piątek, 14 lipca 2017

Nowe wydania Niemena i rozterki malkontenta



Niemen Aerolit- wydanie firmy Digiton z 1994 roku,
cyfrowo zrekonstruowane przez artystę

W listopadzie ubiegłego roku wygłodzeni kolekcjonerzy po długiej przerwie doczekali się winylowej reedycji kolejnych płyt z dyskografii swego mistrza. W sklepach pojawił się dwupłytowy album, zatytułowany Niemen vol. 1 & vol. 2. Pierwsze wydanie, z roku 1973 trafiło do sklepów w postaci dwóch oddzielnie sprzedawanych płyt. W nowym wydaniu tworzą całość, przypuszczam zresztą, że taki był początkowy zamysł artysty, zaś rozdzielenie wynikło z innych względów. Po kolejnych siedmiu miesiącach, na szczęście wbrew początkowym pogłoskom, na półki sklepowe trafiła dwupłytowa edycja CD. 


Niespełna dwa tygodnie później trzeba było ponownie sięgnąć do portfeli, bowiem Warner Music Poland (spadkobierca Polskich Nagrań) zaprezentował winylową reedycję albumu Aerolit, nagranego w listopadzie 1974 roku. Mogłoby się wydawać, że fani Niemena wreszcie powinni zaznać szczęścia. Okazało się jednak, że… niekoniecznie. O tym jednak za moment, teraz dwa słowa o muzyce.
Po powrocie do kraju i nagraniu wspomnianego wcześniej dwupłytowego albumu, który szerzej omówiłem w jednym z wcześniejszych postów Niemen po raz kolejny sformował nowy zespół, bowiem silna osobowość artystyczna Józefa Skrzeka i jego kolegów oraz rzekome błędy impresaryjne uniemożliwiły funkcjonowanie grupy w dawnym składzie. Muzycy ze Śląska powrócili do nazwy SBB, zmieniając jej znaczenie i rozpoczynając nowy etap swej kariery. Twórczość Niemena również uległa zmianie. Stracił część swoich fanów, przyzwyczajonych do łatwych piosenek, zyskał jednak nowych, bardziej wymagających. Zafascynowany Norwidem coraz chętniej sięgał po jego teksty, wykorzystywał też wiersze innych twórców. Pojawiły się utwory do słów Zbigniewa Herberta, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Jonasza Kofty. Śmielej korzystał z elektronicznych barw. Muzykę z okresu poprzedzającego Areolit dokumentuje płyta 41 potencjometrów pana Jana (2007) oraz nagrania zawarte na bootlegu Aerolit Live – Sopot / Warszawa (1974). 


Skład nowego zespołu oparty był o muzyków pochodzących z dobrze zapowiadającej się, również śląskiej grupy Krzak, choć później ewoluował. Grał w nim Maciej Radziejewski (gitara), czasem zastępował go Sławomir Piwowar (Paradox i Bemibek), grał także Jan Błędowski (skrzypce), później jego miejsce zajął Andrzej Nowak (klawisze) oraz Jacek Gazda (gitara basowa). Był też oczywiście Piotr Dziemski (perkusja). Pod koniec 1974 roku (w trakcie remontu studia PN) Niemen nagrał płytę Aerolit, na której ostatecznie towarzyszył mu Sławomir Piwowar, Jacek Gazda, Andrzej Nowak oraz Piotr Dziemski. Stylistycznie muzyka dryfowała w stronę fusion i jazz-rocka z elementami elektroniki. Jednym z ciekawszych utworów na krążku był nieco orientalny Pielgrzym, w którym Niemen eksperymentalnie potraktował swój głos. Docenił to Andrzej Ibis Wróblewski, pisząc w Non Stopie (9/1975): „Swój głos uczynił posłusznym narzędziem. Operuje nim w sposób nieomal kuglarski. Proszę posłuchać Pielgrzyma Norwida. Niemen śpiewa tam dwugłosem. To nie jest żaden trik elektroniczny. Niepojętym dla mnie sposobem Niemen dzieli struny głosowe tak, że wydobywa z nich jednocześnie brzmienie basowe i tenorowe. Niesamowitość tego utworu podnoszą niezwykłe, zimne dźwięki melotronu i mooga. Jest to muzyka z zaświatów.” Powstał jeden z lepszych albumów w dyskografii, na którym ciągle dzieje się coś ciekawego. Mam jednak wrażenie, że fani (poza wyjątkami) trochę tej płyty nie doceniają. Niestety formacja istniała dość krótko. Lider podziękował muzykom, nie tolerując wysokoprocentowych wyskoków, a niezwykle utalentowany Piotr Dziemski zmarł nagle w wyniku powikłań pooperacyjnych. 

Dotychczasowe wydania Niemen Areolit. Warto porównać kolory okładek
Tyle o muzyce, dwa następne słowa o tym, co możemy otrzymać w zamian za ciężko zapracowane pieniądze. Nie będę tu rozpisywał się o samym brzmieniu, bowiem generalnie spełnia moje oczekiwania. Areolit zyskał na klarowności i szerokości pasma, zwłaszcza jeśli chodzi o basy – są czytelne i naturalne. Poprawiono też nieco dynamikę, choć Niemen vol. 1 & vol. 2 brzmi nie wiem dlaczego ciszej, niż pierwowzór z lat siedemdziesiątych (zwłaszcza jeśli chodzi o Requiem dla van Gogha). Mimo to selektywność również się poprawiła. Zastanawia mnie także sposób przygotowania matryc, jednak o tym może w którymś z kolejnych postów. Dużo więcej uwag mam do strony edytorskiej, wszak jak mawiają Francuzi – je się także oczami. 

Pierwsze tłoczenie i wznowienie 
Zacznijmy od tzw. Marionetek. Na okładce edycji winylowej poprawiono błędy w angielskich tłumaczeniach, zmieniono też nieco czcionkę. Najbardziej jednak boli jakość zdjęć. Są wyraźnie gorsze niż w pierwszym wydaniu, wyraźne jest ziarno. Ewidentnym przykładem niechlujstwa wydawniczego jest reprodukcja zdjęcia zespołu. Pod główką gitary Józefa Skrzeka pojawiły się dziwne duchy, na co zwrócił mi uwagę kolega Dominik. Gdy przyjrzałem się dokładniej, to okazało się, że jest to wycięty i przesunięty w dół fragment gryfu gitary. Główka basu wisi w powietrzu niczym odcięta. To jedynie początek błędu, bowiem przesunięciu uległ spory fragment zdjęcia w postaci grubej krechy przecinającej gitarę, perkusję i ciągnącej się aż do prawej nogi dzierżącego talerze Helmuta Nadolskiego. Widać to wyraźnie na wyżej zamieszczonych zdjęciach rewersu okładki obu wydań. Tak ewidentnie sknocony projekt powtórzono bez skrupułów w wydaniu CD. Jestem przekonany, że przygotowanie dobrego skanu w profesjonalnych warunkach nie jest zbyt trudne. Przy dobrych chęciach można to zrobić także w warunkach domowych, uzyskując znacznie lepszy efekt, niż to co otrzymaliśmy. Chyba, że… komuś nie zależy, bo ludzie i tak kupią. 
Na plus zapisuję gruby karton, grzbiet i nieco dokładniejszy wydruk. Jakość skanów niestety również pozostawia sporo do życzenia. 

Fragment okładki oryginalnego wydania 
Nowe wydanie - prócz wszechobecnego śniegu pod główką gitary Józefa pojawiły się jakieś "duchy", które niestety są częścią większej całości...
I jeszcze jeden przykład:

Oryginał - ewidentny błąd druku

Nowe wydanie - niby lepiej, ale "mory" nie usunięto

Wersja CD budzi znacznie więcej zastrzeżeń. Gruba krecha należy się wydawcy za minimalistyczne opakowanie, w wydatny sposób przyczyniające się do przedwczesnego zniszczenia krążków. Zachowano wprawdzie atrakcyjny mat okładki, jednak zastosowana folia jest wyraźnie gorszej jakości. Płytki włożono w okładkę beż żadnego dodatkowego zabezpieczenia. Przypomnę, że wszystkie poprzednie wznowienia miały dodatkowe papierowe koperty. Szczerze mówiąc, kompletnie tego nie rozumiem, zresztą ta tendencja staje się coraz bardziej powszechna, przyprawiając wielu audiofilów o dodatkowy stres (wspominałem o tym przy okazji recenzji najnowszego krążka Rogera Watersa). 


Pół biedy, jeśli okładka jest na tyle szeroka, że umożliwia włożenie płyty w samodzielnie dodanej papierowej kopercie. Znacznie gorzej, gdy jest tak wąska, że prawie uniemożliwia wyjęcie płyty, nawet bez owej dodatkowej ochrony. Tu już można posądzić wydawcę o wyrafinowaną złośliwość, wszak nie trzeba wybitnej inteligencji, by przewidzieć nieuniknione porysowanie nośnika. Nie dość, że nie sposób go chwycić, to gdy się to wreszcie uda otrzymujemy w bonusie lustrzaną powierzchnię np. zapaskudzoną klejem od świeżo złożonej okładki. Całe wydawnictwo nie wiedzieć czemu jest niższe, niż w przypadku poprzednich tytułów oraz jakoś niespecjalnie nawiązuje do nich graficznie. Może wyobraźnia wydawców sięga dalej i wkrótce pojawią się w sprzedaży jakieś specjalne szczypce, chwytaki, czy co kto tam woli, ułatwiające wyjęcie płyty – w końcu na tym też da się zarobić. A kto będzie chciał oszczędzić i gadżetu nie kupi, a krążek zniszczy - to zawsze będzie mógł nabyć kolejny egzemplarz… i sprzedaż wzrośnie.

Dużo więcej uwag mam do okładki winylowego Aerolitu. Plus należy się za grubość kartonu i grzbiet. I na tym koniec. Reszta jest poniżej wszelkiej krytyki, począwszy od przesunięcia ogólnej barwy w stronę zieleni, poprzez jakość skanów, wyraźne ziarno i paskudną morę na fotografiach. Tak przygotowane wydanie budzi uzasadnione podejrzenia, że oba poprzednie tytuły ukazały się bez współpracy z Fundacją im. Czesława Niemena. W przeciwieństwie do poprzednich - żadna informacja na ten temat nie pojawiła się na płytach. Na stronie fundacji o kolejnych tytułach też nie ma ani słowa. Inna rzecz, że sama strona również sprawia wrażenie dawno nieaktualizowanej. 

Z lewej pierwowzór, z prawej nowe wydanie

Tu dla odmiany - po lewej stronie nowe wydanie, z prawej pierwowzór.
Na bardziej skontrastowanym i pozbawionym szczegółów zdjęciu widać charakterystyczną morę

Jako ciekawostkę przytoczę fragment pewnego artykułu z miesięcznika Teraz Rock (11/2007). W rubryce Kower Story zamieszczono fragmenty rozmowy z Panią Małgorzatą Niemen, która przybliża kulisy powstania projektu okładki. Oto cytat: 
„Wtedy często wpadał do nas Jonasz Kofta. Kiedy przyniósł Cztery ściany świata (…) Ten wiersz nie dość, że ma genialne przesłanie, to na dodatek jest bardzo plastyczny, pobudzający wyobraźnię. Zdania przed ścianą dźwięku stoją głusi, modlą się do muzyki i przed ścianą płaczu stoją błazny, śmieszą ich własnym cieniów podrygi zainspirowały mnie do okładki, na której miały być różne twarze-maski. Na przykład głowa bez uszu lub twarz klowna z domalowanym uśmiechem, gdy jego własne usta wygięte były w „podkówkę”. Jednak ostatecznie Czesławowi spodobał się pomysł z jedną twarzą, w oczach której odbija się mur. Tu inspiracją były słowa ostatniej zwrotki: Jest świat ze ścian/ rosnących w górę/ w nim traci wartość słowo/ ja stoję przed zwyczajnym murem/ i walę w niego głową. Na ogół jestem za prostotą, ascetycznymi rozwiązaniami. Czesław natomiast lubi zagęszczać nie tylko w dźwiękach, ale i w rysunkach. Tak więc domalowane splątane dłonie pod „ścianą straceń" czy wycieniowana rzeźba twarzy to jego dzieło.

- Jaką techniką została wykonana ilustracja?

Flamastrami. Czesław przywiózł ze Stanów ich przepiękną gamę kolorystyczną... Na szczęście okładka była dość dobrze wydrukowana jak na ówczesne możliwości drukarskie (podkreślenie moje). Okazała się jedną z barwniejszych i efektowniejszych okładek płytowych, jakie w połowie lat siedemdziesiątych pojawiły się ze znaczkiem Polskich Nagrań.
Małgorzata Niemen dobrze też pamięta, jak jej mąż pracował nad tylną stroną koperty Niemen Aerolit. Siedział przy biurku i cyzelował piórkiem te literki. I byłam pełna podziwu dla jego spokoju. Zapytałam: Pomylisz się i jak to poprawisz? A on na to: Dlaczego mam się pomylić? To był człowiek o niezwykłej harmonii wewnętrznej. To skupienie, wiara w siebie... Pani Małgorzata przechowuje oryginał projektu. Na odwrocie są pieczątki urzędu cenzorskiego, bez którego akceptacji nie byłby możliwy druk okładki longplaya.” 

Tyle cytat z Teraz Rocka. Niżej zamieszczono reprodukcję odcisku pieczęci. I treść: G.U.K.P.P. i W. zezwala na druk 50 tys. egz. w/g wzoru. 18 III 1975.

Jeszcze jedno porównanie z lewej nowe wydanie, z prawej oryginał
Nasuwa się pytanie – nie dało się odwołać do oryginalnego projektu? Nie wiem jak przygotowywano materiał do druku, jednak efekt końcowy można ocenić porównując współczesną okładkę z oryginałem sprzed ponad czterdziestu lat, wydrukowanym na niezbyt grubym papierze. Wnioski pozostawiam Państwu. Czyżby nad całą twórczością Niemena ciążyło jakieś Fatum?
słuchacz

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz