poniedziałek, 28 marca 2016

The Beatles - rozterki kolekcjonera







mój skromny zbiór beatlesowski


Co zrobić by zespół, który ostatnią studyjną płytę wydał ponad czterdzieści pięć lat temu ciągle budził emocje, nie tylko kolekcjonerów? Pozornie recepta jest prosta i wynika bezpośrednio z odkrywczej definicji inżyniera Mamonia (patrz stosowny fragment kultowego filmu Rejs). Wszak ponoć wszystkim podobają się głównie te piosenki, które znają. Na czwórce legendarnych Brytyjczyków zarobiono już niemało, ale przecież można więcej. Marketing dysponuje wieloma sprawdzonymi chwytami (remastering, box, best of, akustycznie, z orkiestrą, naked, unplugged, collection, anthology, live, remix, for christmas, immersion… wymieniać można długo, a pozostają jeszcze książki, gadżety i wiele innych pomysłów). Przyznam jednak, że w przypadku grupy The Beatles sprawa nie jest tak do końca prosta i jednoznaczna. Prześledźmy dla uproszczenia erę płyt kompaktowych, ograniczając się zresztą jedynie do wybranych pozycji, wszak wydawnictw jest naprawdę wiele. Z góry zaznaczam, że wszystkich wątków nie poruszę, jest ich zbyt wiele. 


wybrane pozycje, o których niżej wspominam

Od 1987 roku na rynku była w zasadzie dostępna pełna dyskografia zespołu, wzorowana na wydawnictwach brytyjskich - uznanych za klasyczne, odmienne od amerykańskich. Daleko jej było do doskonałości, tak brzmieniowej jak i edytorskiej, jednak królowała w zasadzie niepodzielnie. Nieco wcześniej pojawiło się wydawnictwo The Early Tapes of The Beatles with Tony Sheridan and The Beat Brothers, na którym osiem z czternastu piosenek wykonują Beatelsi. Zostały zarejestrowane w Hamburgu, w 1961 roku, z udziałem popularnego wówczas Tony’ego Sheridana, zmarłego trzy lata temu. Temat wczesnych nagrań eksploatowano później jeszcze wielokrotnie.
Pierwsze kompletna edycja całej dyskografii na CD, zawierająca płyty nagrane przez Beatlesów w latach 1962-1970 pojawiła się w formie ekskluzywnego boxu, wydanego 15 listopada 1988 roku, jednocześnie w Wielkiej Brytanii i Ameryce. Całość umieszczono w pudełku z czarnego dębu, zamykanym żaluzją. Znalazły się w nim także dwie składanki: Past Masters Vol. One i Past Masters Vol. Two, zawierające wszystkie utwory z singli oraz zagraniczne rarytasy. Do zestawu dołączono książkę Marka Lewisohna. Te wydawnictwa w zasadzie na dwadzieścia lat wyznaczyły standard brzmieniowy, choć później zdarzały się odstępstwa.


Live at BBC, część 1 i 2

30 listopada 1994 ukazał się podwójny album Live at the BBC, zawierający sześćdziesiąt dziewięć niepublikowanych wcześniej wersji utworów Beatlesów (piosenek jest pięćdziesiąt sześć, w tym trzydzieści premierowych, reszta to fragmenty dialogów i wywiadów) nagranych w latach 1963–1965, podczas występów na żywo w programach stacji BBC. Album skompilował George Martin, długoletni producent zespołu. W 2013 roku wydawnictwo zremasterowano i dodano drugą, również dwupłytową część On Air - Live at the BBC vol. 2, na której wśród sześćdziesięciu trzech pozycji znalazło się trzydzieści siedem premierowych wykonań. Całość uzupełniono o pokaźne książeczki, zawierające sporo nieznanych wcześniej fotografii i dokładne informacje, dotyczące powstania piosenek.


Live at BBC, część 1 i 2

Rok później, jesienią 1995 do sklepów trafiła pierwsza część Antologii (Anthology 1). Zawierała wiele  rarytasów, w tym choćby występy muzyków na żywo z okresu 1958-1964, jeszcze jako The Quarrymen, czy choćby nagrania w których uczestniczyli Stuart Sutcliffe i Pete Best, pierwotny basista i perkusista zespołu. Są tam też fragmenty popisów w popularnych wówczas programach komediowych. Na płycie umieszczono premierowy utwór Free as a Bird, powstały na bazie nagrania demo z archiwów Johna Lennona, udostępnionego przez Yoko Ono (wdowę po artyście), do którego w studio dołączyli pozostali członkowie zespołu. Płyta na świecie okazała się sporym sukcesem. W ciągu czterech tygodni sprzedano blisko dwa miliony egzemplarzy. 


Anthology I, II, III

W marcu 1996 wydano drugą, a w październiku trzecią część antologii. Na drugiej znalazły się alternatywne wersje utworów z sesji do albumu Help oraz nagrania sprzed wyjazdu zespołu do Indii. Jest też premierowa piosenka Real Love, ponownie oparta o demo Johna Lennona oraz surowe wersje utworów, zawartych na późniejszych oficjalnych płytach. Antologia 3 zawiera materiał z dwóch ostatnich lat kariery grupy, począwszy od pierwszych sesji do albumu The Beatles (Białego) do nagrań z okresu pracy nad Let It Be (1969) i Abbey Road (1970). Okładki w formie kolaży do całej serii zaprojektował Klaus Voormann, dawny przyjaciel i współpracownik zespołu, jeszcze z okresu hamburskiego.


Anthology I, II, III

W 1998 roku, w trzydziestą rocznicę premiery ponownie ukazał się zremasterowany i pieczołowicie wydany podwójny album The Beatles (tzw. White Album, uhonorowany w USA dziewiętnastoma platynowymi płytami). Minimalistyczna okładka miała być przeciwieństwem do bogactwa pomysłów zawartych na kopercie Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band. W oryginalnym wydaniu z 1968 roku nazwę zespołu dyskretnie wytłoczono na białym kartonie. Każdy z egzemplarzy miał naniesiony indywidualny numer, zawierał też wewnątrz na oddzielnych pocztówkach fotografie muzyków. Zabiegi te powtórzono w wydaniu rocznicowym. Jako ciekawostkę dodam, że w grudniu 2015 roku Ringo Starr sprzedał na aukcji swój osobisty winylowy egzemplarz z numerem 0000001 za rekordową kwotę siedmiuset dziewięćdziesięciu tysięcy dolarów.


THE  BEATLES - White Album - 30th Anniversary Limited Edition

We wrześniu 1999 roku do sklepów trafił Yellow Submarine Songtrack, zawierający utwory wydane wcześniej na Yellow Submarine. Z płyty usunięto jednak instrumentalne kompozycje George'a Martina i zastąpiono je piosenkami z filmu. Całość oczywiście zremasterowano. Rok później, w listopadzie 2000 (przed świętami, a jakże...) pojawiła się kolejna kusząca propozycja dla fanów wielkiej czwórki. Firma Apple wydała kompilację The Beatles 1, będącą składanką utworów z singli, które zajęły pierwsze miejsce na listach przebojów w Wielkiej Brytanii i USA. Był to strzał w dziesiątkę, choć szkoda że zabrakło na płycie świetnego, dynamicznego utworu Twist and Shout, ale niestety osiągnął on „jedynie” drugą pozycję w notowaniach Top 40. 


Ones i Ones+

Składankę, zawierającą dwadzieścia siedem hitów oczywiście poddano zabiegowi „digitally remastered at 24 bits resolution, processed using Sonic Solutions NoNoise technology and mastered to 16 bit using Prism SNS Noise Shaping” - cokolwiek to znaczy, ale marketingowo brzmi świetnie. Album wydany w trzydziestą rocznicę rozpadu zespołu okazał się niezwykłym sukcesem komercyjnym, był bowiem pierwszą kompilacją dostępną na jednym krążku kompaktowym. Sprzedano ponad 31 milionów egzemplarzy i do dziś w USA jest to czwarta najlepiej sprzedająca się płyta w historii. Tak dobrą passę należało podtrzymać, stąd w 2015 roku całość ponownie zremasterowano (można wszak w nieskończoność poprawiać dynamikę i zwiększać głośność nagrań) i wydano w kilku różnych wersjach, z których najbardziej atrakcyjnym jest zestaw zatytułowany 1+, zawierający dodatkowo dwie płyty DVD (na jednej teledyski, druga z dźwiękiem 5.1) oraz obszerną książkę.


Ones i Ones+

Wróćmy jednak do roku 2003. 17 listopada (oczywiście ponownie przed świętami) w sklepach pojawił się album Let It Be… Naked, będący w istocie inną wersją płyty Let It Be (1969), oczyszczoną z kontrowersyjnych dogrywek i miksów Phila Spectora. Płyta ukazała się z inicjatywy Paula McCartneya i z aprobatą Georga Harrisona, będąc niejako powrotem do pierwotnej wizji brzmieniowej. Zwłaszcza McCartney uważał, że dodane przez Phila orkiestrowe nakładki i charakterystyczna „ściana dźwięku” zniszczyły jego zamysł artystyczny. Mimo to Lennon, w wywiadzie z 1971 roku dla Rolling Stone, próbował bronić pracy realizatora, twierdząc, że z setek godzin kiepskiego materiału Spector i tak zrobił co mógł.
Rok później fani zespołu otrzymali kolejną atrakcję. Przy współpracy firmy Capitol Records po raz pierwszy na CD ukazały się albumy The Beatles w takim kształcie, jak niegdyś w USA. 


