piątek, 28 lipca 2017

Kapuściany rock i grupa łachmaniarzy





Niemiecka muzyka rockowa, poza nielicznymi wyjątkami nie jest w naszym kraju specjalnie znana. Oczywiście można jednym tchem wymienić zespoły Scorpions, Kraftwerk czy Rammstein. Sęk w tym, że ten pierwszy śpiewa jedynie po angielsku, drugi prawie wcale, a trzeci w rodzimym języku i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, żeby śpiewał w jakimkolwiek innym, bowiem ten jakoś wyjątkowo do niego pasuje…
U schyłku lat sześćdziesiątych narodziło się w Niemczech zjawisko, określane nieco pogardliwie przez ówczesną brytyjską prasę jako krautrock. Im bardziej odkrywam ów nurt, tym większe odnoszę wrażenie, że owa pogarda jest niezasłużona i wynika głównie z brytyjskiego egocentryzmu. Szkoda, że główni jego reprezentanci, poza nielicznymi wyjątkami są w Polsce raczej mało znani. Należałoby tu wymienić takie grupy jak choćby Can, Kraftwerk, Neu!, Ash Ra Tempel, Tangerine Dream, Popol Vuh, Faust, Amon Düül II, Jane. To tylko nieliczne przykłady. 
Krautrock początkowo w dużym stopniu czerpał z brytyjskiej psychodelii. Rozwijał się jednak w dość specyficznym miejscu i czasie szybko zyskał własne oblicze. Niewątpliwie w jakimś w stopniu był odbiciem nastrojów ówczesnego pokolenia młodych Niemców. Wpływ na jego rozwój miała także fala kontestacji studenckiej, przelewająca się u schyłku lat sześćdziesiątych w Europie Zachodniej. Także do Niemiec trafiły hasła nawołujące do odrzucenia konserwatywnego systemu wartości, protesty związane z konfliktem wietnamskim oraz zniechęcenie brakiem perspektyw. Krautrock zrywał z typową muzyką popularną. Czerpał z filozofii Wschodu, jak i z osiągnięć eksperymentalnej muzyki współczesnej. Skłaniało to artystów do poszukiwania nowych, często mocno eksperymentalnych środków wyrazu. Efekty swych poszukiwań prezentowali w klubach muzycznych, które stawały się oazami dla najbardziej awangardowych twórców. Jednym z takich miejsc był działający do roku 1970 w Berlinie Zachodnim klub pod nazwą Zodiak Free Art Lab. To właśnie tam krystalizowały się pionierskie wizje Ash Ra Tempel, Tangerine Dream i Cluster.



Określenie krautrock jest bardzo pojemne i mocno umowne, bowiem łączy wiele niemieckich zespołów, inspirujących się wczesną muzyką elektroniczną, nasyconą niemieckim industrialem, psychodelią, początkami space rocka i rocka progresywnego oraz muzyką spod znaku ambient. Wszystko to razem tworzyło nową i oryginalną wartość, trochę niesprawiedliwie później zapomnianą. Dobrze, że na fali reedycji kompaktowych w latach dziewięćdziesiątych wielu z owych wykonawców zostało ponownie odkrytych i docenionych.
Jednym z dość oryginalnych zespołów, funkcjonujących wprawdzie na obrzeżach muzyki krautrockowej, była pochodząca z Hamburga grupa Frumpy, działająca w latach 1970 – 1972. W tym czasie wydali cztery albumy. Po dłuższej przerwie, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych muzycy na krótko wznowili działalność. Niewątpliwie do komercyjnego sukcesu formacji przyczyniła się Inga Rumpf, charyzmatyczna wokalistka, związana później z grupą Atlantis, a także ze sceną jazzową. Ta wyjątkowa wokalistka nie bez powodów obwołana została największym indywidualnym talentem wokalnym ówczesnej niemieckiej sceny rockowej. Muzyka Frumpy wprawdzie łączyła wiele elementów klasycznego hard rocka, była jednak znacznie bogatsza, zwłaszcza w sferze improwizacji.


Członkowie zespołu wywodzili się z hamburskiej grupy The City Preachers, popularyzującej w Niemczech muzykę spod znaku folk. W 1968 zespół podzielił się, a nowa formacja postanowiła skoncentrować się na syntezie rocka, białego bluesa, muzyki klasycznej i psychodelicznej. W 1970 do grupy dołączyła Inga Rumpf, której glos często porównywano do Janis Joplin (choć to duże uproszczenie, bowiem w mojej opinii udało jej się stworzyć indywidualny styl). To nadało nowej formacji rozpędu, intrygujące brzmienie oraz nazwę, będącą anagramem nazwiska wokalistki. Początkowo zespół grał bez gitary prowadzącej, co okazało się dość ciekawym eksperymentem. Rola prowadzącego przypadła Kravetzowi, grającemu na organach Hammonda. Muzycy pojawili się w lipcu 1970  na festiwalu muzyki poważnej w Kilonii oraz dwa miesiące później na festiwalu Open Air Love & Peace w Fehmarn. Koncertowali także we Francji, Niemczech i Holandii, poprzedzając występy Spooky Tooth, Yes, Humble Pie oraz Renaissance Pierwszą płytę, zatytułowaną All Will Be Changed nagrali w sierpniu 1970. Prócz Ingi w zespole występował perkusista Carsten Bohn, basista Karl-Heinz Schott i pochodzący z Francji organista Jean-Jacques Kravetz. Początki nie były łatwe. Bywało, że grali bez zapłaty, gdyż organizator ulotnił się z całą gotówką. Prasa pisała, że muzyka jest nudna i z udawaną nadzieją przywoływała obietnicę zawartą w tytule debiutanckiej płyty.



Oni jednak wierzyli, że to co robią ma sens. Rok później istotnie nastąpiła zmiana, bowiem Inga Rumpf została uznana za najlepszy żeński głos na niemieckiej scenie muzycznej.
Z czasem debiutancka płyta zyskała uznanie krytyki. Zachęcona sukcesem grupa ponownie weszła do studia. Tuż przed rozpoczęciem nagrań do  drugiego albumu, zatytułowanego po prostu 2, do zespołu dołączył gitarzysta Rainer Baumann. To właśnie ten album jako pierwszy trafił w moje ręce. Zawierał dobry rock, przypominający nieco Deep Purple, bądź Uriah Heep, niosący jednak w improwizacjach powiew czegoś zupełnie innego. Instrumentarium niby było tradycyjne, czyli gitary i organy Hammonda, jednak wykorzystane w dość niekonwencjonalny sposób. Źródeł takiego stylu może należałoby szukać wśród brytyjskich kapel, grających tzw. białego bluesa, jednak Frumpy był indywidualnością. Całości dopełniał ciekawy, nieco matowy wokal (początkowo myślałem, że męski). Płyta zaintrygowała mnie na tyle, że niedługim czasie zdobyłem pozostałe krążki i stałem się fanem Ingi Rumpf i jej zespołu. Na Dwójce znalazły się zaledwie cztery utwory, jednak zupełnie inne niż to, czego można było spodziewać się zza zachodniej granicy. Muzyka wywodziła się z pogranicza rocka progresywnego i leżała setki mil od dobrze znanego niemieckiego popu. Dla mnie była to płyta należąca bezwzględnie do czołówki niemieckiego rocka (wokal na szczęście był angielski). Niesamowite wrażenie pozostawia kończąca album kompozycja Duty, zawierająca niewielki przetworzony cytat z Toccaty i Fugi D-Moll Jana Sebastiana Bacha. Debiutancka płyta Frumpy, nagrana rok wcześniej i nosząca nieco proroczy tytuł All Will Be Changed również nie była stylistycznie zbyt odległa. Bodaj najsłabszym utworem jest na niej otwierający krążek Life Without Pain. Dalej jest coraz lepiej. Przykuwa uwagę zwłaszcza końcówka, czyli połączone ze sobą trzy utwory: Floating Part 1, Baroque i Floating Part 2. Po nich krążek mógłby spokojnie się zakończyć, jednak wydawca umieścił na nim jeszcze dwa nagrania bonusowe, które na szczęście nie psują ogólnego pozytywnego wrażenia. 



Trzeci album, nagrany w 1972 roku nosi znaczący tytuł By The Way, bowiem brzmi, jakby w istocie został nagrany „przy okazji”. Piosenki są nierówne i trochę rozczarowują, choć nie brakuje naprawdę dobrych fragmentów. A może zespół zawiesił sobie poprzeczkę zbyt wysoko? Zdecydowanie korzystniej wypada druga część albumu. Wyróżnia się trochę niejednorodny stylistycznie I’m Afraid, Big Moon, dobry jest również następujący po nim Relesae, niestety kończący płytę Keep On Going znów pozostawia wrażenie niedosytu. Chyba ten brak zdecydowania zaciążył na dalszych losach zespołu, bowiem zaledwie po kilku miesiącach od wydania trzeciego krążka grupa przestała istnieć. Niejako „pośmiertnie” ukazał się jeszcze świetny album koncertowy Live. Warto poszukać wydania dwupłytowego, gdyż umieszczono na nim dwa bonusowe utwory, nagrane jeszcze przed oficjalnym debiutem zespołu. Wcześniej ukazały się na dwupłytowej składance Pop & Blues Festival '70. Zasadnicza cześć płyty pochodzi z koncertów zarejestrowanych między grudniem 1971, a kwietniem 1972 roku.
Krótko po rozpadzie Frumpy Inga Rumpf, Jean-Jacques Kravetz i Karl-Heinz Schott sformowali grupę Atlantis, jednak tej formacji było nieco bliżej do popu niż do rocka. 


Później Inga Rumpf podjęła trud kariery solowej, aktywna jest w zasadzie do dziś. Po krótkim flircie z reaktywowanym w latach dziewięćdziesiątych Frumpy zwróciła się w stronę jazzu i muzyki gospel. Śpiewała w kościołach, a jej teksty niosły przesłanie chrześcijańskie. Nagrała też świetną wersję hitu Unchain My Heart Raya Charlesa. Jej osiągnięcia podsumowuje dwupłytowa kompilacja Inga Rumpf - The Best Of All My Years... so far, wydana w 1997 roku. Oblicze bliższe muzyce klubowej i jazzowej ilustruje zarejestrowany na żywo koncert Inga Rumpf & Joja Wendt Quartet At Lloyd’s (1997).


Jak wspomniałem na początku lat dziewięćdziesiątych zespół Frumpy reaktywował się. Ukazały się dwa albumy Now! (1990) i News (1991) oraz rejestracja koncertu Live Ninety Five (1995). Inga Rumpf była nadal w znakomitej formie. Żaden inny artysta nie miał tak wielkiego wpływu na niemiecką muzykę rockową, jak ta pochodząca z Prus Wschodnich wokalistka, która oszlifowała swój talent w hamburskiej dzielnicy St. Georg, słuchając na co dzień Elvisa Presleya, Chucka Berry’ego, Mahalii Jackson i Niny Simone...

słuchacz






1 komentarz:

  1. Jeśli chodzi o wokalistę Rammstein, to zaśpiewał po angielsku na swej solowej płycie "Skills In Pills",ale słychać, że to jednak Niemiec śpiewa

    OdpowiedzUsuń