarówno w zespole jak i w solowych projektach zręcznie omija wszelkie pułapki tego gatunku. Próżno tu szukać rozdmuchanego patosu czy bezcelowego popisywania się biegłością techniczną. Nie dość, że potrafi komponować, biegle gra na gitarze i ma swój indywidualny oraz rozpoznawalny styl, to jeszcze potrafi pisać niebanalne teksty, w których nie waha się sięgać do poważnej tematyki. Iskry w popiele prócz niewątpliwych walorów muzycznych (o czym za chwilę) są manifestacją przywiązania do ziemi rodzinnej i jej historii, a co za tym idzie – deklaracją prawdziwego patriotyzmu, o co w dzisiejszych czasach wcale nie łatwo. Nasuwa się tu daleka analogia do albumu Powstanie Warszawskie (2005) grupy Lao Che. Trudno oczywiście porównywać oba projekty, bowiem przynależą do innych światów muzycznych, łączy je jednak odwołanie do historii. Wojciech Ciuraj sięgnął po tematykę powstań śląskich, bliską jego sercu choćby z racji miejsca urodzenia i pasji historycznej. W sierpniu tego roku minęło sto lat od daty pierwszego z trzech pamiętnych zrywów i właśnie o nim opowiadają Iskry w popiele. Autor zapowiada kontynuację, a kolejnych części należy się spodziewać w setną rocznicę drugiego i setną rocznicę trzeciego śląskiego zrywu. 



środa, 25 września 2019

Patrycja Kamola – Nadejdzie lepszy czas… i coś jeszcze









Nie jest łatwo zaistnieć na polskiej scenie muzycznej. Liczne przykłady dowodzą, że talent poparty pracą i rzetelnym wykształceniem rzadko wystarcza. Twierdzenie, że jeśli coś jest dobre to w końcu wypłynie, niestety współcześnie nie znajduje potwierdzenia. Historia muzyki podsuwa niezliczone przykłady wyjątkowych artystów, którym zabrakło odrobiny szczęścia by zyskać szerokie uznanie. Bywa, że gdy po latach na nowo odkrywamy ich płyty, to nie potrafimy zrozumieć dlaczego nie zdobyły uznania współczesnych. Chcę wierzyć, że tego losu nie podzieli pochodząca z Legnicy Patrycja Kamola, utalentowana wokalistka, absolwentka Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz wokalistyki jazzowej na Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach, laureatka ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów wokalnych. Wprawdzie jej wydany w 2016 album Czekając na miłość z repertuarem jazzowym zyskał status złotej płyty i sprawił, że została dostrzeżona, jednak mimo obecności na licznych radiowych playlistach nie przyniósł znaczących zmian w karierze. Młodych, świetnie śpiewających artystów jest w naszym kraju sporo, a jazz choć wymaga nie lada predyspozycji i umiejętności, to nadal stanowi pewną niszę. Mimo to, a może właśnie dzięki tym wymaganiom bywa, że jest niezłą platformą do dalszych poszukiwań. Tak też stało się i tym razem, gdyż artystka trzy lata później, nie zapominając o jazzowych korzeniach nagrała kolejny album w nieco łatwiejszej konwencji, bardziej popowy, jakkolwiek nadal podtrzymujący wysoko zawieszoną poprzeczkę. Nowa płyta nosi tytuł Nadejdzie lepszy czas. Dużą zaletą obu wydawnictw jest wypełniający je w dużej części bardzo dobry autorski materiał (zarówno muzyka, jak i teksty), choć znając kaprysy rodzimego rynku muzycznego mogę podejrzewać, że fakt ten raczej nie pomoże w ich promocji (któż bowiem lubi konkurencję). Jednak na przekór wszystkiemu naprawdę zachęcam, by poświęcić obu krążkom nieco więcej uwagi.



poniedziałek, 9 września 2019

Frank Zappa przez pryzmat kilku albumów






Genialny rockman, wizjoner, wirtuoz gitary, kochający jazz i muzykę klasyczną, a przy tym wnikliwy obserwator… ha, ha, ble, ble ble… 
Już widzę kpiąco-sarkastyczny uśmiech na jego wąsatej twarzy, więc może spróbuję inaczej. W 1966 sam napisał o sobie w notce do debiutanckiej płyty: 
„Gdy miałem jedenaście lat mierzyłem pięć stóp i siedem cali, miałem owłosione nogi, pryszcze i wąsy… i z nieznanych powodów nie pozwolono mi zostać kapitanem drużyny softballowej. Ożeniłem się mając 20 lat... śliczna dziewczyna, prawie zmarnowałem jej życie. Złożyłem podanie o rozwód i przeniosłem się do mego studia nagraniowego. Wspólnie z Rayem, Jimem i Royem układaliśmy program przez rok, pracując w piwiarniach, przymierając głodem i grając mnóstwo dziwacznej muzyki, co sprawiło, że byliśmy bardzo niepopularni (choć znani)...”
Sporo w tym autoironii oraz specyficznego poczucia humoru. Te cechy podszyte kpiną czy wręcz szyderczym chichotem z amerykańskiej popkultury towarzyszyły jego twórczości niemal cały czas. Wiadomo o kim mowa?


wtorek, 3 września 2019

Przemysław Rudź – muzyk zapatrzony w gwiazdy




Plon dziennikarskiej wyprawy do Cekcyna


Moja obecność na XIV Festiwalu Muzyki Elektronicznej w Cekcynie w połowie sierpnia zaowocowała kilkoma ciekawymi spotkaniami. W poprzednim odcinku zamieściłem wywiad z Januszem Grzywaczem, szefem grupy Laboratorium. W sobotę 17 sierpnia udało mi się również porozmawiać z Przemkiem Rudziem, jednym z ważniejszych twórców spod znaku krajowej el-muzyki. Oto zapis tej konwersacji.



Przemysław Rudź


Gdybym chciał Cię krótko przedstawić, to powiedziałbym – człowiek renesansu. Jeśli spojrzeć w Twoją biografię, to skończyłeś studia…

Jako geograf klimatolog.

Pracujesz jako…

Starszy specjalista w Departamencie Edukacji Polskiej Agencji Kosmicznej. Prowadzę też jednoosobową działalność gospodarczą, gdzie realizuję dużo różnych rzeczy – książki, muzyka, po części astronomia, gdyż wspólnie z kolegą produkujemy i sprzedajemy kopuły astronomiczne. To jest bardzo niszowa działalność, raczej dla majętnych miłośników astronomii oraz instytutów, szkół i osób, które chcą patrzeć w niebo w sposób bardziej zorganizowany. A na Festiwalu Muzyki Elektronicznej w Cekcynie jestem już bodaj siódmy raz, jako przyjaciel tej imprezy i osoba, która wrosła w tę imprezę całym swym jestestwem.

Wróćmy jeszcze na moment do Twojej działalności astronomicznej. Dość skromnie o tym wspomniałeś, ale masz spory dorobek pisarski, przy tym bardzo zróżnicowany, gdyż piszesz nawet książki dla dzieci.

W pewnym sensie nawet na tym się skupiam, gdyż jak powiedziałem jestem geografem klimatologiem. Nie jestem astrofizykiem. Te dziedziny w zasadzie się nie zazębiają, chociaż Ziemia jako system jest zależna od pewnych czynników astronomicznych. Pisałem o tym w mojej pracy magisterskiej, poświęconej związkom klimatycznym między Słońcem a Ziemią. Książki to dzieło przypadku.