niedziela, 9 lipca 2017

Olias of Sunhillow - Jon Anderson i jego kosmiczny świat





Olias of Sunhillow Jon Anderson (1976)



W latach siedemdziesiątych z dużym zainteresowaniem śledziłem dokonania artystów z kręgu tzw. art rocka. Możliwości były wówczas dość skromne, głównie polegałem na tym, co udało się nagrać z radia, choć warto podkreślić, że w tamtym czasie wypełniało ono misję popularyzatorską w znacznie większym zakresie niż dziś. Dziś na szczęście te lata stanowią już historię (choć sentyment do dawnych audycji pozostał), płyty są powszechnie dostępne, a wiedzę można czerpać z Internetu. 
Jednym z zespołów, któremu poświęcałem szczególną uwagę była grupa Yes. Naturalną koleją rzeczy zainteresowała mnie również pierwsza solowa płyta ich wokalisty. Album był wyjątkowy, podobnie jak postać lidera wspomnianej formacji. Jon Anderson zawsze żył we własnym świecie. Gdyby nie został gwiazdą pewnie ludzie taktowaliby go z przymrużeniem oka i dużą rezerwą. Podejrzewam, że do dziś najlepiej czuje się w baśniowym otoczeniu, pełnym elfów, dobrych duchów, kosmicznych fluidów i pozytywnej energii. Znana jest jego proekologiczna i pacyfistyczna postawa oraz zainteresowanie filozofią New Age. Unikalny, eteryczny i wręcz nieziemski głos, jakim dysponuje doskonale uzupełnia jego wizerunek. Dzięki swej wrażliwości potrafi zaprowadzić słuchaczy w najdziwniejsze rejony świata. Każda z wypraw jest inna. Bywają w nich obce cywilizacje, baśniowe stwory, opowieści ze starych filmów, a także mity i legendy różnych, czasem odległych kultur.

Kolekcja YES z mojej Półeczki

Głos Jona Andersona nie łatwo zdefiniować, choć nie sposób go pomylić z jakimkolwiek innym. Korzystając z terminologii operowej można nazwać go kontratenorem. Jego śpiew jest natychmiast rozpoznawalny i w zasadzie głównie kojarzony z grupą Yes. To jednak duże uproszczenie. Jon, będąc wprawdzie współzałożycielem oraz duszą twórczą tej formacji nie był obecny we wszystkich jej wcieleniach. Były okresy, gdy z różnych względów zastępowali go inni wokaliści, jak choćby Trevor Horn, David Benoît czy ostatnio Jon Davison. Anderson nagrał również około trzydziestu płyt firmowanych własnym nazwiskiem. Istnieje też dość długa lista wykonawców z którymi współpracował oraz albumów, na których zaśpiewał gościnnie. Najbardziej znane są płyty, które nagrał wspólnie z greckim multiinstrumentalistą Vangelisem. 
Pisałem o nich już wcześniej.

Jon And Vangelis


Zaśpiewał także gościnnie na jego autorskich albumach Heaven And Hell (1975) oraz See You Later (1980). Prócz tego nagrywał między innymi z King Crimson, zastępując Gordona Haskella w suicie Prince Rupert Awakes (album Lizard 1970). Wystąpił też na płytach Ricka Wakemana (album 1984 z 1981 roku), Mike’a Oldfielda (Crises - 1981 oraz Shine - 1986), Johna Paula Jonesa (Scream For Help - 1985), Tangerine Dream (Legend - 1986), Toto (The Seventh One - 1988), czy Kitaro (Dream - 1992). Zaśpiewał również gościnnie na płycie Portraits Of Bob Dylan (1999), którą nagrał Steve Howe. Wymieniłem tylko niektóre pozycje. Jon Anderson jest również kompozytorem muzyki do baletu Ursprung, napisanej na zamówienie Scottish Ballet. Prócz muzyki zajmuje się malowaniem, jego obrazy wystawiane są w galeriach, można je obejrzeć także na oficjalnej stronie internetowej.

Kilka albumów z gościnnym występem Jona

Swój pierwszy solowy album, zatytułowany Olias of Sunhillow, o którym wspomniałem na wstępie, nagrał w 1976 roku. Płyta powstawała długo, bowiem Anderson postanowił przygotować ją samodzielnie, śpiewając i grając na wszystkich instrumentach. Powstało dzieło, które od strony realizacyjnej do dziś budzi podziw oraz urzeka pięknym klimatem z pogranicza baśni i nierealnego snu. Robi wrażenie jako całość, jest zresztą spójną opowieścią o losach trzech przyjaciół z odległej, umierającej planety. Olias, Ranyart i QoQuaq budują gwiezdny żaglowiec Moorglade by uciec przed skutkami kosmicznej katastrofy i dotrzeć z mieszkańcami Sunhillow do nowego świata. Tytułowy bohater Olias konstruuje statek, Ranyart jest jego nawigatorem, a QoQuaq to przywódca czterech plemion, które biorą udział w ekspedycji. Pomysł na płytę został częściowo zainspirowany okładką albumu Fragile z 1972 roku, przedstawiającą rozpadającą się maleńką planetę i oddalający się kosmiczny szybowiec. Pośrednią inspiracją były także opowiadania J.R. Tolkiena.

Wnętrze okładki, niestety jedynie z edycji CD


Niesamowite wrażenie robi okładka pierwszego analogowego wydania tego albumu. Autorem tej niezwykle plastycznej wizji jest David Fairbrother-Roe (ten sam, który projektował okładkę do Hair of the Dog grupy Nazareth). Wewnątrz znalazła się pełna opowieść wymyślona przez Jona oraz fantastyczne grafiki. Niestety, późniejsze wydania nie zawierały kompletnego projektu, a edycja CD, z racji swych ograniczonych rozmiarów jest jedynie dalekim echem pierwotnego projektu. Muzyka z płyty ma w sobie coś tajemniczego, jest eteryczna i zwiewna. Składa się z wielu planów, a na każdym dzieje się coś ciekawego. Trzeba posłuchać jej wielokrotnie i najlepiej w słuchawkach. Muzycznie nieco nawiązuje do twórczości Vangelisa i Jon do tej inspiracji się przyznaje, chociaż album jest jego samodzielną wypowiedzią. Synchronizacja wszystkich planów dźwiękowych w warunkach jakimi dysponowały studia blisko pół wieku temu była procesem żmudnym i czasochłonnym. Dziś z pomocą komputera można zrobić to błyskawicznie, dlatego też współczesnym odbiorcom trudno wyobrazić sobie ogrom pracy włożony w przygotowanie albumu. 


Jon Anderson nigdy nie był instrumentalistą, stąd muzyka nie jest zbyt skomplikowana, a mimo to wciąga, głównie bogactwem brzmienia. Trudno nawet wymienić wszystkie instrumenty, które zostały wykorzystane. Wystarczy uważnie posłuchać otwierającego album utworu Ocean Song, który podobnie jak okładka jest plastycznym wprowadzeniem do owego magicznego świata. Jon wykorzystał brzmienia wielu instrumentów perkusyjnych i elektronicznych tworząc niesamowitą uwerturę. Bardzo ważną rolę pełni głos (wszak to jego solowa płyta), często wielokrotnie nakładany. Anderson nie tylko śpiewa, bywa też że traktuje swój głos jak instrument, wykonujący skomplikowane linie melodyczne. Jest to album z prawdziwie bajkową opowieścią, choć wahałbym się zaliczyć go do nurtu klasycznego art rocka, czy początków rocka progresywnego. Sytuuje się raczej na pograniczu new age, world music i brzmień elektronicznych, choć nie brak w nim inspiracji muzyką etniczną i folkową... Do dziś fascynuje i ma w sobie spory potencjał.


Wybrane płyty autorskie Jona Andersona

Płyta okazała się inspirująca także dla samego twórcy, który po czterech dekadach postanowił powrócić do dawnego pomysłu i od kilkunastu lat pracuje nad jego kontynuacją. Projekt ma nosić tytuł The Songs of Zamran: Son of Olias. Po raz pierwszy Anderson wspomniał o niej już w 2001 roku, w wywiadzie dla The Music Street Journal. Później wielokrotnie potwierdzał, że nadal nad nim pracuje. Ponoć zaprzągł do tego zadania muzyków z różnych części świata (m.in. z Kanady, Brazylii i... Polski). Projekt zawierać ma także część multimedialną i nawiązywać do niezbadanych tajemnic ziemi. Mam do niego sentyment, więc z ciekawością oczekuję na efekt końcowy.
słuchacz







7 komentarzy:

  1. Trzeba przyznać że Anderson to dość specyficzny artysta jak dla mnie ale zarazem jego klimaty mnie pociągają od zawsze. Dużo się od Ciebie dowiedziałam 😊 fajnie

    www.kasinyswiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja się także dorzucę. Poza nielicznymi fragmentami solowych dokonań Jona Andersona właściwie nie znam. W sumie to Yes i Vangelis oraz Oldfield. Bardzo dziękuję za ten artykuł. Pora sięgnąć po debiut solowy i cos mi się zdaje, że kolejne płyty przybędą na mojej półce(właściwie szufladzie).

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wszystkie dokonania są jednakowo urzekające, jednak Jon dorobił się kilku prawdziwych perełek. Szukajcie, a znajdziecie... :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. mam płytę winylowa i japońskie tłoczenie CD -po prostu muszę mieć komfort psychiczny żeby móc w kazdej chwili posłuchac tego arcydzieła i robię to od 42 lat :-),pozdrawiam i dziękuje za artykuł Janusz

    OdpowiedzUsuń
  5. W pełni to rozumiem. To jest rzeczywiście arcydzieło. Również pozdrawiam 😊

    OdpowiedzUsuń
  6. To płyta genialna.Jak chcesz,,,,,, bez biletu za 1000000 $ ,,,,,polecieć na wycieczkę po Galaktyce Jon będzie twoim navigatorem

    OdpowiedzUsuń