piątek, 17 marca 2017

Przyjdzie walec i wyrówna, więc róbmy swoje póki jeszcze ciut się chce...







Wiadomość o śmierci Wojciecha Młynarskiego bardzo mnie poruszyła. Jego odejście zasmuciło nie tylko ludzi związanych twórczo z kulturą, lecz także wielu zwykłych zjadaczy chleba, którym bliski jest niebanalny tekst i dobra piosenka. Był autentyczną legendą polskiej piosenki, zresztą współtworzył ją od ponad półwiecza. Sprawił, że stała się ważnym tekstem kultury.

Pierwsze kroki stawiał w warszawskich Hybrydach, jeszcze jako student polonistyki z Uniwersytetu Warszawskiego. Zadebiutował tekstem Po prostu wyjedź w Bieszczady. Już w 1963 roku pojawił się na pierwszej edycji Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, towarzysząc Janinie Ostali z tegoż kabaretu, która śpiewała piosenkę Ludzie to kupią z jego słowami. Piosenkę wyróżniono. Minęło pół wieku, a jej przesłanie jest coraz bardziej aktualne.

Współpracował z warszawskimi kabaretami Dreszczowiec, Owca i U Lopka oraz przez dziesięć lat z kabaretem Dudek. Sam wielokrotnie przyznawał, że to była dla niego prawdziwa szkoła, która go ukształtowała. Tam nauczył się dyscypliny słowa oraz przekazywania ważnych treści w formie skrótu lub powiedzonka. Pisał piosenki dla Wiesława Gołasa, Wiesława Michnikowskiego i Barbary Rylskiej. Prezentował w kraju i zagranicą recitale autorskie. Najbardziej znane to: W co się bawić, Szajba, Wieczór liryczny, Róbmy swoje. Lżejsze, łatwiejsze w odbiorze utwory tworzył dla innych. Sobie pozostawił gatunek, który nazwał felietonem muzycznym. Była to oryginalna forma wypowiedzi, składająca się z zaledwie czterech zwrotek. Miała swój początek i celną pointę. Kreślił tam obraz życia rodzinnego, rozrywek kulturalnych i tęsknot ówczesnego obywatela PRL. Co jednak ciekawe – nigdy nie zdarzyło mu się chwalić ówczesnej władzy. Po 1976 roku, gdy poparł protest przeciwko planowanym zmianom w konstytucji, objęto go zapisem cenzorskim. Mimo to tworzył dalej. W okresie stanu wojennego – wzorem wielu twórców – poparł bojkot telewizji. Teksty Wojciecha Młynarskiego są ponadczasowe. Bywa, że stają się coraz bardziej aktualne.




Tłumaczył piosenki Ch. Aznavoura, G. Brassensa, J. Brela, W. Wysockiego i B. Okudżawy. Dostrzegł wspólną dla nich formułę pewnej lapidarności, którą z powodzeniem przeszczepił do swoich tekstów. Dość wspomnieć jego przekłady Nie opuszczaj mnie, Ogrzej mnie, Ja wbity w kąt, czy niesamowity Amsterdam. To prawdziwe arcydzieła. Współpracował z radiem i telewizją, pisał libretta oper (Henryk VI na łowach, Cień, Awantura w Recco, Wesołego powszedniego dnia, Życie paryskie). Jest również autorem tłumaczenia libretta do polskiej wersji rock opery Jesus Christ Superstar. Jego teksty ukazywały się w tomikach poetyckich, prasie literackiej, tygodnikach i dziennikach. Inspirowało go życie codzienne, ulica, bar oraz przypadkowe rozmowy, których był świadkiem. Był bacznym obserwatorem i krytykiem rzeczywistości. Celnie puentował ją w swych „muzycznych felietonach”. Napisał ponad dwa tysiące tekstów dla niezliczonej rzeszy polskich wykonawców. Był wielokrotnie nagradzany. Po mistrzowsku opanował pełną aluzji formę swych wypowiedzi, prowadząc swego rodzaju grę z cenzurą. Podobnie pisał także po jej upadku w roku 1990, uważając, że mówienie wprost jest dużo mniej atrakcyjne. Zasługi Wojciecha Młynarskiego można wyliczać w nieskończoność, zresztą w ostatnich dniach zrobiły to media, które poświęciły mu sporo miejsca. Udało mu się wychować własną publiczność. Umiał prowokować do myślenia. Pisał o tym co złości, drażni i o tym, co warto zmienić. Czasem wskazywał drogę zdrowego rozsądku. Choć to brzmi jak truizm, to z jego odejściem kończy się w polskiej piosence pewna epoka.


Przyznam, że mam do jego twórczość dość osobisty stosunek. Pamiętam jeden z dawnych programów telewizyjnych, w którym opowiadał o swych początkach. Wspomniał, o spotkaniu z prof. Aleksandrem Bardinim, który poświęcił mu nieco uwagi, po czym zachęcił go do dalszego pisania, lecz prosił, by sam raczej nie śpiewał… Jakiś czas później, po wielkim sukcesie piosenki Niedziela na Głównym Kazimierz Rudzki zalecił, by swe muzyczne felietony zawsze wykonywał osobiście. Zresztą, trudno wyobrazić sobie kogoś, kto mógłby to zrobić lepiej.

Pamiętam też opolski koncert Nas troje - nastroje, poświęcony Agnieszce Osieckiej, Jonaszowi Kofcie i właśnie jemu. Był to rok 1977. Już wówczas został uznany za jeden z trzech najważniejszych filarów polskiej piosenki. Popularność tekstów Osieckiej i Kofty wynikała z zawartej w nich nieuchwytnej nutki poezji. Młynarski przemycał celną ironię, choć potrafił też wzruszyć. Na początku lat dziewięćdziesiątych jego popularność nieco przygasła. Nadeszły inne czasy i nastała inna wrażliwość. Tekst stał się drugorzędny, większą uwagę przykładało się do muzyki. Nie wiem czy był to właściwy kierunek. Piosenki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych nuciła cała Polska. Dziś mało kto jest w stanie powtórzyć słowa i melodie współczesnych przebojów. Zabrakło Jeremiego Przybory, nie ma Agnieszki Osieckiej, odszedł także Wojciech Młynarski. Wyróżniała go wyjątkowa lekkość pióra, kultura artystyczna, a przy tym dbałość o urodę języka. Tamtą dobrą tradycję podtrzymuje niewielu. Wymienię Andrzeja Poniedzielskiego, Artura Andrusa...



W czerwcu 2007 grupa Raz Dwa Trzy, zainspirowana sugestią samego autora zarejestrowała w radiowym studiu im. Agnieszki Osieckiej koncert z piosenkami Wojciecha Młynarskiego. Powstała bardzo dobra płyta. Adam Nowak wybrał te utwory, które ich autor zwykle rezerwował dla siebie. Mimo zmienionej i nieco uwspółcześnionej aranżacji udało się zachować ducha owych muzycznych felietonów. To nie było łatwe, a jednak pełna sala żywo reagującej publiczności była dowodem na to, że twórczość Młynarskiego nie jest reliktem przeszłości. Warto sięgnąć także po wydaną w 2011 roku płytę Niedziela na Głównym, będącą zapisem fragmentów spektaklu pod tym samym tytułem, który został zaprezentowany w ramach 22 Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. W styczniu tego roku ukazał się obszerny zbiór jego tekstów, zatytułowany Od oddechu do oddechu. Podobno zachowana spuścizna artysty jest znacznie większa. Myślę, że jego twórczość potrafi nas jeszcze zaskoczyć. To dobrze, zwłaszcza, że podobno pracował nad swymi tekstami nawet po ich oficjalnej premierze.


Dwa i pół roku temu Polskie Radio wznowiło atrakcyjny pięciopłytowy box, zatytułowany Wojciech Młynarski prawie całość, pierwotnie wydany w 2001 roku. Złożyły się nań dwa krążki z autorskimi wykonaniami, na dwóch kolejnych umieszczono piosenki najwybitniejszych polskich piosenkarzy do jego tekstów, zaś program trzeciego składa się z interpretacji znanych aktorów. Jest to zestaw nie do przecenienia, godny rekomendacji. W 2011 Universal Music w serii Poeci Polskiej Piosenki wydał dwupłytowy album Młynarski - Żyj kolorowo... Ta pozycja jest również godna rekomendacji, przyniosła bowiem interpretacje piosenek (głównie poświęconych miłości) w wykonaniu artystów reprezentujących różne pokolenia i różniących się muzyczną wrażliwością. Są tu Skaldowie, Dwa Plus Jeden, Andrzej Zaucha, Raz Dwa Trzy, Ewa Bem, Hanna Banaszak, Edyta Geppert, Michał Bajor, Anna Maria Jopek, Bogusław Mec, Marcin Rozynek i inni. Oba zestawy wzajemnie się uzupełniają.

W ostatnim okresie swego życia Wojciech Młynarski bardzo ciężko chorował. 26 marca skończyłby 76 lat. Zdarzało się, że z powodu dolegliwości „czasami nie należał do siebie”, jak określiła to Magda Umer. Tak czy inaczej - był człowiekiem wyjątkowym. Był i pozostanie głosem wszystkich wrażliwych pokoleń. I takim chcę go pamiętać.

słuchacz





PS.

Na zakończenie jeszcze małe podsumowanie. 18 marca przypadają trzecie urodziny PÓŁECZKI Z PŁYTAMI, która jest odzwierciedleniem mych muzycznych zainteresowań i realnych zbiorów. Rok temu mogłem pochwalić się łącznie czterdziestoma zamieszczonymi postami oraz siedmioma tysiącami wejść. Statystyka znacznie poprawiła 
się od chwili, gdy zdecydowałem się umieszczać me wpisy regularnie, raz w tygodniu. Przyznaję - nie jest to łatwe i wymaga sporej samodyscypliny.

Dziś liczby wyglądają bardziej zachęcająco. Postów jest ponad dziewięćdziesiąt, a liczba odwiedzin wzrosła do sześćdziesięciu czterech tysięcy. Chyba więc warto.
Dziękując wszystkim czytelnikom za zainteresowanie, pozwolę sobie powtórzyć za Wojciechem Młynarskim: róbmy swoje, póki jeszcze ciut się chce. Może to coś da? Kto wie?...
Absolutnie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz