Dzisiejszy tekst nie został
zainspirowany żadną rocznicą. Temat wywołały wspomnienia. Któregoś dnia, w połowie
zamierzchłych lat siedemdziesiątych, odwiedziło mnie dwóch zaaferowanych kolegów.
Jeden z nich dzierżył pod pachą płytę. Udało im się pożyczyć zaledwie na kilka
godzin szerzej nieznany jeszcze wówczas w naszym gronie trzypłytowy koncertowy album
grupy Yes, zatytułowany Yessongs. Był
to niemal pomnikowy dokument z blisko rocznego tournée grupy, które odbyło się
w 1972 roku. Obaj trafili do mnie, jako że wówczas byłem posiadaczem gramofonu pod nazwą Mister Hit, niezbyt wprawdzie wyszukanego, zawsze jednak o klasę
lepszego niż sfatygowane Bambino 3 jednego z nich. Wagę tych odwiedzin może
pojąć jedynie ktoś, kto wychował się w tamtych latach i wie jak trudny był
dostęp do zachodnich płyt oraz ile znaczyła muzyka dla naszego pokolenia.
Oczywiście zjawili się po to, by przegrać tę cenną zdobycz na taśmę. Gwoli
uzupełnienia muszę zaznaczyć, że pierwsza kopia bezpośrednio z płyty, nawet
w tamtych czasach miała znacznie lepsze brzmienie niż zapis pochodzący z radia.
I tu powstał problem. Czas był mocno ograniczony, każdy chciał mieć ową
pierwszą kopię, a trzy krążki łącznie trwały ponad dwie godziny...
Pamiętam, że po trudnych negocjacjach zgrałem dla siebie dwa fragmenty: niespełna dziesięciominutowy czteroczęściowy utwór And You And I, pierwotnie wydany przez Yes na Close to the Edge oraz siedmiominutowy popisowy fragment solowy w wykonaniu Ricka Wakemana, zatytułowany Excerpts from The Six Wives of Henry VIII. Zwłaszcza ta druga kompozycja przez kilka tygodni stała się moim osobistym najczęściej odtwarzanym nr 1. Nie muszę chyba opisywać mego stanu ducha, gdy żegnałem w progu mieszkania obu kolegów, rozstając się z tą płytą, opatrzoną zjawiskowymi grafikami Rogera Deana. Pamiętam, że przyrzekłem sobie, iż za jakiś czas też będę jej posiadaczem. Było to wówczas mało realne marzenie, czas jednak pokazał, że po wielu latach udało się je zrealizować...
Pamiętam, że po trudnych negocjacjach zgrałem dla siebie dwa fragmenty: niespełna dziesięciominutowy czteroczęściowy utwór And You And I, pierwotnie wydany przez Yes na Close to the Edge oraz siedmiominutowy popisowy fragment solowy w wykonaniu Ricka Wakemana, zatytułowany Excerpts from The Six Wives of Henry VIII. Zwłaszcza ta druga kompozycja przez kilka tygodni stała się moim osobistym najczęściej odtwarzanym nr 1. Nie muszę chyba opisywać mego stanu ducha, gdy żegnałem w progu mieszkania obu kolegów, rozstając się z tą płytą, opatrzoną zjawiskowymi grafikami Rogera Deana. Pamiętam, że przyrzekłem sobie, iż za jakiś czas też będę jej posiadaczem. Było to wówczas mało realne marzenie, czas jednak pokazał, że po wielu latach udało się je zrealizować...
YESSONGS z moich zbiorów |
Wróćmy jednak do płyty, a właściwie
do jej fragmentu. Rick Wakeman, o którym wówczas wiedziałem jedynie tyle, że
podczas koncertów zwykle stoi po prawej stronie estrady bokiem do publiczności i
rzadko się uśmiecha, był znaczącą postacią w zespole. Miał klasyczne
wykształcenie muzyczne, które zdobył studiując w Royal College of Music. Chciał
zostać pianistą, jednak uczelnia skreśliła go z listy studentów, gdy okazało
się, że woli występować w klubach niż szlifować technikę. Miał jednak wyjątkowy
talent łączenia w całość wszystkich drobiazgów, które komponowali pozostali
członkowie grupy. Stąd też jego wyjątkowa rola w zespole, choć w zasadzie
chyba nigdy do końca się z nim nie identyfikował. Znawcy tematu z pewnością
wyliczą ile razy od niego odchodził i powracał. Potrafił też znaleźć czas na
projekty solowe. Zresztą przypomnijmy - w sierpniu 1971 oficjalnie dołączył do
Yes, zastępując przy klawiszach Tony’ego Kaye. Pod koniec tego samego roku
podpisał jednocześnie kontrakt z wytwórnią A&M Records na pięć płyt
solowych. Pierwszą okazał się właśnie album The
Six Wives of Henry VIII, którego fragmenty w wplecionymi cytatami z Bacha i
Haendla zaprezentował podczas koncertu Yes. Jon Anderson poprzedził ten utwór słowami: Mr Rick Wakeman, from his works...
Trzeba przyznać, że tych kilka
popisowych minut nawet w części nie było w stanie oddać pełnego brzmienia
gotowego albumu, który w sklepach pojawił się w styczniu następnego roku, kilka
miesięcy przed oficjalną premierą Yessongs.
Pomyśleć, że całość została zainspirowana lekturą książki, przypadkowo kupionej
podczas trasy zespołu na lotnisku w Richmond. Utwory na płycie są muzycznymi portretami
kolejnych sześciu żon słynnego króla Henryka VIII, panującego w Anglii w XVI wieku,
który nie mogąc doczekać się męskiego potomka z upodobaniem skracał o głowę
kolejne żony... Trzeba wyjątkowej wyobraźni, by z pomocą klawiszy stworzyć sześć
epickich portretów bez słów, bowiem album zawiera w całości muzykę
instrumentalną. Podczas nagrania Wakemana wspierało wielu muzyków, w tym także
koledzy z Yes (Chris Squire, Steve Howe, Bill Bruford oraz Alan White), jednak w tym projekcie ich
instrumenty pełniły jedynie rolę służebną. Nikt nie ma wątpliwości, że jest to
spójna wizja i dzieło samego Ricka. Album jest prawdziwą kopalnią tematów i
oryginalnych pomysłów. Nie brak inspiracji muzyką klasyczną, zresztą ten element
jest charakterystyczną cechą utworów Wakemana niemal na każdej płycie. Bliskie jest
mu także brzmienie klasycznych instrumentów. Na płycie pojawia klawesyn (w
zabawnym rockandrollowym fragmencie, stanowiącym część utworu Catherine Howard), jest też monumentalne
brzmienie zabytkowych organów z londyńskiego kościoła St
Giles-without-Cripplegate, kontrastujące z partią syntezatorów (Jane Seymour).
The Six Wives of Henry VIII |
Wakeman czaruje
słuchaczy wirtuozerią, bawi się formą, żongluje nastrojami, robi to jednak w
sposób wysmakowany i bez sztucznych popisów. Jest to album fascynujący pod
wieloma względami. Najbardziej urzeka swoboda, z jaką artysta łączy brzmienia,
tematy i pozornie odległe od siebie style muzyczne - a przecież wszystko to
dzieje się w ramach szeroko pojętego rocka. Gdy słucham tej płyty przychodzi mi
na myśl inny wirtuoz klawiatury - Keith Emerson. Mimo wszystko muzyka Wakemana w
tym przypadku wydaje mi się bliższa sercu. Każdy z sześciu utworów albumu czaruje
na swój sposób. Artysta nie pozwala słuchaczowi ani na moment dekoncentracji.
Może dlatego ta płyta brzmi wciąż tak świeżo.
Na temat Ricka mógłbym
napisać jeszcze wiele i z pewnością to zrobię. Jest jednym z moich ulubionych
wirtuozów klawiatury. Nie sposób nie wspomnieć, że nagrał ponad setkę płyt,
wydanych w łącznym nakładzie pięćdziesięciu milionów egzemplarzy. Z pewnością
nie wszystkie są równie interesujące, ja najchętniej sięgam po te najstarsze,
choć przyznam, że niektóre późniejsze dokonania również godne są uwagi.
Kilka wybranych pozycji z dyskografii Ricka Wakemana |
Warto wspomnieć, że w 1973 roku
Rick Wakeman napisał specjalny list z prośbą, by umożliwiono mu wykonanie tego programu na żywo w Hampton Court Palace (był to ulubiony pałac króla Henryka
VIII). Wówczas jego prośba nie została wysłuchana. Przypomniano sobie o niej
trzydzieści sześć lat później, w pięćsetną rocznicę wstąpienia władcy na tron.
Wreszcie mógł zrealizować swoje marzenie. Wiosną 2009 roku zbudowano opodal
głównego wejścia do pałacu specjalną scenę i widownię, mogącą pomieścić ok.
pięć tysięcy osób. 1 i 2 maja odbyły się tam dwa koncerty. Całość oczywiście
zarejestrowano i 5 października wydano na płytach CD, DVD i Blu-ray. Program obu
wieczorów składał się z trzech części. Najpierw z piętnastominutowym programem
wystąpił The English Chamber Choir, później półgodzinny akustyczny koncert dała formacja The Strawbs, z którą Rick Wakeman niegdyś występował. Po półgodzinnej
przerwie rozpoczął się dwugodzinny spektakl, w którym udział wzięli: The English
Rock Ensemble, pięćdziesięcioosobowa Orchestra Europa pod dyrekcją Guy’a
Protheroe’a oraz trzydziestoosobowy The English Chamber Choir. Całość
uzupełniono o fragmenty prozy, które odczytał charyzmatyczny brytyjski aktor i
podróżnik Brian Blessed. Ricka Wakemana wspomagał jego syn Adam, grający
również na klawiszach.
Wersja DVD wspomnianego koncertu |
Muzyka zaprezentowana podczas tej
nowej realizacji jest równie wspaniała, jak blisko cztery dekady wcześniej. Program
został na nowo zaaranżowany i uzupełniony o fragmenty wcześniej nieznane. Nie
wpłynęły one na ogólny wydźwięk całości, a raczej go wzmocniły. Prócz sześciu
utworów z oryginalnego albumu pojawiły się trzy dodatkowe, poświęcone samemu
Henrykowi VIII. Miały one pierwotnie również znaleźć się na płycie, jednak Rick
zrezygnował z nich z powodu ograniczeń czasowych ówczesnych winyli. Tak więc
tym razem zaprezentowano pełną wersję dzieła, bez skrótów. Trudno cokolwiek zarzucić
temu przedstawieniu. Można mieć niewielkie zastrzeżenia do montażu oraz
nagłośnienia, choćby chóru. Jeśli komuś nie odpowiada sposób narracji Briana
Blesseda, może skorzystać z odpowiedniego klawisza na pilocie. W wersji CD ją
pominięto. Mimo wszystko, w mojej opinii był to jeden z ciekawszych koncertów w
historii rocka progresywnego. Prawdziwie królewski, choć przyznam, że peleryny
Ricka zarówno czterdzieści lat temu jak i współcześnie wyglądały nieco
infantylnie.
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz