piątek, 28 kwietnia 2017

Jethro Tull - Głupi jak but



Spin me back down the years and the days of my youth.
Draw the lace and black curtains and shut out the whole truth.
Spin me down the long ages: let them sing the song.

Ian Anderson – Thick As a Brick

Thick As A Brick z 1972 oraz z 2012 roku

Zaczynali jak większość młodych zespołów – od bluesa. Nic dziwnego, wszak wszystko zaczyna się od bluesa. Chociaż czasem korzenie sięgają głębiej, np. do przełomu XVII i XVIII wieku, czyli czasów, gdy sukcesy odnosił pierwszy Jethro Tull – angielski pionier agronomii i konstruktor siewnika. W pewnym zakresie jego zainteresowania podzielał młodszy o kilka wieków Ian Anderson, ekstrawagancki Szkot, współczesny minstrel, kpiarz i rolnik, właściciel kilku farm łososia i czterech spółek producenckich, aktywnie działający na rzecz ochrony dzikich kotów, pasjonat kuchni indyjskiej, starych zegarków, wiecznych piór i aparatów fotograficznych Leica.
Usunięty z gimnazjum za odmowę poddania się karze cielesnej karierę zawodową rozpoczął od stanowiska asystenta sprzedaży w stoisku Lewisa, w domu towarowym w Blackpool. Zajmował się również dorywczymi pracami, takimi jak choćby czyszczenie toalet w kinie Ritz w Luton. Być może pamiątką tamtych czasów był pisuar przymocowany jeszcze na początku 1970 roku do boku organów Hammonda, na których w Jethro Tull grał John Evan…
Nie przeszkodziło mu to zdobyć po latach tytułu Doktora Literatury z Uniwersytetu Heriot Watt w Edynburgu oraz Doktora Literatury z Uniwersytetu Dundee. Został też odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego za zasługi dla muzyki.



Ian Anderson z zespołem z okresu Thick As A Brick oraz czterdzieści lat później
Grupa Jethro Tull powstała w 1967 roku i funkcjonowała w zasadzie do wiosny 2014 roku, tzn. do chwili gdy Anderson oficjalnie ogłosił zakończenie jej działalności. Jak to się ma do zapowiedzianego na ten rok tournée? Nie wiem. Nigdy nie mów nigdy.
Skład zespołu zmieniał się wielokrotnie, jednak Ian Anderson od początku był jego mózgiem, odpowiedzialnym za całokształt artystyczny. Grupa wypracowała rozpoznawalny styl, oparty na rytmicznej muzyce, dźwiękach fletu i charakterystycznej manierze wokalnej lidera, który grając na niezbyt typowym dla rocka instrumencie często na scenie przyjmował postać stojącego na jednej nodze obłąkanego flaminga. Na tyle często, że wizerunek ów stał się znakiem rozpoznawczym zespołu. Jeśli połączyć ów obraz ze specyficznym poczuciem humoru, dodać do tego fryzurę kloszarda i rozpadający się ze starości wystrzępiony długi płaszcz, który rzeczywiście w początkowym trudnym okresie miał chronić Iana przed chłodem - wówczas otrzymamy przybliżony portret lidera Jethro Tull. Patent okazał się skuteczny i zaowocował sympatią publiczności. 




Grupa dość szybko porzuciła bluesa. Zabrał go ze sobą Mick Abrahams z pierwszego składu, tworząc Blodwyn Pig. (Koniecznie trzeba posłuchać ich debiutanckiej płyty Ahead Rings Out – 1969). Warto wspomnieć, że zespół otrzymał zaproszenie na legendarny festiwal Woodstock, jednak Anderson je odrzucił, obawiając się zaszufladkowania do ruchu hipisowskiego. Rosnącą popularność Jethro Tull ugruntowały dwa albumy: Aqualung oraz Thick as a Brick. Tytuł tego ostatniego zapisał się w pamięci polskich słuchaczy jako „Gruby jak cegła”. Angielski idiom ktoś przetłumaczył dosłownie i tak pozostało. Jego prawdziwe znaczenie określa tytuł dzisiejszego postu. 




Płyta miała być jednym z wielu przejawów ironicznej i prowokacyjnej ekstrawagancji Iana Andersona. Po wydaniu Aqualung krytyka uznała dzieło za album koncepcyjny, co lider zespołu konsekwentnie dementował. W końcu stracił cierpliwość. Broniąc się przed tą etykietą chciał po swojemu zadrwić z krytyków. Wymyślił postać ośmioletniego Geralda Bostocka, autora rzekomo genialnego poematu, okrzykniętego przez krytykę młodym Miltonem. Napisał dziwaczny tekst, pełen osobliwych metafor, zaś całość zilustrował rozbudowaną suitą, podzieloną jedynie na dwie części, wymuszone pojemnością analogowej płyty. Muzyka nie była nadto skomplikowana, ot kilka charakterystycznych tematów, umiejętnie rozwijanych i modyfikowanych. W tej prostocie tkwiła jednak siła. Całość miała być pretensjonalnym żartem, pastiszem rocka progresywnego. Wyszło jednak inaczej – album stał się jego wzorem.


Jubileuszowe wydanie z 1997 roku
Niewątpliwie, prócz dobrej muzyki przyczyniła się do tego cała otoczka, jaka towarzyszyła premierze. Pomysł mocno przypominał aferę, jaka wybuchła po emisji przez amerykańską stację radiową CBS słuchowiska Wojna światów, opartego na powieści H.G. Wellsa. Wielu słuchaczy uległo panice, myśląc, że jest to rzeczywisty reportaż z inwazji Marsjan na Ziemię. Ian Anderson opakował płytę w specjalnie zaprojektowaną gazetę, która przypominała egzemplarz lokalnego pisemka z nieistniejącego miasteczka St.Cleve. Dołączono ją także do jubileuszowej edycji CD, wydanej dwadzieścia pięć lat po premierze. Gazetka była całkiem spora, liczyła dwanaście stron zapełnionych ploteczkami, reklamami, wiadomościami kulturalnymi, sportowymi, programem TV, nie zabrakło też krzyżówki. 



Numer zdominowała postać Geralda Bostocka, cudownego dziecka, cokolwiek niestabilnego psychicznie, któremu przyznano nagrodę literacką, a później w atmosferze skandalu ją odebrano... Pojawiła się także tajemnicza czternastoletnia Julia Fealey, wskazująca ośmiolatka jako sprawcę swej rzekomej ciąży. Jest też artykulik opowiadający przeżycia małżeństwa Travers, podczas wycieczki po Państwie Środka w towarzystwie Fiony, ich ukochanego pekińczyka. Będąc w lokalnej restauracji postanowili zamówić coś szczególnego dla swej ulubienicy. Niestety, w wyniku nieporozumień językowych dostali na tacy swego pupila zapieczonego z ryżem...



Wróćmy jednak do poezji cudownego dziecka. Była rzekomo tak wyjątkowa, iż Jethro Tull wykorzystał ją na swej płycie. Oczywiście autorem wszystkich artykułów, jak i utworów genialnego Geralda był Ian Anderson, zaś tekst Thick As a Brick, opisujący życie anonimowego obywatela Zjednoczonego Królestwa okazał się zjadliwą satyrą na angielskie społeczeństwo.
Płyta ukazała się 10 marca 1972 i niemal zaraz trafiła na szczyt listy Billboardu, zyskując uznanie w wielu krajach świata. Trudno się dziwić, wszak muzyka na niej zawarta naprawdę zasługiwała na uznanie, łącząc ze sobą w ciekawy sposób elementy rocka, folku z celtyckim odcieniem i angielskiej muzyki dawnej.


Thick As A Brick 2 (Whatever Happened To Gerald Bostock)

Po czterdziestu latach Ion Anderson postanowił powrócić do swego pomysłu. W 2012 roku wydał piąty solowy album, zatytułowany Thick As A Brick 2 (Whatever Happened To Gerald Bostock). Miało to również nieco symboliczne znaczenie, oznaczając ostateczne porzucenie Jethro Tull i kontynuację kariery na własny rachunek. Płyta nawiązywała do charakterystycznych tematów pierwowzoru, choć przyniosła także szereg nowych pomysłów. Warto zaznaczyć, że do jej realizacji Anderson zaprosił niestrudzonego Stevena Wilsona (Porcupine Tree). A tekst? Podtytuł wszak brzmiał: Co się stało z Geraldem Bostockiem? Anderson puścił wodze fantazji i zaproponował słuchaczom kilka alternatywnych wersji dalszych losów fikcyjnego Geralda. W dodatkach do płyty odnaleźć można również polski przekład tekstu, w tłumaczeniu Łukasza Hernika. 




Okładka w oczywisty sposób nawiązywała do pierwowzoru, choć uwzględniła rozwój technologii. Tym razem otrzymaliśmy zrzut istniejącej strony internetowej www.stcleve.com, poświęconej wyimaginowanym miejscowościom St. Cleve, Linwell i Little Cruddock, na której ukryto wiele ciekawych smaczków. Pojawia się na niej oczywiście sam Gerald Bostock, zgodnie z duchem czasu dostępny jest także jego profil na FB. Widzimy go w kilku rolach, które zgodnie z zamysłem twórcy miały obrazować potencjalne zawirowania i zwroty jakim może podlegać życie każdego z nas. Anderson zaproponował pięć niezależnych i pogmatwanych scenariuszy dalszych jego dziejów. Mimo ukrytej kpiny i specyficznego poczucia humoru teksty są znacznie poważniejsze i dotykają współczesnych problemów, takich jak bezsensowny koszmar wojny, brak tolerancji, czy hipokryzja kościelnych hierarchów. Krótko mówiąc – płyta to kolejny koncept album, dokładnie przemyślany i dopracowany w każdym szczególe. 



Muzycznie jednak nie jest tak dobrze jak cztery dekady wcześniej. Całość składa się z siedemnastu niezależnych, doskonale zaaranżowanych utworów, wprawdzie nieco nawiązujących do pierwowzoru, lecz dużo poważniejszych i niepowiązanych z sobą. Trochę rozbija to spójność albumu, choć pomysłów autorowi nie brakuje. Na dodatkowej płycie DVD zamieszczono mix 5.1, reportaż filmowy ze studia i co ciekawe – świetne tłumaczenia tekstów na język polski. Mimo tych niewątpliwych zalet oraz wykorzystania dokładnie takiego samego zestawu instrumentów, jaki posłużył do nagrania pierwowzoru, to jednak całość nie dorównuje albumowi z 1972 roku. Trudno wprawdzie mówić o spłyceniu tematu, jednak pozostaje pewien niedosyt. Płyta jest ciekawą wycieczką w przeszłość. A może wyrazem tęsknoty za minioną młodością?

słuchacz



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz