czwartek, 27 grudnia 2018

ATME – „State of Necessity” czyli o inspiracjach i doświadczeniu konieczności






Mają rację ci, którzy mówią, że jest w tej muzyce coś z Toola. Ale ja nie słucham muzyki Tool. Nie chodzi o ich twórczość, lecz o moment, gdy pojawili się w moim życiu. Przypomina mi cierpienie i ból odchodzenia, o którym nie chcę pamiętać. Nie mam więc płyt Maynarda Keenana i jego kolegów na Półeczce. Kilkanaście lat temu stały tam pierwsze trzy, bo zauroczyły mnie swą świeżością. Później powroty okazały się zbyt trudne, więc albumy zniknęły. Minęło wiele lat. 

ATME zapukało do mnie samo, zapraszając do swego świata. Uchyliłem drzwi z rezerwą, lecz z ciekawością. Muzyka mnie zafascynowała. Słychać w niej wprawdzie dalekie echa wspomnianej kapeli z Miasta Aniołów, ale to jedynie punkt wyjścia.

czwartek, 20 grudnia 2018

CETI - Snakes of Eden na winylu







W zasadzie moją kolekcję płyt winylowych od zmierzchu popularności tego nośnika na początku lat dziewięćdziesiątych traktuję jak zbiór zamknięty. Od tego czasu na półce zaczęły przeważać srebrne krążki, kupowane głównie dla wygody. Na szczęście nie uległem wszechobecnemu wówczas trendowi pozbywania się czarnych płyt (jakież to rarytasy z dzisiejszego punku widzenia walały się wówczas po śmietnikach…) Po pierwsze jakoś tak mam, że nie lubię bezrefleksyjnie podążać za tłumem, a poza tym - to pewnie kwestia niemodnych sentymentów. Tak więc z trudem zdobyty gramofon i sporą kolekcję pozostawiłem. Nie ukrywam, że tamta decyzja dziś sprawia mi wiele satysfakcji i pozwala z wyrozumiałym uśmiechem spoglądać na przejętych neofitów, buszujących w sklepowych regałach. Wprawdzie winylowy rozdział zamknąłem, ale… jak wiadomo każda reguła ma wyjątki. Realizując więc dawne marzenia dołożyłem do zbioru kilka tytułów wybranych wykonawców, a także zremasterowane wersje niektórych pozycji, których zakup wynikał z kolekcjonerskiej konieczności. Oczywiście trudno to racjonalnie wytłumaczyć, ale wierzę, że są tacy, którym nie trzeba.

piątek, 7 grudnia 2018

HellHaven - Anywhere Out Of The World






Wystartowali dekadę temu. Niby banalnie – pięciu młodych chłopaków z myślenickiego liceum, których pasją była muzyka. Nie chodziło jednak o wspólne słuchanie płyt, mieli ambicje tworzenia własnych utworów. Minęło trochę czasu, ich muzyczne fascynacje zmieniały się, skład i nazwa grupy również ewoluowała. Pozostała pasja, chęć rozwoju i poszukiwania nowych środków wyrazu. Idąc tym tropem należałoby przypuszczać, że HellHaven to kolejna kapela nawiązująca do nurtu rocka progresywnego, jednak w ich przypadku nie jest to tak oczywiste. Przez lata pozostali wierni własnej, niebanalnej wizji muzyki, do której przekonują coraz większe grono sympatyków. Co ciekawe, sami przyznają, że może nieco myląca nazwa grupy nie odzwierciedla ich aktualnych zainteresowań. Mimo to z uporem rozwijają się i robią swoje wierząc, że marka HellHaven dla wielu już coś znaczy.