piątek, 24 czerwca 2016

O historii jazzu na płytach – uroki odkrywania ziemi nieznanej





Nie pamiętam jak to się zaczęło. Choć szeroko pojętej muzyki słuchałem niemal od zawsze (podobno także w życiu płodowym), to jednak świadome zainteresowanie kolejnymi stylami i nurtami przyszło znacznie później. U prapoczątków leżało pamiętne wydarzenie, które miało miejsce w pewne słoneczne wakacje, tuż po zakończeniu szkoły podstawowej. Otrzymałem od mojej Mamy wymarzony prezent – magnetofon szpulowy ZK120T. Początkowo nagrywałem nań niemal wszystko, głównie przez mikrofon, bowiem nie miałem odpowiedniego radioodbiornika. Później już nieco bardziej świadomie – od kolegów i przyjaciół (głównie od jednego, o imieniu Marek) i ze sporadycznie pożyczanych płyt. W zasadzie wspólnie z Markiem przeszliśmy kolejne stopnie muzycznej edukacji. Po okresie fascynacji popem i modnym wówczas glamrockiem nastał czas na art rock i muzykę elektroniczną. Kiedy i to przestało wystarczać – chyba nieco z przekory zwróciliśmy się w stronę jazzu. Poszukiwaliśmy czegoś świeżego, nowych brzmień, nowych środków wyrazu. Jazz zyskiwał popularność, choć wówczas w środowisku młodzieżowym był muzyką nieco elitarną. Radiowa Trójka nadawała wieczorami trzy razy w tygodniu Trzy kwadranse jazzu, w sklepach pojawiały się kolejne dobre płyty z serii Polish Jazz, gwarantującej wysoki poziom i wgląd w ciekawsze zjawiska na polskiej scenie. Jedną z pierwszych pozycji z tej serii w naszych zbiorach było Winobranie kwintetu Zbigniewa Namysłowskiego. Trafiliśmy idealnie, ponieważ do dziś jest ona uważana za jedną z najbardziej znaczących płyt w polskim jazzie. Wreszcie obaj jednocześnie zapisaliśmy się do Klubu Płytowego PSJ Biały Kruk Czarnego Krążka. To był moment przełomu, bowiem zyskaliśmy dostęp do nagrań znanych jazzmanów z Zachodu. Wybór był wprawdzie ograniczony, ale był!




Z czasem rosnącą fascynację jazzem zapragnęliśmy nieco bardziej usystematyzować. Pojawiły się książki. Najpierw Jazz od frontu i od kuchni Romana Waschko, później inne i wreszcie Od raga do rocka – wszystko o jazzie. Było to tłumaczenie biblii dla ówczesnych miłośników tego gatunku, która w oryginale nosiła tytuł Das Jazzbuch. Von Rag bis Rock. Jej autorem był Joachim Ernst Berendt, wybitny znawca tematu, zachodnioniemiecki krytyk, organizator festiwali i popularyzator muzyki. Do lektury brakowało nam jedynie muzyki. I tu z nieocenioną pomocą przyszedł klub płytowy, który ogłosił subskrypcję na jedenastopłytowy, wówczas niezbyt tani zestaw, zatytułowany Jazz Legends, który zgodnie z intencją wydawcy miał zbliżyć słuchaczy do samej esencji jazzu, począwszy od jego źródeł. Płyty wydano w ozdobnym kartonie, z broszurą autorstwa Henryka Cholińskiego, na licencji Folkways Records – jednej z najważniejszych amerykańskich wytwórni, specjalizujących się w nagraniach muzyki źródeł. Wspomniane wydawnictwo ukazało się pierwotnie w USA w latach sześćdziesiątych. Poljazz wydał je w 1979 roku, poddając wcześniej dodatkowym zabiegom odszumiającym, bowiem wiele nagrań pochodziło z początków dwudziestego wieku, a jak wiadomo wówczas technika rejestracji dźwięku dopiero raczkowała.




Płyty pogrupowano tematycznie. Każda poświęcona była innemu stylowi. Na całość złożyły się następujące tytuły: The South (utwory z głębokiego południa USA), The Blues (początki bluesa), New Orleans, Jazz Singers, Chicago (dwie płyty), New York 1922-34, Bigbands Before 1935 (lata 1924-34), Piano, Boogie Woogie oraz Addenda, obejmująca uzupełnienia. Zestaw był niezwykle cenną pozycją i zasłużenie zbierał dobre recenzje. Okazał się niezastąpionym źródłem poznawczym, nie mającym w Polsce precedensu. Zawierał nagrania takich wykonawców jak: Bessie Smith, Billie Holliday, Ma Rainey, Ella Fitzgerald, Louis Armstrong, Jelly Roll Morton, Fats Waller, Scott Joplin, Fletcher Henderson, Earl Hines, Champion Jack Dupree, Johnny Doods, King Oliver's Creole Jazz Band, The New Orleans Rhythm Kings, Count Basie's Kansas City Seven, Duke Ellington and His Orchestra, Dizzy Gillespie and His Sextet, Eddie Condon and His Orchestra i wielu innych. Niedawno na amerykańskim portalu E-bay znalazłem go za skromną kwotę 999 amerykańskich dolarów (czy jednak znajdzie nabywcę to inna kwestia). Oczywiście w kraju box również czasem pojawia się na różnych aukcjach, jednak w cenie bez porównania niższej.




Począwszy od 1983 roku, w czasopiśmie Jazz Forum pojawił się cykl artykułów Refleksje historyczne, poświęcony narodzinom muzyki jazzowej, sięgający niemal początków osadnictwa w Ameryce. Redagował go Andrzej Schmidt – wybitny znawca tematu, który prowadził wykłady z historii jazzu na Wydziale Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach (późniejszy Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej). Zarówno wykłady, jak i sugestia Krystiana Brodackiego (ówczesnego szefa Agencji Wydawniczej PSJ i vice naczelnego Jazz Forum) zainicjowały cykl trzech książek poświęconych historii muzyki jazzowej. Kolejne części, opatrzone podtytułami Rodowód, Krystalizacja i rozwój oraz Zgiełk i furia ukazywały się od 1989 do 1997 roku. 




W 2010 autor zebrał je i nieco uzupełniwszy wydał łącznie w jednym tomie jako Historię Jazzu. Krystian Brodacki, recenzując wydawnictwo na łamach Jazz Forum wytknął książce nieco błędów, jednak w mojej ocenie nie umniejszają one jej wartości, trudno wszak pisząc ponad sześćset stronicowe dzieło ustrzec się jakichkolwiek wpadek. Jest to prawdziwe kompendium wiedzy i kapitalna pozycja źródłowa, przeznaczona dla tych, którzy pragną słuchać jazzu bardziej świadomie. To bodaj jedyna napisana w Polsce publikacja, omawiająca fenomen muzyki jazzowej na świecie, począwszy od zarania niemal do czasów współczesnych.




Doskonałym uzupełnieniem tej lektury jest kolejne niezwykłe wydawnictwo, któremu warto poświęcić nieco miejsca. W 1999 roku nieistniejąca już dziś firma Multimedia – Polska, prowadzona przez Janusza Metzlera wydała niezwykły box, zatytułowany History of Jazz. Znalazło się w nim dwadzieścia jeden płyt CD, a na nich ponad trzysta sześćdziesiąt nagrań, pozwalających prześledzić rozwój tej niezwykłej muzyki od najdawniejszych czasów do połowy lat siedemdziesiątych minionego wieku. Zestaw jest w zasadzie organicznie związany ze wspomnianą wyżej książką Andrzeja Schmidta, bowiem w pełni odpowiada tokowi narracji, kolejno prezentując muzykę i jej twórców. Całość, umieszczona w zbiorczym pudełku obejmuje dwie części. Pierwsza zawiera muzykę, a druga obszerne fragmenty książki w interpretacji autora. 




Szczerze mówiąc reklama tego wydawnictwa jakoś mi umknęła i pewnie bym go w ogóle nie zauważył, gdyby nie wspomniany na wstępie mój przyjaciel Marek, który również posiada owo magiczne pudło w swych zbiorach. Jakiś czas temu, goszcząc u niego na tradycyjnej partyjce szachów słuchałem kolejnych płyt, wydobywanych z przepastnego boxu. Przewertowałem też załączoną broszurę z dokładnymi informacjami na temat nagrań oraz kilkoma esejami. Spodziewałem się, że płyty brzmieć będą dość archaicznie. Nagrania jednak pieczołowicie oczyszczono. Słychać na nich patynę czasu, brzmią jednak nadspodziewanie dobrze. Zapowiedzi autora sprawiają wrażenie słuchania ciekawej audycji radiowej. Moje zaskoczenie (i chęć posiadania) rosło wprost proporcjonalnie do ilości przesłuchanych krążków. W końcu uległem, zwłaszcza, że pudło znalazłem na wiadomym portalu aukcyjnym w śmiesznie niskiej w stosunku do zawartości cenie. Okazuje się, że warto szukać. 





Na całość składają się następujące tytuły:

CD   1 Ragtime i Blues (Scott Joplin, Tom Turpin, E. Blake)   
CD   2 Okres formatywny. Nowy Orlean
CD   3 Dojrzewanie i ekspansja  (King Oliver, Jerry Roll Morton, Sidney Bechet)
CD   4 Lata dwudzieste: Chicago  (J. Noon, N.O.R.K., Armstrong)
CD   5 Tożsamość jazzu: Biała Szkoła Chicago, Blues
CD   6 Nowy Jork (Sissle i Blake, P. Whiteman, M. Mole, F. Henderson)
CD   7 Dwie szkoły fortepianowe: Stride i Boogie   (Earl Hines)
CD   8 Rozwój Big Bandów
CD   9 Kansas City. (Duke Ellington)
CD 10 Dekada Swingu I  (B. Goodman, Chick Webb, Count Basie)
CD 11 Dekada Swingu II (Callawoy, Lunceford, Shaw, Dorsey, James, Krupa, Miller)
CD 12 Wokalistyka. Pianiści
CD 13 Bebop (Gillespie, Parker, Monk)
CD 14 Cool, West Coast Jazz (Nonet M. Davisa, Modern Jazz Quartet, Dave Brubeck)
CD 15 Cool, III Nurt (Stan Kenton, John Lewis, Charles Mingus, George Russell)
CD 16 Hard Bob – Soul (Cl. Brown Quintet, Art Blakey and The Jazz Messangers, Horace Silver)
CD 17 Miles Davis. Bill Evans. Charles Mingus i inni
CD 18 John Coltrane Free: Ornette Coleman i inni
CD 19 Rhythm’ N’ Blues. Początki Rocka
CD 20 Jazz w Polsce 1955-1970
CD 21 Przegląd Słynnych Big Bandów 1945-1970




W skład zestawu wchodzi siedem dodatkowych krążków z czytaną przez autora Historią Jazzu, wspartą przykładami. Naprawdę trudno przecenić to wydawnictwo. To prawdziwa skarbnica zarówno muzyki, jak i wiedzy, podana w przystępny sposób. Z pewnością zainteresuje także nie tylko miłośników jazzu, ale także pragnących poszerzyć swą wiedzę i horyzonty muzyczne. Przytoczę dwa cytaty z opisu wydawnictwa:

 „…zestaw nagrań jest wręcz imponujący i zawiera bodaj wszystko co najważniejsze, w tym wiele unikalnych i trudno dostępnych rarytasów…” (Jan Ptaszyn Wróblewski)
„Wydawnictwo to ma bardzo potrzebny w Polsce walor pedagogiczny. Dzięki świetnej redakcji serii „”History of Jazz”… będzie ono stanowić fundament merytorycznej popularyzacji jazzu w Polsce.” (Paweł Brodowski – redaktor naczelny Jazz Forum)
Co tu dużo debatować. Mus to mus.

słuchacz


PS.
Obecnie na rynku jest znacznie więcej wydawnictw książkowych na temat historii jazzu. Mój wybór był jak zwykle subiektywny (i podyktowany opowiedzianą historią). O innych, godnych uwagi pozycjach wydawniczych też napiszę. Nieco później. 








piątek, 17 czerwca 2016

Egzotyczne oblicza rocka progresywnego







Konia z rzędem temu, kto potrafi bez namysłu wymienić choć jednego przedstawiciela rocka progresywnego np. z… Hiszpanii. Można w zasadzie zaryzykować stwierdzenie, że muzyka rockowa (także progresywna) w każdym zakątku świata ma wiele podobieństw, a jednak mieni się wieloma odcieniami, z których każdy na swój sposób fascynuje. Przykłady? Bardzo proszę – wszystkie pochodzą z mojej półeczki.




Na początek japoński progrockowy Far Out, z lat siedemdziesiątych. Zespół wydał w 1973 roku jedną płytę, tkwiącą korzeniami mocno w stylistyce Pink Floyd, a w zasadzie nawet nieco wyprzedzającą wspomnianych Brytyjczyków, bowiem muzyka do złudzenia przypomina klimat płyty Wish You Were Here, która powstała nieco później.  Znalazły się na niej dwa długie utwory, zaś edycja CD została wzbogacona o siedem nagrań bonusowych, znacznie krótszych, firmowanych już jednak przez Far East Family Band. Uwagę przykuwają głównie dwa pierwsze. Pierwszy z nich rozpoczyna szum wiatru, potem pojawia się akustyczna gitara, śpiew (po angielsku) i intrygujące solo gitarowe, przypominające do złudzenia Davida Gilmoura. Dalej klimat staje się bardziej mroczny i pogmatwany.





Drugi utwór rozpoczyna próbka muzyki korzeniami mocno tkwiącej w japońskiej tradycji, po czym zespół powraca na progresywne tory. Pojawia się kolejne piękne solo gitary, a muzyka nieco przypomina niemiecki ELOY i ich płytę Ocean (również nieco późniejszą). Płytę uzupełniają bonusy – dla mnie dużo mniej interesujące, choć mimo to ciekawe, ponieważ po zmianach personalnych i wydłużeniu nazwy formacji (Far East Family Band) znalazł w niej swe miejsce Masanori Takahashi, grający na syntezatorach (nawiasem mówiąc – dość oszczędnie). Później zdobył popularność i sławę występując jako Kitaro. Ciekawostką jest też elektryczny sitar, który pojawia się w instrumentarium grupy, przyczyniając się do jej nieco kosmicznego brzmienia. Na początku lat siedemdziesiątych na japońskim rynku album był nowatorskim objawieniem, bowiem królowała tam wówczas zupełnie inna muzyka, mająca z rockiem niewiele wspólnego (a z rockiem progresywnym w szczególności). Płyta jest nie tylko ciekawostką. Myślę, że może okazać się odkryciem nie tylko dla miłośników psychodelii, zainteresuje także zafascynowanych krautrockiem i muzyką elektroniczną rodem z Niemiec, bowiem za produkcję i ostateczny miks Far East Family odpowiedzialny był Klaus Schulze.




Drugi przykład pochodzi z egzotycznego dla Europejczyków Uzbekistanu. Grupa nosi nazwę Fromuz. Jest przykładem sporego samozaparcia, wielkich umiejętności i odrobiny szczęścia. Okazała się nie tylko lokalną ciekawostką, stała się wizytówką rocka progresywnego z Azji Środkowej. W dodatku wyjątkowo atrakcyjną. FROMUZ (From Uzbekistan) powstał latem 2004 roku w Taszkiencie. Gitarzysta Witalij Popeloff oraz basista i początkujący producent Andrew Mara-Novik postanowili zaprezentować taką muzykę, która pozwoli najpełniej wyrazić ich uczucia. Duet uzupełnił perkusista Vladimir Badirov oraz krający na klawiszach kompozytor, aranżer i aktor – Albert Khalmurzayev. Każdy wniósł własne doświadczenia i własną wizję sztuki. Łączyła ich fascynacja progrockiem, pracowitość  i chęć poszukiwania niełatwych rozwiązań. Pierwsza płyta Audio Diplomacy okazała się sporym sukcesem, zespół został zauważony i doceniony – także poza swą ojczyzną. Muzycy chętnie powoływali się na różne inspiracje, zwłaszcza King Crimson, Pink Floyd, Yes, Jethro Tull, Milesa Davisa, Led Zeppelin i Jeffa Becka. Z upływem lat muzyka i skład grupy ewoluował. 




Aktualnie grupę tworzą Vitaly Popeloff (g, v), Albert Khalmurzaev (b, bv) oraz Evgeniy Popelov (k, bv). Obecnie Fromuz nie ma stałego perkusisty i na koncerty zaprasza muzyków sesyjnych.
Inny przykład egzotyki, choć nie tak odległej w sensie geograficznym, to fiński zespół Elonkorjuu, powstały w 1969 roku w Pori. Ich muzyka to w zasadzie prog-hard rock z domieszką bluesa. Zespół koncertował też jako Harvest (tłumaczenie nazwy fińskiej). W 2012 wytwórnia EMI wydała czteropłytowy zestaw, zawierający niemal cały dorobek grupy. Znalazł się w nim również trudno dostępny materiał, zrealizowany na żywo w 1970 roku. 




Płyty są ciekawym dokumentem, obrazującym ewolucję stylistyki zespołu, zdążającą w stronę jazzrocka. Grupa reaktywowała się w 2003 roku i gra do dziś. Pierwszy album nagrany w 1972 roku, zatytułowany Harvest Time, w wersji analogowej dziś jest kolekcjonerskim białym krukiem i osiąga na światowych giełdach cenę nawet do półtora tysiąca €. Dziś trudno jednoznacznie sklasyfikować muzykę na nim zawartą. Są tam klasyczne organy Hammonda, jest pięknie brzmiąca gitara, sporadycznie flet i zdecydowana perkusja. To dość energetyczny hard-prog rock, ciążący w stronę bluesa. Całość przesiąknięta jest baśniowym klimatem. Słychać inspiracje klasyką hard rocka oraz jakąś trudną do zdefiniowania nutą skandynawską. 



Wszystko to sprawiło, iż w zasadzie trudno dziwić się, że płyta zyskała status kultowej. Zespół tworzyli bardzo młodzi i zdolni muzycy, którzy zdobywali doświadczenie koncertując w całej Europie Zachodniej. Debiutancka płyta to zaledwie czterdzieści minut (w całości znajduje na wspomnianym zestawie), jednak ustawiła grupę w światowej progrockowej czołówce lat siedemdziesiątych.
I jeszcze jeden przykład, rodem właśnie (patrz początek wpisu) z Hiszpanii. W połowie lat siedemdziesiątych pojawił się tam zespół godny szczególnej uwagi. Eduardo Rodríguez, Juan José Palacios i Jesús de la Rosa zawiązali w Sewilli grupę Triana. 



