czwartek, 25 lutego 2016

Jacek Kaczmarski - WOJNA POSTU Z KARNAWAŁEM - kilka myśli ćwierć wieku po premierze



Autograf Jacka Kaczmarskiego, dedykowany memu przyjacielowi


W koncepcji literaturoznawczej Michaiła Bachtina karnawalizacja, odwołująca się do ludowej tradycji karnawału, to w dużym uproszczeniu zawieszenie przyjętych praw, odrzucenie zwyczajów i hierarchii na rzecz błazenady, śmiechu, wręcz profanacji i bluźnierstwa. Poprzez to odrzucenie rzeczywistość staje się „światem na opak”. Karnawał, jako okres wyjątkowy oznaczał rzeczywistość alternatywną. To pojęcie z czasem zmieniło swój pierwotny wymiar, nie zawsze słusznie oznaczając „świat odwrócony”, czyli kulturę pozostającą w opozycji. W połowie XVI w. niderlandzki malarz Pieter Bruegel namalował obraz Walka karnawału z postem, pełen aluzji do czasów reformacji


Pieter Bruegel Walka karnawału z postem

Obraz ten stał się dla Jacka Kaczmarskiego inspiracją do napisania piosenki Wojna postu z karnawałem, będącej ironicznym komentarzem do polskiej sceny politycznej z początku lat 90. Pieśń ta stała się zaczynem i nadała tytuł bodaj najważniejszemu, choć chyba niedocenionemu i do końca niezrozumianemu przez publiczność programowi tria KACZMARSKI GINTROWSKI ŁAPIŃSKI. Miał on swą premierę jesienią 1992 roku. Później artyści, będący w znakomitej formie, odbyli dwie duże trasy koncertowe. Warto zaznaczyć, że był to w zasadzie jedyny studyjny program Tria, zarejestrowany w wolnej Polsce. Wszystkie teksty napisał Jacek Kaczmarski. Niosły w sobie olbrzymi ładunek treści. Poprzez odwołania do średniowiecza wskazywały problemy czasów przełomu, bliskie współczesnym Polakom. Wojna postu z karnawałem uważana jest za najdojrzalsze i w pełni skończone dzieło Kaczmarskiego. Problemy, które w nim poruszył są aktualne do dziś. Obraz Pietera Bruegla był jedynie początkiem, dalej pojawiły się odwołania do dzieł malarskich Caravaggia, Rembrandta, Boscha, Dürera, Halsa... Niełatwo wszystkie zawarte w nim przesłania jednoznaczne uchwycić. To doskonały przykład intertekstualności, zabawa w poszukiwanie ukrytych znaczeń i odwołań. Program nie był do końca spójny, świadczą o tym różne jego wersje i zakończenia na koncertach. Myślę, że nawet uważny słuchacz nie odkryje wszystkich zawartych w utworach odniesień. Można jednak do nich powracać wielokrotnie i wspomagać się lekturą. Dobrymi przewodnikami po twórczości Jacka są książki Krzysztofa Gajdy. Jest on także autorem licznych artykułów, poświęcił Kaczmarskiemu także swą pracę doktorską.




Jacek Kaczmarski był autorem ponad sześciuset wierszy. To niezwykle nośna spuścizna, oparta mocno o polską kulturę, historię i tradycję. Autor odczytywał te wartości w sobie właściwy sposób, nie pozbawiony ironii. Jego wiersze i pieśni, dalekie od banału nie pozostawiają obojętnym. Był wnikliwym obserwatorem. Z łatwością erudyty poruszał się między filozofią, kulturą, historią, literaturą, łącząc to z tematyką egzystencjalną. Sam jednak, przez całe swe życie pełne zawirowań, poszukiwał własnej tożsamości. To jednak temat na inną opowieść. Wskażę jedynie kilka myśli z wybranych utworów. Program Wojna postu z karnawałem, nawet dwadzieścia pięć lat po premierze wręcz poraża swą aktualnością. W tym tkwi jego siła i ponadczasowość. Ciągle wszak żyjemy w czasach permanentnych przełomów i przewartościowań.

Jacek, zapowiadając go przed koncertem, powiedział: 
Na program Wojna postu z karnawałem składają się piosenki, w których próbujemy przypatrzyć się, co robią ludzie, jak się zachowują, jak się mogą zachowywać, a jak się zachowują w sytuacjach przejściowych, w dniach pokryzysowych, czy w dniach kryzysowych, co robią z wolnością, jakie podejmują wybory, kiedy mają tych wyborów bardzo dużo a wydaje im się, że nie mają żadnego. Ponieważ naszym zwyczajem odwołujemy się do historii, tym razem do historii europejskiej, pragniemy wyjaśnić, że czynimy tak dlatego, że uważamy, iż dojście do Europy czy powrót do Europy nie musi oznaczać powrotu do autostrad, ubezpieczeń społecznych, czy pełnych sklepów, natomiast musi oznaczać powrót do historii Europy, która jest pełna dramatów, tragedii, zbrodni, wojen religijnych i ekonomicznych, których byliśmy kiedyś częścią i będziemy częścią.




Zarejestrowano kilka wersji programu. Pierwsza znalazła się na dwóch kasetach, wydanych w 1993 roku przez Pomaton. Zawierała dwa utwory więcej, niż wydana w tym samym roku płyta CD. W listopadzie 1992 nagrano profesjonalnie trzy koncerty Tria. Jeden z nich, z warszawskiej Filharmonii Narodowej znalazł się na płycie DVD, drugi z klubu Riviera, wydany na dwóch płytach CD, wszedł w skład dwudziestopłytowego boxu Ze Sceny, który ukazał się w 2012 roku. Charakter programu sprawia, że zdecydowanie większą siłę wyrazu mają wykonania koncertowe. Pierwotna koncepcja obejmowała dwadzieścia pięć tekstów i taki układ zawarto w książkowej Antologii (2012). Na koncertach zespół najczęściej wykonywał dwadzieścia trzy pieśni, zaś dwie końcowe śpiewał w ramach bisów. Zakończenia bywały różne, zmieniała się też kolejność utworów.




Program otwiera złowieszcza Antylitania na czasy przejściowe. „Z tej mąki nie będzie chleba, / z tych prac nie będzie korzyści...” Pojawia się Rembrandt i jego Syn Marnotrawny: „Jestem młody, nie mam nic i mieć nie będę, / Wokół wszyscy na wyścigi się bogacą, / Są i tacy, którym płacą nie wiem za co, / Ale cieszą się szacunkiem i urzędem...” W utworach personifikują się postacie i wydarzenia historyczne. Pojawia się Cromwell, rozpędzający Parlament i koniec wojny 30-letniej, jest przepisujący Biblię Marcin Luter, są bankierzy i szulerzy Caravaggia, Syn marnotrawny i tańczący na podciętej linie Dyl Sowizdrzał. W utworze Portret zbiorowy w zabytkowym wnętrzu padają znamienne słowa: „Lata wspólnej walki dobrze służą / Tym, co w tryumfie nie chcą zginąć marnie: / Każdy z nas o każdym wie zbyt dużo, / Byśmy skłócić mogli się bezkarnie.” Trudno o lepszy komentarz do dzisiejszej rzeczywistości. Kolejne przypowieści i obrazy, wywiedzione z minionej historii mają nas poruszyć i zmusić do myślenia. Całość, jakkolwiek wieloznacznie można ją odczytać - robi niesamowite wrażenie. Dostaje się każdemu po trochu. Oczywiście można się po prostu obrazić, można też dociekać ukrytych znaczeń, można wyciągnąć wnioski, pamiętać i spróbować coś zmienić. Odniesień jest mnóstwo. „Oszalało miasto cale, nie wie starzec ni wyrostek, czy to post jest karnawałem, czy karnawał postem.” Przejmujące wrażenie robi Kantyczka z lotu ptaka, z niemal proroczym tekstem i niesamowitym wręcz finałem: „Co nam hańba, gdy talary / Mają lepszy kurs od wiary! / Wymienimy na walutę / Honor i pokutę!” Historia naszego kraju dowodzi, że nie brak było nam wieszczów i wizjonerów, rzadko ich jednak słuchano. „Księgi się po kątach w stosy piętrzą, / Ścieka ślinny płyn po białej ścianie, / Gdzie za chwilę tylko pozostanie / Nasz zbiorowy portret - w pustym wnętrzu.”

Jacek Kaczmarski zmarł 10 kwietnia 2004 w Gdańsku, powalony nieuleczalną chorobą. Niebawem minie już dwanaście lat od jego przedwczesnej śmierci. Dobrze, że pozostało wiele dostępnych nagrań i wydana poezja. Jest zapisem czasu oraz głosem także i mego pokolenia. Pozostawionego miejsca jednak nie sposób zapełnić. 

słuchacz

PS

Fragment występu niezapomnianego Tria z Filharmonii Narodowej (1992). Szkoda, że dwaj główni bohaterowie koncertu - Przemysław Gintrowski i Jacek Kaczmarski stoją już po drugiej stronie...







czwartek, 18 lutego 2016

Jesus Christ Superstar – spojrzenie po latach





Motywy biblijne pojawiają się nie tylko w muzyce uznanej za poważną. Pamiętam pewien wieczór upalnego lata z początku lat siedemdziesiątych, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z operą rockową Jesus Christ Superstar. Słuchałem jej z taśmy magnetofonowej. Zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Wcześniej nie zetknąłem się z tematyką religijną opracowaną w takiej formie. Godspell (1971) Stephena Schwartza, zrealizowany w konwencji komedii dell’arte  poznałem nieco później. W 1971 roku pojawił się jeszcze antyreligijny w swym przekazie spektakl Salvation, u nas jednak szerzej nieznany. Przyznam, że miałem szczęście, trafiłem bowiem na klasyczną, zdecydowanie najlepszą wersję rock opery. Tytułową partię wykonywał Ian Gillan, wokalista zdobywającego właśnie popularność zespołu Deep Purple. Późniejsze interpretacje, wielokrotnie nagrywane w innej obsadzie, łącznie z filmową - w reżyserii Normana Jewisona - nie robiły już na mnie takiego wrażenia. Pamiętam też chwilę, kiedy po jakimś czasie trzymałem w rękach długo wyczekiwaną płytę, przysłaną z Londynu.


Wspomniana wyżej klasyczna wersja oraz soundtrack z filmu Normana Jewisona -
wydania winylowe z lat 70.

Później, po analizie tekstu przyszły refleksje. Ale po kolei. Jesus Christ Superstar to dzieło dwóch twórców: Andrew Lloyd Webbera – autora muzyki i Tima Rice’a, odpowiedzialnego za tekst. Rock opera napisana została na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jej treść jest dość swobodnie osnuta wokół ostatnich dni działalności Jezusa na ziemi. Pojawiło się kilka epizodów znanych z Ewangelii: wypędzenie kupców ze świątyni, tryumfalny wjazd do Jerozolimy, Ostatnia Wieczerza, zdrada Judasza, przejmująca modlitwa Jezusa w Gethsemani, śmierć na krzyżu i… No właśnie, chyba czegoś zabrakło. Trudno polemizować z wizją autora, bowiem jak każdy artysta miał prawo do własnego spojrzenia. Warto jednak wskazać na pewne wątki, istotne dla odbioru całości. Niemal równoprawną postacią dramatu staje się Judasz, który oczekuje realnego królestwa, obiecywanego przez Jezusa, nieco zagubionego w wizji autora tekstu i targanego ludzkimi wątpliwościami. Judasz, by sprowokować Chrystusa do działania, podejmuje grę z faryzeuszami, jednak w starciu z wytrawnymi politykami przegrywa. Jezus, postawiony przed sądem nie ukazuje swej boskiej natury. Poświęca życie w imię głoszonych ideałów i umiera. Judasz odbiera sobie życie, pozostając z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi. Zostaje też rozdarta w swych uczuciach Maria Magdalena, Piłat, który pomny swego proroczego snu próbuje Jezusa uwolnić i nieco zagubieni apostołowie. Całość kończy scena śmierci na krzyżu i przejmująca smutkiem muzyczna koda. Wizja chwyta za serce, jednak z punktu widzenia zgodności z ewangelicznym przekazem brakuje w niej podkreślenia boskiej natury Chrystusa. Jezus był wszak Człowiekiem, ale i Synem Bożym, który zmartwychwstał, potwierdzając swe posłanie i prawdziwość głoszonych nauk. Tych wątków w spektaklu trudno się doszukać, stąd też reakcja Kościoła katolickiego była dość ostrożna. Radio Watykańskie doceniło szczerość i świeżość przekazu, choć nie brakło skrajnych ocen, uznających spektakl za obrazoburczy. Z pewnością na takie ujęcie tematu miała wpływ bliższa autorom tradycja protestancka, w której Wielki Piątek jest ważniejszym dniem niż moment Zmartwychwstania.


Fotosy z filmu Normana Jewisona (1973)

Warto pamiętać, że sztuka powstała w okresie rozkwitu kontrkultury hipisowskiej. Dla ówczesnej młodzieży, o pacyfistycznym nastawieniu, łamiącej obowiązujące konwenanse, postać Jezusa nawet bez boskiej natury była godnym uwagi wzorem człowieka, który nie waha poświęcić swego życia w imię głoszonych wartości. Podobne motywy pojawiły się także we wcześniejszym musicalu Hair, który później uzupełniony o dodatkowe wątki został świetnie sfilmowany przez Milosa Formana. Pomijając beznadzieję narkotycznego uzależnienia - dla hipisów z tamtych czasów ważne były takie idee jak miłość, wolność, przyjaźń, radość życia i gotowość do poświęcenia w imię głoszonych wartości.


Kilka wybranych wydań CD z różnych lat

Mimo wielu kontrowersji sztuka odniosła spektakularny sukces. Muzyka zdecydowanie broni się, nawet po latach. Warto podkreślić, że Andrew Lloyd Webber w chwili gdy ją tworzył miał niewiele ponad dwadzieścia lat. W musicalu znalazło się kilka wspaniałych utworów, które pozwoliły później zaistnieć ich interpretatorom. Zapada w pamięć pieśń Marii Magdaleny I Don't Know How To Love Him, niesamowite Gethsemane w interpretacji Iana Gillana, nieco wodewilowo-rewiowa, choć dramatycznie uzasadniona King Herod’s Song, zbiorowa scena The Last Supper, czy przejmujące The Crucifixion, urywające się tak nagle, jak urywa się życie…


wersja filmowa N. Jewisona z 1973
oraz wznowienie teatralne Live Arena Tour z 2012 

Rock operę obejrzało wiele milionów ludzi na całym świecie. Spektakl, jako jeden z symboli tamtych lat, dziś uważany jest za kultowy. Trudno zliczyć powstałe wersje i nagrania, prezentowane również współcześnie. Zrealizowano wiele interpretacji, począwszy od Europy, poprzez Amerykę do Nowej Zelandii i Korei Południowej. Libretto, przetłumaczone przez Wojciecha Młynarskiego, posłużyło również do stworzenia polskiej wersji. W 1987 roku rock operę wystawił Teatr Muzyczny w Gdyni (z Markiem Piekarczykiem w roli tytułowej), a w 2001 swą inscenizację przygotował Teatr Rozrywki w Chorzowie (z Maciejem Balcarem). Dwa lata temu pojawiła się wersja zaprezentowana przez Teatr Muzyczny w Łodzi, gdzie rolę Chrystusa odtwarzał Marcin Franc.

Rock opera Webbera i Rice’a stała się niewątpliwie ważną premierą w historii nowoczesnego teatru muzycznego. Przełamała pewne tabu artystyczne i obyczajowe. Warto zapoznać się z nią – choćby po to, by mieć własne zdanie. Trudno bowiem, by kogokolwiek pozostawiła obojętnym. Jestem przekonany, że i dziś, ów ponadczterdziestoletni spektakl potrafi zachwycić, także osoby dalekie od religijności. I może wzbudzić chwilę refleksji, niekoniecznie muzycznej…


słuchacz


PS

Niżej rzadko spotykana filmowa wersja Gethsemane w oryginalnym wykonaniu Iana Gillana (Deep Purple), pochodząca z belgijskiej TV (1970).








piątek, 12 lutego 2016

NIEMEN - Wspomnienie cz. 2




 Jestem wolnym człowiekiem. Zawsze byłem wolny,
w najtrudniejszych czasach nawet. I tak zostało.
I się cieszę, że tak zostało.
Cz. Niemen







16 lutego przypadają 77 urodziny Czesława. Szkoda, że nie ma go z nami już od dwunastu lat. Jego miejsce pozostało puste, a wiele dokonań po dziś dzień skrywa mrok tajemnicy. I nic nie wskazuje na to, by stan ten miał ulec zmianie. Zostają nam Wspomnienia. Siłą rzeczy skrótowe, choć jest ich naprawdę wiele.

Niemen nigdy nie pragnął sukcesu za wszelką cenę. Mimo to stopniowo w kraju stał się idolem współczesnej młodzieży. Jego koncerty prowokowały wielkie emocje. Ekspresyjny śpiew szokował dziennikarzy. Rosnąca popularność budziła agresję mediów. Odmienny wygląd i pstrokate stroje były pretekstem do kpin. Dziennikarzy drażniło jego kilkuletnie zamieszkiwanie w stołecznych hotelach, choć Niemen bez zameldowania w stolicy nie mógł kupić mieszkania. Krytykowano jego głos, muzyczny gust, tematykę piosenek, zarzucano budowanie kariery na kontrowersjach. Marek Piwowski w filmie dokumentalnym Sukces (1968) zadrwił z idola. Trudno się dziwić rozgoryczeniu muzyków. Jednak po latach Czesław Niemen w programie telewizyjnym Wacława Panka, wyemitowanym 09.03.1990 r. przez TVP II powiedział: Rzeczywiście film dość był głośny, pamiętam dyskusje na ten temat. Miał zaszkodzić, ale tak naprawdę pomógł mi. Powstał bunt i we mnie i ze strony fanów. (...) Chodziło oczywiście o ośmieszenie, ale nikt się na to specjalnie nie dał nabrać.  
Krytykował piosenkarza Stanisław Grochowiak, nazywając jego teksty „niefortunnym poezjowaniem” oraz Andrzej Ibis Wróblewski, publicznie pytając: Panie Niemen, na kogo pan tak krzyczy? Kazimierz Rudzki pytał go w programie telewizyjnym „100 pytań do…”  dlaczego nie ubiera się normalnie, na co Niemen odpowiedział: Normalni jesteśmy nago. Czy mój kubraczek jest śmieszniejszy niż pańska muszka?  Mimo tych ataków artysta pozostał skromnym człowiekiem, nie stwarzając w kontaktach niepotrzebnego dystansu, choć po filmie Piwowskiego dziennikarzy traktował nieufnie. Trudno się temu dziwić, bowiem nierzetelnych oskarżeń i prowokacji przybywało. Warto wspomnieć słynną aferę z Radomska z 1971 roku, czy manipulację telewizyjną z 1981 roku po wprowadzeniu stanu wojennego. 
Im bardziej był uwielbiany przez fanów – tym bardziej zwalczały go władze, nie chcąc tolerować jego ostentacyjnej niezależności i wyglądu. Mimo złośliwości mediów publiczność miała własne zdanie. Na koncerty brakowało biletów. A kiedy przed występem Niemena w Sali Kongresowej w studenckim piśmie „itd" roku ukazał się napastliwy artykuł Zdzisława Kowalczyka – redakcja w odpowiedzi otrzymała tysiące listów od oburzonych fanów. 






Podczas wspomnianego koncertu, 20 grudnia 1968 roku w Sali Kongresowej w Warszawie, w ramach uroczystości wręczenia Złotej Płyty za Dziwny jest ten świat artysta zaprezentował nowy utwór Bema pamięci rapsod żałobny, skomponowany do wiersza Cypriana Norwida. Nowatorska interpretacja podzieliła dziennikarzy i krytyków. Jedni oskarżali Niemena o szarganie narodowych świętości, inni chwalili za popularyzację poezji wieszcza. Płyta z tą kompozycją, zarejestrowana jesienią 1969 r. okazała się jedną z najwyżej ocenianych w historii polskiego rocka. Wyjątkowe brzmienie organów Hammonda, niemal liturgiczny klimat i niepowtarzalny głos wokalisty sprawił, że kompozycja jest także dziś czymś niezwykłym. Mogła śmiało konkurować z ówczesną anglosaską czołówką. Utwór przez osiemnaście tygodni utrzymywał się na pierwszym miejscu listy przebojów Studia Rytm w Programie Pierwszym PR, co przy jego długości, przekraczającej szesnaście minut było zjawiskiem niezwykłym. Nagranie to dało Niemenowi trzecią Złotą Płytę.
Próby zaistnienia na zachodnim rynku muzycznym – we Francji, Włoszech, Niemczech, USA jak i w Wielkiej Brytanii niewątpliwie przyczyniły się do rozwoju osobowości artystycznej Czesława Niemena. W Niemczech występował z najlepszymi muzykami, tworzącymi wówczas czołówkę muzyki rockowej. Warto tu przypomnieć udane tournée z grupą Jacka Bruce’a, który wcześniej współtworzył brytyjski Cream. Pięcioletni kontrakt z zachodnioniemiecką filią CBS, zaowocował nagraniem trzech płyt. Na dwóch towarzyszyli mu Józef Skrzek (instrumenty klawiszowe i gitara basowa), Antymos Apostolis (gitara), Jerzy Piotrowski (perkusja) i Helmut Nadolski (kontrabas). Skład ten zarejestrował także dwie płyty w kraju.  Szkoda, że spory dwóch silnych indywidualności artystycznych oraz błędy impresariatu doprowadziły do rozwiązania zespołu. Trzech pierwszych muzyków po odejściu z zespołu utworzyło grupę SBB.







Ostatnia z zachodnich płyt Mourner's Rhapsody (1974) została zarejestrowana w Nowym Jorku. Artyście towarzyszyli najlepsi jazzrockowi muzycy, jakich udało się pozyskać dzięki kontaktom Michała Urbaniaka, który już wówczas kontynuował swą karierę w USA. Prócz naszego skrzypka, usłyszeć w nagraniach można m.in.: Jana Hammera (grającego wyjątkowo na bębnach), Johna Abercrombie (gitara) Ricka Lairda (gitara basowa), Dona Grolnicka (fortepian), Dave’a Johnsona (perkusja) i Seldona Powella (flet). Wykorzystano także chór, prowadzony przez Howarda Robertsa Większość z muzyków była współpracownikami Johna McLaughlina, tworząc w tym czasie wraz z nim zespół  The Mahavishnu Orchestra. Niestety, z trudno zrozumiałych względów, żadna z opisanych płyt jak dotąd nie ukazała się w Polsce (wyjątek stanowi śladowy nakład ostatniej, wydany w 1993). Dla przeciętnego polskiego słuchacza są one w zasadzie nieznane.
Mimo iż nie był ulubieńcem rodzimej krytyki, czuł wielkie przywiązanie do Ojczyzny. Dobrze ujęła to Krystyna Tarasewicz: Zawsze uważał, że tu są jego korzenie, on tutaj powinien śpiewać. Z perspektywy tych trzydziestu pięciu lat widzę, że Niemen miał rację. Już w Paryżu wiedział, ze tam karierę może zrobić tylko ktoś, kto wyrósł z tego miasta, z jego kultury, z atmosfery, z tamtego języka – tak jak Edith Piaff. A on? On wiedział, że zaistnieć może tylko tutaj.
Niemen, rozwijając się stracił część fanów, przyzwyczajonych do łatwych piosenek. Zyskał nowych, bardziej wymagających. Fascynacja twórczością Norwida doprowadziła do powstania kolejnych kompozycji na jej motywach. Pod koniec 1974 roku nagrał płytę Aerolit. Towarzyszyli mu: Sławomir Piwowar (gitary), Jacek Gazda (gitara basowa), Andrzej Nowak (fortepian elektryczny, klawinet) oraz Piotr Dziemski (perkusja). W kompozycji Pielgrzym odkrywczo i eksperymentalnie potraktował swój głos, coraz chętniej sięgał też po instrumenty elektroniczne.







Kolejną elektroniczną płytę Katharsis nagrał samodzielnie. Nawiązywała poprzez swój tytuł do arystotelesowskiego oczyszczenia, będąc próbą odcięcia się od dotychczasowych osiągnięć. Prowokowała i zmuszała do refleksji. Jedynie w dwóch utworach zaśpiewał, teksty do nich napisał sam. Jeden poświęcił swemu przyjacielowi Piotrowi Dziemskiemu, zmarłemu w wyniku komplikacji pooperacyjnych. Krytycy muzyczni poczuli się nieco zagubieni, trudno było bowiem porównać muzykę z tej płyty z jakąkolwiek propozycją innego polskiego wykonawcy bądź kompozytora. Znane już były nagrania zachodnioniemieckiej grupy Ash Ra Tempel czy Tangerine Dream, reprezentujące nurt elektronicznego rocka, jednak muzyka Niemena nie była próbą naśladowania tej stylistyki. Była wypowiedzią artysty, dostrzegającego światowy nurt, jednak na wskroś własną i oryginalną.
Warto jeszcze wspomnieć o długo przygotowywanym projekcie zatytułowanym Idée fixe , opartym również o starannie wybraną poezję Norwida. Twórca poświęcił jej wyjątkowo wiele czasu. Program niósł przesłanie dotyczące rzeczy najważniejszych i nieprzemijających. Tematyka związana była z  naturą ludzką, przemijaniem kultur, pogonią za pieniądzem, miłością do Ojczyzny oraz z wartością piękna i pracy. Wymagała wrażliwości. Fragmenty zaprezentował na festiwalu Jazz Yatra’78 w Indiach oraz na licznych koncertach krajowych i zagranicznych. Kolejny raz samodzielnie przygotował projekt plastyczny okładki.
W połowie lat siedemdziesiątych Czesław Niemen zafascynowany elektroniką zbudował własne studio i poświęcił się głównie tworzeniu muzyki instrumentalnej na potrzeby filmu i teatru. 




Współpracował przy ekranizacji Wesela w reżyserii Andrzeja Wajdy, stworzył ilustrację muzyczną do dramatów Mindowe i Sen srebrny Salomei Słowackiego, reżyserowanych w Gnieźnie przez Bernarda Forda-Hanaokę. Później współpracował z Olsztyńską Pantomimą Głuchych oraz z Teatrem Narodowym, kierowanym przez Adama Hanuszkiewicza. W muzyce pojawiły się wielogłosowe brzmienia oraz „chór Niemenów” wykreowany w studiu z pomocą dwudziestoczterośladowego magnetofonu. Krytyka zaczęła pisać o nim nieco przychylniej, dostrzegając polskość tworzonej muzyki i jej związek z dawnymi Kresami.
Plonem tego okresu była muzyka do ponad czterdziestu sztuk teatralnych i osiemnastu filmów. Warto wyróżnić oprawę muzyczną spektaklu Księga Krzysztofa Kolumba wg Paula Claudela, w reżyserii Wajdy, przygotowaną dla uczczenia pięćsetletniej rocznicy odkrycia Ameryki. Było to wielkie przedsięwzięcie plenerowe, wystawione w sierpniu 1992 roku na pokładzie Daru Pomorza. Spektakl obejrzało około dziesięciu tysięcy widzów.
Ważną pozycją płytową w jego dorobku był album Terra Deflorata. Pracował nad nim w domowym studiu przez półtora roku. Samodzielnie stworzone teksty utworów, wyraźnie inspirowane poezją Norwida, były polemiką z absurdami współczesności oraz samokrytyczną skargą człowieka, świadomego swych niedoskonałości. Dariusz Michalski w swej książce Niemen. Czy go jeszcze pamiętasz? uznał, że był to album mogący bez kompleksów konkurować z czołówką światowych twórców muzyki elektronicznej. Jednak płyta przemknęła, niemal niezauważona. Nie pasowała do sformatowanego radia. Kolejna, Spodchmurykapelusza ukazała się po dwunastu latach. Teksty, również samodzielnie napisane, były podszytym ironią rozrachunkiem z przeszłością. Okazały się też pożegnaniem. Mimo nieco łatwiejszej muzyki nie zyskała uznania krytyki. Towarzyszył jej brak zainteresowania i zrozumienia.
Warto jeszcze wspomnieć o trwającej blisko dziesięć lat współpracy z miesięcznikiem „Tylko Rock” (później „Teraz Rock”). Niemen prowadził tam stałą rubrykę, zatytułowaną Pantheon. Publikował w niej swą poezję, często pełną gorzkich refleksji. Zamieszczał także felietony, pełne subiektywnych opinii. Pisał w charakterystyczny dla siebie sposób, językiem bogatym w neologizmy i pełnym unikalnego kolorytu.





W 1999 roku w plebiscycie tygodnika „Polityka” Niemen wybrany został najlepszym piosenkarzem XX wieku, zaś słuchacze Programu III PR obdarzyli go laurem najpopularniejszego artysty XX wieku. Był wszechstronnym artystą i samoukiem. Pomimo problemów stwarzanych przez władze PRL pozostał wierny swej bezkompromisowej i apolitycznej postawie. Na płycie Czesław  Niemen o sobie (Fonografika 2008) znalazła się taka jego wypowiedź: Zachowałem do tej pory bardzo daleko idącą samokrytykę. Czy ona mi pomaga? Być może nawet przeszkadza, bo estradowiec powinien być w pełni kabotynem. Powinien zachwycać się sobą, bo wtedy wychodzi śmiało i nie przejmuje się niczym. Natomiast ja zawsze miałem wątpliwości co do swoich produkcji. (...) Trzeba być czujnym i przestać zachwycać się sobą. Niektórzy mają mi za złe, że nie zrobiłem międzynarodowej kariery. Ja uważam po latach, że to wielkie szczęście (…) Bo może stałbym się dość tuzinkowym i głupim człowiekiem. (...) Idę do przodu. Za sto lat może i to będzie miało jakąś wartość.


słuchacz







czwartek, 4 lutego 2016

Round Square of the Triangle – Art Of Illusion. Rozmowa z Filipem Wiśniewskim




Art Of Illusion  –  Round Square of the Triangle


W listopadzie 2014 roku ukazała się interesująca płyta bydgoskiego progrockowego zespołu Art Of Illusion, nosząca tytuł Round Square of the Triangle. W ubiegłym roku grupa dała kilkanaście koncertów, m.in. poprzedzając utytułowany Riverside podczas inauguracji nowej sali widowiskowej na toruńskich Jordankach. Zespół obecnie tworzą: Filip Wiśniewski – gitara, Paweł Łapuć – fortepian, instrumenty klawiszowe, Kamil Kluczyński - perkusja, Mateusz Wiśniewski – gitara basowa i Marcin Walczak – śpiew.
Niżej wywiad, jaki przeprowadziłem kilka dni temu z Filipem Wiśniewskim – współzałożycielem i gitarzystą zespołu.

Filip Wiśniewski  (g)

- Prezes Klubu Uczelnianego AZS WSG w Bydgoszczy, gitarzysta i założyciel Art Of Illusion, udzielający się także w innych projektach muzycznych. Która postać jest Ci najbliższa?
- Zdecydowanie ta artystyczna. Całe życie myślałem, że będzie to moje główne zajęcie. Pracę na wyższej uczelni bardzo lubię i cenię, ale to codzienność. Muzyka towarzyszy mi od najmłodszych lat i mam nadzieję, że pozostanie ze mną do samego końca. Lecz póki co - to tylko hobby.

- Powiedz coś o swoim instrumencie.
- Gitara elektryczna, sześcio-, siedmiostrunowa, w zależności od potrzeb. Od lat gram na gitarach Ernie Ball Music Man, sygnowanych przez Johna Perucci z Dream Theater. Mam cztery takie instrumenty i z roku na rok staram się tę kolekcję powiększać. Nie ciągnie mnie do innej marki, choć ogrywałem inne gitary. Kiedyś, ulegając sugestii grałem na instrumencie gdańskiej firmy Mayones. Gitary również wspaniałe, jednak po dwóch latach wróciłem do Ernie Ball. To jest to, co najlepiej leży mi w uchu i rękach.

- Masz też sporo zabawek pod stopą.
- Korzystam z technologii Midi. Szczerze mówiąc nie mam ulubionych, nie skupiam się na tym. Ma być to, co musi czyli przestrzeń, modulacja. Lubię harmonizery. W Art Of Illusion jestem jedynym gitarzystą i czasem potrzebuję do podstawowych dźwięków dodać harmonii. System Midi i jego obsługa jest bardzo wygodna, a w przypadku naszej muzyki sprawdza się znakomicie.


stanowisko pracy

- Sztuka iluzji polega na odwróceniu uwagi po to, by zrobić coś nieoczekiwanego.
- Nie chcę mówić o genezie nazwy, bo to zamierzchłe czasy. Powstała gdzieś na trasie między Fordonem a Starówką. Wymyśliłem ją z moim przyjacielem Kamilem Kluczyńskim, a odnosiła się do tego, co wówczas przed wielu laty zaczynaliśmy grać. Nie była to muzyka bardzo popularna.

- Nazwa jest wybitnie trafiona. Dużo się dzieje w waszej muzyce. Odwracacie uwagę by zaskoczyć barwą, harmonią, zmianami tempa. W przeciwieństwie do wielu kapel tego nurtu wasza muzyka jest nieprzewidywalna.
- Każdy z nas interesuje się różnymi nurtami muzycznymi. Spajają nas pewne podstawy, które tworzy muzyka Pink Floyd, Yes, Emerson Lake & Palmer, Tool, Dream Theatre czy Metallica. Lubimy też mocne brzmienia Opeth, czy wręcz starsze blackmetalowe zespoły. Inspiracji jest bardzo dużo. W swojej muzyce zawieramy to, co nam się podoba, lecz nie cytujemy. Wiemy, że raczej nie gra się w Polsce takiej muzyki jak nasza. Łączymy różne nurty, efektem jest ta płyta.

- Art of Illusion zaistniał w 2003 roku. Pyta powstawała blisko osiem lat, lecz mimo to jest dość spójna i nie przegadana.
- Na początku właściwie nikt nie potrafił zarejestrować tego, co tak naprawdę chcieliśmy zagrać. Materiał muzyczny powstał dość szybko i w zasadzie niewiele różnił się od tego, co ostatecznie znalazło się na płycie. Początkowo był całkowicie instrumentalny, bo nie mieliśmy wokalisty. Zaczęliśmy nagrywać w Polskim Radiu PiK, najpierw bębny i fortepian. To udało się zrobić w siedem dni. Jednak zaczęliśmy nagrania jako bardzo młodzi muzycy, bez doświadczenia wymaganego w studiu. Brakowało osoby, która by tym pokierowała. Wszystko robiliśmy samodzielnie. Utknęliśmy na etapie rejestracji basu. Potem doszły zmiany personalne. Po trzech latach zaczęliśmy dogrywać gitary w innym bydgoskim studiu. Odradzam młodym zespołom, które nie mają sprecyzowanej wizji tego co chcą nagrać, poleganie jedynie na wyczuciu realizatora. Dziś są już takie możliwości, że płytę w zasadzie można stworzyć w domu. W tamtych czasach musieliśmy  liczyć na pomoc i doświadczenie z zewnątrz. To jednak zawiodło. Kosztowało nas to masę pieniędzy a efekt nie był zadowalający.


Art Of Illusion

- A fundament zarejestrowany w Radiu Pik pozostał?
- Tak, wszystko co nagraliśmy jest na tej płycie. Jednak tyle czasu trwała produkcja i miks robiony przez Patryka Żukowskiego. To on właściwie zrobił coś z niczego. Było też trochę kolizji losu. Zawsze coś przeszkadzało: koszty, studia, praca.

- Płyta jest w dużej części instrumentalna. To świadomy wybór czy dzieło przypadku?
- Zawsze chcieliśmy mieć utwory wokalne. Muzyka powstawała z myślą o wokalu w konkretnych miejscach. Nie przewidzieliśmy, że z uwagi na tak długi czas przez zespół przewinie się trzech wokalistów i dwóch basistów. Był też moment desperacji, tak że chcieliśmy ją w całości pozostawić instrumentalną. Wreszcie pojawił się Marcin, zaczęliśmy współpracę i w efekcie przesunęliśmy premierę płyty o kolejny rok.

- Dalsze plany też wiążecie z Marcinem?
- Marcin jest już pełnoprawnym członkiem zespołu i z nim robimy nowy materiał, choć niespodzianki na płycie z pewnością będą.



Mateusz Wiśniewski (bg) Marcin Walczak (v)

- Na płycie Round Square of the Triangle zagrała również Emilia Mielewczyk.
- To nasza przyjaciółka i koleżanka ze szkoły. Postał fajny motyw i zdecydowaliśmy, by zagrała go na flecie poprzecznym. Klimat pozostał rockowy, jednak sam temat miał przyciągnąć szersze grono.

- Powstał też teledysk do tej kompozycji.
- Nie, to raczej ujęcia z próby. W dzisiejszych czasach liczy się obrazek. Teledysk powstał do kompozycji Thrown Into The Fog,  naszego debiutanckiego singla. Też nie jesteśmy z niego zadowoleni. Jesteśmy przykładem zespołu, który cały czas uczy się na błędach. Chcemy komuś zaufać, kto ma większe doświadczenie, a wychodzi różnie. Jest zrobiony profesjonalnie, bo robiła go profesjonalna firma, jednak chyba bardziej liczy się pomysł i przekazana treść. Na przyszłość będziemy ostrożniejsi.

- Są jeszcze dwa projekty, w których bierzesz udział: Pianomatic i Hologram.
- Pianomatic jest projektem fortepianowym Pawła Łapucia, naszego klawiszowca. To jego pseudonim artystyczny. Paweł nagrał swoją płytę pod nazwą Przejrzyste dźwięki. Jest  pięknie wydana, zawiera muzykę w stylu Leszka Możdżera. Polecam. A Hologram to zespół, z którym współpracuję od wielu lat. To zupełnie inna muzyka. Kilka lat temu wydaliśmy płytę, teraz pojawił się kolejny singiel pt. Szczury. To muzyka rockowa, hardrockowa, polskie teksty. Tak sobie gramy, zupełnie inny klimat niż Art Of Illusion.

Paweł Łapuć (p)

Hologram

- Udaje ci się to pogodzić?
- Tak, lubię taką muzykę. Fajnie mi się z chłopakami gra. Na próbach i koncertach miło się współpracuje. Próbuję tam przemycić trochę typowych dla mnie elementów gry solowej. Łączenie tych projektów nie jest takie trudne. Praca nad tworzeniem utworów do Art Of Illusion zupełnie się różni. Wbrew pozorom da się to pogodzić.

- Twój przyjaciel Kamil Kluczyński gra dodatkowo w projekcie Plotnicky i Yesternight.
- Plotnicky to projekt obecnie niejako w spoczynku. Adam Płotnicki, wokalista i pomysłodawca chyba teraz nad czymś pracuje, natomiast Yesternight to grupa grająca od wielu lat. Na wiosnę szykuje swe pierwsze wydawnictwo. Kamil jest w to bardzo zaangażowany. To świetna muzyka z pogranicza progrocka, jakby nieco bardziej przystępnego. Nagrali też godny polecenia teledysk Who You Are. My, tzn. Art Of Illusion jesteśmy ze sobą niemal od zawsze. Także z wokalistą, który teraz dołączył wiążemy nadzieję na długotrwałą współpracę. Łączenie pracy w zespole z tymi projektami jest kwestią chęci. Jeśli się chce, to czas się znajdzie.


Kamil Kluczyński (dr)

- Prace nad nowym albumem są dość zaawansowane. Wszystkie utwory będą wokalne?
- Wychodzi na to, że tak. Sami jesteśmy zdziwieni. Perkusja jest już nagrana, pracujemy nad basem, idzie to nieźle. Nagrania skończymy wiosną i pozostaje produkcja. Staramy się polegać na sobie. Po tych doświadczeniach które mamy, stwierdziliśmy, że nikt nie zrobi tego lepiej niż my sami.

- Pierwsza płyta z niewielkim udziałem wokalisty nadała zespołowi pewien styl - dla mnie odkrywczy, świeży. Nie boisz się, że teraz to stracicie?
- Będzie pewna odmiana. W zasadzie bardziej obawialiśmy się, że pierwszy album z przewagą muzyki instrumentalnej może stwarzać słuchaczom problem, a jednak pozytywne opinie przeważały. Teraz założenie było takie, że mają to być utwory wokalne. I proces twórczy w tym kierunku podąża.

- Mam wrażenie, że plusem wokalistyki Marcina jest to, że nie wybija się na pierwszy plan, a raczej doskonale stapia się z resztą muzyki. Czy teraz też będzie podobnie?
-  Zdecydowanie tak. Muzycznie płyta nie będzie się bardzo różnić. Będzie też urozmaicona, ale mocniejsza. Będzie mocniej, jeśli chodzi o gitary, bo ja lubię mocniejsze brzmienia. Będzie dużo nowoczesnych brzmień klawiszowych. Bębny zapowiadają się zabójczo, Kamil jest niesamowity. A wokal ma dać temu trochę świeżości. Chciałbym opowiedzieć jakieś historie.

- Koncept album?
- Nie, absolutnie. Coś tam będzie się łączyć, ale to jeszcze nie ten etap.


Filip Wiśniewski  (g)

- Gracie już trochę lat, jesteście niemal wirtuozami.
- Każdy z nas przesiedział nad swoim instrumentem dużo czasu. Od podstawówki i liceum, bowiem znamy się od tego okresu, każdy poświęcał na grę wiele godzin. Nie zawsze chodziliśmy na zajęcia. Spotykaliśmy się pod klubem Kuźnia, tam mieliśmy swe miejsce po sławnym zespole Abraxas. To dobre miejsce i dobre klimaty. Wiele godzin i lat wspólnego grania, więc praktyka przyniosła efekty. Nasza muzyka jest wymagająca, a kolejna płyta będzie jeszcze większym wyzwaniem. Oczywiście jest wielu instrumentalistów, którzy zjadają nas na śniadanie, sam mam wiele wzorów. Nie jesteśmy w stanie poświęcić na próby tyle czasu co profesjonalni muzycy. Jednak staramy się robić tyle, ile się da.

- Przy jakiej muzyce się relaksujesz?
- Teraz na tapecie jest The Winery Dogs i Richie Kotzen. Jego ballady o miłości wpływają na mnie zdecydowanie kojąco. To jeden z niesamowitych gitarzystów, nie wspominając już o wokalu. W zespole gra również Mike Portnoy i Billy Sheehan. Teraz będzie ich koncert w Warszawie, polecam. Inspiracji do tworzenia nie szukam w domu. To musi być moment, kiedy czuję dopływ pozytywnej energii, jakaś interakcja z instrumentem.

- Kiedy nowa płyta będzie w sklepach?
- Trzeba (z naciskiem, przyp. mój) się jej spodziewać jesienią tego roku. Jesteśmy już głodni koncertów i wyjścia do ludzi z nowym materiałem. Miniony rok był dla zespołu bardzo dobry. Kilkanaście koncertów to sporo jak na zespół, który wcześniej nigdy nie wyjeżdżał poza granice województwa. Dotarliśmy z naszą płytą w wiele miejsc, otrzymaliśmy sporo pozytywnych recenzji, choć krytyczne też były. Za nami trzy wielkie i wspaniałe imprezy: Metal Hammer Festival, występ w toruńskich Jordankach i festiwal w Gniewkowie. A ten rok na pewno nie będzie gorszy.

- A jakiś koncert w Bydgoszczy?
- Być może niedługo...


słuchacz


Art Of Illusion


PS. 
Wszystkie zamieszczone fotografie - dzięki uprzejmości Filipa Wiśniewskiego (Art Of Illusion).