środa, 22 kwietnia 2015

Swing Revisited




Wydawać by się mogło, że era swingu i big bandów jazzowych odeszła w zapomnienie. Nieco starsi melomani z nostalgią wspominają lata 70., kiedy w Warszawie występowały zespoły Buddy Richa, Stana Kentona, Clarka Terry’ego, Woody Hermana oraz Duka i później Mercera Ellingtona. Jak jednak widać sympatia do takiej muzyki pozostała i ma się całkiem nieźle. Najnowsza płyta Stanisława Sojki Swinging Revisited, nagrana ze współudziałem szwedzko-duńskiego Big Bandu Rogera Berga już w dniu premiery 14.04 bieżącego roku uzyskała status złotej płyty. I uczciwie przyznaję – całkiem zasłużenie. Staszka Sojki nie trzeba bliżej przedstawiać – śpiewa niemal pięćdziesiąt lat, a zawodowo robi to od z górą trzydziestu pięciu. Lata sukcesów nie zmanierowały go – pozostał sobą zachowując przy tym łatwość nawiązywania kontaktu z publicznością. W bezpośrednich kontaktach także nie stwarza niepotrzebnego dystansu, jest szczery i z reguły przyjaźnie nastawiony. Obserwuję z sympatią jego karierę, począwszy od rewelacyjnego debiutu 29 listopada 1978 w Filharmonii Narodowej w Warszawie, który zarejestrowano i wydano na płycie Klubu Płytowego PSJ Biały Kruk Czarnego Krążka zatytułowanej Don't You Cry. Przyglądając się bliżej jego dokonaniom dostrzec można, że klasyczny repertuar jazzowy był mu zawsze bardzo bliski. Świadczy o tym choćby repertuar jaki znalazł się na jego kolejnych dwóch płytach Blublula i Sojka Sings Ellington.

Debiutancka płyta wydana w 1979 roku


Staszek Sojka nagrał dotąd ponad trzydzieści płyt z bardzo urozmaiconą muzyką, począwszy od stricte jazzowej po lekko jazzujący pop. Nie stronił też od poezji, śpiewając Miłosza, sonety Szekspira a także Tryptyk Rzymski Jana Pawła II. Jedną z płyt poświęcił utworom Czesława Niemena. Nie próbował ścigać się z oryginałem, nadał im charakterystyczne dla siebie brzmienie, dzięki czemu zyskały pewien nowy intrygujący wymiar. Choć każda z jego płyt jest inna, to muzyka i interpretacje są rozpoznawalne od pierwszych nut.



Dwie kolejne płyty z klasycznym repertuarem z 1980 i 1982 roku


Najnowsza propozycja Stanisława Sojki Swing Revisited nagrana wspólnie z big bandem Rogera Berga od pierwszych taktów ujmuje za serce. To powrót do złotych lat amerykańskiego swingu, bez zbędnego udziwniania i silenia się na nowoczesność. Klasyczny zespół jak z najświetniejszych lat Ery Swingu gra brawurowo, a mimo to w muzyce słychać szacunek, pieczołowitość i oddanie tworzonej sztuce. Stworzyli brzmienie nawiązujące do najlepszych amerykańskich tradycji swingowych. Okazuje się, że dziś nadal jest duże zapotrzebowanie na taką muzykę, mimo iż jest ona prawie nie istnieje ani na falach eteru, ani w klubach, ani na koncertach. Chętnie wracamy do starych nagrań, sięgają po nie coraz chętniej także współcześni twórcy. Wystarczy spojrzeć na ostatnie dokonania Diany Krall, Paula McCartneya czy choćby kontynuowany przez wiele lat serial American Songbook Roda Stewarta.


Najnowsza propozycja z tego miesiąca, naprawdę polecam


Współpraca Stanisława Sojki z szwedzko-duńskim big bandem Rogera Berga zainicjowana została przypadkowym wspólnym występem podczas jednego z warszawskich koncertów zespołu. Owocem tej współpracy jest wspaniała płyta. Album Swing Revisited jest doskonałym dowodem na nieśmiertelność muzyki swingowej. Dla Stanisława Sojki płyta jest nostalgicznym powrotem do muzycznych korzeni, od których rozpoczynała się jego kariera. Jednak jeśli porównać interpretacje sprzed trzydziestu lat z dzisiejszymi, to przyznać trzeba że do takiej muzyki potrzebna jest pewna dojrzałość artystyczna, która nawet wybitnym artystom przychodzi dopiero z wiekiem. Subtelny głos wokalisty doskonale wtapia się stylistykę płyty. Repertuar płyty wypełniają same klasyki. Niełatwo zmierzyć się z nimi, gdy tkwią w nas niemal podskórnie ich nieśmiertelne wersje sprzed lat. A jednak wersje Staszka Sojki, pełne niebanalnego uroku, klasy i wyczucia sprawiają, że chce się do tych nagrań wracać i słuchać ich właśnie w jego wykonaniu. Słychać, że muzycy doskonale bawią się, grają coś, co sprawia im autentyczną radość. Ta muzyka może być tłem do refleksji, a także do spotkania (tańca) we dwoje. Może też służyć jako doskonałe tło do zajęć codziennych, zastępując wszechobecną sieczkę lejącą się z radiowych głośników (no dobrze, może z pewnymi niewielkimi wyjątkami). Tym chętniej sięgam po Swing Revisited. Szczerze mówiąc – nie wyjmuję jej z mego odtwarzacza już od kilku dni…


PS.

Panie Staszku, a może tak już zawczasu pomyśleć – wzorem Roda Stewarta – o Swing Revisited vol. 2 i …?

Stanisław Sojka podczas koncertu 4 marca 2010

słuchacz




niedziela, 15 lutego 2015

Edgar Froese - zmiana kosmicznego adresu







Edgar Froese w latach 70.

20 stycznia 2015 zamknęła się dla mnie pewna epoka muzyczna. W tym dniu we Wiedniu zmarł nagle w wieku 70 lat Edgar Froese, twórca nierozerwalnie związany z tzw. muzyką elektroniczną, założyciel legendarnej niemieckiej grupy Tangerine Dream, powstałej w 1967 w Berlinie Zachodnim. Mimo wielokrotnych zmian składu i przeobrażeń muzycznych Edgar Froese – niezależnie od kontynuowanej równolegle kariery solowej (wydał w latach 1974-2005 siedemnaście albumów opatrzonych własnym nazwiskiem) pozostawał jego niekwestionowanym liderem. 
Edgar Froese był wszechstronnie utalentowanym artystą. W latach 60. studiował sztukę (w tym rzeźbę pod kierunkiem samego Salvadora Dali). Interesował się także malarstwem i literaturą. Echa tych inspiracji odnaleźć można w jego muzyce. Początkowo grał na gitarze, by później ulec fascynacji możliwościami instrumentów elektronicznych, które często także samodzielnie modyfikował i konstruował. 
Moja fascynacja Tangerine Dream rozpoczęła się w połowie lat 70. od chwili, gdy poznałem w odstępie kilku lat cztery kolejne ich płyty: Phaedra, Rubycon, Ricochet i Stratosfear. W zasadzie ich zawartość na długi czas zdefiniowała granice mojego zainteresowania rockiem elektronicznym. Przyznam, że twórczość zespołu z przełomu lat 80. i 90. oraz późniejsza jego muzyka, ciążąca w stronę krótszych, nieco łatwiejszych i bardziej melodyjnych kompozycji, wykorzystywanych z powodzeniem jako tło do wielu filmów nie była dla mnie już tak odkrywcza. Doceniam wszakże  konsekwencję grupy i chylę czoło przed bogatą, liczącą kilkadziesiąt albumów dyskografią, jednakże dla mnie kanonem pozostają dokonania z okresu współpracy zespołu z wytwórnią Virgin z lat 1974-1983.


Płyty Tangerine Dream z mojej półeczki

Można przy okazji przypomnieć zarówno twórczość solową lidera jak i dokonania samego zespołu, jednak nie mam zamiaru robić konkurencji znawcom tematu. Dla mnie najważniejsze pozostaną nagrania grupy z lat 70. Do dziś pamiętam dreszcz emocji i wrażenie oderwania się od codzienności, towarzyszące muzyce słuchanej wieczorami przy blasku świecy, płynącej z czarnych krążków (choć częściej z taśmy magnetofonowej). Była prawdziwie hipnotyczna i przenosiła słuchającego w inny wymiar rzeczywistości. W pamięci też na zawsze pozostanie muzyka z fascynujących koncertów, jakie w mrokach stanu wojennego zespół dał w kilku miastach Polski w grudniu 1983 roku. Pamiątką po tej trasie była kolejna płyta w dyskografii grupy, zatytułowana Poland. Szkoda jednak, że zespół, będący wówczas chyba u szczytu swych możliwości nie zdecydował się na opublikowanie autentycznego zapisu z koncertów. Materiał zawarty na płycie poddano w studiu daleko idącym modyfikacjom. Podobno istnieje bootlegowy zapis tych występów, zatytułowany Dreaming on Ice Stadium Evening, dość dalece różniący się od materiału ze wspomnianej płyty. Zresztą praktykę tę muzycy wielokrotnie kontynuowali także później, tak więc dziś trudno rozdzielić dyskografię zespołu na albumy studyjne i koncertowe. Koncerty często wzbogacone są o liczne fragmenty i uzupełnienia zrealizowane w studiu. Dobrym przykładem jest płyta Live Miles 1988 roku, na której mniej niż 30 procent materiału rzeczywiście zarejestrowano na żywo, zaś pozostałe siedemdziesiąt to uzupełnienia studyjne. Mimo to wycieczka w przeszłość i powrót do muzyki, która niegdyś wyznaczała to co najlepsze w rocku elektronicznym jest dla mnie także dziś czymś fascynującym. 


Dwanaście płyt zespołu z okresu współpracy z wytwórnią Virgin

Śmierć Edgara Froese jest z pewnością nie tylko dla mnie końcem pewnej epoki muzycznej, stawia też pod znakiem zapytania dalszą działalność jego macierzystego zespołu. Z informacji rozesłanych członkom fanklubu Tangerine Dream wynika, że zespół myśli o nagraniu płyty poświęconej pamięci swego nieodżałowanego lidera. Co będzie dalej – czas pokaże, wszak jak niegdyś wyraził się sam Edgar: nie ma śmierci, to jedynie zmiana naszego kosmicznego adresu.


Tangerine Dream z okładki płyty Cyclone

słuchacz




piątek, 26 grudnia 2014

świąteczne refleksje...





Mroźny, kolędowy czas sprzyja refleksji i zatrzymaniu się na moment. Chociaż właściwie… ani mroźny, ani kolędowy – a i refleksji coraz mniej w naszym życiu. I próżno tłumaczyć się ciągłym pośpiechem i brakiem czasu. Chociaż, czy w istocie pragniemy tej refleksji? Czy chcemy pytań o sens i cele, o wartości i priorytety? Łatwiej skorzystać z gotowych definicji i odpowiedzi, które tak chętne podsuwają dzisiejsze media. To dużo prostsze i nie wymaga wysiłku.
Łatwo odrzucamy autorytety i na nowo definiujemy własne. I co dalej? Dalej doskwiera nam brak miłości. Zapomnieliśmy czym jest prawdziwa, bezinteresowna przyjaźń. Coraz więcej w życiu egoizmu, myślenia wyłącznie o sobie. Zalewa nas niespotykana fala przemocy. Przykładów z kraju i świata dostarczają media, wystarczy przejrzeć doniesienia z kilku ostatnich tygodni. Mam wrażenie, że gdzieś w tej odzyskanej wolności nieco pogubiliśmy się. Odrzuciliśmy stare wartości. Świat proponuje nowe style życia, jednak chyba nie wszyscy potrafią się w nich odnaleźć.
W tym roku okres świąteczny jest nieco dłuższy – może więc warto pokusić się o chwilę refleksji. Coraz częściej słychać głosy ludzi mówiących, że nie lubią świąt. To zastanawiające, wszak właśnie Boże Narodzenie to okres szczególnej bliskości i ciepła rodzinnego. Więc może gdzieś w nieustannej pogoni ta bliskość zawieruszyła się? Łatwiej wyjechać, uciec z domu w ten szczególny czas, tak by nie stawiać sobie niewygodnych pytań? Co decyduje o tym kim jesteśmy, czy mamy i chcemy mieć na to wpływ?

Można sięgnąć do tak przecież nieodległej tradycji. Można zadumać się nad głębokim tekstem Szymona Muchy, do którego muzykę napisał Zbigniew Preisner.

A nadzieja znów wstąpi w nas.
Nieobecnych pojawią sie cienie.
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.
I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu,
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj,
Wbrew tak zwanej ironii losu.

Daj nam wiarę, że to ma sens.

Że nie trzeba żałować przyjaciół. 
Że gdziekolwiek są – dobrze im jest,
Bo są z nami choć w innej postaci.
I przekonaj, że tak ma być,
Że po głosach tych wciąż drży powietrze. 
Że odeszli po to by żyć, 
I tym razem będą żyć wiecznie.

Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat,

Żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas, 
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole.



Przyznam, że dość mam angielskich i amerykańskich przebojów w stylu Last Christmas, które płyną ze wszystkich stron już od listopada, nakręcając świąteczny biznes. Trochę mi żal, że tak szybko i łatwo zapominamy o bogactwie polskich kolęd i pastorałek – wszak mamy ich bodaj najwięcej spośród wszystkich europejskich krajów.
Świat pognał do przodu, w niewiarygodny wręcz sposób rozwinęła się technika, a jednak pragnienie miłości pozostało w nas takie samo. W Wigilijną Noc Kościół podejmie kolejną próbę by przypomnieć ludziom, że to miłość największym jest darem. Prawda ta wydaje się wprawdzie coraz mniej popularna, jednak na szczęście nie zależy od wyników statystyki. Tak więc życzę wszystkim by tę miłość rozumianą jak najszerzej w sobie odnaleźli. Życzę też, byśmy wszyscy docenili rolę przyjaźni – wszak już starożytni wyżej ją stawiali, dostrzegając jej bezinteresowność. Nam współczesnym coraz trudniej zrozumieć, że naprawdę może być bezinteresowna. Kończymy różne rozdziały swego życia, może jednak warto podtrzymywać zawarte znajomości. Wszak zawsze jakoś nas ubogacają, nawet jeśli bywają niełatwe.


Z najlepszymi życzeniami - dla wszystkich, którzy tu zaglądają.


słuchacz