piątek, 15 grudnia 2017

Camel - o śnieżnej gęsi, Dunkierce i męskich obowiązkach



Camel - The Snow Goose (2013)

Nadchodzą święta, synoptycy mówią, że śniegu raczej nie będzie, niech więc chociaż temat będzie śnieżnobiały i jak tradycja świąteczna każe - dotykający przyjaźni i miłości. Sięgnąłem po najlepszą 
(jak twierdzą niektórzy) płytę Camel, opatrzoną tytułem Music inspired by The Snow Goose. Krytycy rozebrali ją już niemal na atomy i wylali na jej temat przysłowiowe morze atramentu. Postanowiłem więc poszperać głębiej i spróbować odszukać opowiadanie, które posłużyło jako inspiracja dla muzyki. W 1940 roku napisał je amerykański literat Paul Gallico i opublikował na łamach The Saturday Evening Post, a rok później wydano je w formie książeczki. Gallico nie był zbyt popularny, choć napisał również sfilmowaną później Tragedię Posejdona. The Snow Goose było najbardziej znanym jego dziełem. Nic dziwnego, że bronił go jak lew i nie chciał zaakceptować pomysłu Andy’ego Latimera, a jego grupę Camel kojarzył jedynie z koncernem tytoniowym. Trudno mu się dziwić, wystarczy spojrzeć na okładkę płyty poprzedzającej wydanie muzyki inspirowanej The Snow Goose.


Camel - Mirage (1974)

Pierwotnie opowiadanie nosiło jeszcze podtytuł A Story of Dunkirk i jak się łatwo domyśleć spoglądając na rok pierwszego wydania, nawiązywało do słynnej ewakuacji Francuzów i Brytyjczyków z plaż Dunkierki podczas II wojny światowej (o tych wydarzeniach opowiada również głośny film Christophera Nolana). Niewielka książeczka zyskała wielką popularność. Do dziś jest wznawiana, a w samej Wielkiej Brytanii sprzedano łącznie ponad milion egzemplarzy, jednak szczerze mówiąc, nie udało mi się odnaleźć jej polskiego wydania.

Kilka wydań książeczki (Wikimedia)

Co skłoniło muzyków Camel do zilustrowania jej treści? Cofnijmy się do roku 1940. W maju wojska francuskie i brytyjskie wycofując się z Belgii wpadły w pułapkę trzech niemieckich korpusów pancernych, które zepchnęły ich w stronę kanału La Manche. Po dwóch tygodniach walk i wyczerpaniu zaopatrzenia jedynym ratunkiem była ewakuacja do Anglii przez Dunkierkę. Odwrót rozpoczął się 27 maja i trwał do 4 czerwca. W tym czasie niemieckie lotnictwo niemal stale bombardowało port. Płonęły zbiorniki z ropą naftową, zadymiając miasto i w połączeniu z mgłą i chmurami tworzyło to na szczęście naturalną osłonę maskującą. Co ciekawe, Niemcy nie wprowadzili do bezpośredniego ataku czołgów, nie chcąc prawdopodobnie stracić ich na piaszczystych i podmokłych plażach. Żołnierze, doświadczywszy niemieckiego blitzkriegu byli sparaliżowani potęgą przeciwnika, a płynące z pomocą okręty transportowe nie mogły zacumować w zniszczonym porcie. W tej sytuacji komandor William Tennant zarządził wykorzystanie do załadunku portowych falochronów i pobliskich plaż. Oczywiście duże jednostki nie mogły podpłynąć do brzegu, więc dowódca zażądał od władz cywilnych maksymalnej ilości małych łodzi, by umożliwić transport żołnierzy na statki. Udało się zebrać blisko osiemset łodzi, motorówek, jachtów, tramwajów wodnych i rybackich kutrów, z których Niemcy ponad dwieście zatopili podczas ewakuacji. Wszystkie te jednostki nazwano później małą flotyllą z Dunkierki. Podejmowała ona żołnierzy z plaż i wody, czekających czasem godzinami na ratunek i obserwujących śmierć swych kolegów pod niemieckimi bombami i ogniem z broni maszynowej. Dzięki wielkiemu poświęceniu cywilnych przewoźników, udało się w ciągu tygodnia zabrać blisko sto tysięcy osób. Łącznie przez kanał ewakuowano trzysta czterdzieści tysięcy wojskowych, a fakt ten do dziś Brytyjczycy nazywają „cudem pod Dunkierką”. 

Operacja Dynamo (Wikimedia)

Teraz wróćmy opowiadania Paula Gallico, którego akcja rozpoczyna się wiosną 1930 roku. Jednym z bohaterów jest Philip Rhayader, pełen ciepła brodaty artysta, dotknięty jednak garbem i niedowładem lewej ręki. Uciekając przed ludzkim szyderstwem zamieszkał w opuszczonej latarni morskiej na bagnach Essex, na wschodnim wybrzeżu Anglii. Ludzie uważali go za dziwaka, a on sam spędzał czas malując okoliczny krajobraz i ptaki, którym przy okazji pomagał przetrwać zimę. Pewnego dnia trafiła do niego Fritha, dwunastoletnia prosta dziewczynka z pobliskiej wioski. Przełamując swój strach, przyniosła śnieżnobiałą gęś ze złamaną nogą i uszkodzonym skrzydłem licząc, że ów dziwny człowiek potrafi jej pomóc. Pod opieką Philipa ptak dość szybko wrócił do zdrowia. Rhayader, będąc we wsi po zaopatrzenie zostawił jej tę dobrą wiadomość. Ośmielona Fritha odwiedziła swoją gęś i wkrótce stała się częstym gościem w latarni. Razem nazwali ptaka La Princesse Perdue, czyli Zaginiona Księżniczka. Według słów Rhayadera była to kanadyjska gęś śnieżna, która prawdopodobnie zboczyła z kursu i została postrzelona przez myśliwych. Wiosną ptak odleciał na północ, a wizyty dziewczynki ustały. Philip znów boleśnie doświadczył znaczenia słowa samotność, którą próbował oszukać malując kolejne obrazy. Ku jego zaskoczeniu jesienią gęś powróciła, a na wieść o tym powróciła też Fritha. Ten rytuał powtarzał się co roku. Zawiązała się między nimi więź, a Zaginiona Księżniczka zaczęła traktować latarnię jak swój dom, do którego cyklicznie powracała. Wiosna 1940 roku była jednak inna. Z ptakami pojawiły się na niebie bombowce z krzyżami na skrzydłach. Fritha z dziewczynki stała się kobietą, a Philip poczuł, że ze swym kalectwem nie powinien narzucać jej swego towarzystwa. Dziewczyna odeszła, lecz dojmujące uczucie straty kazało jej po trzech tygodniach wrócić w pobliże latarni.

Operacja Dynamo (Wikimedia)

Zobaczyła Philipa, który przygotowywał łódź do wyjścia w morze. Zmienił się, poszarzał. Z trudem zaczął tłumaczyć, że sto mil dalej, po drugiej stronie kanału, w płonącej Dunkierce uwięziona brytyjska armia czeka na pomoc. Dowiedział się o tym we wsi, robiąc zapasy. Rząd wzywał do pomocy każdego właściciela jakiejkolwiek łodzi rybackiej lub holownika. Fritha słuchała, lecz niewiele z tego rozumiała. Nie rozumiała wojny. Czuła, że serce w niej umiera, więc chciała popłynąć razem z nim, on jednak tłumaczył, że musi sam, bo to oznacza jedno miejsce dla żołnierza więcej. Bez niej będzie mógł zabrać siedmiu zamiast sześciu. Porównał ich do upolowanych rannych ptaków, nad którymi krążą drapieżniki. Są skuleni na plażach i potrzebują pomocy jak niegdyś La Princesse Perdue. Trzeba przywieźć ich do domu i opatrzyć. To jest jego obowiązek jako mężczyzny, choć kalekiego. Prosił by opiekowała się ptakami w latarni podczas jego nieobecności i obiecał, że wróci. Odpłynął, a w ślad za nim poleciała śnieżna gęś.

Camel - The Snow Goose (1975)

Długo nie wracał. Ludzie we wsi później opowiadali, że krążył wielokrotnie i uratował wielu żołnierzy, którzy zapamiętali dziwnego wybawiciela z gęsią. Niektórzy twierdzili, że był to znak samej opatrzności. Wreszcie któraś z przeprawiających się grup dostrzegła jego łódź samotnie kołyszącą się na falach i białego ptaka na burcie. Gdy podpłynęli, dostrzegli, że Philip trafiony serią nie żyje. Nie widzieli więcej, bo gęś sycząc broniła dostępu. Zbaczając z kursu cudem uniknęli tragedii, omijając pływającą minę. Gdy ją później zdetonowali wzburzone fale pochłonęły samotną łódkę, a ptak odleciał. 
Fritha czekała. Czekała długo, oglądała pozostawione obrazy, aż wreszcie zrozumiała, że Rhayader nie wróci. Wówczas nagle na niebie pojawiła się śnieżna gęś. La Princesse Perdue zniżyła lot, trzykrotnie okrążyła dziewczynę, a ona zrozumiała, że to znak od Philipa, który w ten sposób chciał ją pożegnać... Kilka dni później zabłąkany niemiecki messerschmitt zmiótł z ziemi latarnię, biorąc ją za cel wojskowy. Nie ocalało nic poza jednym obrazkiem, przedstawiającym małą dziewczynkę przyciskającą do piersi rannego ptaka...

The Snow Goose (2013)

Nic dziwnego, że ta licząca zaledwie kilkadziesiąt stron, symboliczna opowieść o niewinności, lojalności i miłości zainspirowała wielu twórców. W 1971 roku brytyjska telewizja realizowała film oparty na jej motywach. Scenariusz napisał sam Gallico, a całość wyreżyserował Patrick Garland. Urzekła także Andy’ego Latimera i jego kolegów z Camel, stając się motywem ich trzeciej płyty, wydanej w 1975 roku. Powstał nawet pomysł, by dołączyć do niej książkę, jednak autor opowiadania zdecydowanie zaprotestował, uparcie kojarząc zespół z koncernem tytoniowym. Próbował nawet zablokować sprzedaż płyty, stąd w tytule pojawiła się klauzula o inspiracji.


Camel - The Snow Goose deluxe (1975)

Cała muzyka powstała w dwa tygodnie. Jest wspólnym dziełem Andy Latimera i Petera Bardensa. Do nagrań zatrudniono nawet orkiestrę symfoniczną, co nadało albumowi nieco klasycznego rytu. Życie dopisało dalszy ciąg. Po kilku latach Peter Bardens zachorował i zmarł na raka, zachorował też Andy Latimer na nowotwór szpiku kostnego. Wydawało się, że to koniec zespołu. Na szczęście, dzięki wsparciu Susan Hoover - swej przyjaciółki oraz wielu fanów z całego świata artysta po operacji wrócił do zdrowia. Zespół odrodził się i ruszył w trasę. Wprawdzie lider zapowiadał, że po latach przerwy ma materiał na pięć nowych płyt, jednak ku zaskoczeniu fanów, w maju 2013 roku nagrał ponownie The Snow Goose. Myślę, że chciał w ten sposób uczcić pamięć zmarłego w roku 2002 Petera Bardensa, zresztą na płycie jest stosowna dedykacja. Jemu też była poświęcona trasa koncertowa, podczas której Camel prezentował album The Snow Goose w całości.

The Snow Goose (2013)

Muzykę nieco przearanżowano i brzmi ona bardziej współcześnie, jednak wielu fanów i krytyków uważa tę decyzję za wątpliwą, wyżej stawiając oryginał sprzed czterdziestu lat. Mnie nowa wersja podoba się, jest bardziej przejrzysta i świeższa, choć równie wysoko cenię starą. Nie ma wielu znaczących zmian w samej muzyce, doszło za to nieco smaczków. Warto uważnie posłuchać Sanctuary z gitarowym popisem Andy'ego. Podobnie zachwyca krótkie Migration, muzycznie ilustrujące przelot ptaków nad bagnami. Zyskał także Rhayader Alone, opowiadający o samotności głównego bohatera. Jestem przekonany, że będę wracał do tej płyty równie często jak do pierwowzoru. Także projekt graficzny okładki przemawia do mnie znacznie bardziej, bowiem trafniej ilustruje nastrój albumu i opowieści. No i nie ukrywam, właśnie dzięki tej reedycji postanowiłem poszukać książeczki Paula Gallico. Było warto. Niemniej jednak – trzymam Latimera za słowo i dalej czekam na zapowiadane pięć płyt…


słuchacz







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz