sobota, 22 marca 2014

dziwny jest ten świat... (dziesiąty raz - i wciąż dziwny...)








28 lutego w sklepach muzycznych pojawiło się ponownie zremasterowane, dziesiąte już wydanie legendarnej płyty Niemena Dziwny jest ten świat. Płyta dla mnie szczególna - z wielu względów, dość powiedzieć, że wydawnictwa tego artysty zajmują na mej półeczce blisko pół metra. Czesław Niemen-Wydrzycki był postacią niezwykłą. Urodzony na Kresach, polski piosenkarz, kompozytor, zauroczony twórczością Norwida poeta, a także felietonista i malarz, kontynuował swą karierę ponad czterdzieści lat. W 1965 roku, dzięki rekomendacji Alicji Ursini, polskiej aktorki i dziennikarki, pracującej na stałe w Paryżu wyjechał do Francji na festiwal piosenki w Rennes, zdobywając II nagrodę – Srebrnego Gronostaja. Wyjazd i kilkumiesięczny pobyt na Zachodzie miał wpływ na zmianę jego wizerunku. Beatlesowska fryzura i koszula w kwiaty okazała się nie tylko scenicznym kostiumem. Tak pokazywał się publicznie na co dzień, a jego kolorowy i prowokujący ubiór, nie dający pogodzić się z szarzyzną PRL-u drażnił zwłaszcza ówczesnych decydentów. W czerwcu 1967 roku Niemen z zespołem Akwarele i samodzielnie napisaną piosenką Dziwny jest ten świat wstrząsnął V Krajowym Festiwalem Piosenki Polskiej w Opolu, zdobywając Nagrodę Specjalną Przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji - za szczególne walory ideowe tekstu. Stwierdzenia, jakie w niej padły, choć nieco naiwne, jednak wykrzyczane z ogromną siłą wyrazu zrobiły na publiczności potężne wrażenie. Po latach, w książce D. Michalskiego Czesław Niemen. Czy go jeszcze pamiętasz?, artysta wspominał: Ja tamtą sytuację wymyśliłem sobie… nie powiem z pewną premedytacją. (…) Bo myśmy na próbie coś tam zagrali, ja coś tam zamruczałem. Przyszedł czas koncertu, ja akurat byłem w dobrej formie, miałem dobry dzień: przywaliłem – i wszyscy zgłupieli! (…) publiczność oszalała, szła transmisja na żywo i wszyscy ludzie – ha! ha! ha! – widzieli i słyszeli jaka jest reakcja w amfiteatrze.

Słowa do utworu ułożył rok wcześniej w Paryżu. Tekst, mówiący o tym, że „człowiekiem gardzi człowiek” i pouczanie, iż „najwyższy czas nienawiść zniszczyć w sobie” nie mogło być dobrze przyjęte przez władzę. Jednak to właśnie dzięki temu Niemen, jako piosenkarz kontestujący w przeciwieństwie „ugrzecznionych” Czerwonych Gitar, stał się prawdziwym idolem młodzieży. Pierwsza długogrająca płyta artysty, zawierająca tę piosenkę i od niej nosząca tytuł Dziwny jest ten świat, stała się jak na owe czasy ogromnym sukcesem. Półtora roku później, 20 grudnia 1968 roku Niemen odebrał pierwszą w historii polskiej fonografii Złotą Płytę za sprzedaż stu sześćdziesięciu tysięcy egzemplarzy, zaś do końca lat sześćdziesiątych sprzedano ich ponad sześćset tysięcy. Na galowym koncercie w Sali Kongresowej z okazji wręczenia nagrody, przedstawił zdumionej publiczności pierwszą, jeszcze surową wersję swego opus magnum - Bema pamięci żałobnego rapsodu do słów Norwida. Zaledwie półtora roku wystarczyło do tak znaczącej zmiany ciężaru gatunkowego tworzonej muzyki.


Pośrodku nowa edycja, 
z lewej Digiton 1991, z prawej z boksu Od początku I 2002


Płyty Niemena w Polsce to temat na oddzielną szerszą wypowiedź. Wystarczy wspomnieć, że nawet dziś, po dziesięciu latach od jego śmierci, nie ukazała się w naszym kraju pełna dyskografia artysty, obejmująca także cztery albumy wydane na Zachodzie, a zdobycie niektórych, wcześniej wydanych pozycji graniczy z cudem. Na tym tle niemal wzorcowe wydają się dyskografie choćby Marka Grechuty, Jacka Kaczmarskiego czy grupy SBB, wzbogacone o unikatowe nagrania. Trudno to zrozumieć, lecz nie moją rolą jest dochodzenie przyczyn tej sytuacji.

Album Dziwny jest ten świat został wydany już wielokrotne. Nie licząc edycji niemieckiej firmy GTR i innych w kraju - wątpliwych pod względem prawnym - doliczyłem się czterech wydań na winylu (łącznie z mającym się ukazać jeszcze w marcu winylowym odpowiednikiem najnowszego wydania) oraz sześciu w formacie CD. Analizując brzmienie wszystkich (mam na myśli edycje CD), najnowsze uważam za najbliższe mym oczekiwaniom. Dźwięk jest prawdziwie naturalny, pozbawiony dodanego później lekkiego pogłosu, zbliżony nieco do pierwszej edycji firmy Digiton, ma jednak wyższą dynamikę. Słuchałem z prawdziwą przyjemnością. Nie razi mnie nawet brak trzech utworów, pochodzących z małych płyt, które pojawiły się na kolejnych wznowieniach, bowiem na oryginale też ich nie było. Wydawca, nie chcąc zaburzać koncepcji wiernej kopii pierwowzoru mógł pomyśleć o edycji dwupłytowej, gdzie na drugim krążku byłyby owe trzy nagrania. Nie śmiem nawet marzyć o innych piosenkach, pochodzących z tego okresu, choć warto wspomnieć, że zachodnia reedycja płyty grupy King Crimson Larks' Tongues In Aspic liczy 13 CD + DVDA + bluray, a In The Court Of The Crimson King 5 CD + DVDA. Na jesień zapowiadane są reedycje pierwszych trzech albumów Led Zeppelin, które przygotowuje Jimmy Page, przeczesując swoje domowe archiwa i dodając niepublikowane wcześniej koncerty na dodatkowych krążkach – wszak tego właśnie oczekują fani. Na takie rarytasy miłośnicy Niemena raczej nie mogą liczyć.

Od strony redakcyjnej i wydawniczej – wydawnictwo nie szokuje, zwłaszcza znawców tematu, choć i tak idzie krok (może dwa) dalej niż poprzednie wersje. Warto wyróżnić ciekawy tekst Piotra Chlebowskiego w dołączonej książeczce, ujawniający fragmenty nieznanego listu Kaliny Jędrusik do Niemena oraz przypominający kilka faktów związanych z nagraniem. Pojawiło się też parę mniej znanych fotografii artysty. Dwanaście utworów zawartych na płycie ma od dawna miejsce w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Wspomnę jedynie, że prócz tytułowej kompozycji można odnaleźć tu także Wspomnienie, ze słowami J. Tuwima, czy choćby szczególnie mi bliską piosenkę Pamiętam ten dzień. Są również starsze utwory, nagrywane jeszcze wspólnie z Niebiesko-Czarnymi, lecz w nowych opracowaniach. Niemenowi towarzyszy założona przez niego grupa Akwarele, składająca się głównie z dawnych muzyków zespołu Chochoły. W nagraniach słychać dużą dbałość o szczegóły. Zwraca uwagę dopracowana aranżacja, wzbogacona o instrumenty dęte i smyki. Muzyka, po drobiazgowym remasteringu przygotowanym przez Jacka Gawłowskiego i rekonstrukcji, której dokonała Eleonora Atalay, córka artysty - brzmi nawet po latach naprawdę dobrze. Na koniec wypada posłużyć się cytatem z oryginalnego komentarza do pierwszego wydania, napisanego przez samego Czesława Niemena: Dedykuję tę płytę wszystkim ludziom o wrażliwych sercach.


słuchacz






Wznowienie oryginalnego wydania (rok 1977)






wtorek, 18 marca 2014

Wielkie płonne nadzieje





Trudno w to uwierzyć, ale 28 marca mija już dwudziesta rocznica premiery Division Bell, ostatniej studyjnej płyty grupy Pink Floyd. Pamiętam towarzyszące mi uczucie niepokoju i ciekawości, kiedy jechałem w stronę domu, a kupiony przed momentem zafoliowany krążek leżał tuż obok mnie, na siedzeniu malucha...  Nikt wówczas nie przypuszczał, że okaże się ostatnim. Był to praktycznie pierwszy prawdziwie zespołowy album grupy, nagrany po blisko dwudziestoletniej dominacji jej lidera Rogera Watersa. Do 1973 roku, czyli do nagrania legendarnego The Dark Side Of The Moon zespół funkcjonował jak monolit, a kłótnie wewnątrz grupy do dziennikarzy nie docierały. Drobne rysy pojawiły się w trakcie pracy nad kolejnym albumem Wish You Were Here, wydanym w 1975 roku. Proces ten narastał, proporcjonalnie do rozrostu artystycznego ego Watersa. Do stworzenia równie legendarnego albumu The Wall prawdopodobnie w ogóle by nie doszło, gdyby nie problemy zespołu, oszukanego przez doradców finansowych. Jeszcze w trakcie pracy w studio despotyczny lider grupy wyrzucił jej współzałożyciela Ricka Wrighta, grającego na instrumentach klawiszowych. Kolejna płyta Final Cut była w zasadzie autorskim dziełem Watersa, który po jej nagraniu rozwiązał zespół, zawłaszczając jego nazwę. Z decyzją nie zgodzili się pozostali członkowie, rozpoczynając niemalże epickie batalie w sądach. Następny album okazał się w zasadzie autorskim dziełem gitarzysty Davida Gilmoura, który postanowił udowodnić byłemu koledze, że zespół jednak istnieje i tworzy. Temu celowi miała służyć też duża trasa koncertowa, podczas której grupa wystąpiła m. in. w Wenecji, na pływającej scenie zacumowanej na wprost słynnego Pałacu Dożów. Występ transmitowany był przez włoską telewizję RAI.

I tak dochodzimy do sedna tematu. Division Bell to płyta, nagrana wprawdzie bez despotycznego lidera, lecz przy twórczym współudziale wszystkich członków zespołu, łącznie z przywróconym do łask Rickiem Wrightem. W nagraniach Gilmourowi towarzyszyło wielu dawnych współpracowników Pink Floyd. Opłaciło się, bo magia powróciła. Po blisko dwudziestoletniej przerwie zespół przemówił pełnym głosem. Nie zabrakło żadnego z elementów, które składały się na jego charakterystyczny styl. Gitara Gilmoura przemówiła pełną paletą barw. Rick Wright, po pewnej stagnacji wykazał spory przypływ sił twórczych, wspomógł też grupę wokalnie. Długa trasa pomogła także w powrocie do pełni formy perkusiście Nickowi Masonowi. Powstał album spójny muzycznie, nawiązujący do najlepszych dokonań.

Tytułowy Division Bell to dzwon wzywający do głosowania członków brytyjskiej Izby Gmin. Ma on też wymowę symboliczną – oznacza zbliżającą się dorosłość. W warstwie narracyjnej płyta opowiada o trudnościach w kontaktach międzyludzkich, wręcz o niemożliwości znalezienia porozumienia. Czy w istocie niegdyś bliscy sobie ludzie nie potrafią przezwyciężyć podziałów i złych wspomnień, by odnowić przyjaźń? Wszak to właśnie ona, według Arystotelesa, ma wartość większą od miłości - z uwagi na swą bezinteresowność.

Muzyka Pink Floyd z płyty Division Bell jest doskonałym tłem do takich rozważań. Przyznam, że mnie także zainspirowała do napisania kilku tekstów, odległych wprawdzie od treści piosenek lecz wynikających z ich klimatu. To jednak zupełnie inny temat…
Dramaturgia utworów, składających się na płytę, narasta w trakcie słuchania. Niejako rośnie też jej ciężar gatunkowy. Zwieńczeniem jest wspaniała, nieco patetyczna kompozycja High Hopes, opowiadająca o przemijaniu i rozczarowaniu, które nadchodzi z dorosłością. Każdemu nieobca jest tęsknota za młodością. Jeśli dodatkowo wspiera ją muzyka zespołu, który kształtował przed laty mą muzyczną wrażliwość, to trudno bym pozostał w roli bezstronnego krytyka. Słyszę w niej echa i nawiązania do wcześniejszych utworów, które dodatkowo potęgują nutę nostalgii. Zawsze dzieliłem muzykę na taką, którą można mieć i taką, którą trzeba mieć. Stąd album ten zajmuje tak ważne miejsce na mojej „półeczce”. Nie wierzycie? To posłuchajcie.

I jeszcze tytułem uzupełnienia. W 2005 roku członkowie Pink Floyd po raz ostatni spotkali się na scenie w pełnym, najsłynniejszym składzie, zakopując topory wojenne przy okazji Live 8. Zagrali zaledwie pół godziny, przyćmili jednak wszystkich. Wspólny uścisk dłoni na zakończenie ożywił płonne (jak się później okazało) nadzieje na reaktywację grupy. Trzy lata później śmierć Ricka Wrighta, pokonanego przez chorobę nowotworową, definitywnie zakończyła wszelkie spekulacje.


słuchacz


PS.


DIVISION BELL - awers
dzwon

nigdy nie pytaj komu bije dzwon
bije on Tobie
John Donne


wychylam się
poza linię horyzontu
chcę zatrzymać
zieleń trawy
blask słońca

tak bardzo pragnę
uchwycić czas
muzykę i przyjaciół
tchnienie gór
i powiew znad grani

DIVISION BELL - rewers
linia jest nieprzejednana
wyznacza początek i koniec
dzieli wzrastanie i zbiory
określa światło i mrok
stanowi prawa i granice

czas odebrał miękkość trawom
szum potokom smak owocom
ostrość gestom i uśmiechom
pozostały okruchy
lecz i te odchodzą

młode wino dojrzewa
odrzuca stare bukłaki
pochylam w pokorze głowę
wsłuchuję się w głos dzwonu
wszak bije on dla mnie