czwartek, 18 lutego 2016

Jesus Christ Superstar – spojrzenie po latach





Motywy biblijne pojawiają się nie tylko w muzyce uznanej za poważną. Pamiętam pewien wieczór upalnego lata z początku lat siedemdziesiątych, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z operą rockową Jesus Christ Superstar. Słuchałem jej z taśmy magnetofonowej. Zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Wcześniej nie zetknąłem się z tematyką religijną opracowaną w takiej formie. Godspell (1971) Stephena Schwartza, zrealizowany w konwencji komedii dell’arte  poznałem nieco później. W 1971 roku pojawił się jeszcze antyreligijny w swym przekazie spektakl Salvation, u nas jednak szerzej nieznany. Przyznam, że miałem szczęście, trafiłem bowiem na klasyczną, zdecydowanie najlepszą wersję rock opery. Tytułową partię wykonywał Ian Gillan, wokalista zdobywającego właśnie popularność zespołu Deep Purple. Późniejsze interpretacje, wielokrotnie nagrywane w innej obsadzie, łącznie z filmową - w reżyserii Normana Jewisona - nie robiły już na mnie takiego wrażenia. Pamiętam też chwilę, kiedy po jakimś czasie trzymałem w rękach długo wyczekiwaną płytę, przysłaną z Londynu.


Wspomniana wyżej klasyczna wersja oraz soundtrack z filmu Normana Jewisona -
wydania winylowe z lat 70.

Później, po analizie tekstu przyszły refleksje. Ale po kolei. Jesus Christ Superstar to dzieło dwóch twórców: Andrew Lloyd Webbera – autora muzyki i Tima Rice’a, odpowiedzialnego za tekst. Rock opera napisana została na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jej treść jest dość swobodnie osnuta wokół ostatnich dni działalności Jezusa na ziemi. Pojawiło się kilka epizodów znanych z Ewangelii: wypędzenie kupców ze świątyni, tryumfalny wjazd do Jerozolimy, Ostatnia Wieczerza, zdrada Judasza, przejmująca modlitwa Jezusa w Gethsemani, śmierć na krzyżu i… No właśnie, chyba czegoś zabrakło. Trudno polemizować z wizją autora, bowiem jak każdy artysta miał prawo do własnego spojrzenia. Warto jednak wskazać na pewne wątki, istotne dla odbioru całości. Niemal równoprawną postacią dramatu staje się Judasz, który oczekuje realnego królestwa, obiecywanego przez Jezusa, nieco zagubionego w wizji autora tekstu i targanego ludzkimi wątpliwościami. Judasz, by sprowokować Chrystusa do działania, podejmuje grę z faryzeuszami, jednak w starciu z wytrawnymi politykami przegrywa. Jezus, postawiony przed sądem nie ukazuje swej boskiej natury. Poświęca życie w imię głoszonych ideałów i umiera. Judasz odbiera sobie życie, pozostając z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi. Zostaje też rozdarta w swych uczuciach Maria Magdalena, Piłat, który pomny swego proroczego snu próbuje Jezusa uwolnić i nieco zagubieni apostołowie. Całość kończy scena śmierci na krzyżu i przejmująca smutkiem muzyczna koda. Wizja chwyta za serce, jednak z punktu widzenia zgodności z ewangelicznym przekazem brakuje w niej podkreślenia boskiej natury Chrystusa. Jezus był wszak Człowiekiem, ale i Synem Bożym, który zmartwychwstał, potwierdzając swe posłanie i prawdziwość głoszonych nauk. Tych wątków w spektaklu trudno się doszukać, stąd też reakcja Kościoła katolickiego była dość ostrożna. Radio Watykańskie doceniło szczerość i świeżość przekazu, choć nie brakło skrajnych ocen, uznających spektakl za obrazoburczy. Z pewnością na takie ujęcie tematu miała wpływ bliższa autorom tradycja protestancka, w której Wielki Piątek jest ważniejszym dniem niż moment Zmartwychwstania.


Fotosy z filmu Normana Jewisona (1973)

Warto pamiętać, że sztuka powstała w okresie rozkwitu kontrkultury hipisowskiej. Dla ówczesnej młodzieży, o pacyfistycznym nastawieniu, łamiącej obowiązujące konwenanse, postać Jezusa nawet bez boskiej natury była godnym uwagi wzorem człowieka, który nie waha poświęcić swego życia w imię głoszonych wartości. Podobne motywy pojawiły się także we wcześniejszym musicalu Hair, który później uzupełniony o dodatkowe wątki został świetnie sfilmowany przez Milosa Formana. Pomijając beznadzieję narkotycznego uzależnienia - dla hipisów z tamtych czasów ważne były takie idee jak miłość, wolność, przyjaźń, radość życia i gotowość do poświęcenia w imię głoszonych wartości.


Kilka wybranych wydań CD z różnych lat

Mimo wielu kontrowersji sztuka odniosła spektakularny sukces. Muzyka zdecydowanie broni się, nawet po latach. Warto podkreślić, że Andrew Lloyd Webber w chwili gdy ją tworzył miał niewiele ponad dwadzieścia lat. W musicalu znalazło się kilka wspaniałych utworów, które pozwoliły później zaistnieć ich interpretatorom. Zapada w pamięć pieśń Marii Magdaleny I Don't Know How To Love Him, niesamowite Gethsemane w interpretacji Iana Gillana, nieco wodewilowo-rewiowa, choć dramatycznie uzasadniona King Herod’s Song, zbiorowa scena The Last Supper, czy przejmujące The Crucifixion, urywające się tak nagle, jak urywa się życie…


wersja filmowa N. Jewisona z 1973
oraz wznowienie teatralne Live Arena Tour z 2012 

Rock operę obejrzało wiele milionów ludzi na całym świecie. Spektakl, jako jeden z symboli tamtych lat, dziś uważany jest za kultowy. Trudno zliczyć powstałe wersje i nagrania, prezentowane również współcześnie. Zrealizowano wiele interpretacji, począwszy od Europy, poprzez Amerykę do Nowej Zelandii i Korei Południowej. Libretto, przetłumaczone przez Wojciecha Młynarskiego, posłużyło również do stworzenia polskiej wersji. W 1987 roku rock operę wystawił Teatr Muzyczny w Gdyni (z Markiem Piekarczykiem w roli tytułowej), a w 2001 swą inscenizację przygotował Teatr Rozrywki w Chorzowie (z Maciejem Balcarem). Dwa lata temu pojawiła się wersja zaprezentowana przez Teatr Muzyczny w Łodzi, gdzie rolę Chrystusa odtwarzał Marcin Franc.

Rock opera Webbera i Rice’a stała się niewątpliwie ważną premierą w historii nowoczesnego teatru muzycznego. Przełamała pewne tabu artystyczne i obyczajowe. Warto zapoznać się z nią – choćby po to, by mieć własne zdanie. Trudno bowiem, by kogokolwiek pozostawiła obojętnym. Jestem przekonany, że i dziś, ów ponadczterdziestoletni spektakl potrafi zachwycić, także osoby dalekie od religijności. I może wzbudzić chwilę refleksji, niekoniecznie muzycznej…


słuchacz


PS

Niżej rzadko spotykana filmowa wersja Gethsemane w oryginalnym wykonaniu Iana Gillana (Deep Purple), pochodząca z belgijskiej TV (1970).








2 komentarze:

  1. Świetna rekomendacja!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za słowa uznania. "Tylko stare granie" dodaję do mojej listy. naprawdę na to zasługuje. :-)

    OdpowiedzUsuń