piątek, 8 lutego 2019

Opowieść o Ash Ra Tempel i pewnym marzycielu








Urodził się 9 września 1952 r. W domu, w którym dorastał był fortepian. Instrument od najmłodszych lat go fascynował. Próbował grać na nim po swojemu, lecz jego talent nie przekonał rodziny i wkrótce zabroniono mu do niego podchodzić. Jakiś czas później znalazł starą gitarę klasyczną swojego dziadka. Tym razem oporu nie było i rozpoczął regularne lekcje. Po sześciu latach poznał ją niemal od podstaw. Mając lat piętnaście założył ze swoim szkolnym kolegą pierwszy zespół. Początkowo grał na perkusji, potem zaczął śpiewać. Brzmi znajomo?
W ten sposób może rozpocząć się biografia większości muzyków rockowych. Jest tylko drobna różnica. Manuel Göttsching urodził się w Berlinie Zachodnim. Początkowo jak wszyscy interesował się twórczością Erica Claptona, Jimiego Hendrixa i Petera Greena, jednak po kilku koncertach powielanie twórczości amerykańsko-brytyjskich idoli przestało go bawić. W tym czasie w podzielonym Berlinie 
rodziła się zupełnie inna muzyka, daleka od tradycyjnego bluesa i rock and rolla. Nazywano ją „kosmische Musik” lub za kanałem nieco bardziej pogardliwie – Krautrock. To był czas CAN, Amon Düül, później Kraftwerk i Tagerine Dream. Wówczas wielu młodych niemieckich artystów i muzyków próbowało stworzyć własną powojenną kulturę. Dzięki nim na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych powstała tam niezwykle różnorodna scena muzyczna. Niemcy były w tym czasie krajem podzielonym murem i dźwigały na sobie piętno i konsekwencje II wojny światowej. Młode pokolenie stworzyło w tych warunkach niepowtarzalną kartę w historii muzyki rockowej, która stała się alternatywą dla wszechobecnych produkcji anglojęzycznych.

niedziela, 3 lutego 2019

Lebowski - Galactica








Trudno o obiektywizm w chwili, gdy do twoich drzwi puka długo wyczekiwany gość, którego na dodatek od dłuższego czasu darzysz sympatią. Taki moment to najczęściej radość, że wreszcie, że już jest, lecz również nuta niepewności - czy sprosta wyobrażeniom, które narosły podczas długiego oczekiwania?

Mój blog wprawdzie już w podtytule podkreśla subiektywizm piszącego, jednak mimo tej deklaracji postaram się o jak najbardziej obiektywne podejście do dzisiejszego bohatera. By przeciąć ewentualne domysły - nie znam bliżej muzyków, tworzących skład Lebowskiego. Usłyszałem ich wiele lat temu, gdy wystąpili na żywo w studiu koncertowym Radia PiK. Ich muzyka zaintrygowała mnie na tyle, że po koncercie nabyłem płytę (z autografami). Prawdziwe oczarowanie przyszło później, gdy wielokrotnie wracałem do niej w domowym zaciszu. Był to kapitalny album Cinematic (2010). Pisałem o nim na blogu półtora roku temu. Kilka lat po premierze debiutu szczeciński zespół opublikował album koncertowy, zatytułowany Lebowski plays Lebowski (2017). Teraz wreszcie przyszedł czas na drugą pełnowymiarową płytę studyjną. I tak trzymam w rękach okładkę od krążka Galactica (2019), muzyka niespiesznie sączy się z głośników, a ja po raz kolejny daję się ponieść nastrojowi. Z każdą nutą upewniam się, że warto było czekać. Prawdziwi artyści zabierają głos jedynie wówczas, gdy chcą 
przekazać coś ważnego.