Pierwszy album formacji, zatytułowany El Patio ukazał się w 1974 roku. Mimo kompletnego braku promocji cieszył się on wśród młodzieży sporą popularnością. Początkowo formacja inspirowała się poczynaniami Pink Floyd, Caravan i wczesnego King Crimson, by później wypracować własny styl, inspirowany wprawdzie tradycyjną muzyką Andaluzji (między innymi flamenco) lecz oparty głównie na charyzmatycznym głosie wokalisty, gitarach, klawiszach i perkusji. Z czasem zespół stał się jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych w swym kraju. Ich trzy pierwsze płyty do dziś zaliczane są czołówki osiągnięć hiszpańskiego rocka progresywnego. Szczytowa popularność tria przypadła na ważny w dziejach Hiszpanii okres zmian politycznych, który również zaznaczył się w ich twórczości (warto zwrócić uwagę na album Hijos Del Agobio z 1977 roku). 




Karierę grupy przerwała 14 października 1983 roku tragiczna śmierć w wypadku samochodowym. Jezusa de la Rosy (basisty i wokalisty). Późniejsze próby reaktywacji podejmowane przez Juana José Palaciosa były krytyczne przyjmowane przez fanów. Niestety, w 2002 roku także i on zmarł wskutek nieudanej operacji pękniętej aorty. Duże niezadowolenie wywołały dalsze próby wskrzeszenia działalności formacji pod starą nazwą przez muzyków, nie mających wcześniej z zespołem nic wspólnego. Hiszpańska wytwórnia Fonomusic wydała kilka kompilacji z nagraniami zespołu. Szczególnie godna uwagi  nosi tytuł Se De Un Lugar.  Zawiera dwie płyty CD oraz jedną  DVD z ciekawym materiałem z początków ich kariery, zarejestrowanym w studiu oraz na żywo.




Można zastanowić się gdzie leży tajemnica sukcesów wymienionych zespołów. Muzyka jest często stylistycznie podobna. Wynika to w dużej mierze z podobnego instrumentarium, podobnych inspiracji i chyba nieco podobnej wrażliwości muzyków. Do tego dochodzą elementy właściwe dla rodzimej kultury każdego z nich. Właśnie one decydują o oryginalności i ewentualnym sukcesie grupy. Potrzebny jest oczywiście jeszcze łut szczęścia i to nieuchwytne, trudne do zdefiniowania COŚ. W każdym z wymienionych krajów wygląda ono inaczej i właśnie dlatego muzyka mieni się tak wieloma barwami. I dlatego od lat fascynuje.


słuchacz





sobota, 11 czerwca 2016

O płytach Niemena - współczesna wyprawa do Nibylandii





Bo nie jest światło, by pod korcem stało,

Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.

(C.K. Norwid)


dźwiękowa karta pocztowa z nagraniem Com uczynił
RSW Prasa Książka Ruch R-404


Pewien odcinek z cyklu reportaży „Boso przez świat” Wojciech Cejrowski zrealizował w Meksyku, poświęcając go muzykom mariachi. W trakcie rozmowy o Polsce, jeden z bohaterów zaskoczył autora programu. Na pytanie o polską muzykę, odpowiedział: – Polska? To Niemen, mam jego płytę Enigmatic. Można uśmiechnąć się z zadowoleniem. Co jednak z innymi płytami Niemena w naszej ojczyźnie? Cóż, tu bardziej pasuje stwierdzenie, że trudno być prorokiem we własnym kraju. Na tle innych wykonawców sprawa jest wyjątkowo pogmatwana.

Kilka miesięcy temu wspominałem dwunastą rocznicę śmierci Czesława Niemena. Gdyby żył, miałby dziś siedemdziesiąt siedem lat. Dla wielu artystów jest to jeszcze wiek dużej aktywności. Tymczasem postać Niemena powoli odchodzi. Jego miejsce pozostało puste, a wiele dokonań po dziś dzień skrywa mrok tajemnicy. W mediach funkcjonuje jedynie kilka piosenek oraz doniesienia, mające niewiele wspólnego z muzyką, jaką tworzył. Jego późniejszy dorobek nadal pozostaje mało znany i z uwagi na niepojętą politykę wydawniczą nie ma szans na popularyzację. Nagrania od wielu lat nie są wznawiane i nic nie wskazuje na to, by mogło się to zmienić. Nie ma płyt wydanych na Zachodzie, brak też zapowiadanych jeszcze za życia artysty wydawnictw z muzyką teatralną i telewizyjną.




Niemen od początku I (2002) i Niemen od początku II (2003)

Przypomnę kilka faktów. Polska dyskografia artysty na srebrnych krążkach ukazała się w dwóch, zremasterowanych przez samego autora, sześciopłytowych zestawach, noszących tytuł Niemen od początku I (2002) i Niemen od początku II (2003). Nieco wcześniej, w latach 1991-94 niekompletny zestaw, obejmujący płyty od Dziwny jest ten świat do Aerolit oraz album Andrzeja Kurylewicza Muzyka teatralna i telewizyjna (na której połowę repertuaru śpiewał Niemen) wydała firma Digiton. Dziś płyty te, z uwagi na swe bliskie oryginałowi brzmienie są poszukiwane przez fanów i na aukcjach osiągają dość wysokie ceny (w zależności od tytułu od stu do blisko pięciuset złotych). Późniejsze próby wydania dorobku artysty to seria Niemen Retrospekcja (Digiton 1995), doprowadzona do płyty Marionetki oraz cykl Niemen od początku (Polskie Nagrania 1996), doprowadzony do Enigmatic



Komplet poszukiwanych wydań Digitonu z lat 1991-94

Polskie Nagrania, pod koniec swej działalności, w 2014 roku zapoczątkowały atrakcyjnie wydaną i dość dobrze ocenianą serię odrestaurowanych cyfrowo wznowień, zarówno w formie srebrnych jak i czarnych krążków, jednak projekt również upadł po wydaniu dwupłytowego albumu Enigmatic i sprzedaniu firmy koncernowi Warner Bros. Gwoli ścisłości – płyty z tej właśnie ostatniej, niekompletnej edycji są jeszcze dziś sporadycznie dostępne w normalnej sprzedaży. Wspomniane wyżej i nie wznawiane od lat oba zestawy Niemen od początku w boxach można zdobyć, wykładając na znanym portalu aukcyjnym około siedmiuset złotych za każdy. Warto wspomnieć, że Czesław Niemen planował jeszcze wydanie boxu zatytułowanego Na pomieszane języki. Miał on zawierać całą jego obcojęzyczną twórczość. Miał też ukazać się zestaw skupiający kompozycje napisane do spektakli teatralnych i filmów, niestety śmierć artysty przeszkodziła w realizacji tych planów.

Od momentu wydania legendarnej płyty Enigmatic, zawierającej Bema pamięci żałobny rapsod Niemen zdecydowanie odszedł od łatwego repertuaru. Miał już wówczas bardzo świadomą wizję swej muzyki, do której konsekwentnie zmierzał. Po nagraniu kolejnego, dwupłytowego albumu (tzw. czerwonego - od koloru okładki), również opartego na polskiej poezji, sformował nowy zespół. W skład grupy weszli muzycy początkującego śląskiego tria Silesian Blues Band (Józef Skrzek, Antymos Apostolis i Jerzy Piotrowski). Prócz nich całości dopełniał awangardowy kontrabasista Helmut Nadolski oraz sporadycznie współpracujący z grupą, równie niezwykły trębacz jazzowy Andrzej Przybielski. Muzyka nowej formacji nie była łatwa, wymagała od słuchaczy dużego zaangażowania emocjonalnego. Niemen nie stronił od eksperymentów. Częściowo improwizowane utwory nawiązywały nieco do muzyki Mahavishnu Orchestra. Nowa twórczość spowodowała zamieszanie. Artysta stracił część fanów, którzy oczekiwali łatwych w odbiorze piosenek, zyskał jednak wielu nowych.

W listopadzie 1971 r., mając zagwarantowaną swobodę twórczą, podpisał pięcioletni kontrakt z zachodnioniemieckim oddziałem CBS, który w latach 1972-75 przyniósł nagranie czterech płyt. Jedną z nich był samodzielnie zrealizowany i stylistycznie zupełnie odmienny album Russische Lieder, zawierający ludowe pieśni, wśród których kształtowało się jego oblicze artystyczne. Niestety, żadna z nich nie ukazała się w Polsce. Wyjątek stanowi album Mourner’s Rhapsody, wydany w kraju w 1993, w śladowym nakładzie. Edycja ta jest od dawna niedostępna. Kilka lat temu znalazła nabywcę na aukcji za blisko dziewięćset złotych. Dla przeciętnego polskiego słuchacza płyty te są w zasadzie nieznane.



Płyty wydane na Zachodzie oraz nagrania koncertowe z Opola w edycji niemieckiej wytwórni Green Tree Records

W 2003 roku owe cztery albumy nagrane dla CBS wydała na CD w Niemczech firma Green Tree Records. Stało się to jednak bez zgody artysty, stąd też w kraju edycja ta traktowana jest jako piracka, choć oczywiście pojawia się zarówno na serwisach aukcyjnych, jak też w ofercie niektórych sklepów internetowych (na dziś - w cenie około dziewięćdziesięciu zł za sztukę plus koszty przesyłki). Podobnie należy traktować wydany w zeszłym roku przez ową firmę koncert z Opola Live in Opole 1971. Wiosną 1972 roku Niemen nagrał w studiu Polskich Nagrań podobny repertuar, z polskimi tekstami. I w zasadzie od tego momentu zaczynają się przysłowiowe schody. Firma Warner Bros, nowy właściciel Polskich Nagrań od jesieni 2015 roku trzykrotnie przekładała wznowienie tych nagrań. Ostatecznie do dziś nie ukazały się, a w ofercie figurują jako niedostępne. Uzyskanie jakichkolwiek informacji na ten temat u źródła przypomina lekturę Procesu Franza Kafki.



Idźmy jednak dalej. Kolejna pozycja w dyskografii to album firmowany przez Andrzeja Kurylewicza, zatytułowany Muzyka teatralna i telewizyjna, z utworami w wykonaniu Wandy Warskiej i Czesława Niemena. Wznowiony na CD dziesięć lat temu, od dawna jest niedostępny. Desperaci mogą poszukiwać go na aukcjach (także za ok. sto złotych). Pod koniec 1974 roku Czesław stworzył nowy zespół, z którym nagrał płytę Aerolit. Muzycznie – był to następny etap, bogatszy o amerykańskie doświadczenia. Coraz bardziej do głosu dochodziła elektronika, pojawiło się też więcej muzyki instrumentalnej, zaś wokalistyka zeszła na dalszy plan. W warstwie tekstowej twórca pozostał wierny klasykom polskiej poezji, choć na płycie pojawił się także wiersz Zbigniewa Herberta Kamyk. Znalazł się na niej również utwór Pielgrzym do słów Norwida, w którym zademonstrował wyżyny swej sztuki wokalnej.


Wydawnictwa, które pojawiły się po śmierci Niemena, obecnie również trudno dostępne


Muzyka dla pokolenia młodzieży lat siedemdziesiątych była wartością traktowaną znacznie poważniej niż obecnie. Na kolejne płyty czekano, dyskutowano o nich. Dlatego Niemen mógł liczyć na stałe grono wielbicieli, szczerze zainteresowanych jego nowymi dokonaniami. Kolejna płyta Katharsis, nagrana rok później, była dziełem zrealizowanym całkowicie samodzielne. Muzykę zdominowała elektronika. I tak, jak arystotelesowskie katharsis miało służyć oczyszczeniu poprzez sztukę, tak muzyka z tego albumu była próbą odcięcia się od dotychczasowych doświadczeń. Była to pierwsza w jego twórczości muzyczna opowieść o podróży ludzkości poprzez otchłanie kosmosu na Ziemię, o próbie jej kolonizacji, utracie nieśmiertelności oraz walce o byt i przetrwanie. Muzyka zmuszała słuchacza do myślenia, prowokowała, nie pozostawiała obojętnym. Zawarł na płycie jedynie dwa utwory wokalne, teksty do nich napisał sam. Pierwszy był refleksją nad upływającym czasem, drugi poświecił zmarłemu nagle (w efekcie nieudanej operacji) przyjacielowi Piotrowi Dziemskiemu, perkusiście, z którym planował dalszą współpracę.



Przerwana edycja, zapoczątkowana przez Polskie Nagrania w 2014 roku, przed sprzedażą firmy

Kolejną, bardzo ważną pozycją w jego dorobku był dwupłytowy album Idée fixe. Złożony został z bardzo starannie wybranych wierszy Norwida, układających się w ważne przesłanie. Traktował o rzeczach najważniejszych i wartościach nieprzemijających. Artysta słowami wieszcza mówił o ludzkiej naturze i śmiertelności (Sieroctwo), o pogoni za pieniądzem (Larwa), o przemijaniu kultur (Marmur biały oraz Idącej kupić talerz pani M.), o miłości do ziemi ojczystej (Moja piosnka) i przede wszystkim, w kompozycji zatytułowanej Credo, opartej o fragmenty norwidowskiego Promethidiona, o wartości pracy i piękna. Trzeba też wspomnieć o znaczącym udziale Czesława Niemena w nagraniu płyty Sławomira Kulpowicza Samarpan, zainspirowanej kulturą wschodu, będącej owocem wspólnego wyjazdu na festiwal Jazz Yatra w Indiach. Wszystkie wymienione płyty są również od lat niedostępne. Pozostają giełdy i portale aukcyjne z cenami przekraczającymi sto złotych za każdą z wymienionych pozycji (Idée fixe, składająca się z dwóch płyt - ponad dwieście).



Wiele nagrań Niemena znalazło się na płytach innych wykonawców. Z dostępnością tych pozycji bywa różnie...

W 1982 roku polonijna firma Rogot wydała kasetę Przeprowadzka, zawierającą muzykę Niemena do serialu telewizyjnego Rodzina Leśniewskich, w reżyserii Janusza Łęskiego. Zbiór składał się z miniatur instrumentalnych, wykorzystanych w filmie. Znalazły się tam także trzy piosenki – jedną z nich zaśpiewał harcerski zespół Gawęda, pozostałe dwie dziecięcy chór pod kierunkiem Witolda Seredyńskiego. To wydawnictwo nigdy nie doczekało się edycji kompaktowej, a oryginalna kaseta sprzed lat również kosztuje na giełdach około stu złotych. 


Przeprowadzka - oryginalne wydanie z 1982 roku

Kolejna ważna płyta to album Terra Deflorata, wydany w 1989 roku. Był podsumowaniem niezbyt optymistycznych refleksji artysty nad światem i człowieczeństwem. Sam tytuł, dający się przetłumaczyć jako „Ziemia pozbawiona dziewictwa”, sugerował ton tych rozważań. Płyta powstawała blisko półtora roku w domowym studiu Niemena. Teksty były filozoficzną refleksją nad absurdami współczesności oraz świadomą samokrytyką istoty ludzkiej, zdającej sobie sprawę ze swej niedoskonałości. W wersji cyfrowej album ukazał się nakładem firmy Polton. Jedyne wydanie, z 1991 roku dziś jest białym krukiem. Kilka dni temu znalazłem je na znanym portalu za kwotę blisko tysiąca (sic!) złotych.



Pierwsze wydanie płyty Sen o Warszawie 1995, Enigmatic w złotej edycji z 1996 roku, biały kruk - Terra Deflorata - Polton 1991 oraz jedyne jak dotąd wydanie spodchmurykapelusza Pomaton 2001

Ostatni studyjny album Niemena, noszący tytuł spodchmurykapelusza ukazał się w 2001 roku. Był testamentem artysty. Obecnie jego cena waha się od stu siedemdziesięciu do dwustu pięćdziesięciu złotych. Warto też wspomnieć o wydanej cztery lata temu dwupłytowej składance Pamiętam Ten Dzień. Nakład został wyczerpany, a dzisiejsza cena to również jedynie dwieście pięćdziesiąt zł.

Dlaczego podaję te ceny? Powszechnie wiadomo, że natura nie znosi próżni. Czy jednak taka sytuacja ma służyć podbijaniu cen trudno osiągalnych wydawnictw do absurdalnych poziomów? W jaki sposób ma to służyć popularyzacji twórczości jednego z najważniejszych polskich autorów i wykonawców?

„Sława to dla mnie bzdura kompletna…” słowa te padły z ust Niemena w dokumentalnym filmie Marka Piwowskiego. Czy jednak taki scenariusz miał na myśli? Wszak nigdy nie popierał cwaniactwa i prób dorobienia się cudzym kosztem. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Moje żale, związane z brakiem wznowień oraz nowych, istotnych wydawnictw nie są żadną eskalacją żądań - są jedynie wyrazem troski o to, by uchronić od zapomnienia choćby te dokonania, które wymieniłem, bądź te, o których On sam wspominał w planach wydawniczych. Naprawdę doceniam to co zostało dotąd zrobione, ale myślę że można więcej - bez procesów sądowych i szukania dowodów na spiskową teorię dziejów świata. Często bywa tak, że odejście wielkiego twórcy jest początkiem wysypu wydawnictw z nim związanych (dość wspomnieć Hendrixa, Presleya, bądź Grechutę i Kaczmarskiego). Trudno dziwić się oczekiwaniom fanów, wszak to normalni ludzie, którzy pragną obcować ze sztuką swego idola, przypominającą im młodość. Nie jest to garstka nawiedzonych oszołomów, domagających się nie wiadomo czego. Jestem pełen szacunku dla spadkobierców twórczości Niemena i z troską myślę o tej spuściźnie, która mogłaby ujrzeć światło dzienne, oczywiście z poszanowaniem wszelkich praw autorskich. Z powtarzanych od lat zapewnień o rzekomo przygotowywanych projektach i wydawnictwach nadal niewiele wynika. Chciałbym, by choćby te wydane przed laty płyty można było bez większych problemów kupić. Nie ukraść z Internetu. Z całym szacunkiem - myślę, że dla fanów stanowiłyby większą wartość, niż koncerty Natalii Niemen z mniej znanym repertuarem jej Ojca. Piszę to nie w swoim imieniu, bowiem jak dowodzą zdjęcia - szczęśliwie posiadam wszystkie wymienione tytuły w swych zbiorach. Kupiłem je w rozsądnych cenach, w odpowiednim czasie. Piszę w trosce o następne pokolenia. Moi rówieśnicy pamiętają tę muzykę, choćby z koncertów – ale kto ów wartościowy dorobek przekaże dalej? 



Kilka wydawnictw zainspirowanych twórczością Niemena

Proszę nie mówić o festiwalach i okazjonalnych wspomnieniach. Nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z muzyką. Oryginalnych płyt po prostu nie ma. Czy za kolejnych dziesięć lat ta twórczość będzie jeszcze kogokolwiek obchodzić?

Jest mi po ludzku żal.
słuchacz



PS.

Opisana dostępność płyt nie zmienia się od lat, zaś podane ceny były aktualne w dniu 10.06.2016.









piątek, 3 czerwca 2016

O sztuce interpretacji - pięć spojrzeń na Vivaldiego









Na początku mej samodzielnej edukacji muzycznej odkryłem, że szukając nagrań muzyki klasycznej należy zwracać uwagę nie tylko na kompozytora, ale także, a może zwłaszcza - na interpretację utworu. Opierając kolejne etapy muzycznego wtajemniczenia o płyty dostępne na rynku z reguły byłem skazany na ofertę krajowej centrali muzycznej, która raczej nie zasypywała melomanów różnymi wykonaniami tych samych dzieł. Któregoś wieczora, bawiąc u jednego z mych nieco starszych przyjaciół, który już wówczas był zawodowym muzykiem i absolwentem dyrygentury odkryłem jakie znaczenie ma interpretacja. Porównywaliśmy fragmenty Mszy h-moll J.S. Bacha, którą znałem z posiadanej w domu trzypłytowej edycji Polskich Nagrań. Było to nagranie dość stare, noszące niski numer katalogowy SX0129-0131. Monumentalne dzieło Bacha wykonywali soliści, chór i orkiestra z Drezna pod dyrekcją Rudolfa Mauersbergera. Wykonanie było klasyczne i nieco przyciężkawe. Przyjaciel zaprezentował mi ten sam utwór w wykonaniu brytyjskiej orkiestry kameralnej Academy of St. Martin in the Fields pod dyrekcją Nevilla Marrinera. Przeżyłem olśnienie - to przecież brzmiało jak zupełnie inna kompozycja. Od tego momentu swe poszukiwania prowadziłem nieco bardziej świadomie. I tak wiele lat później, poszukując ideału, całkiem świadomie dorobiłem się kilku różnych interpretacji Czterech pór roku, jednego z moich ulubionych koncertów Antonia Vivaldiego (cóż, wiem że nie jestem oryginalny, ale naprawdę lubię ten utwór). W latach dziewięćdziesiątych wreszcie znalazłem.


Była to analogowa płyta Nigela Kennedy’ego, nowej gwiazdy światowej wiolinistyki, który wykonał owe koncerty, dyrygując 
jednocześnie zespołem English Chamber Orchestra. Ta interpretacja do dziś mnie porywa. Nic dziwnego, Kennedy tchnął w ten osiemnastowieczny zbiór dwunastu barokowych koncertów nowego ducha. Płytę docenili melomani na całym świecie. Przez pół roku otwierała listę najpopularniejszych albumów w Wielkiej Brytanii (nabywców znalazły dwa miliony egzemplarzy) i jako taka uznana została za najlepiej sprzedający się utwór muzyki klasycznej wszech czasów, co potwierdzono stosownym wpisem do Księgi Rekordów Guinnessa. Ta marketingowa otoczka oczywiście nie ma wielkiego znaczenia, wszak liczy się przede wszystkim muzyka.

A sam Nigel Kennedy? Jest wirtuozem i twórcą niezwykłym. Z równą łatwością porusza się w repertuarze klasycznym, rockowym, jazzowym i klezmerskim, choć sceptycy sugerują, by skupił się raczej na jednym repertuarze. Pochodzi z Brighton. Już od najwcześniejszego dzieciństwa interesował się pianistyką, później wiolinistyką. Jest uczniem Yehudi Menuhina i absolwentem prestiżowej nowojorskiej Juilliard School of Music. Mając szesnaście lat zadebiutował w Carnegie Hall u boku wybitnego skrzypka jazzowego Stephane'a Grappelliego. Równolegle zdobywał doświadczenie grając z muzykami jazzowymi w Nowym Jorku. Karierę światową rozpoczął w 1977 w London Royal Festival Hall, występując z towarzyszeniem Philharmonia Orchestra pod dyrekcją Riccardo Mutiego. Obecnie jest chyba najbardziej rozpoznawalnym wirtuozem skrzypiec na świecie. Równie chętnie gra Bacha i Vivaldiego, jak też Hendrixa, lub The Doors. Używa XVIII-wiecznego instrumentu Guarneri del Gesù oraz Stradivariusa, zapisanego mu przez wybitną skrzypaczkę Dorothy Jeffries. Po zakończeniu kariery, zgodnie z tradycją, przekaże instrument innemu utalentowanemu muzykowi.


Od samego początku budził sensację swym niekonwencjonalnym strojem i sposobem bycia. Kojarzy się bardziej ze sceną punk niż nobliwą filharmonią. Od zawsze gardził frakiem, występuje w swobodnych strojach (początkowo w irokezie na głowie), gra niczym Miles Davis i Jimi Hendrix, odwrócony tyłem do publiczności, przytupuje i nierzadko popija piwo z puszki. Tym osobliwym imagiem chce udowodnić, że ważne jest to co ma do powiedzenia, a nie jak wygląda. Środowisko klasycznych melomanów potraktowało go bardzo wstrzemięźliwie. On jednak pozostał sobą. W przeciwieństwie do wielu swych rodaków jest otwarty na inne kultury i style muzyczne. Od lat zafascynowany jest Polską. Od 2002 roku jest dyrektorem artystycznym Polskiej Orkiestry Kameralnej. W Krakowie, przy Floriańskiej ma swój drugi dom, a jego żona Agnieszka jest Polką. Wysoko ceni polskich muzyków i chętnie z nimi występuje w krakowskich klubach jazzowych. W 2003 z zespołem Kroke nagrał płytę East Meets East, a w 2007 wydał album zatytułowany Polish Spirit, na którym zaprezentował kompozycje Emila Młynarskiego i Mieczysława Karłowicza, wykonując je z Polską Orkiestrą Kameralną pod dyrekcją Jacka Kaspszyka. Znalazły się na nim także nokturny Chopina. Koncertował z najlepszymi orkiestrami świata i współpracował z najbardziej uznanymi dyrygentami. Gościł niemal na wszystkich uznanych światowych scenach i festiwalach. Jego dyskografia obejmuje ponad trzydzieści płyt, z których wiele zyskało światowe uznanie.


Wróćmy jednak do Czterech pór roku. Po latach Nigel Kennedy ponownie zmierzył się z tą kompozycją. Niedawno wydał płytę Vivaldi: The New Four Seasons, która ponownie zaskoczyła odbiorców nowatorskim spojrzeniem. Po ponad dwudziestu pięciu latach od swego pamiętnego nagrania znowu spojrzał na dzieło Vivaldiego niekonwencjonalnie i zaskoczył nawet tych, którzy spodziewali się niespodzianek. Jego interpretacja tętni życiem, jest bogata w nastroje i emocje, a w dodatku, mimo nowoczesnych brzmień jest naturalna, bez szokującego efekciarstwa. Słowem – kolejna świeża, godna uwagi wizja, kolejna swobodna, choć intrygująca interpretacja, wzbogacona współczesnym brzmieniem i elektroniką. Nie da się tej płyty porównać z jakimkolwiek innym wykonaniem. Choć orkiestra prowadzona od skrzypiec przez Kennedy`ego gra klasycznie, to w muzyce pojawiają się zarówno riffy elektrycznej gitary, elektroniczna perkusja, jazzowa trąbka i brzmienia charakterystyczne dla stylu ambient. Powstała wersja przesiąknięta duchem wszechobecnej współczesności. Zdaję sobie sprawę, że klasyka w nowoczesnej aranżacji, pełnej dodatkowych ozdobników może oburzać melomanów, zwłaszcza tych kochających tradycję, jednak mimo wszystko warto zaryzykować. Choć całość brzmi dość rewolucyjnie, to warto tej płyty posłuchać, postawić ją na półce i co jakiś czas do niej wracać.


Dla porządku wspomnę jeszcze o ciekawej interpretacji Czterech pór roku, przedstawionej przez Vanessę Mae. Mam tu na myśli wersję zaprezentowaną na płycie The Original Four Seasons z 1998 roku, w której wbrew tytułowi artystka pozwoliła sobie na dość daleko idącą swobodę. Szczególnie godna uwagi jest klasyczna interpretacja The English Concert pod dyrekcją Trevora Pinnocka, (Simon Standage - skrzypce), wydana przez Polydor w 1982 roku i przypomniana na CD w serii Archiv Production. Niewykluczone, że przypomina najbardziej wizję kompozytora, bowiem Simon Standage zaliczany jest do grona światowych autorytetów w dziedzinie barokowych brzmień i technik skrzypcowych. Przez blisko dwadzieścia lat był pierwszym skrzypkiem The English Concert, jednej z pierwszych orkiestr wykonujących muzykę baroku i wczesnego klasycyzmu na instrumentach z epoki. Zespół ten w swych interpretacjach stawiał sobie za cel jak najwierniejsze odtworzenie zamysłów kompozytorskich dawnych mistrzów, stąd też nagranie to również zajmuje w mych zbiorach szczególne miejsce.
Skoro mowa o interpretacji to sięgnę po jeszcze jeden przykład. Deutsche Grammophon, jedna z najbardziej znanych wytwórni płytowych kojarzonych z muzyką klasyczną prowadzi serię Recomposed. Projekt ów skupia oryginalnych artystów, którzy próbują znanym utworom klasyków nadać nowy kształt, na swój sposób je przebudowując. Choć marka Deutsche Grammophon zdaje się gwarantować odpowiedni poziom – wypada to różnie. Bywają propozycje niezbyt udane (np. Matthew Herbert i jego wersja X symfonii Gustawa Mahlera), bywają też interesujące. I taka właśnie jest interpretacja nieśmiertelnych koncertów Vivaldiego, opracowana przez mieszkającego na stałe w Anglii niemieckiego kompozytora i pianistę Maxa Richtera. Twórca ów nasycił Cztery pory roku elektroniką, nadając im wedle własnych słów brzmienie neoklasyczne. To oczywiście nie jest propozycja dla ortodoksyjnych miłośników oryginału, bowiem jak mówi sama nazwa projektu – kompozycja została zrekomponowana. Richter wziął na siebie rolę krawca, który porozcinał piękną szatę, pozamieniał fragmenty materiału i uzupełnił je własnymi wstawkami. Rola dość ryzykowna, bowiem łatwo posądzić krawca o świętokradztwo lub w najlepszym wypadku o banał.


Czesław Niemen w jednej ze swoich pieśni śpiewał: Upiększać nam nie trzeba piękna bo logiczne (Moje zapatrzenie). I choć jedno z nieco absurdalnych praw Murphy’ego głosi, że jeśli udoskonalasz coś dostatecznie długo – na pewno to zepsujesz, to jednak w tym przypadku, przynajmniej w moim odczuciu Max Richter odniósł zwycięstwo, bowiem opierając się na skończenie pięknej kompozycji dodał jej dodatkowego blasku. Utwór nie stracił swego barokowego uroku, wręcz przeciwnie. Należy pamiętać, że nie jest to próba zastąpienia oryginału, wszak obie wersje mogą istnieć równolegle. Każda sztuka, w tym także muzyka rozwija się, podąża do przodu, nie sposób przecież tkwić uparcie w tym samym miejscu. Vivaldi w interpretacji Richtera dalej jest liryczny gdy trzeba i tam gdzie trzeba – potrafi zaiskrzyć. I przede wszystkim łapie za serce. Wzbogacona wersja płyty zawiera dodatkowy krążek DVD z filmem nagranym podczas prezentacji dzieła przez Kameralną Orkiestrę Berlińskiego Konzerthausu w legendarnym wnętrzu Funkhaus Berlin Nalepastrasse oraz z wizualizacjami autorstwa Darka Mattersa, duńskiego projektanta gier i przestrzeni 3D. Warto zaryzykować. A purystom i ortodoksom przypomnę – Leopold Stokowski, genialny brytyjski dyrygent polskiego pochodzenia robił to samo z dziełami J.S. Bacha, zaś Obrazki z wystawy, najpopularniejszy cykl miniatur fortepianowych Modesta Musorgskiego zajaśniał pełnym blaskiem dopiero w transkrypcji Maurice'a Ravela (Stokowski też próbował...).

słuchacz