THE  BEATLES - The Capitol Albums Vol. 1 & 2

Warto zaznaczyć, że pierwotnie europejskie i amerykańskie albumy  zespołu znacznie się różniły, zarówno programem, kolejnością utworów, jak i okładkami. Tak więc w 2004, oczywiście w listopadzie - przed szałem świątecznych zakupów, pojawił się czteropłytowy box The Capitol Albums Vol. 1, a w kwietniu 2006 również czteropłytowy The Capitol Albums Vol. 2. Na obu znalazły się zarówno stereofoniczne, jak i różniące się od nich monofoniczne wersje albumów amerykańskich z repliką oryginalnych okładek. Czasem ta stereofonia była nieco oszukana przez Dava Dextera, który dodał pogłos do kilku utworów symulując efekt stereo. Warto dodać, że wcześniej owe nieco gorzej brzmiące i okrojone amerykańskie albumy nigdy nie były oficjalnie akceptowane przez zespół. Oba wydawnictwa zaopatrzono interesujące książeczki. Mają one szczególne znaczenie dla amerykańskich fanów grupy, będąc nostalgicznym powrotem do wersji znanych z młodzieńczych lat.

THE  BEATLES - The Capitol Albums Vol. 1 & 2

Również w 2006, w listopadzie, ukazała się kompilacja Love, zawierająca dwadzieścia sześć na nowo przearanżowanych utworów zespołu przez George’a Martina i jego syna Gilesa na potrzeby spektaklu cyrkowego, który był wystawiany w teatrze Mirage w Las Vegas. Na płycie pojawiły się elementy ze stu trzydziestu piosenek, także w wersji demo (pełna lista nie została opublikowana). Sam spektakl, do dziś prezentowany cieszy się sporą popularnością i zyskuje przychylne recenzje.
Dla porządku wspomnę jeszcze o rocznicowym wydaniu legendarnego albumu Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band z 1987 roku (w dwudziestą rocznicę premiery), z oddzielną obwolutą i bogatą książeczką. W 1993 wydano na CD zremasterowane wersje dwóch dwupłytowych składanek The Beatles / 1962-1966 (tzw. czerwonej) oraz The Beatles / 1967-1970 (niebieskiej). Oba wydawnictwa, opowiadające w skondensowany sposób muzyczne dzieje zespołu pierwotnie ukazały się wiosną 1973 roku, u szczytu popularności, która trwała mimo faktycznego rozpadu grupy.



The Beatles / 1962-1966 (czerwona) oraz The Beatles / 1967-1970 (niebieska)

Prawdziwa rewolucja nastąpiła 9 września 2009 roku wraz z wydaniem całego katalogu w ekskluzywnym pudle (16 płytowy The Beatles Stereo Box, z dodatkowym krążkiem DVD, opowiadającym o pracy nad zestawem). W ślad za nim ukazały się również boxy The Beatles in Mono, The Beatles USA Albums oraz The Beatles Japan Box. To jednak temat na oddzielną opowieść. Do tematu niebawem powrócę.


słuchacz






PS.
Z okazji Świąt Wielkiej Nocy pragnę życzyć wszystkim czytelnikom mego bloga jak najwięcej szczerej i niewymuszonej radości, płynącej nie tylko z odkrywania nowych muzycznych obszarów.




piątek, 18 marca 2016

Soyka, Krzysztoń… i kilka refleksji





Dokładnie dwa lata temu, 18 marca 2014 roku umieściłem pierwszy post na powołanej do życia wirtualnej Półeczce z Płytami. Choć geneza jej powstania była nieco wymuszona, jednak szybko polubiłem to miejsce. Moja aktywność początkowo podlegała z różnych względów wahaniom, jednak ostatnio bywam tu dość regularnie. Przy okazji dziękuję sympatycznej Pani Dr za inspirację. Tak więc podsumowując – dwa lata to czterdzieści postów umieszczonych na blogu i ponad siedem tysięcy wejść, przy czym zdecydowana większość to plon ostatnich kilku miesięcy. Nie są to może imponujące liczby, mnie jednak przekonują do podtrzymywania bloga przy życiu, zwłaszcza, że stał się dla mnie platformą pozwalającą dzielić nie tylko muzyczne fascynacje, ale i osobiste opinie. Wirtualna Półeczka z Płytami stała się realnym odzwierciedleniem półek z mego pokoju, zaś opisywane tytuły rzeczywiście na nich stoją. Wybierając kolejne pozycje kieruję się aktualnymi zauroczeniami, nastrojem, porą roku i wieloma, czasem trudnymi do zdefiniowania czynnikami.


część zbiorów

A jeśli mowa o nastrojach – przed nami kolejne święta. Dla chrześcijan to głębokie przeżycie wydarzeń definiujących światopogląd i stosunek do rzeczywistości, dla innych celebracja radości z budzącego się życia po zimowej przerwie. Jakkolwiek je określić – przyniosą nieco czasu na wypoczynek i refleksję. Z perspektywy ludzi wierzących – nadchodzący Wielki Tydzień będzie czasem zadumy nad śmiercią i Zmartwychwstaniem. Bez wchodzenia w szczegóły wynikające z dogmatów wiary – jest to czas tryumfu dobra nad złem i światła nad ciemnością (także w wymiarze astronomicznym).
W muzyce sakralnej okres oczekiwania na Wielkanoc ilustrują pieśni pasyjne, a ich rodowód sięga niemal początków chrześcijaństwa. Pierwsze w Polsce powstawały już w XII w. Wiele z nich jest dziś niezwykle cennymi zabytkami polskiej mowy. Niektóre, pochodzące z dawnych wieków są wykonywane w kościołach także współcześnie. Czasem, choć rzadko, bywają inspiracją dla współczesnych twórców.

Po polskie pieśni wielkopostne sięgnął w 2001 roku Stanisław Sojka (Soyka – jak kto woli). Dostrzegł ich unikalne piękno. Zarejestrował je po swojemu, lecz w sposób niezbyt odległy od oryginału. Sam powiedział o płycie: Pomyślałem wszyscy nagrywają kolędy. Są piękne. Jednak nie tylko one. Kiedy po raz pierwszy zrobiłem sobie listę tytułową stwierdziłem, że trzeba je nagrać. To niezwykły album także ze względu na udział Wiesia Czuja, wybitnego organisty, mojego kolegi z czasu studiów Zbyszka Uhuru Brysiaka czarodzieja perkusjonaliów i nade wszystko ze względu na przepiękne granie samego mistrza Tomasza Stańko.


Polskie pieśni wielkopostne - album z boxu Stanisław Soyka rocznik '59

Powstał album wyjątkowy i pełen skupienia, zawierający staropolskie pieśni postne, które przetrwały dzięki ustnym przekazom i tradycji. Jego klimat wyznacza nie tylko głos wokalisty, lecz także udział instrumentalistów. Szczególnego kolorytu nadaje utworom trąbka Tomasza Stańki. To muzyk jazzowy światowego formatu. Jak nikt inny potrafi odnaleźć się w każdej stylistyce, dodając jej unikalnego, osobistego klimatu. Staszek Sojka nie tylko śpiewa, wzbogaca też nagrania o brzmienie instrumentów klawiszowych i skrzypce. Tematyka religijna nie jest mu obca. Często w wywiadach podkreśla swoje związki z muzyką kościelną, wywodzące się z dzieciństwa. Ma w swym dorobku zarówno Kolędy Polskie (1994) jak i pieśni oazowe, zarejestrowane na pamiętnym albumie Matko, która nas znasz... (1982), nagranej z udziałem czołowych polskich jazzmanów. Na płycie Polskie pieśni wielkopostne pokazał delikatne i wyciszone oblicze swej wokalistyki. Dzięki temu pieśni, z natury swej dość ascetyczne, w jego wykonaniu poruszają ukryte struny wrażliwości odbiorców. Niewątpliwie ich tematyka wymaga pewnego szacunku. Soyce udało się zachować ich charakter i jednocześnie nadać im indywidualny kształt. 


Polskie pieśni wielkopostne - album z boxu Stanisław Soyka rocznik '59

Subtelnie zaaranżowane melodie dały płycie wręcz kontemplacyjny klimat, bliski liturgii paschalnej. Stara prawda głosi, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli. I taką modlitwą jest omawiana płyta. Dobrym pomysłem było umieszczenie na końcu instrumentalnej wersji pieśni Jezu Chryste - Panie miły, która jest podsumowaniem, dającym moment zadumy nad zaprezentowanym programem i pozwalającym docenić klasę zaproszonych instrumentalistów. W jednym z wywiadów Soyka powiedział, że właściwą drogą rozwoju artystycznego jest szacunek dla tradycji. Ponoć stara mistrzowska zasada brzmi: „Im prościej, tym lepiej”. W przypadku klasyki sakralnej sprawdza się doskonale.


Antonina Krzysztoń - Pieśni postne

Przy okazji tej tematyki warto jeszcze zwrócić uwagę na podobną w klimacie płytę Antoniny Krzysztoń, wydaną w 1992 roku, zatytułowaną Pieśni postne. Już wówczas była to pozycja wyjątkowa w polskiej fonografii. Artystka wykonała pieśni a capella, jedynie z towarzyszeniem delikatnych kołatek. Jej śpiew od pierwszych chwil wciąga słuchacza w zadumę i kontemplację. Jest modlitwą. Tosia wspominała o tym w rozmowie ze mną, którą przypomniałem we wpisie z 24 maja 2015 roku. Poruszające teksty zaśpiewała prosto, niemal surowo, a mimo to interpretacja wydaje się absolutnie skończona. Sprawia to jej unikalny głos. W utworach nie brakuje niczego. Jest to możliwe jedynie wówczas, gdy prawdziwy artysta niemal w całości identyfikuje się z przesłaniem. W pieśniach słychać ból, żal po utracie bliskiej osoby, zawierzenie i wreszcie ulgę w cierpieniu. Antonina zawarła w nich tajemnice cierpienia, śmierci i przemijania – uczuć znanych wszystkim ludziom – bez względu na wyznawany światopogląd. Obie płyty wymagają nieco zaangażowania i z pewnością nie zachwycą pozbawionych refleksji bezkrytycznych konsumentów popkulturowej papki.


Antonina Krzysztoń - Pieśni postne

Poruszona tematyka podsunęła mi pewną myśl. Jak brzmi odpowiedź na pytanie Piłata: „Cóż to jest prawda?” Wszystko wskazuje na to, że w wymiarze doczesnym każdy ma własną i po swojemu interpretuje to, co nas otacza. Myślę, że trafną ilustracją będzie tekst odnaleziony w zakamarkach mego biurka, stanowiący fragment nieco większej całości. Można go odczytać tradycyjnie, można też wzorem Miłosza (przepraszam za porównanie) i jego przewrotnego wiersza ku czci Stalina – od lewej do prawej przez obie kolumny łącznie. Sam dworzec jest oczywiście symbolicznym miejscem spotkań. Bywa też miejscem zderzeń różnych postaw i odmiennych interpretacji tych samych wydarzeń.




słuchacz





piątek, 11 marca 2016

Tadeusz Nalepa i Breakout




Mira Kubasińska i Tadeusz Nalepa (z okładki płyty 70a)



4 marca minęło dziewięć lat od śmierci Tadeusza Nalepy, ojca polskiego bluesa, lidera niezapomnianej grupy Breakout i autora wielu płyt solowych. Od dziecka kochał muzykę. Jako mały chłopiec przesiadywał pod kuchennym oknem restauracji, skąd dobiegała i marzył o własnej harmonijce ustnej pod choinką. Jego dziadek prowadził orkiestrę weselną, w której grali też inni członkowie rodziny. W szkole podstawowej zafascynował się gitarą. Nie tylko po to, by zaimponować kumplom i dziewczynom. Wkrótce okazało się, że jest dla niego wszystkim. Na fali królującego rock'n'rolla Nalepa zdobywał lokalną popularność. Jako szesnastolatek ze swoim zespołem tak rozgrzał publiczność, że balkon miejscowego ośrodka kultury tego nie wytrzymał. Kolejnym krokiem była praca w zespole muzycznym Romana Albrzykowskiego, który cieszył się sporą renomą. Tam nauczył się nie tylko muzyki ale i obowiązkowości. Później pojawiły się znaczące zarobki. Zdarzało się, że przynosił do domu więcej pieniędzy niż ojciec. 



Mira Kubasińska (z okładki płyty Mira)

W tym czasie poznał Mirę Kubasińską z Ostrowca, którą ściągnięto do zespołu jako zdolną wokalistkę i tancerkę. Wkrótce stali się narzeczeństwem. W 1963 roku wystąpili jako duet na II Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Zostali zauważeni, lecz nie trafili do złotej dziesiątki. Rok później pobrali się, a w 1965 przyszedł na świat ich syn Piotr.


Tadeusz i Piotr Nalepa (z okładki płyty Blues)

Przełomem w jego karierze okazał się koncert Niebiesko-Czarnych z Czesławem Niemenem i Michajem Burano. Tadeusz Nalepa postanowił stworzyć podobny zespół. Tak powstał Blackout. Grali w nim początkowo Krzysztof Potocki na basie i Józef Hajdasz na perkusji. Śpiewała Mira. Później pojawił się Staszek Guzek (Stan Borys) i Andrzej Zawadzki. Początki były obiecujące, jednak zwrotem okazało się podjęcie współpracy z młodym poetą Bogdanem Loeblem. Pojawiły się propozycje pierwszych nagrań. Skład grupy ewoluował. Po prezentacji zorganizowanej w warszawskiej Stodole otrzymali propozycję nagrania dużej płyty dla Polskich Nagrań. Znalazły się na niej ich przeboje: Anna i Te bomby lecą na nasz dom




W lecie 1967, za niepotrzebne dyskusje z publicznością Nalepa usunął z zespołu Stanisława Guzka. Popularność nieco zmalała, jednak dobrym posunięciem było nawiązanie kontaktu z Franciszkiem Walickim, znanym na wybrzeżu animatorem kultury młodzieżowej. Za jego sugestią grupa zmieniła nazwę. Tak powstał Breakout, nawiązujący nieco do dawnej nazwy, jednak oznaczający zerwanie z dotąd obowiązującą stylistyką krajowych grup młodzieżowych i inspirację ambitniejszą muzyką rockową. 




Zespół wystartował w początkach 1968 roku, a już w czerwcu wyjechał na kilkumiesięczną trasę koncertową do Holandii i innych krajów Beneluksu. Tournée zaowocowało ogromem doświadczeń i przywiezionym z zachodu profesjonalnym sprzętem. Muzyka stała się bardziej drapieżna, zyskała rockowy pazur. Krótko po powrocie grupę uznano za jeden z najważniejszych polskich zespołów rockowych, a ich piosenka Gdybyś kochał, hej! znalazła się na pierwszym miejscu radiowej listy przebojów. Wkrótce po tym nagrano debiutancką płytę, noszącą tytuł Na drugim brzegu tęczy. Większość tekstów napisał Franciszek Walicki, podpisując się jako Jacek Grań. Zaprocentował też udział w nagraniach Włodzimierza Nahornego, grającego na flecie i saksofonie. Longplay stał się wydarzeniem, był czymś nowym na polskim rynku. Czerpał mocno z doświadczeń zdobytych na zachodzie. Na początku 1970 roku do zespołu dołączył pianista Józef Skrzek, grający też na basie. Grupa zakończyła także współpracę z Walickim. 


Breakout
(z okładki płyty Na drugim brzegu tęczy)

Popularność rosła błyskawicznie, czasem wręcz utrudniając normalne funkcjonowanie muzykom. Zespół zaistniał na VII festiwalu opolskim, gdzie otrzymał nagrodę Polskiej Federacji Jazzowej. Zdobył też Złotą Kotwicę Sopockiego Lata 1969 na II Młodzieżowym Festiwalu Muzycznym. Utwory często prezentowano w radiu, pojawiały się przychylne recenzje. W plebiscycie Musicoramy płytę Na drugim brzegu tęczy uznano za album roku.
Grupę zauważyły też dyspozycyjne wobec władzy media i zaczęły krytykować ją za uleganie zachodnim wzorcom i długie włosy. Efektem był całkowity zakaz emisji utworów Breakout w radiu i telewizji. Po jednorazowym występie, mimo sporej popularności nie pojawili się już na festiwalu w Opolu. Pozostały koncerty i płyty. W lutym 1970 nagrano kolejną, nieco bardziej stonowaną, zatytułowaną 70a.




Kolejnym etapem rozwoju zespołu był wyraźny zwrot w stronę bluesa. Mimo sporych umiejętności Józefa Skrzeka w tym zakresie, jego narastające nieporozumienia z Józefem Hajdaszem (przeważyła dyskusja na temat meczu pomiędzy Górnikiem Zabrze a Legią Warszawa) ostatecznie doprowadziły do rozstania z zespołem. Powrócił do własnej grupy Silesian Blues Band, która później, po okresie współpracy z Niemenem przekształciła się w SBB. Po kolejnych zmianach skład zespołu ustabilizował się. Prócz Tadeusza Nalepy (śpiew i gitara), grali: Dariusz Kozakiewicz (gitara), Tadeusz Trzciński (harmonijka ustna), Jerzy Goleniewski (gitara basowa), Józef Hajdasz (perkusja). Po 1970 roku, zgodnie z ukrytymi ambicjami Tadeusza Nalepy muzyka Breakout zaczyna coraz wyraźniej nabierać odcieni bluesowych. Dobrze korespondowało to z coraz ciekawszymi tekstami Bogdana Loebla. Zmiana stylu była ryzykowna, jednak pozycja zespołu ugruntowała się. W 1971 ukazał się legendarny album Blues. Był próbą pogodzenia tego klimatu z popularną balladą. Okazał się wydarzeniem na polskim rynku, był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Płyta biła rekordy popularności. W efekcie kolejne kontynuowały obrany kierunek. 




Rok później pojawił się album Karate. Próbą powrotu do starszej konwencji były dwie płyty: Mira (1971) i Ogień (1973), firmowane nazwiskiem Miry Kubasińskiej. Kierunek bluesowy kontynuował album Kamienie, z cenioną przez fanów Modlitwą. W latach 1973-1975 Breakout kilkukrotnie wyjeżdżał na koncerty do Holandii, Norwegii, ZSRR i NRD. W tym okresie dla polskich zespołów były to bardzo atrakcyjne trasy, zwłaszcza pod względem finansowym. Wiązało się to jednak ze sporymi niedogodnościami. Wyjazdy były długie i wyczerpujące, a warunki często spartańskie. Pojawiały się więc różne sposoby odreagowania, nie zawsze dobrze służące muzyce. Skład zespołu często zmieniał się, jednak trzon niezmiennie stanowili Tadeusz Nalepa i Mira Kubasińska. 




Poza nimi grali m.in. Maciej Radziejewski, Ireneusz Dudek, Marek Surzyn, Winicjusz Chróst, Stefan Płaza, Jan Borysewicz i inni. Nagrania grupy ponownie zaczęły pojawiać się w radiu, jednak popularność nieco spadła. Ukazały się kolejne płyty: NOL (1976) - gdzie pierwszy raz pojawiło się brzmienie organów  Hammonda, Żagiel Ziemi (1979) - jako jedną z części tryptyku olimpijskiego przygotowanego na olimpiadę w Moskwie (pozostałe dwie były dziełem Skaldów i Budki Suflera) oraz równolegle, w nieco zmienionym składzie ZOL. Jeden z ostatnich występów zespołu przed polską publicznością miał miejsce we wrześniu 1981 roku. Później grupa kilkakrotnie okazjonalnie reaktywowała się. Kres jej istnieniu położyła śmierć Miry Kubasińskiej w 2005 roku i Tadeusza Nalepy w 2007. Warto wspomnieć jeszcze spory dorobek solowy lidera zespołu, lecz to już temat na inną opowieść.

słuchacz







piątek, 4 marca 2016

MAESTRO MAKSYMIUK i SINFONIA VARSOVIA






Wydana niedawno płyta MAKSYMIUK SINFONIA VARSOVIA to album ze wszech miar wyjątkowy, także dla tych, którzy po muzykę klasyczną sięgają niezbyt często.

Każdy znajdzie na niej coś dla siebie, choć nie sposób potraktować ją jako kolejną pozycję z cyklu Greatest Hits. Wybrane utwory wspaniale się dopełniają. To prawdziwa podróż przez style i epoki. Odnaleźć na niej można lekkie, impresjonistyczne Popołudnie fauna Debussiego i niejako w przeciwwadze bardzo klasyczną (zgodnie z tytułem) I symfonię Prokofiewa. Jest wspaniale brzmiąca, mieniąca się barwami, wręcz bajeczna II Suita z baletu Ognisty Ptak Strawińskiego, jest też poświęcona Kopernikowi współczesna, choć odwołująca się do klasyki, Elegeia Tadeusza Bairda. Już ten wybór wystarczyłby za rekomendację, jednak to zaledwie połowa zestawu. Na drugiej płycie odnajdujemy III Koncert Brandenburski Bacha, doskonałe, pełne pogody i czarownego wdzięku Divertimento Mozarta i nie mniej legendarną, znaną z brawurowych wykonań Tambuburettę Adama Jarzębskiego. W programie pojawiła się także Grażyna Bacewicz i jej Koncert na orkiestrę smyczkową oraz Divertimento na orkiestrę smyczkową Béli Bartóka. I zapewniam, że to nie wszystko. 

Część nagrań, pochodząca z lat siedemdziesiątych została poddana starannemu remasteringowi, dzięki czemu niczym nie ustępują tym, które zostały zarejestrowane specjalnie na potrzeby tego wydawnictwa. Mimo, iż na zestaw składają się dzieła z różnych epok, wszystko brzmi nadzwyczaj spójnie. To zasługa muzyków Sinfonii Varsovia (dawna Polska Orkiestra Kameralna) i przede wszystkim niezrównanej osobowości i talentu maestra Jerzego Maksymiuka. I tu dochodzimy do sedna. Album  MAKSYMIUK SINFONIA VARSOVIA to pozycja szczególna, wydana z okazji przypadających w kwietniu już osiemdziesiątych (choć trudno w to uwierzyć) urodzin Mistrza. Płyta z pewnością jest podsumowaniem dotychczasowych osiągnięć, bowiem jej program został pieczołowicie dobrany przez samego Jubilata. Znalazły się tu znaczące interpretacje sprzed lat i nowe, zarejestrowane w ubiegłym roku.





Jerzy Maksymiuk był niemal od początku swej kariery osobowością wyróżniającą się. Nieco ekscentryczny i łatwo rozpoznawalny, nie tylko z uwagi na charakterystyczną fryzurę lecz przede wszystkim poprzez brzmienie prowadzonych orkiestr. Jest bez wątpienia jednym z najwybitniejszych polskich dyrygentów. Jego pojawienie się zwiastowało dla wielu melomanów nadejście nowej epoki. Zawsze był niesłychanie barwną, charyzmatyczną postacią, mającą doskonały kontakt z publicznością, zaś jego interpretacje nieodmiennie cechowała wirtuozeria i mistrzostwo. Niezwykła precyzja, a przy tym energia i niespotykane tempa wykonywanych utworów zjednały mu wielu sympatyków. Tam jednak, gdzie było to konieczne potrafił być liryczny i pełen zadumy. 

Maestro Maksymiuk początkowo, przez dwa lata prowadził orkiestrę Teatru Wielkiego w Warszawie. W 1972 założył Polską Orkiestrę Kameralną. Wytrwała, pełna wyrzeczeń praca przyniosła międzynarodowe uznanie i sławę, a wiele wykonań obrosło legendą. Dyrygent i jego orkiestra tworzyli doskonale rozumiejący się organizm. Docenili to krytycy na całym świecie. Zespół wystąpił w nowojorskiej Carnegie Hall, dalej były koncerty w Japonii, Nowej Zelandii, Australii, Niemczech oraz kontrakt płytowy dla wytwórni EMI. Od 1984 orkiestra gra pod nazwą Sinfonia Varsovia - Polska Orkiestra Kameralna, koncertując często ze światowej sławy dyrygentami, uczestnicząc w renomowanych festiwalach i nagrywając płyty dla najlepszych światowych wydawnictw.





Jerzy Maksymiuk w trakcie swej kariery prowadził również Wielką Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia, z którą dwukrotnie odbył udane tournée po Europie i USA. Przez dziesięć lat dyrygował BBC Scottish Symphony Orchestra w Glasgow, którą doprowadził do bardzo wysokiego poziomu. Współpracował również z English National Opera, przygotowując premierę Don Giovaniego Mozarta. Dyskografia Maestro Maksymiuka obejmuje ponad setkę płyt, nagranych dla Polskich Nagrań i czołowych wydawców światowych. Wiele z nich uhonorowano prestiżowymi nagrodami, w tym dwukrotnie Gramophone Award (w 1992 i 1995 roku). 

Niemal od zawsze dużym zainteresowaniem darzył muzykę współczesną. Jest współzałożycielem Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej. Wielokrotnie uczestniczył w „Warszawskiej Jesieni” - największym polskim festiwalu o randze międzynarodowej, który jest poświęcony tej muzyce. Sporo komponuje, zwłaszcza w ostatnich latach. Tworzy muzykę symfoniczną, kameralną oraz filmową. Na jubileuszowej płycie znalazł się jeden z jego utworów, zatytułowany Vers per archi. Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień. Jego wykonania są doskonałym połączeniem muzycznej harmonii i wierności detalom. Nie brak charakterystycznych szybkich temp, jednak przy zachowaniu właściwego umiaru. 




Jubileuszowy album nie tylko potwierdza dyrygencką klasę Jerzego Maksymiuka, jego sztukę interpretacji, ale jest jednocześnie dowodem olbrzymiego potencjału Polskiej Orkiestry Kameralnej - Sinfonia Varsovia, z którą do dziś chętnie występuje. Nieco starsze wykonania, pochodzące z lat 1975-1978  potwierdzają zasadność dawnej legendy zespołu, zaś współczesne przekonują, że Jerzy Maksymiuk nie składa batuty. Wręcz przeciwnie, ma jeszcze wiele do zaoferowania, nie tylko swej wiernej publiczności. Jestem przekonany, że ten album przysporzy mu nowych sympatyków.


słuchacz


PS.
W nawiązaniu do uwag, jakie pojawiły się na moim profilu FB, dotyczących doboru prezentowanych w blogu płyt - pragnę raz jeszcze podkreślić (co zresztą zawarłem w podtytule), że wybór tytułów i moje opinie mają charakter subiektywny (czyli w pewnym sensie stronniczy, wynikający z moich upodobań). Nie uzurpuję sobie prawa do bycia wyrocznią, ani do wypowiedzi dotyczących wszelkich możliwych stylów i wykonawców, jakkolwiek każdą sugestię przyjmuję życzliwie. W zasadzie decydującym kryterium jest obecność danego wykonawcy na mojej półeczce, co ma odzwierciedlenie w tytule bloga. Świadczą o tym zamieszczane fotografie. Na półeczce nie ma płyt obowiązkowych, są jedynie takie, do których chcę powracać. W gąszczu dostępnej muzyki stanowi to i tak pewien wyróżnik. 
Pozdrawiam wszystkich życzliwych Czytelników i zapewniam, że tematów mi nie brakuje.

To część moich zbiorów, 
z których czerpię inspirację do kolejnych wpisów