piątek, 25 stycznia 2019

Kto lubi Krokodila?






To nieco podchwytliwe pytanie, bynajmniej nie jest związane ani z zoologią, ani z filmem. Trudno bowiem bez strachu przytulić się do zielonego gada z rozdziawioną gębą, pełną uroczych ząbków. No może prędzej do sympatycznego australijskiego trapera z buszu, rodem z filmu Petera Faimana, ale to zdecydowanie nie mój typ… Pozostaje więc ten muzyczny, pochodzący ze Szwajcarii i co ciekawe – „jak sama nazwa wskazuje” zaliczany do nurtu niemieckiego krautrocka. Tu uwaga – proszę nie mylić go z brytyjskim metalowym bandem, założonym w 2011 roku. Niektórzy krytycy nie godzą się z taką klasyfikacją, ale wynika ona najprawdopodobniej z faktu, że zespół w początkach lat siedemdziesiątych znacznie częściej koncertował w sąsiednich Niemczech niż w rodzimej Szwajcarii i stąd bardziej był utożsamiany z niemiecką sceną. Zresztą nie dziwię się Szwajcarom – posiadanie takiej kapeli może być powodem do dumy. 

wtorek, 22 stycznia 2019

Żelazny Motyl, Waniliowe Bzdury, Truskawkowy Budzik… A może Frijid Pink?









W mych opowieściach czasem powraca nieistniejący już od wielu lat bydgoski sklepik z płytami przy Nowym Rynku, który prowadził Mikołaj, jeden z moich przyjaciół. To dzięki jego pasji poszukiwacza i autentycznej miłości do muzyki, przekraczającej mody, style i gatunki miałem okazję poznać twórczość grup, o których istnieniu pewnie bym się nie dowiedział. Jednym z takich przykładów jest Frijid Pink, jeden z wielu dziś już nieco zapomnianych przedstawicieli amerykańskiego blues-rocka. Kapela powstała w 1967 roku, w Detroit. Pierwsze utwory zarejestrowali dwa lata później. Mimo zaangażowania i ciężkiej pracy nie mieli łatwo, gdyż jak wiadomo konkurencja wówczas była spora. Sukces przyniosła im odbiegająca od oryginału, nieco psychodeliczna interpretacja folkowej ballady The House of the Rising Sun, z wyeksponowaną ostrą gitarą.

piątek, 4 stycznia 2019

O holowniku i gitarowej sile...








Są takie płyty, które przekonują do siebie od pierwszych dźwięków, są i takie które dopiero po jakimś czasie hipnotyzują i niepostrzeżenie wciągają w swój świat, nie pozwalając się uwolnić. Są też takie, do których mimo ponawianych prób nie potrafię się przekonać. Gdzie leży przyczyna? Nie ma tu prostych reguł, zastanawiam się nad tym fenomenem od paru dziesiątków lat. Znaczącą rolę odgrywa niewątpliwie autentyzm przekazu, ale to nie wszystko. Dobrze, gdy muzyka ma w sobie jeszcze „to coś”, magnetyczne, nieuchwytne, niedefiniowalne...