piątek, 3 marca 2017

Deep Purple – w oczekiwaniu na finał…






"Purpurowa" zawartość mojej półeczki


Za niespełna trzy miesiące ponownie wystąpi w naszym kraju Deep Purple, niekwestionowana legenda rocka. Planowane są dwa koncerty: 23 maja w łódzkiej Atlas Arenie i dzień później w katowickim Spodku. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, wszak „Głęboka Purpura” gościła już w Polsce kilka razy, gdyby nie fakt, że ma być to trasa pożegnalna, nazwana The Long Goodbye Tour, promująca ostatni (ponoć) album zespołu, zatytułowany inFinite. Cóż, łza mi się w oku zakręciła, nie pomógł nawet fakt, że muzycy chcą żegnać się z fanami prawie dwa lata…
No, zobaczymy. Bruce Payne – menadżer zespołu z uśmiechem mówi „nigdy nie mów nigdy”, a Don Airey, grający z Purplami na klawiszach od 2002 roku wspomina w wywiadzie dla Vintagerock, że Ozzy czuje się wyjątkowo źle na muzycznej emeryturze i nie wie, co ze sobą zrobić… Czas pokaże, wszak wyjątkowo przewrotna historia rocka nie takie wolty już widziała, a o rozpadzie i końcu Deep Purple słyszę już od 1976 roku…

Wnętrze sześciopłytowego boxu LISTEN, LEARN, READ ON

A tak na marginesie, przecieki z zapowiadanego na początek kwietnia albumu inFinite brzmią wyjątkowo atrakcyjnie. Jego producentem, podobnie jak w przypadku poprzedniej płyty jest Bob Ezrin. Ten sam, który pracował dla Pink Floyd, Roda Stewarta, Petera Gabriela, Jane’s Addiction i Kiss. Ostatnia, jak dotąd dziewiętnasta studyjna płyta kwintetu, zatytułowana Now What?!  (z 2013 roku) była naprawdę bardzo dobra, a najnowsza ma być ponoć jeszcze mocniejsza, rzekomo bardziej progresywna. Nawet studio w Nashville wynajęto to samo, co poprzednio…

Dwie, ostatnie jak dotąd płyty studyjne

Wspomniana wcześniej łza nie była przypadkowa. Deep Purple był przed laty jednym z moich ulubionych zespołów, z zapałem kolekcjonowałem ich nagrania na poczciwej zetce. Zresztą lubię ich do dziś, choć nie bezkrytycznie. Na mojej półeczce kapela jest dość licznie reprezentowana (naliczyłem blisko czterdzieści tytułów). Oczywiście stoi tam cała klasyka oraz co ważniejsze koncerty. Bywają dni, kiedy do nich wracam i chętnie oddaję się wspomnieniom sprzed wielu lat. Jak przez mgłę widzę wówczas album Burn z głowami muzyków płonącymi jako świece, stojący na wystawie komisu za jedyne niebotyczne 700 zł, a w uszach pobrzmiewa mi Made in Japan, słuchany z kumplem ze stilonowskiej kasety na jego MK125. Gdybyśmy wówczas mogli obejrzeć owe archiwalne koncerty, dziś już bez trudu dostępne na DVD…


Wybrane wydawnictwa koncertowe w wersji DVD

Dynamiczna i pełna zaskakujących zwrotów kariera Deep Purple mogłaby stać się tematem ciekawej powieści obyczajowej, z wieloma wątkami sensacyjnymi. Zespół wystartował debiutancką płytą w maju 1968 roku. Nie minęły dwa lata, a mógł poszczycić się już pięcioma (sic!) albumami, w tym jednym nagranym na żywo, z Royal Philharmonic Orchestra prowadzoną przez maestro Malcolma Arnolda. Warto wspomnieć o tej płycie, gdyż okazała się ciekawą, choć incydentalną wycieczką zespołu w krainę art rocka. Kompozycja Jona Lorda, klawiszowca grupy, zatytułowana Concerto for Group and Orchestra była wyrazem jego zainteresowań muzyką klasyczną. Trzyczęściowy utwór ocierał się nieco o Rachmaninowa, Sibeliusa i Mahlera, choć takie porównanie to oczywiście duże stylistyczne uproszczenie. Pierwsza część kompozycji zdominowana była przez tradycyjnie brzmiącą orkiestrę, w drugiej pierwsze skrzypce grał zespół (zaśpiewał nawet Ian Gillan, który właśnie zastąpił przy mikrofonie Roda Evansa), natomiast trzecia była pomyślana jako swoisty dialog orkiestry i zespołu. Nie mnie sądzić, czy była to próba udana (w tym samym okresie z orkiestrą eksperymentował także Pink Floyd). Mimo to czasem wracam do tej płyty. Mam do niej sentyment. Szczególnie ciekawa jest wersja wideo. Warto przyjrzeć się publiczności, która przybyła wówczas do nobliwej Royal Albert Hall…

Dorobek zespołu z lat 1968-1970

Zespół ewidentnie poszukiwał własnej drogi. Trzy pierwsze płyty są tego dowodem. Znalazł się na nich stylistyczny miszmasz, począwszy od kompozycji The Beatles i Jimiego Hendrixa po flirt Jona Lorda z klasyką. Po owym pamiętnym koncercie w Royal Albert Hall muzyczny ster zespołu przejął Ritchie Blackmore, zaś Lord swe fascynacje zaczął realizować na własne konto (Gemini Suite, Sarabande, Windows itp.) Nawiasem mówiąc, inspiracje Blackmore'a były równie rozległe. Potrafił zagrać szybko i agresywnie, choć nie krył sympatii dla klimatów renesansowych, dworskich menuetów i folk rocka (co zresztą zostało mu do dziś). Muzyka Deep Purple stała się zdecydowanie cięższa, a potężnie brzmiący głos Gillana, który mógł wówczas zaśpiewać wszystko (dość wspomnieć tytułową rolę w Jesus Christ Superstar) zyskał naprawdę godną oprawę. Wydany w 1970 roku Deep Purple In Rock okazał się początkiem najbardziej udanego okresu w karierze zespołu, zarówno twórczo jak i komercyjnie. Wyraziste i agresywne organy Lorda,  ciężkie riffy Blackmore'a, solidny podkład basowy Rogera Glovera oraz mocna i precyzyjna perkusja Iana Paice'a stworzyła nową muzyczną jakość. To na tej płycie znalazł się pozornie łagodny Child in Time, z kolejnymi taktami nabierający niezwykłości, mocy i dramatyzmu, wyróżniający się zapadającą w pamięć wokalizą Iana Gillana. 

Jubileuszowe wydania kanonu

Kolejne wydawnictwa potwierdziły słuszność obranego kierunku. 15 września 1971 ukazał się album Fireball, a już niespełna pół roku później Machine Head, ówczesne opus magnum zespołu. To tam umieszczono nieśmiertelny Smoke on the Water,  zainspirowany pożarem kasyna w szwajcarskim Montreux. Pochodzące z tego samego krążka Highway Star i Space Truckin' niewiele mu ustępują. Płyta była niesamowita, choć nagrania powstały w zamkniętym na zimę szwajcarskim Grand Hotelu. Muzycy pracowali w hotelowym holu, wśród plątaniny kabli, walcząc ze sprzętem i przejmującym zimnem. Mimo to atmosfera była dobra, co przełożyło się na muzykę. Był to niezwykle pracowity okres w karierze zespołu. Muzycy koncertowali zarówno w USA, jak i w Japonii, a płyta Made in Japan, która powstała przy tej okazji do dziś uznawana jest za niedościgniony wzór koncertu rockowego.


Wybrane wydawnictwa koncertowe oraz jubileuszowe

Mordercze tempo stało się nieuniknionym zarzewiem konfliktów. W ciągu kolejnych dwóch lat zespół przeżył zmiany personalne, a po wydaniu czterech płyt zamilkł na blisko dziesięć lat. Powrócił w 1984 roku, w wielkim stylu i w najlepszym składzie. Ale to już opowieść na inną okazję. Z pewnością do tematu będę wracał, bo naprawdę warto. Póki co – czekam na zapowiadaną płytę. Szkoda, że ponoć ostatnią.

słuchacz









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz