Konia z rzędem temu,
kto potrafi bez namysłu wymienić choć jednego przedstawiciela rocka
progresywnego np. z… Hiszpanii. Można w zasadzie zaryzykować stwierdzenie, że
muzyka rockowa (także progresywna) w każdym zakątku świata ma wiele podobieństw,
a jednak mieni się wieloma odcieniami, z których każdy na swój sposób
fascynuje. Przykłady? Bardzo proszę – wszystkie pochodzą z mojej półeczki.
Na początek japoński
progrockowy Far Out, z lat siedemdziesiątych. Zespół wydał w 1973 roku jedną
płytę, tkwiącą korzeniami mocno w stylistyce Pink Floyd, a w zasadzie nawet
nieco wyprzedzającą wspomnianych Brytyjczyków, bowiem muzyka do złudzenia
przypomina klimat płyty Wish You Were
Here, która powstała nieco później. Znalazły
się na niej dwa długie utwory, zaś edycja CD została wzbogacona o siedem nagrań
bonusowych, znacznie krótszych, firmowanych już jednak przez Far East Family
Band. Uwagę przykuwają głównie dwa pierwsze. Pierwszy z nich rozpoczyna szum
wiatru, potem pojawia się akustyczna gitara, śpiew (po angielsku) i intrygujące
solo gitarowe, przypominające do złudzenia Davida Gilmoura. Dalej klimat staje
się bardziej mroczny i pogmatwany.
Drugi utwór rozpoczyna próbka muzyki
korzeniami mocno tkwiącej w japońskiej tradycji, po czym zespół powraca na
progresywne tory. Pojawia się kolejne piękne solo gitary, a muzyka nieco
przypomina niemiecki ELOY i ich płytę Ocean
(również nieco późniejszą). Płytę uzupełniają bonusy – dla mnie dużo mniej
interesujące, choć mimo to ciekawe, ponieważ po zmianach personalnych i
wydłużeniu nazwy formacji (Far East Family Band) znalazł w niej swe miejsce Masanori
Takahashi, grający na syntezatorach (nawiasem mówiąc – dość oszczędnie). Później
zdobył popularność i sławę występując jako Kitaro. Ciekawostką jest też elektryczny
sitar, który pojawia się w instrumentarium grupy, przyczyniając się do jej
nieco kosmicznego brzmienia. Na początku lat siedemdziesiątych na japońskim
rynku album był nowatorskim objawieniem, bowiem królowała tam wówczas zupełnie
inna muzyka, mająca z rockiem niewiele wspólnego (a z rockiem progresywnym w
szczególności). Płyta jest nie tylko ciekawostką. Myślę, że może okazać się
odkryciem nie tylko dla miłośników psychodelii, zainteresuje także
zafascynowanych krautrockiem i muzyką elektroniczną rodem z Niemiec, bowiem za
produkcję i ostateczny miks Far East Family odpowiedzialny był Klaus Schulze.
Drugi przykład pochodzi
z egzotycznego dla Europejczyków Uzbekistanu. Grupa nosi nazwę Fromuz. Jest przykładem
sporego samozaparcia, wielkich umiejętności i odrobiny szczęścia. Okazała się
nie tylko lokalną ciekawostką, stała się wizytówką rocka progresywnego z Azji
Środkowej. W dodatku wyjątkowo atrakcyjną. FROMUZ (From Uzbekistan) powstał
latem 2004 roku w Taszkiencie. Gitarzysta Witalij Popeloff oraz basista i początkujący
producent Andrew Mara-Novik postanowili zaprezentować taką muzykę, która pozwoli
najpełniej wyrazić ich uczucia. Duet uzupełnił perkusista Vladimir Badirov oraz
krający na klawiszach kompozytor, aranżer i aktor – Albert Khalmurzayev. Każdy wniósł
własne doświadczenia i własną wizję sztuki. Łączyła ich fascynacja progrockiem,
pracowitość i chęć poszukiwania
niełatwych rozwiązań. Pierwsza płyta Audio
Diplomacy okazała się sporym sukcesem, zespół został zauważony i doceniony
– także poza swą ojczyzną. Muzycy chętnie powoływali się na różne inspiracje, zwłaszcza
King Crimson, Pink Floyd, Yes, Jethro Tull, Milesa Davisa, Led Zeppelin i Jeffa
Becka. Z upływem lat muzyka i skład grupy ewoluował.
Aktualnie grupę tworzą Vitaly
Popeloff (g, v), Albert Khalmurzaev (b, bv) oraz Evgeniy Popelov (k, bv). Obecnie
Fromuz nie ma stałego perkusisty i na koncerty zaprasza muzyków sesyjnych.
Inny przykład egzotyki,
choć nie tak odległej w sensie geograficznym, to fiński zespół Elonkorjuu,
powstały w 1969 roku w Pori. Ich muzyka to w zasadzie prog-hard rock z
domieszką bluesa. Zespół koncertował też jako Harvest (tłumaczenie nazwy
fińskiej). W 2012 wytwórnia EMI wydała czteropłytowy zestaw, zawierający niemal
cały dorobek grupy. Znalazł się w nim również trudno dostępny materiał, zrealizowany
na żywo w 1970 roku.
Płyty są ciekawym dokumentem, obrazującym ewolucję stylistyki
zespołu, zdążającą w stronę jazzrocka. Grupa reaktywowała się w 2003 roku i gra
do dziś. Pierwszy album nagrany w 1972 roku, zatytułowany Harvest Time, w wersji analogowej dziś jest kolekcjonerskim białym
krukiem i osiąga na światowych giełdach cenę nawet do półtora tysiąca €. Dziś
trudno jednoznacznie sklasyfikować muzykę na nim zawartą. Są tam klasyczne
organy Hammonda, jest pięknie brzmiąca gitara, sporadycznie flet i zdecydowana
perkusja. To dość energetyczny hard-prog rock, ciążący w stronę bluesa. Całość
przesiąknięta jest baśniowym klimatem. Słychać inspiracje klasyką hard rocka
oraz jakąś trudną do zdefiniowania nutą skandynawską.
Wszystko to sprawiło, iż
w zasadzie trudno dziwić się, że płyta zyskała status kultowej. Zespół tworzyli
bardzo młodzi i zdolni muzycy, którzy zdobywali doświadczenie koncertując w
całej Europie Zachodniej. Debiutancka płyta to zaledwie czterdzieści minut (w
całości znajduje na wspomnianym zestawie), jednak ustawiła grupę w światowej progrockowej
czołówce lat siedemdziesiątych.
I jeszcze jeden
przykład, rodem właśnie (patrz początek wpisu) z Hiszpanii. W połowie lat
siedemdziesiątych pojawił się tam zespół godny szczególnej uwagi. Eduardo
Rodríguez, Juan José Palacios i Jesús de la Rosa zawiązali w Sewilli grupę
Triana.
Pierwszy album formacji, zatytułowany El Patio ukazał się w 1974 roku. Mimo kompletnego braku promocji
cieszył się on wśród młodzieży sporą popularnością. Początkowo formacja
inspirowała się poczynaniami Pink Floyd, Caravan i wczesnego King Crimson, by później
wypracować własny styl, inspirowany wprawdzie tradycyjną muzyką Andaluzji (między
innymi flamenco) lecz oparty głównie na charyzmatycznym głosie wokalisty,
gitarach, klawiszach i perkusji. Z czasem zespół stał się jednym z najważniejszych i najbardziej
wpływowych w swym kraju. Ich trzy pierwsze płyty do dziś zaliczane są czołówki
osiągnięć hiszpańskiego rocka progresywnego. Szczytowa popularność tria
przypadła na ważny w dziejach Hiszpanii okres zmian politycznych, który również
zaznaczył się w ich twórczości (warto zwrócić uwagę na album Hijos Del Agobio z 1977 roku).
Karierę
grupy przerwała 14 października 1983 roku tragiczna śmierć w wypadku
samochodowym. Jezusa de la Rosy (basisty i wokalisty). Późniejsze próby
reaktywacji podejmowane przez Juana José Palaciosa były krytyczne przyjmowane
przez fanów. Niestety, w 2002 roku także i on zmarł wskutek nieudanej operacji
pękniętej aorty. Duże niezadowolenie wywołały dalsze próby wskrzeszenia
działalności formacji pod starą nazwą przez muzyków, nie mających wcześniej z
zespołem nic wspólnego. Hiszpańska wytwórnia Fonomusic
wydała kilka kompilacji z nagraniami zespołu. Szczególnie godna uwagi nosi tytuł Se
De Un Lugar. Zawiera dwie płyty CD oraz
jedną DVD z ciekawym materiałem z początków
ich kariery, zarejestrowanym w studiu oraz na żywo.
Można zastanowić się
gdzie leży tajemnica sukcesów wymienionych zespołów. Muzyka jest często
stylistycznie podobna. Wynika to w dużej mierze z podobnego instrumentarium,
podobnych inspiracji i chyba nieco podobnej wrażliwości muzyków. Do tego
dochodzą elementy właściwe dla rodzimej kultury każdego z nich. Właśnie one decydują
o oryginalności i ewentualnym sukcesie grupy. Potrzebny jest oczywiście jeszcze
łut szczęścia i to nieuchwytne, trudne do zdefiniowania COŚ. W każdym z
wymienionych krajów wygląda ono inaczej i właśnie dlatego muzyka mieni się tak
wieloma barwami. I dlatego od lat fascynuje.
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz