Wydania rock-opery JCS na płytach winylowych - od lewej ścieżka dźwiękowa filmu, pierwsze amerykańskie wydanie firmy DECCA, europejskie wydanie MCA oraz skrócona wersja Polskich Nagrań |
Godspell zaprezentowano polskim odbiorcom w nieoryginalnej wersji – i zgodnie z ówczesną, ubolewania godną tradycją – w zmienionej okładce. Na domiar złego zaproponowana przez Veriton koperta ze zdjęciem drewnianej figury Chrystusa Frasobliwego kojarzyła się bardziej z muzyką ludową lub dawną, niż z broadwayowskim musicalem. W latach osiemdziesiątych płytę wznowiono, jednak w jeszcze gorszej i mniej mówiącej okładce… Na szczęście muzycznie było znacznie lepiej. Zaprezentowana, jedna z wielu istniejących wersji musicalu, nie była zbyt odległa od oryginału, a w niektórych momentach wydawała się nawet ciekawsza.
Autorami musicalu byli dwaj młodzi twórcy: Stephen Schwartz, dwudziestotrzyletni absolwent nowojorskiej Juilliard School of Music oraz o rok młodszy John Michael Tebelak, który zaproponował tekst oparty na Ewangelii wg św. Mateusza, będący rozwinięciem jego pracy magisterskiej. Obronił ją nieco wcześniej na Carnegie Mellon University. Pomysł był dość nowatorski. Autor libretta przeniósł akcję musicalu do Nowego Jorku (bądź innego Wielkiego Miasta), zaś dziesięciorgu młodym ludziom, odtwarzającym biblijne postacie pomalował twarze i odział ich w stroje clownów. Konwencja musicalu nawiązywała nieco do komedii dell'arte lub cyrkowego spektaklu. Beztroska zabawa z czasem poważniała, by w finale mocno poruszyć wrażliwych odbiorców. Muzyka nie była aż tak spektakularna i przebojowa jak w przypadku Jesus Christ Superstar A.L. Webbera. Mimo to, trudno odmówić Stephenowi Schwartzowi talentu, wszak prócz Godspell stworzył jeszcze trzy inne widowiska, z których dwa – Pippin (1972) i The Magic Show (1974) cieszyły się na Broadwayu dużym powodzeniem.
Musical początkowo pojawił się jako projekt specjalny na wydziale dramatu macierzystej uczelni Johna Michaela Tebelaka, by potem trafić na profesjonalną scenę nowojorskiego Cafe La Mama, a stamtąd na deski teatrów muzycznych całego świata. Prezentowany był wielokrotnie, trafił nawet do szkół parafialnych, trudno więc uwierzyć, że wcześniej budził wiele kontrowersji. Całość ujmuje prostotą i bezpośredniością. Wersję sceniczną otwiera emocjonalna dyskusja aktorów odzianych w T-shirty z nazwiskami wielkich filozofów, symbolizująca zagubienie ludzkości pośród ścierających się idei. Gwar ucisza pojawienie się Jana Chrzciciela. Po symbolicznym obmyciu aktorzy nakładają barwne stroje. W grupie pojawia się postać Jezusa, który także przyjmuje chrzest, by w dalszej części głosić swym wyznawcom Dobrą Nowinę, w oparciu o przekaz, zaczerpnięty głównie z Ewangelii św. Mateusza. W libretto znalazły się przypowieści – o dobrym Samarytaninie, o synu marnotrawnym, o Łazarzu i bogaczu, jest też motyw ośmiu błogosławieństw. Całość ilustruje nieskomplikowana i pełna radości muzyka. Pojawia się również wątek cudu w Kanie Galilejskiej, czyli przemiany wody w wino na uczcie weselnej. W przerwie, między pierwszym a drugim aktem musicalu aktorzy częstują nim zgromadzoną publiczność…
W 1973 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes swoją premierę miała filmowa wersja musicalu, którą wyreżyserował David Greene. Akcję przeniósł do Nowego Jorku. We współpracy z autorami dokonał pewnych zmian w scenariuszu i warstwie muzycznej. Film otwierają obrazy nowojorskiego Manhattanu, zatłoczonego i pochłoniętego własnymi sprawami. W tej scenerii nagle pojawia się postać Jana Chrzciciela, zapowiadającego przyjście Zbawiciela. Nieliczni powołani porzucają swe dotychczasowe obowiązki i ruszają za nim. Niesamowite wrażenie robi spontaniczna i pełna radosnej zabawy scena chrztu, przeniesiona przez reżysera do fontanny Bethesda, w nowojorskim Central Parku. Cały film może wydawać się nieco naiwny, można mu wytknąć wiele uproszczeń i niezgodności z duchem Ewangelii. Niektórych może razić lekki i nie pozbawiony komizmu sposób interpretacji tematu. Można również nie akceptować wizji reżysera i jego wyobrażenia Jezusa z makijażem clowna, fryzurą afro i T-shirtem ozdobionym logo Supermana. Tak przedstawiona postać jest jednak daleka od śmieszności, wszak nie o to chodziło twórcom. Autorzy mieli prawo do własnej wizji artystycznej, zresztą do pokolenia wychowanego w latach sześćdziesiątych forma zawierająca elementy wodewilu i teatru muzycznego trafiała znacznie łatwiej, niż pełna powagi i zadumy liturgia kościelna.
Pomysł połączenia w jednej osobie Jana Chrzciciela i Judasza (w tej roli świetny, nieżyjący już David Haskell), jakkolwiek kontrowersyjny, miał również ukryty sens, bowiem chyba każdy z nas po części nosi w sobie cechy zarówno jednego, jak i drugiego. Zwraca uwagę także Victor Garber w roli Jezusa. Pozornie z innego świata, jednak bezsprzecznie ludzki – kochający, radosny i opiekuńczy, choć czasem targany bolesnymi emocjami. Aż trudno wyobrazić sobie, że to ten sam aktor, który odtwarzał postać konstruktora Thomasa Andrewsa w filmie Titanic Jamesa Camerona. Każdy z aktorów ma swoją ważną rolę w przywoływanych przypowieściach, zaś wszyscy razem tworzą barwne i pełne emocji tło. Ciekawostką (niczym w filmach Hitchcocka) jest pojawienie się w jednej z epizodycznych scen samego kompozytora muzyki. Stephen Schwartz przypadkiem potrąca za barem Katie, jedną z bohaterek musicalu i wylewa jej kawę.
Warto zwrócić uwagę na muzykę, zwłaszcza w wersji stanowiącej ścieżkę dźwiękową filmu, gdyż jest ona zdecydowanie ciekawsza od broadwayowskiej. To zdarza się niezbyt często. Co ciekawe, nagrał ją niemalże ten sam zespół, który zarejestrował wersję studyjną, jednak większy budżet filmu pozwolił rozwinąć pomysły melodyczne, zatrudnić dodatkowych muzyków i poprawić produkcję. Słychać to zwłaszcza w zremasterowanej wersji płytowej. Sam program również uległ pewnym korektom. Doszedł utwór Beautiful City, zaś dwie kompozycje usunięto, wplatając jedynie ich tematy do innych piosenek. Już sam początek brzmi obiecująco. Wokalnie ciekawie wypada Victor Garber i David Haskell w utworze God Save The People. Zwracają uwagę kompozycje All Good Gifts, Turn Back O Man, By My Side (Katie Hanley), czy opisujący ukrzyżowanie, przejmujący On the Willows. Nie sposób pominąć kompozycji Day by Day (świetna Robin Lamont). Ten utwór jako jedyny z całego musicalu stał się światowym przebojem. I jeszcze piosenka All For The Best, której finał wybrzmiewa na szczycie World Trade Center, wówczas będącego jeszcze w trakcie budowy. Scenę tę umieszczono zresztą na okładce płyty ze ścieżką dźwiękową filmu. Ciekawych utworów jest sporo, choć całość nie jest tak dramatyczna, jak wspomniana na wstępie rock opera Jesus Christ Superstar. Po latach, mimo zastrzeżeń musical broni się, będąc ciekawym, choć nieco nostalgicznym dokumentem minionej epoki. Podobnie jak w JCS – w filmie nie ma sceny zmartwychwstania. Postać Jezusa, zdjęta z bramy, która w scenariuszu stała się narzędziem męki i delikatnie niesiona na ramionach uczniów ma swoją symboliczną wymowę, pozostawiając widzom nadzieję i wyobrażając poniesienie Jego nauki w świat.
Muzycznie podkreślają to pojawiające się w tle repryzy utworów Prepare ye the way of the Lord oraz Day by Day. Całość, mimo dość kontrowersyjnej formy, przypominającej bardziej „Ulicę sezamkową” nie jest bynajmniej bluźnierstwem. Warto przypomnieć, że słowo Ewangelia oznacza Dobrą Nowinę, a chrześcijanie od dawna uważali, że ich wiara jest czymś, co należy przeżywać z radością, entuzjazmem i we wspólnocie z innymi. I podobnie chyba należy odczytać intencje twórców Godspell, nie doszukując się na siłę niezgodności z biblijnym przekazem, wszak film nie rości sobie praw do bycia dysputą teologiczną. Pamiętając o tym warto poświecić mu nieco czasu i posłuchać zawartej w nim muzyki. Zwłaszcza w tym świątecznym czasie.
PS.
Z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę wszystkim czytelnikom wielu ciekawych inspiracji muzycznych. Jeśli mój blog choć w części spełnia tę rolę, jest to dla mnie niewątpliwie źródłem satysfakcji. Pozdrawiam wszystkich.
Polskie wydania Godspell |
Musical początkowo pojawił się jako projekt specjalny na wydziale dramatu macierzystej uczelni Johna Michaela Tebelaka, by potem trafić na profesjonalną scenę nowojorskiego Cafe La Mama, a stamtąd na deski teatrów muzycznych całego świata. Prezentowany był wielokrotnie, trafił nawet do szkół parafialnych, trudno więc uwierzyć, że wcześniej budził wiele kontrowersji. Całość ujmuje prostotą i bezpośredniością. Wersję sceniczną otwiera emocjonalna dyskusja aktorów odzianych w T-shirty z nazwiskami wielkich filozofów, symbolizująca zagubienie ludzkości pośród ścierających się idei. Gwar ucisza pojawienie się Jana Chrzciciela. Po symbolicznym obmyciu aktorzy nakładają barwne stroje. W grupie pojawia się postać Jezusa, który także przyjmuje chrzest, by w dalszej części głosić swym wyznawcom Dobrą Nowinę, w oparciu o przekaz, zaczerpnięty głównie z Ewangelii św. Mateusza. W libretto znalazły się przypowieści – o dobrym Samarytaninie, o synu marnotrawnym, o Łazarzu i bogaczu, jest też motyw ośmiu błogosławieństw. Całość ilustruje nieskomplikowana i pełna radości muzyka. Pojawia się również wątek cudu w Kanie Galilejskiej, czyli przemiany wody w wino na uczcie weselnej. W przerwie, między pierwszym a drugim aktem musicalu aktorzy częstują nim zgromadzoną publiczność…
Oryginalne wydanie wersji scenicznej i filmowej (rewers) |
W 1973 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes swoją premierę miała filmowa wersja musicalu, którą wyreżyserował David Greene. Akcję przeniósł do Nowego Jorku. We współpracy z autorami dokonał pewnych zmian w scenariuszu i warstwie muzycznej. Film otwierają obrazy nowojorskiego Manhattanu, zatłoczonego i pochłoniętego własnymi sprawami. W tej scenerii nagle pojawia się postać Jana Chrzciciela, zapowiadającego przyjście Zbawiciela. Nieliczni powołani porzucają swe dotychczasowe obowiązki i ruszają za nim. Niesamowite wrażenie robi spontaniczna i pełna radosnej zabawy scena chrztu, przeniesiona przez reżysera do fontanny Bethesda, w nowojorskim Central Parku. Cały film może wydawać się nieco naiwny, można mu wytknąć wiele uproszczeń i niezgodności z duchem Ewangelii. Niektórych może razić lekki i nie pozbawiony komizmu sposób interpretacji tematu. Można również nie akceptować wizji reżysera i jego wyobrażenia Jezusa z makijażem clowna, fryzurą afro i T-shirtem ozdobionym logo Supermana. Tak przedstawiona postać jest jednak daleka od śmieszności, wszak nie o to chodziło twórcom. Autorzy mieli prawo do własnej wizji artystycznej, zresztą do pokolenia wychowanego w latach sześćdziesiątych forma zawierająca elementy wodewilu i teatru muzycznego trafiała znacznie łatwiej, niż pełna powagi i zadumy liturgia kościelna.
Dwupłytowe wydanie CD, zremasterowane z okazji 40. lecia spektaklu - zawiera wersję sceniczną i filmową |
Pomysł połączenia w jednej osobie Jana Chrzciciela i Judasza (w tej roli świetny, nieżyjący już David Haskell), jakkolwiek kontrowersyjny, miał również ukryty sens, bowiem chyba każdy z nas po części nosi w sobie cechy zarówno jednego, jak i drugiego. Zwraca uwagę także Victor Garber w roli Jezusa. Pozornie z innego świata, jednak bezsprzecznie ludzki – kochający, radosny i opiekuńczy, choć czasem targany bolesnymi emocjami. Aż trudno wyobrazić sobie, że to ten sam aktor, który odtwarzał postać konstruktora Thomasa Andrewsa w filmie Titanic Jamesa Camerona. Każdy z aktorów ma swoją ważną rolę w przywoływanych przypowieściach, zaś wszyscy razem tworzą barwne i pełne emocji tło. Ciekawostką (niczym w filmach Hitchcocka) jest pojawienie się w jednej z epizodycznych scen samego kompozytora muzyki. Stephen Schwartz przypadkiem potrąca za barem Katie, jedną z bohaterek musicalu i wylewa jej kawę.
Wnętrze wydania CD |
Muzyczny zapis na CD nowej wersji spektaklu, wystawionej na Broadwayu w 2011 roku |
Muzycznie podkreślają to pojawiające się w tle repryzy utworów Prepare ye the way of the Lord oraz Day by Day. Całość, mimo dość kontrowersyjnej formy, przypominającej bardziej „Ulicę sezamkową” nie jest bynajmniej bluźnierstwem. Warto przypomnieć, że słowo Ewangelia oznacza Dobrą Nowinę, a chrześcijanie od dawna uważali, że ich wiara jest czymś, co należy przeżywać z radością, entuzjazmem i we wspólnocie z innymi. I podobnie chyba należy odczytać intencje twórców Godspell, nie doszukując się na siłę niezgodności z biblijnym przekazem, wszak film nie rości sobie praw do bycia dysputą teologiczną. Pamiętając o tym warto poświecić mu nieco czasu i posłuchać zawartej w nim muzyki. Zwłaszcza w tym świątecznym czasie.
słuchacz
PS.
Z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę wszystkim czytelnikom wielu ciekawych inspiracji muzycznych. Jeśli mój blog choć w części spełnia tę rolę, jest to dla mnie niewątpliwie źródłem satysfakcji. Pozdrawiam wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz