poniedziałek, 29 października 2018

Niewidzialni ludzie







Niewidzialni ludzie milczą, kiedy krzyczą
Hałas w swoich głowach zagłuszają ciszą
Niewidzialni ludzie wieczny smutek czują
Tylko oni wiedzą, za co pokutują

G. Chmielińska



Zostaw wszystkie sprawy. Wycisz się. Usiądź wygodnie. To będzie podróż. Niezwykła, tak jak ta płyta. Są jednak pewne warunki - nie możesz jej słuchać jak tła, ona na to nie zasługuje. Wskazany jest też dobry sprzęt, który pozwoli wychwycić wszystkie subtelności brzmienia. Mogą być słuchawki, które odetną od tego, co może rozpraszać. Jeśli masz jedynie chwilę - zostaw ją na późny wieczór. Nie bierz do samochodu, w podróży nie usłyszysz wszystkiego, nie zadumasz się. Ten album sam jest podróżą, jeśli więc jesteś gotowy to spróbuj. Możesz rozpocząć słuchanie od początku, albo... od końca. Może nawet tak będzie lepiej.

sobota, 13 października 2018

Grechuta? WIEM - to ten, co śpiewa piosenkę Kamila Bednarka…





Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych? W dzikim winie świat się plącze. Ile razem dróg przebytych? Teatr to dziwny, teatr jedyny; gdzie sens, gdzie treść czort jeden zna. W dzbanie jeziora drzemie chłód niebieski. Flet nawołuje z drzemiących osiczyn. Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam. Świecie nasz, daj nam ciszy czarny staw. O, gdybyś chciała zostać na dłużej godzino miłowania… Pani mi mówi niemożliwe? Topi się, kto bierze żonę. Gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji. Lecz myśl ta czyja? Samo się nie myśli. Wszystko ulata, ulata jak wata. Ważnych jest kilka tych chwil, Hop szklankę piwa, byle ładnie grajcy grali. Co mnie się zdaje to się zdaje, a Pani nigdy nie zrozumie co to jest tango Anawa…

Przepraszam za ten pospieszny zlepek fragmentów tekstów z wierszy do których muzykę napisał Marek Grechuta, ale… kilka dni temu minęła dwunasta rocznica jego śmierci. Cicho i niepostrzeżenie, poza głównym nurtem doniesień medialnych. Co nam zostało z tych utworów? Stworzył ich wiele, blisko pięćset. Mamy Festiwal Twórczości Marka Grechuty,  mimo to jego twórczość powoli odpływa. Przykładem niech będzie ów przewrotny tytuł dzisiejszego tekstu, zaczerpnięty z wypowiedzi pewnego przedstawiciela młodego pokolenia...


Choć symbolem Krakowa dla mnie na zawsze pozostanie Piotr Skrzynecki i jego Piwnica, Ewa Demarczyk, Marek Grechuta, Leszek Długosz i Leszek Wójtowicz, Wiesław Dymny, Andrzej Sikorowski, Grzegorz Turnau i jeszcze kilka innych postaci, to jednak trudno bym nie zauważył zmiany pokoleniowej. Aż trudno uwierzyć, że przed laty Marek – ów śpiewający cherubinek pochodzący z Zamościa miał do siebie taki dystans jakby ta popularność go nie dotyczyła.

poniedziałek, 8 października 2018

Radim Hladík, Modrý Efekt i Herbaciarnia






Jak powszechnie wiadomo, w latach siedemdziesiątych krajowe sklepy muzyczne nie rozpieszczały polskich miłośników rocka. Ofertę próbowano uatrakcyjnić importem z sąsiednich krajów demokracji ludowej. Efekt nie zawsze był zadowalający. Ów import wprawdzie często (choć nie zawsze) wyróżniał się lepszą poligrafią i staranniejszym tłoczeniem, lecz z repertuarem było już różnie. Jedną z ciekawszych propozycji w tamtym czasie był krążek wydany w 1975 przez czechosłowacki Supraphon, z dość efektownym zdjęciem skupionego gitarzysty, jego Gibsona i niebieskim (a jakże) napisem u dołu The Blue Effect ‎– A Benefit Of Radim Hladík. Przeciętnemu melomanowi w Polsce ów napis niewiele mówił, jednak zawarta na płycie muzyka była niezła.

Dopiero po latach dowiedziałem się, że była to eksportowa wersja płyty bodaj najlepszego czechosłowackiego (był kiedyś taki kraj) gitarzysty i jego zespołu. Jak się później okazało nazwa grupy mała swoje drugie dno. Oficjalnie wywodziła się od jednego z efektów gitarowych używanych przez Radima Hladika, a nieoficjalnie od tzw. „niebieskich książeczek” posiadanych szczęśliwym trafem przez wszystkich członków zespołu, które pozwalały na dwa lata odroczyć obowiązkową służbę wojskową... Trudno się dziwić, wszak nie tylko muzycy zza naszej południowej granicy po sierpniu ’68 przekonali się jak wygląda socjalizm z ludzką twarzą, a zespół swą twórczością skutecznie udowadniał przynależność do wolnego świata kultury, którego nie ograniczała żelazna kurtyna. Modrý Efekt potrafił wypracować własny styl gdzieś na pograniczu jazz rocka i rocka progresywnego. Krytycy doszukiwali się w ich muzyce wpływów Yes, Caravan a nawet King Crimson, choć trudno mi się z tą opinią do końca zgodzić. Tak czy inaczej, ich twórczość łączyła różne style i elementy, a dzięki łatwo rozpoznawalnej gitarze Radima Hladika utwory miały swój charakterystyczny sznyt i brzmiały oryginalnie. Mimo to, w swojej ojczyźnie zespół wcale nie miał lekko. Nie dość, że władze zmusiły The Blue Effect do używania rodzimej nazwy Modrý Efekt (by zbytnio nie kojarzył się ze „zgniłym zachodem”), to w dodatku tak skutecznie cenzurowano teksty utworów, że w rezultacie na rynek trafiła płyta instrumentalna, co jednak na szczęście wyszło jej chyba na dobre. Okładka również nie podobała się władzom, gdyż eksportowa wersja z angielskim napisem była zbyt „zachodnia”. Mieszkańcy Czechosłowacji otrzymali ją w zupełnie innej kopercie (patrz poniżej).


Materiał na ów album zarejestrowano w Pradze, między 18. marca a 6. czerwca 1973 r. Płyta czekała na premierę dwa lata. Trudno dziś stwierdzić dlaczego. Oficjalnie powodem były tarcia na tle repertuarowym, wady prawne podpisanego kontraktu i niezrealizowane plany dotyczące wydania płyty na Zachodzie. Nie ma to dziś większego znaczenia, a muzyka po latach broni się bez większych problemów. To niemal klasyczny rock progresywny. Już pierwszy dziesięciominutowy, zagrany z ikrą utwór Shoes (w czeskiej edycji Boty) przynosi kapitalne popisy gitary, fletu i klawiszy. Jest to przeróbka kompozycji, która pierwotnie pojawiła się w znacznie dłuższej wersji i pod innym tytułem na płycie Nová Syntéza 2. Drugi kawałek Jigsaw Puzzle (Skládanka) to atrakcyjna mieszanka fusion, progresu i mocnego rocka, okraszona niesamowitym brzmieniem gitary. Trzeci utwór Tea-Room (Čajovna, po polsku Herbaciarnia) – to piękna ballada w stylu Petera Greena czy Carlosa Santany, z zapadającą w pamięć linią melodyczną – prawdziwy popis lirycznych umiejętności Radima. Nic dziwnego, że stała się niemal znakiem rozpoznawczym grupy, zdobywając sporą popularność. Potrafiła urzec swym prostym pięknem każdego, nawet niezbyt wymagającego miłośnika muzyki. Drugą stronę winyla otwierał pięciominutowy Lost-And-Found (Ztráty a Nálezy) – kolejny przykład świetnego progresywnego grania. Album kończył rozbudowany do dwunastu minut Hypertension (Hypertenze). Jedyną różnicą między wersją krajową a eksportową tego krążka jest zamieniona kolejność drugiej i trzeciej kompozycji na pierwszej stronie. Warto podkreślić udział gości w nagraniach: przy klawiszach zasiadł rewelacyjny Martin Kratochvíl, a na flecie i saksofonie altowym zagrał Jiří Stivín.




Muzycy pracujący z Radimem Hladikiem podkreślają, że potrafił odnaleźć się w każdej stylistyce. Klasyka, rock and roll, blues, beat, jazz i folk nie miały dla niego tajemnic. Nie bał się nowych wyzwań. We wszystko wkładał duszę i serce. Jako dziecko opanował grę na pianinie. Później dwa lata zgłębiał tajniki gitary podczas studiów w Praskim Konserwatorium. Wcześniej, mając piętnaście lat grał na gitarze w rockowej formacji Komety, a potem ze swym przyjacielem Vladimírem Mišíkiem dołączył do popularnej grupy Matadors (nazwa pochodziła od wschodnioniemieckiego modelu organów elektronowych). W 1968 roku obaj przyjaciele powołali do życia Blue Effect, początkowo stylistycznie nieco nawiązujący do bluesa. Popularność Hladika rosła, a od drugiej połowy lat sześćdziesiątych zyskał miano jednego z najlepszych czeskich gitarzystów. Jego gitara, mimo pewnych wpływów Hendrixa, Claptona i Alvina Lee stała się łatwo rozpoznawalna, a on sam chętnie eksperymentując z brzmieniem stał się w swej ojczyźnie jednym z pionierów elektrycznego blues-rocka. Zawsze otaczał się doskonałymi muzykami i chętnie eksperymentował także z artrockiem i jazzrockiem. Niemal cały czas pozostał wierny ulubionemu Gibsonowi Les Paul Custom 1959. W 2013 r. w wywiadzie dla Radia Praga przyznał, że największy wpływ miał na niego Jimi Hendrix, a zwłaszcza wolność emanująca z jego gry. Podkreślił, że dla niego muzyka to właśnie wolność. Nie cierpiał muzycznych frazesów, a nade wszystko przedkładał improwizację, która dla niego była właśnie wyznacznikiem wolności. Może dlatego muzykę Blue Efekt trudno jednoznacznie określić. Mieli swój styl i charakterystyczne brzmienie.


W 2009 roku czeski Supraphon postanowił podsumować dwudziestoletni dorobek zespołu dziewięciopłytowym boksem Blue Effect 1969-1989. Znalazły się w nim wszystkie płyty studyjne. Ostatni, bonusowy krążek zawiera utwory z singli, EP, nagrania radiowe i uzupełnienia. W zasadzie w całym pudełku nie ma słabej pozycji. Fani rocka progresywnego docenią głównie trzy albumy. Pierwsza to wspomniany wcześniej Modrý Efekt i Radim Hladík (1975), który może odrobinę przypomina YES, głownie w podejściu do struktury i budowy poszczególnych kompozycji. Druga z nich to Svitanie (1977), zasłużenie uważana za prawdziwe arcydzieło zespołu, nawiązujące do najlepszych wzorców, a jednak na wskroś oryginalne. Trzecia to Svet Hledacu (1979), płyta pełna zmian tempa i ciekawych harmonii instrumentów klawiszowych oraz kapitalnych gitarowych zagrywek Hladika. Dyskografię zamyka kolejny album, zatytułowany 33 (1981) – również niezły, choć niektórzy twierdzą, że ustępuje wcześniejszym. Mnie się podoba tak jak poprzednie. Trudno też nie wspomnieć wcześniejszych płyt. Pudełko otwiera bardzo emocjonalna płyta Meditace (1969), bazująca wprawdzie na blues-rocku, ale pokazująca, że muzyczne wizje grupy wykraczały znacznie dalej. Może nie do końca przekonuje mnie filozoficzna otoczka tekstów, lecz jak można spekulować był to efekt kompromisu z ówczesną cenzurą. Muzycznie – album skrzy się od ciekawych pomysłów, choć traci na tym nieco jego spójność. Drugi krążek Coniunctio (1970) to już zupełnie inna bajka. Jest to wspólne dzieło Blue Effect i grupy Jazz Q, która później również wspięła się w CSRS na szyty popularności. Oba zespoły były wprawdzie u początków swej drogi i muzycznie nieco się różniły, ale razem stworzyły dzieło daleko wykraczające poza ramy tradycyjnie pojętego rocka. Powstała muzyka łącząca elementy bluesa i jazzu (momentami spod znaku free). Dla mnie płyta stała się zaskakującym odkryciem i fantastyczną przygodą. Nie umiem jej opisać - to pomieszanie Milesa Davisa, Theloniousa Monka i psychodelii rodem z Pink Floyd, a wszystko podane z domieszką fusion. Gdyby nie kraj pochodzenia - pomyślałbym, że to jeden z ciekawszych tytułów spod znaku krautrocka...

Kolejna płyta z magicznego pudełka to znacznie mniej eksperymentalna Nová Syntéza (1971) Przyniosła przesunięcie muzycznego środka ciężkości w stronę jazzrocka i lżejszego jazzu, już bez psychodelii i eksperymentów freejazzowych. Radim Hladik i jego Modry Effect podjął współpracę z Czechosłowacką Radiową Orkiestrą Jazzową pod kierownictwem Kamila Háli. W efekcie powstała muzyka, będąca w istocie tytułową syntezą jazzu i rocka. Płyta zawiera przearanżowane kompozycje Blue Effect, a Radim Hladik sprawdza się w roli improwizującego gitarzysty. Nagrany po trzyletniej przerwie kolejny album Nová Syntéza 2 brzmi dużo bardziej rockowo. Warto zwrócić uwagę na otwierający go utwór tytułowy, trwający ponad dwadzieścia dwie minuty, gdzie śpiewa Lešek Semelka, grający jednocześnie na instrumentach klawiszowych.

Radim Hladik po raz ostatni wystąpił na scenie 14 września 2016 na wyspie Střelecký. Chciał grać mimo postępującej choroby. Trzy miesiące później już nie żył, nie doczekawszy przeszczepu płuc. Miał 69 lat. Był niewątpliwie jedną z najwybitniejszych postaci czeskiej muzyki, pozostając przy tym człowiekiem ciepłym i skromnym. Ministerstwo kultury podkreśliło, że jego odejście jest bolesną stratą odczuwaną przez całą czeską scenę kulturalną. Mam nadzieję, że Radim jak zwykle uśmiechnięty spełnia się teraz muzycznie po drugiej stronie, a jego muzyka przyciąga gości do niebieskiej herbaciarni…



słuchacz