Przypuszczam, że był to któryś z
wtorków w połowie lat siedemdziesiątych. Wówczas, w tym dniu tygodnia gospodarzem Muzycznej
Poczty UKF był Dariusz Michalski. We środy Pocztą władał Piotr
Kaczkowski, a w czwartki Korneliusz Pacuda. Każdy z nich prezentował określony
rodzaj muzyki. We wtorki słuchaliśmy rocka z „krajów demokracji ludowej”. I tak
w któryś wtorek po raz pierwszy usłyszałem jugosłowiański zespół Bijelo Dugme
(Biały Guzik). Redaktor Michalski zaprezentował wówczas ich debiutancki album z
1974 roku: Kad bi' bio bijelo dugme (Gdybym był białym guzikiem), wydany przez
Jugoton. Pamiętam, że płyta zrobiła na mnie spore wrażenie, zresztą podoba mi
się do dziś. Tu kilka słów wyjaśnienia. W tamtym czasie dostęp przeciętnego
nastolatka do muzycznych nowości zza „żelaznej kurtyny” był dość ograniczony.
Płyty były bardzo drogie, a nie każdy miał rodzinę na zachodzie skłonną je
przysyłać – pozostawało więc radio. Kupowałem wówczas tygodnik RTV z dokładnym
programem radiowym, kółeczkiem zaznaczałem wszystkie interesujące mnie audycje
i… czuwałem z magnetofonem gotowym do zapisu. Jeśli coś przegapiłem – pozostawali koledzy, którzy
mieli więcej szczęścia. Podczas towarzyskich spotkań można było pogadać (pograć w szachy), a jednocześnie skopiować w czasie rzeczywistym trochę muzyki spinając
kablem dwa szpulowce (kaseciaki nastały nieco później). Miało to tę
dobrą stronę, że tych utworów autentycznie słuchaliśmy. Jeśli coś nie pasowało, to zawsze można było cofnąć taśmę i nagrać coś innego. Taśmy też były cenne, bo
z ich dostępnością bywało różnie. Czasy, gdy całą dyskografię ulubionej grupy
w wersji stereo można zgrać w ułamku sekundy na „gwizdek” i włożyć do kieszeni
przyszły znacznie później. Gdy to wspominam zawsze zadaję sobie pytanie – do
ilu z tych empetrójek potem rzeczywiście wracamy, a ile po prostu zalega w
czeluściach komputera.
Wróćmy jednak do Bijelo Dugme. Zespół zwrócił mą uwagę, gdyż było to coś kompletnie różnego od pozostałych produkcji sąsiadów z naszego ówczesnego bloku. Owszem było nieco zespołów, których się także słuchało. Węgrzy mieli swój Locomotiv GT, Omegę i Skorpio, Czesi Blue Effect, był też niemiecki Die Puhdys, jednak jugosłowiański Bijelo Dugme na tym tle wypadał wyjątkowo. Śpiewali we własnym języku – jednak ich muzyka, czerpiąca też nieco z rodzimej tradycji brzmiała na wskroś rockowo.