piątek, 17 czerwca 2016

Egzotyczne oblicza rocka progresywnego







Konia z rzędem temu, kto potrafi bez namysłu wymienić choć jednego przedstawiciela rocka progresywnego np. z… Hiszpanii. Można w zasadzie zaryzykować stwierdzenie, że muzyka rockowa (także progresywna) w każdym zakątku świata ma wiele podobieństw, a jednak mieni się wieloma odcieniami, z których każdy na swój sposób fascynuje. Przykłady? Bardzo proszę – wszystkie pochodzą z mojej półeczki.




Na początek japoński progrockowy Far Out, z lat siedemdziesiątych. Zespół wydał w 1973 roku jedną płytę, tkwiącą korzeniami mocno w stylistyce Pink Floyd, a w zasadzie nawet nieco wyprzedzającą wspomnianych Brytyjczyków, bowiem muzyka do złudzenia przypomina klimat płyty Wish You Were Here, która powstała nieco później.  Znalazły się na niej dwa długie utwory, zaś edycja CD została wzbogacona o siedem nagrań bonusowych, znacznie krótszych, firmowanych już jednak przez Far East Family Band. Uwagę przykuwają głównie dwa pierwsze. Pierwszy z nich rozpoczyna szum wiatru, potem pojawia się akustyczna gitara, śpiew (po angielsku) i intrygujące solo gitarowe, przypominające do złudzenia Davida Gilmoura. Dalej klimat staje się bardziej mroczny i pogmatwany.





Drugi utwór rozpoczyna próbka muzyki korzeniami mocno tkwiącej w japońskiej tradycji, po czym zespół powraca na progresywne tory. Pojawia się kolejne piękne solo gitary, a muzyka nieco przypomina niemiecki ELOY i ich płytę Ocean (również nieco późniejszą). Płytę uzupełniają bonusy – dla mnie dużo mniej interesujące, choć mimo to ciekawe, ponieważ po zmianach personalnych i wydłużeniu nazwy formacji (Far East Family Band) znalazł w niej swe miejsce Masanori Takahashi, grający na syntezatorach (nawiasem mówiąc – dość oszczędnie). Później zdobył popularność i sławę występując jako Kitaro. Ciekawostką jest też elektryczny sitar, który pojawia się w instrumentarium grupy, przyczyniając się do jej nieco kosmicznego brzmienia. Na początku lat siedemdziesiątych na japońskim rynku album był nowatorskim objawieniem, bowiem królowała tam wówczas zupełnie inna muzyka, mająca z rockiem niewiele wspólnego (a z rockiem progresywnym w szczególności). Płyta jest nie tylko ciekawostką. Myślę, że może okazać się odkryciem nie tylko dla miłośników psychodelii, zainteresuje także zafascynowanych krautrockiem i muzyką elektroniczną rodem z Niemiec, bowiem za produkcję i ostateczny miks Far East Family odpowiedzialny był Klaus Schulze.




Drugi przykład pochodzi z egzotycznego dla Europejczyków Uzbekistanu. Grupa nosi nazwę Fromuz. Jest przykładem sporego samozaparcia, wielkich umiejętności i odrobiny szczęścia. Okazała się nie tylko lokalną ciekawostką, stała się wizytówką rocka progresywnego z Azji Środkowej. W dodatku wyjątkowo atrakcyjną. FROMUZ (From Uzbekistan) powstał latem 2004 roku w Taszkiencie. Gitarzysta Witalij Popeloff oraz basista i początkujący producent Andrew Mara-Novik postanowili zaprezentować taką muzykę, która pozwoli najpełniej wyrazić ich uczucia. Duet uzupełnił perkusista Vladimir Badirov oraz krający na klawiszach kompozytor, aranżer i aktor – Albert Khalmurzayev. Każdy wniósł własne doświadczenia i własną wizję sztuki. Łączyła ich fascynacja progrockiem, pracowitość  i chęć poszukiwania niełatwych rozwiązań. Pierwsza płyta Audio Diplomacy okazała się sporym sukcesem, zespół został zauważony i doceniony – także poza swą ojczyzną. Muzycy chętnie powoływali się na różne inspiracje, zwłaszcza King Crimson, Pink Floyd, Yes, Jethro Tull, Milesa Davisa, Led Zeppelin i Jeffa Becka. Z upływem lat muzyka i skład grupy ewoluował. 




Aktualnie grupę tworzą Vitaly Popeloff (g, v), Albert Khalmurzaev (b, bv) oraz Evgeniy Popelov (k, bv). Obecnie Fromuz nie ma stałego perkusisty i na koncerty zaprasza muzyków sesyjnych.
Inny przykład egzotyki, choć nie tak odległej w sensie geograficznym, to fiński zespół Elonkorjuu, powstały w 1969 roku w Pori. Ich muzyka to w zasadzie prog-hard rock z domieszką bluesa. Zespół koncertował też jako Harvest (tłumaczenie nazwy fińskiej). W 2012 wytwórnia EMI wydała czteropłytowy zestaw, zawierający niemal cały dorobek grupy. Znalazł się w nim również trudno dostępny materiał, zrealizowany na żywo w 1970 roku. 




Płyty są ciekawym dokumentem, obrazującym ewolucję stylistyki zespołu, zdążającą w stronę jazzrocka. Grupa reaktywowała się w 2003 roku i gra do dziś. Pierwszy album nagrany w 1972 roku, zatytułowany Harvest Time, w wersji analogowej dziś jest kolekcjonerskim białym krukiem i osiąga na światowych giełdach cenę nawet do półtora tysiąca €. Dziś trudno jednoznacznie sklasyfikować muzykę na nim zawartą. Są tam klasyczne organy Hammonda, jest pięknie brzmiąca gitara, sporadycznie flet i zdecydowana perkusja. To dość energetyczny hard-prog rock, ciążący w stronę bluesa. Całość przesiąknięta jest baśniowym klimatem. Słychać inspiracje klasyką hard rocka oraz jakąś trudną do zdefiniowania nutą skandynawską. 



Wszystko to sprawiło, iż w zasadzie trudno dziwić się, że płyta zyskała status kultowej. Zespół tworzyli bardzo młodzi i zdolni muzycy, którzy zdobywali doświadczenie koncertując w całej Europie Zachodniej. Debiutancka płyta to zaledwie czterdzieści minut (w całości znajduje na wspomnianym zestawie), jednak ustawiła grupę w światowej progrockowej czołówce lat siedemdziesiątych.
I jeszcze jeden przykład, rodem właśnie (patrz początek wpisu) z Hiszpanii. W połowie lat siedemdziesiątych pojawił się tam zespół godny szczególnej uwagi. Eduardo Rodríguez, Juan José Palacios i Jesús de la Rosa zawiązali w Sewilli grupę Triana. 



Pierwszy album formacji, zatytułowany El Patio ukazał się w 1974 roku. Mimo kompletnego braku promocji cieszył się on wśród młodzieży sporą popularnością. Początkowo formacja inspirowała się poczynaniami Pink Floyd, Caravan i wczesnego King Crimson, by później wypracować własny styl, inspirowany wprawdzie tradycyjną muzyką Andaluzji (między innymi flamenco) lecz oparty głównie na charyzmatycznym głosie wokalisty, gitarach, klawiszach i perkusji. Z czasem zespół stał się jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych w swym kraju. Ich trzy pierwsze płyty do dziś zaliczane są czołówki osiągnięć hiszpańskiego rocka progresywnego. Szczytowa popularność tria przypadła na ważny w dziejach Hiszpanii okres zmian politycznych, który również zaznaczył się w ich twórczości (warto zwrócić uwagę na album Hijos Del Agobio z 1977 roku). 




Karierę grupy przerwała 14 października 1983 roku tragiczna śmierć w wypadku samochodowym. Jezusa de la Rosy (basisty i wokalisty). Późniejsze próby reaktywacji podejmowane przez Juana José Palaciosa były krytyczne przyjmowane przez fanów. Niestety, w 2002 roku także i on zmarł wskutek nieudanej operacji pękniętej aorty. Duże niezadowolenie wywołały dalsze próby wskrzeszenia działalności formacji pod starą nazwą przez muzyków, nie mających wcześniej z zespołem nic wspólnego. Hiszpańska wytwórnia Fonomusic wydała kilka kompilacji z nagraniami zespołu. Szczególnie godna uwagi  nosi tytuł Se De Un Lugar.  Zawiera dwie płyty CD oraz jedną  DVD z ciekawym materiałem z początków ich kariery, zarejestrowanym w studiu oraz na żywo.




Można zastanowić się gdzie leży tajemnica sukcesów wymienionych zespołów. Muzyka jest często stylistycznie podobna. Wynika to w dużej mierze z podobnego instrumentarium, podobnych inspiracji i chyba nieco podobnej wrażliwości muzyków. Do tego dochodzą elementy właściwe dla rodzimej kultury każdego z nich. Właśnie one decydują o oryginalności i ewentualnym sukcesie grupy. Potrzebny jest oczywiście jeszcze łut szczęścia i to nieuchwytne, trudne do zdefiniowania COŚ. W każdym z wymienionych krajów wygląda ono inaczej i właśnie dlatego muzyka mieni się tak wieloma barwami. I dlatego od lat fascynuje.


słuchacz





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz