piątek, 16 października 2020

Tomasz Pauszek o Les Chants Virtuels i najbliższych planach...





W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy to moje trzecie spotkanie z bydgoskim twórcą muzyki elektronicznej. Tomasz Pauszek niedawno świętował dwudziestolecie swej pracy artystycznej. Ma już spory dorobek artystyczny, a mimo to czas pandemii postanowił wykorzystać aktywnie. Oto zapis rozmowy, jaką niedawno przeprowadziliśmy.

Chciałbym nawiązać do Twojego jubileuszu. Jego pokłosiem, oprócz płyty koncertowej 20 YEARS LIVE, był zrealizowany internetowo projekt B-Sides. Składał się z dwudziestu wirtualnych płyt. Znalazły się tam rzeczy wybrane z całego Twojego dorobku, a także efekty współpracy z innymi twórcami. Wspólnym elementem, który łączy ten projekt z Twoim najnowszym dziełem, jest okładka. Czy jest to wspólny klucz dla obu pomysłów?

Tak. Na jubileusz dwudziestolecia złożyła się trasa koncertowa, której najważniejsze momenty ukazały się na płycie 20 Years Live, a jednocześnie, niejako równolegle powstało dwadzieścia płyt na dwudziestolecie, czyli projekt B-Sides. Wszystkie płyty tego projektu mają wspólną okładkę stworzoną na podstawie zdjęcia autorstwa Artura Koconia, wykonanego podczas bydgoskiej odsłony jubileuszowej trasy. Twórcą okładki i całej oprawy graficznej B-Sides jest Damian Bydliński, znany już z Panta Rhei, LO-FI LO-VE i 20 Years Live. Pomyślałem sobie, że ów najnowszy projekt, powstały w czasach pandemii, z racji swego wirtualnego charakteru mógłby stanowić kolejną, dwudziestą pierwszą część tamtej całości, nosząc podtytuł Les Chants Virtuels. Myślę, że do końca roku powinny pojawić się dodatkowo jeszcze trzy płyty. Docelowo na cały zestaw złoży się dwadzieścia pięć albumów.

Ale Les Chants Virtuels składa się z czterech krążków…

Les Chants Virtuels jest przede wszystkim albumem wirtualnym i traktowany jest jako jedna płyta, całość. Materiału jest tam dużo, bo aż cztery i pół godziny. Zdecydowaliśmy z wydawcą, że chcemy uhonorować ten projekt i dlatego też będzie miał on również wyjątkową, limitowaną,  ręcznie numerowaną edycję w nakładzie dwustu sztuk wydanych na nośniku fizycznym (4CD). Mimo to pozostaje on w dalszym ciągu częścią wirtualnego projektu B-Sides.

Nazbierało się tych projektów przez dwadzieścia lat.

Tak, aż sam się dziwię. Ten okres minął bardzo szybko. Wydawało mi się, że w dorobku mam kilka płyt, były też jakieś przerwy, a tu nagle okazuje się, że materiału na dysku zalegało bardzo dużo. Zebrało się nieco różnych alternatywnych wersji, innych miksów i wersji koncertowych. Pomyślałem, że warto, aby słuchacze się z tym zapoznali, dlatego zdecydowałem się to wydać.

Czy pojawili się tacy entuzjaści, którzy namawiali Cię do wydania całości na nośnikach fizycznych?

Tak, i to naprawdę wielu. W dodatku nie tylko na CD, padały też propozycje by wydać to również na winylach. W pewnym momencie miałem nawet pomysł, żeby zrobić z tego boks w formie dwudziestu kopert z dwudziestoma płytami, ale koszt byłby horrendalny, więc temat porzuciłem.



Czyli nazwisko Tomasz Pauszek jest już rozpoznawalne.

W jakimś sensie na pewno, trudno mi porównywać się do innych, ale na boks jest jeszcze za wcześnie. Dlatego powstał pomysł na limitowaną edycję Les Chants Virtuels, która mam nadzieję, spotka się z uznaniem i zainteresowaniem. Część nakładu jest już zamówiona, niemal codziennie spływają kolejne.

Wybuch pandemii pokrzyżował Twoje plany, zwłaszcza koncertowe, jak zresztą wszystkim.

Początkowo mieliśmy z Przemkiem plany wydania na początku roku płyty Panta Rhei II, gotowej zresztą od dawna, jednak z uwagi na obostrzenia przesunęliśmy premierę na listopad. Siedząc w domu pomyślałem, że warto byłoby wirtualnie stworzyć coś z osobami, które kiedyś wyrażały chęć współpracy. Nagranie i wydanie płyty to zwykle kwestia kilku miesięcy, czasem roku i niełatwo to zorganizować. Stąd też pojawił się pomysł, by zrobić to za jednym razem wirtualnie. Uznałem, że będzie to ciekawe wyzwanie, a poza tym przyznam, że trochę zainspirowała mnie aplikacja Jeana Michela Jarre’a EON Nagrał on wstępnie siedem godzin ścieżek różnej muzyki. Później algorytm dobierał te ścieżki, tworząc muzykę. Pomyślałem więc – skoro jest COVID 19, to i ja stworzę dziewiętnaście ścieżek, wypuszczę w świat i zaproszę chętnych do współpracy.

Adresowałeś je do konkretnych osób?

Nie, założyłem otwartą grupę Les Chants Virtuels, zaprosiłem wszystkich chętnych i tak zebrało się trzydzieści sześć osób, które podjęły wyzwanie…

… i powstały czterdzieści dwa utwory.

Tak, niektóre osoby przysłały trzy utwory, niektóre dwa, inne po jednym.

Dokonałeś jakiejś selekcji?

Nie, żadnej. Kiedy pracuję z Przemkiem Rudziem to proces twórczy wyglądał inaczej. Jest wtedy wzajemna wymiana myśli i kolejnych wersji. Tu było inaczej. Nie przygotowałem gotowych podkładów, ale bodaj czterdziestoośmiosekundowe ścieżki, zawierające pojedyncze brzmienia i krótkie sekwencje melodyczne. Każdy kto chciał, mógł dołączyć do tego swoją myśl, swoje brzmienie, w postaci jednej ścieżki, bądź kilku. Nie chciałem ingerować. Byłem ciekaw, co powróci jako odbicie twórcze, jaką reakcję wywoła mój pomysł i co z niego wyniknie. Bywały sytuacje, że na prośbę konkretnej osoby dokonywałem jakichś drobnych zmian czy uzupełnień, ale były to naprawdę detale. Generalnie – wszystkie wizje i obrazy muzyczne jakie powstały, pochodzą od ludzi, ja w nie nie ingerowałem.

Czy przygotowując te ścieżki wykorzystałeś dawne pomysły?

Nie, wszystko powstało teraz, w trakcie lockdownu. Po prostu – usiadłem któregoś dnia i bawiąc się gałkami i brzmieniami uznałem niektóre z nich za interesujące i mogące zainspirować do dalszych poszukiwań. Czasem była to krótka sekwencja, czasem po prostu brzmienie, czy jakiś pad.

Jaka była reakcja?

Zdziwiłem się, bo pierwsze nagranie przyszło już na drugi dzień. Myślałem, że na mój apel odpowie może z dziesięć osób, a okazało się że było ich więcej, a nawet po tygodniu czy dwóch zgłaszały się kolejne. Określiłem więc termin do końca czerwca i czekałem. Po trzech miesiącach okazało się, że mam czterdzieści dwa utwory. Było czego słuchać.

Jak dalece odbiegały od twojej pierwotnej wizji?

Bardzo. Rozpiętość gatunkowa i stylistyczna jest ogromna. Pojawiły się i dudy irlandzkie, puzon i elementy symfoniczne, jest hard rock, jest żywa perkusja i żywe gitary, żywy bas, są wokale, jest muzyka etniczna, jest ambient, są sekwencje klasyczne… brakuje chyba jedynie bluesa i reggae.

Na ile te efekty zainspirowały Cię do dalszej pracy z wybranymi artystami?

Na dziś nie ma jeszcze konkretnych ustaleń. Nie zamykam się na współpracę, jeśli ktoś chciałby dalej to pociągnąć, bądź jeśli poczuję, że czyjąś wrażliwość, umiejętności i talent mógłbym wykorzystać w innym projekcie to jak najbardziej.


Zdjęcie: Artur Kocoń
Projekt graficzny: Damian Bydliński


We wcześniejszym wywiadzie wspomniałeś, że zapraszasz do współpracy ludzi, od których mógłbyś się czegoś nauczyć. Tutaj też tak było?

Tak, bo gdy patrzę na ten rozstrzał stylistyczny to mogę szczerze przyznać, że inspirują mnie połączenia nieoczywiste, nietypowe. Otrzymałem np. niesamowitą kompozycję od osiemnastoletniej puzonistki. To są brzmienia w elektronice niespotykane. Otwierają umysł, pozwalają na szersze spojrzenie. Pojawiły się ciekawe rozwiązania rytmiczne i harmoniczne, których bym się nie spodziewał, których wcześniej nie stosowałem. To są rzeczy, z których mogę czerpać i się uczyć. 

Twoje pomysły zyskały ciekawe i czasem zaskakujące rozwinięcie, a jednak nie wahasz się podpisać tych kompozycji własnym nazwiskiem.

Nie, są to ich utwory, ale zbudowane na bazie moich pomysłów. Artyści dodali swoje ścieżki, czasem większość, więc w głównej mierze należą do nich, choć robione razem, tworzą dzieło wspólne. Wydaję to pod własnym nazwiskiem, ale oczywiście przy każdej kompozycji pojawia się nazwisko odpowiedniego współtwórcy. Ja zasiałem ziarno, z którego wyrosły ich rzeczy. Dlatego pozwalam sobie podpisać ten album jako pewnego rodzaju inspirator.

Często muzycy w wywiadach mówią, że nie lubią wracać do swoich zakończonych płyt, że chcą podążać do przodu i dalej się rozwijać. Ja chciałbym przewrotnie zapytać, czy wracasz do Twojego ostatniego dzieła, tych czterech zakończonych już albumów?

Tak, zdecydowanie wracam. Wprawdzie istnieję na okładce jako inicjator tego projektu, ale nie jestem typowym autorem, a raczej dyrygentem tej orkiestry. To trzeba odróżnić. Dlatego nie traktuję ich jako typowo swoje. Wracam do nich, by po raz kolejny inspirować się, uczyć i od nowa je poznawać. To nie są płytkie kompozycje. Za każdym razem można je inaczej odebrać. Ważny też jest nastrój w jakim ich słucham. To są myśli innych twórców.

Z muzyką elektroniczną kojarzą się najczęściej rozbudowane kompozycje. Tu mamy czterdzieści dwa utwory na czterech krążkach, czyli średnio dziesięć na krążek. To raczej krótkie formy.

Są dwu lub trzyminutowe, ale są też jedenastominutowe. Średnio wypada pięć, sześć minut. Jak na elektronikę – dobrze. 

Utrzymujesz kontakt z tymi autorami?

Tak, jak najbardziej. 

Chcieli coś poprawiać?

Owszem, bywało. Publikowałem na bieżąco przysyłane utwory, więc zdarzało się, że gdy usłyszeli innych, to pojawiały się jakieś niepotrzebne wątpliwości, a nawet chcieli je wycofywać, jednak nie pozwoliłem na to. Idea polegała na tym, że zasiałem ziarno i chciałem zobaczyć co z tego wyniknie. Nie oceniałem tych utworów, nie prowadziłem rankingu. Tego nie da się mierzyć. Udostępniłem ścieżki i byłem ciekawy jakie uczucia wywołają, jakie pomysły, jak zostaną zinterpretowane czy przetworzone przez „filtr” danego twórcy. Każdy ma inną wrażliwość i te wrażenia chciałem poznać.

Czyli znowu chcesz się uczyć?

Tak, mam taki głód wiedzy.


Projekt graficzny: Damian Bydliński

Wróćmy jeszcze do zaplanowanej na jesień premiery Panta Rhei II. Planujecie jakieś działania promocyjne?

Trudno powiedzieć. Obecna sytuacja związana z pandemią jest trudna. Audio Video Show został przeniesiony na przyszły rok, więc w tym roku nie będzie premiery w Warszawie. Wiem tylko, że będę miał koncert w Niemczech 7 listopada, w Bad Schandau, zresztą również przeniesiony z wcześniejszej daty. Podczas niego na pewno zaprezentuję fragmenty Panta Rhei II.

Wystąpisz sam?

Tak.

Płyta została skończona, jest na etapie tłoczenia. Jak teraz, z perspektywy czasu oceniasz tę muzykę? Czy przystępując do pracy z Przemysławem Rudziem wiedzieliście, że będzie to tryptyk?

Nie, na początku, nie myśleliśmy o tryptyku, jednak po premierze pierwszego albumu dostaliśmy sporo ciepłych recenzji i sugestii, żeby pociągnąć to dalej. No, więc skoro Panta Rhei, czyli wszystko płynie, to może popłynąć dalej. A skoro będzie druga część, to można zrobić tryptyk. Druga część jest inna. Pierwszą traktuję jak elektroniczną muzykę poetycką. Mamy poezję śpiewaną, więc ta jest w konwencji poezji elektronicznej. Jest bardzo intymna, wolna, płynąca i spokojna. Kończy się szumem rzeki, przelewającej się wody. Drugą część rozpoczyna ten sam szum, czyli jest to czytelne nawiązanie, kontynuacja i rozwinięcie. Oczywiście, są jawne nawiązania do „jedynki”. Wykorzystaliśmy pewne przetworzone brzmienia i sekwencje melodyczne z pierwszej części, jednak całość jest bardziej motoryczna, nieco bardziej sekwencyjna i nieco szybsza.

Słuchacz od razu je odróżni?

Musiałby je dobrze znać. Jest to cykl, więc są podobne, ale się różnią.

A jak będzie wyglądała trzecia część?

Nie mamy jeszcze pomysłu, być może będzie pół na pół, być może będzie wyciszenie. Jeszcze nie mamy całościowej koncepcji. Trwają rozmowy i na razie wiemy, że będzie. Ostatnio byliśmy skupieni na drugiej części, która została naprawdę dopieszczona. Polecam zwłaszcza wydawnictwo winylowe, w którym pojawi się dodatkowa, bonusowa płyta CD z wyjątkowym gościem – Wiktorem Niedzickim, znanym z programów takich jak Kuchnia czy Laboratorium, który przedstawi tam w formie ciekawej narracji swoją wizję powstania życia, istnienia, człowieka. Wersja winylowa jest bogatsza, będą  na pewno ciekawe niespodzianki, bonusy oraz gadżety dla fanów.. W wersji CD, oprócz muzyki, będzie jedynie i aż dodatek z narracją Wiktora Niedzickiego. Do sprzedaży trafi też wersja na dwóch kasetach magnetofonowych, gdyż jest grupa osób lubiących ten nośnik.

To plany na ten rok. A dalej?

Planujemy z Przemkiem koncert w łódzkim Planetarium EC1, ale jeszcze nie znamy terminu. Zależy kiedy wznowi ono swoją działalność. Był planowany w tym roku, ale został przełożony. Poza tym, mocno się zastanawiam nad tym, by projekt B-Sides, który obecnie składa się z dwudziestu jeden, a docelowo z dwudziestu pięciu części, miał również fizyczną odsłonę w postaci czegoś w rodzaju The Best Of… na CD i być może na winylu. Miałby on zachęcić do ewentualnego zapoznania się z całością. No i najważniejszy projekt na rok 2021, to wznowienia moich sześciu wcześniejszych płyt (wydanych przed LO-FI  LO-VE) w nowych, odświeżonych i zremasterowanych wersjach na CD i LP.

A koncerty? Nie myślałeś o występie wirtualnym, transmitowanym przez kamery?

Myślałem, ale jestem perfekcjonistą i gdybym zdecydował się na taki koncert, to chciałbym, aby miał on dobrą oprawę. Granie do jednej kamery to nie to. Chciałbym raczej rozwinąć inny projekt – koncerty domowe. Jeśli w przeszłym roku byliby chętni, to jestem skłonny zebrać instrumenty i zagrać u kogoś, w warunkach domowych prywatny koncert. Wystarczy mi jedynie nieco przestrzeni, by rozstawić sprzęt i kilku dobrze nastawionych odbiorców.

Nie wahałbyś się zagrać dla pięciu osób?

Nie. Czas jest specyficzny, a poza tym jest to coś innego. Wiem, że jest to trudne wyzwanie, bo to byłby z pewnością dość intymny koncert.

Ciekawy pomysł, życzę więc powodzenia w realizacji planów. Dziękuję za rozmowę i do następnego spotkania.

Dziękuję. Do zobaczenia.

słuchacz








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz