środa, 25 września 2019

Patrycja Kamola – Nadejdzie lepszy czas… i coś jeszcze









Nie jest łatwo zaistnieć na polskiej scenie muzycznej. Liczne przykłady dowodzą, że talent poparty pracą i rzetelnym wykształceniem rzadko wystarcza. Twierdzenie, że jeśli coś jest dobre to w końcu wypłynie, niestety współcześnie nie znajduje potwierdzenia. Historia muzyki podsuwa niezliczone przykłady wyjątkowych artystów, którym zabrakło odrobiny szczęścia by zyskać szerokie uznanie. Bywa, że gdy po latach na nowo odkrywamy ich płyty, to nie potrafimy zrozumieć dlaczego nie zdobyły uznania współczesnych. Chcę wierzyć, że tego losu nie podzieli pochodząca z Legnicy Patrycja Kamola, utalentowana wokalistka, absolwentka Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz wokalistyki jazzowej na Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach, laureatka ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów wokalnych. Wprawdzie jej wydany w 2016 album Czekając na miłość z repertuarem jazzowym zyskał status złotej płyty i sprawił, że została dostrzeżona, jednak mimo obecności na licznych radiowych playlistach nie przyniósł znaczących zmian w karierze. Młodych, świetnie śpiewających artystów jest w naszym kraju sporo, a jazz choć wymaga nie lada predyspozycji i umiejętności, to nadal stanowi pewną niszę. Mimo to, a może właśnie dzięki tym wymaganiom bywa, że jest niezłą platformą do dalszych poszukiwań. Tak też stało się i tym razem, gdyż artystka trzy lata później, nie zapominając o jazzowych korzeniach nagrała kolejny album w nieco łatwiejszej konwencji, bardziej popowy, jakkolwiek nadal podtrzymujący wysoko zawieszoną poprzeczkę. Nowa płyta nosi tytuł Nadejdzie lepszy czas. Dużą zaletą obu wydawnictw jest wypełniający je w dużej części bardzo dobry autorski materiał (zarówno muzyka, jak i teksty), choć znając kaprysy rodzimego rynku muzycznego mogę podejrzewać, że fakt ten raczej nie pomoże w ich promocji (któż bowiem lubi konkurencję). Jednak na przekór wszystkiemu naprawdę zachęcam, by poświęcić obu krążkom nieco więcej uwagi.





Album Nadejdzie lepszy czas jest portretem dojrzałej artystki, mającej wprawdzie świadomość, że stoi dopiero u progu swej kariery, jakkolwiek już ze sprecyzowaną wizją dalszej drogi. Fakt, że napisała teksty do wszystkich utworów nadaje płycie posmak autobiograficzny, przydając jej autentyczności. Oczywiście, nie należy wszystkich słów traktować dosłownie, wszak każdy autor ma prawo do licentia poetica, jednak dzięki temu autorka już na wstępie zyskuje sporą dozę sympatii. Teksty są proste i choć zdarzają się w nich zbyt oczywiste skróty myślowe, to jednak bronią się autentyzmem. Są zapisem uczuć, przeżyć i rozterek młodej kobiety, mającej świadomość, że nadszedł dla niej czas poważnych życiowych decyzji. Jest pewna swych wyborów i dlatego spogląda w przyszłość z optymizmem. Teksty są uniwersalne, łatwo się z nimi utożsamić. Na program płyty składa się jedenaście kompozycji, z których tylko jedna jest coverem piosenki Billa Withersa. Muzykę do pozostałych dziesięciu Patrycja Kamola napisała osobiście. Warto podkreślić, że choć płyta brzmi spójnie, to każdy utwór ma swój indywidualny walor. Aranż jest dość oszczędny, a mimo to w każdej piosence słychać wielorakie inspiracje. Jest nieco rocka, trochę elektroniki, sporo popu, a nad wszystkim unosi się delikatna aura smooth jazzu. Trochę szkoda, że inspiracji jazzowych jest znacznie mniej niż na wcześniejszej płycie.


Artystka jednak postanowiła poszerzyć krąg odbiorców swej muzyki, stawiając na nieco łatwiejszy repertuar. Dobrze, że nie oznaczało to pójścia na muzyczną łatwiznę. Album promuje tytułowa piosenka Nadejdzie lepszy czas, przepojona radością i nadzieją. Stanowi dobrą, reprezentatywną wizytówkę krążka, który z założenia miał być pogodny. Pokazuje też bardziej popowe oblicze artystki. Może dlatego trochę brakuje mi bardziej rozbudowanych fragmentów instrumentalnych, w których muzycy mogliby rozwinąć zaledwie zasygnalizowane wątki. Bywa, że pewne pomysły pozostają niedokończone, jakby w zawieszeniu, jakkolwiek dając pole do refleksji odbiorcy. Są też oczywiście solówki instrumentalistów, ale niezbyt rozbudowane. Słychać, że muzycy doskonale się rozumieją, jednak „znają swoje miejsce w szeregu” i pilnują się, by nie zdominować wokalistki. Album zyskuje z każdym przesłuchaniem, co pozwala dostrzec detale, podkreślające jego urodę. Nadejdzie lepszy czas to propozycja dla wytrawnych smakoszy, potrafiących docenić talent i warsztat w każdym rodzaju muzyki. Ciekaw jestem jak ten repertuar sprawdza się na koncertach, które ze swej natury generują zupełnie inne emocje i pozwalają na swobodniejszą wypowiedź.


Przyznam, że nowa płyta Patrycji podróżowała ze mną dość długo, stanowiąc tło bliższych i dalszych wojaży samochodowych (także w tej roli sprawdza się znakomicie). Po jakimś czasie stwierdziłem, że by napisać obiektywną recenzję, to powinienem również zapoznać się z debiutem artystki, czyli dostrzeżonym przez krytykę albumem Czekając na miłość z 2016 roku. Zadanie okazało się niełatwe, bowiem wydana zaledwie trzy lata temu płyta jest dziś naprawdę trudno dostępna (tu mój ukłon i podziękowanie dla managera Patrycji). Posłuchałem i… chyba zrozumiałem dlaczego niełatwo ją zdobyć. Po prostu jest naprawdę świetna. Przyznaję, że ta opinia jest wysoce subiektywna, ale taki charakter nosi mój blog. Stylistyka jazzowa, nawet niezbyt odkrywcza i trzymająca się mainstreamu jest mi znacznie bliższa. Głos Patrycji Kamola jest niemal stworzony do takich właśnie interpretacji, a łatwość z jaką wykorzystuje całą paletę jazzowych środków wyrazu przyprawia o żywsze bicie serca. Zupełnie inaczej wypada tu kompozycja Rozbitkowie, do której powróciła w innej aranżacji na drugim albumie. Jest w niej więcej powietrza, więcej niewymuszonej swobody i czystej muzyki.


Czekając na miłość
to album, który również podkreśla indywidualność artystki, pokazując ją jednak z innej strony. Mamy tu dziesięć kompozycji, z czego do siedmiu sama napisała słowa i muzykę. Pozostałe trzy utwory to covery. Pojawia się Thelonious Monk i kapitalny Walked Bud zaśpiewany scatem, ze świetną trąbką Łukasza Kłosa, jest Sigmund Romberg, a nawet Annie Lennox i… co ciekawe te trzy świetnie wykonane kompozycje w żadnym stopniu nie odstają od pozostałego repertuaru. Artystce towarzyszą inni muzycy, który w tej stylistyce czują się niczym ryby w wodzie. W zasadzie o każdym utworze mógłbym napisać coś dobrego. Otwierająca album Samotność z subtelnym dialogiem kontrabasu, fortepianu i trąbki wręcz hipnotyzuje. Podobnie ciekawie rozwija się Kochaj i walcz, z atrakcyjnymi zmianami tempa i atrakcyjną linią wokalu. Ja tu, a ty tam już od początkowego pochodu kontrabasu sprawia, że łatwo poddać się jej urokowi i zawartemu tam humorowi. Przyjemnie kołysze radosna samba Znak radości. Patrycja Kamola potrafi czerpać z klasyki jazzu to co najlepsze. Całość brzmi naprawdę świeżo. Chyba łatwo nie rozstanę się z tym krążkiem.


I znów pozwolę sobie na bardzo subiektywną uwagę – zdecydowanie bardziej wolę ją w takim repertuarze. Wiem, że dla prawdziwego artysty ważny jest rozwój i twórcze poszukiwanie, więc nie dziwię się, że wciąż próbuje znaleźć swoje miejsce. Ma spore możliwości. Wierzę jednak, że uda jej się odszukać taką niszę, gdzie będzie mogła zaprezentować całą pełnię swych niezwykłych umiejętności wokalnych. Przywilejem młodości jest chęć burzenia i odrzucania tradycji. Efekty takich poszukiwań bywają bardzo różne, a jednak warto pamiętać, że nawet podążając do przodu pozostawiamy za sobą miejsce, które czasem trudno wypełnić. Wiem, że płyt jazzowych w podobnej stylistyce jest mnóstwo, mimo to chętnie włożyłbym do odtwarzacza Czekając na miłość 2. Poczekam.


słuchacz





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz