piątek, 9 grudnia 2016

Rockowa msza. Po obu stronach Atlantyku








Obecność tematyki religijnej w muzyce rockowej nie jest dziś czymś szczególnie sensacyjnym. Zespołów grających rocka z chrześcijańskim przesłaniem nie brak także w Polsce. Dość wspomnieć choćby regularnie przypominającą o swym istnieniu supergrupę 2Tm2,3. Formacja ta powstała już dwadzieścia lat temu i dorobiła się dziesięciu niezłych płyt. W jej skład weszli muzycy krajowej sceny alternatywnej, m.in. z zespołów Armia, Houk i Acid Drinkers, jednak ich dorobkiem zajmę się przy innej okazji.

Myślę, że podejmując ten temat należy oddzielić muzykę zaledwie inspirowaną tematyką biblijną od dokonań twórców, którzy w założeniu pragnęli swe utwory powiązać z chrześcijańskimi treściami. To zadanie nigdy nie było to łatwe, bowiem rock jako muzyka buntu z reguły bliższy był tradycji lewicowej. Muzyka rockowa z chrześcijańskim przekazem nie jest specjalnie popularna (może wyjątkiem jest tu USA). Nie dlatego, że jest kiepska. Raczej dlatego, że jej przesłanie w dzisiejszych czasach uważane jest za niepopularne, nie nadążające za specyficznie pojętym duchem wolności i rewolucji kulturalnej. Tylko czy na pewno jest to kwestia mody? Może raczej odwagi wyrażania własnych przekonań, które przecież nie zawsze muszą podążać za ogólnie przyjętym trendem.

Cofnijmy się o pół wieku, zanim jeszcze nastąpiła premiera słynnej opery Jesus Christ Superstar Webbera i Rice’a. W 1968 roku na półkach z muzyką rockową po obu stronach Atlantyku niemal jednocześnie pojawiły się płyty zainspirowane tradycyjną formą mszy łacińskiej. Kto był pionierem?





Oficjalnie często powtarza się, że pierwszą mszą rockową był projekt grupy The Electric Prunes, wydany na płycie Mass in F Minor. Czy w istocie była to pierwsza próba? I czy rzeczywiście był to pomysł wspomnianego zespołu? Niekoniecznie. Mass in F Minor była dziełem amerykańskiego kompozytora Davida Axelroda, którego zainspirowała tradycyjna forma łacińskiej liturgii. Skomponował utwór oparty na łacińskich tekstach i sześciu stałych części mszy św: Kyrie, Gloria, Credo, Sanctus, Benedictus i Agnus Dei. Takie też tytuły noszą kolejne części kompozycji Axelroda, jednak zawierają muzykę mocno tkwiącą w klimacie rocka psychodelicznego. Skąd pojawili się muzycy The Electric Prunes? Była to wówczas młoda i ambitna amerykańska grupa, grająca rocka psychodelicznego. Podobnych formacji w tym czasie na zachodnim wybrzeżu USA działało wiele, jednak „Elektryczne Suszone Śliwki” były wyjątkowym przykładem garażowej kapeli, żyjącej w absolutnej symbiozie z modnym wówczas ruchem hipisowskim. Zespół wydał wcześniej dwie obiecujące płyty, z których zwłaszcza druga Underground była ciekawym psychodelicznym eksperymentem. Okazało się jednak, że jej sprzedaż nie zachwyciła wydawców. Chcąc poprawić wizerunek grupy producent Dave Hassinger oraz menadżer zespołu Lenny Poncher wspólnie z kompozytorem i aranżerem Davidem Axelrodem wpadli na pomysł połączenia klasycznego klimatu gregoriańskiego chorału z psychodelią. Zespół został więc niejako wynajęty do zrealizowana ich wizji.






James Lowe, wokalista grupy wspominał, że gdy przyjechali do studia, to zastali tam ściany pokryte rozwieszonymi diagramami i pięcioliniami. Okazało się, że jedynie basista zespołu Mark Tulin potrafi czytać nuty. Mimo to muzycy podjęli wyzwanie. Efekt końcowy był interesujący, jednak praca przy projekcie była dla zespołu niezwykle stresującym doświadczeniem. Realizatorom trudno było pogodzić wizje kompozytora z umiejętnościami i doświadczeniem instrumentalistów. W trakcie rejestracji dzieła mocno iskrzyło. Zespół wprawdzie dotrwał do końca sesji, był jednak wspomagany przez wynajętych muzyków z kanadyjskiej formacji The Collectors. Mimo to płyta Mass In F Minor, nazywana przez krytykę chyba nie do końca trafnie pierwszą rockową mszą, przyniosła intrygującą mieszankę psychodelii, rocka i śpiewanych po łacinie religijnych tekstów. Te pozornie odległe inspiracje do dziś łączą się w przedziwny sposób, sprawiając wrażenie harmonicznej całości. Warto wyróżnić utwór Kyrie Eleison, który został wykorzystany w filmie Easy Rider Dennisa Hoppera. Płyta trafiła do sklepów w styczniu 1968 roku i zyskała wiele przychylnych recenzji, jednak jej sprzedaż zawiodła oczekiwania wydawców. Sami muzycy po latach podchodzili do tego projektu dość krytycznie. James Lowe w jednym z wywiadów stwierdził, że wprawdzie projekt ich zainteresował – choćby z powodu łacińskich tekstów i faktu, że nikt przed nimi nie podjął takiego wyzwania, to jednak de facto ich ówczesne umiejętności były niewystarczające, a część publiczności poczuła się zdezorientowana myśląc, że grupa stała się zespołem religijnym. Próbę odtworzenia kompozycji na żywo w Santa Monica Civic Auditorium, w składzie powiększonym o kilku dodatkowych muzyków określił jako katastrofę, choć fani zespołu wykonanie to odebrali jako wycieczkę w rejony awangardowego jazzu…





Reasumując – było to interesujące doświadczenie, nie wychodzące jednak poza sferę muzyczną i dalekie od jakichkolwiek odniesień religijnych.

W tym samym czasie, na drugiej półkuli, za żelazną kurtyną, w dalekiej Podkowie Leśnej powstało podobne dzieło, które śmiało może walczyć o palmę pierwszeństwa z Mass in F Minor. Oba projekty powstały w tym samym czasie niezależnie od siebie i w obu wypadkach wykonawcom przyszło zmierzyć się z dziełem napisanym przez innego kompozytora. Tu jednak podobieństwa kończą się. Inspiracja też była zupełnie inna.





By przybliżyć nieco okoliczności należałoby przedstawić postać ks. Leona Kantorskiego, ówczesnego proboszcza kościoła p/w św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej, który wcześniej był duszpasterzem akademickim w kościele św. Anny w Warszawie. Do Podkowy trafił w 1964 roku. Parafia była senna i mimo obecności na jej terenie wielu twórców kultury niewiele się w niej działo. Ksiądz Leon był otwarty na nowości, stąd też nic dziwnego, że wykorzystał zapał młodych ludzi, którzy chcieli muzycznie uświetnić niedzielne msze dla młodzieży. Tak powstał zespół Trapiści, który wzbudzając sporą sensację zadebiutował 8 grudnia 1965 roku, w trakcie wieczornej mszy. 







W tamtych latach było to absolutne novum, na które proboszcz parafii zdecydował się na fali zmian, jakie wprowadził w liturgii Sobór Watykański II. Z czasem ambicje muzyków rosły, aranżowali na potrzeby swych występów pieśni kościelne, utwory J.S. Bacha oraz… przeboje The Shadows. Z ich inicjatywy ks. Kantorski namówił mieszkającą na terenie parafii Katarzynę Gärtner do napisania kilku utworów, które można byłoby wykonywać podczas nabożeństw. Młoda, wówczas zaledwie dwudziestopięcioletnia kompozytorka podjęła wyzwanie i stworzyła muzykę do nowoczesnej Mszy beatowej „Pan Przyjacielem Moim”, opartej na elementach chorału gregoriańskiego, wykorzystującej klasyczny sześcioczęściowy układ części stałych mszy oraz motywy kolędowe. Teksty opracował Kazimierz Grześkowiak. 






Premiera odbyła się 14 stycznia 1968 roku w pękającym w szwach niewielkim kościele. Wówczas zaprezentowali ją znani i popularni Czerwono-Czarni. Było to wydarzenie epokowe, bowiem po raz pierwszy w Polsce i bodaj na świecie zaprezentowano oprawę liturgii mszalnej przy dźwiękach rock’n’rolla. Mało tego – od tego czasu kompozycja była grana w kościele regularnie. Kolejne wykonania przejęli Trapiści, a popularność dzieła ściągała na niedzielne msze tylu młodych ludzi, że kolej podmiejska musiała uruchomić dodatkowe kursy. Msza beatowa wzbudziła również spore zainteresowanie mediów, a do kościoła w Podkowie Leśnej przyjeżdżali dziennikarze z Niemiec, Włoch, Austrii, Holandii, Japonii i Brazylii, a także... ze Związku Radzieckiego. Trapiści wspólnie z proboszczem zaprezentowali mszę w wielu miastach, także poza granicami kraju (m.in. w Berlinie Zachodnim i Dortmundzie). Wykonali ją także 30 września 1969 r. na zakończenie obrad Konferencji Episkopatu, w rezydencji Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego. Po koncercie prymas powiedział: Pan Bóg w różnoraki sposób i przez różne osoby przemawiał do ludzi. Dziś przemówił przez was. 






W ślad za koncertami na żywo, tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1968 roku w sklepach pojawiła się wersja płytowa mszy w interpretacji Czerwono-Czarnych, zarejestrowana i wydana przez Polskie Nagrania. Choć dwieście tysięcy egzemplarzy rozeszło się błyskawicznie, to trudno znaleźć ten tytuł na liście złotych płyt. Mimo to, album w 1969 roku znalazł się na polskim stoisku podczas targów płytowych w Cannes. Myślę, że także dziś, po blisko pięćdziesięciu latach muzyka Katarzyny Gärtner broni się, choć znaleźć tam można również fragmenty słabsze. Na płycie znaleźć można też muzykę instrumentalną, która i dziś potrafi zaintrygować. Zwraca uwagę rozbudowana aranżacja. Trudno wyróżnić którąkolwiek z części, trudno też oceniać te utwory w oderwaniu od tekstów. Oponentom zwrócę uwagę, że oprawę muzyczną do liturgii tworzy się od setek lat. Z upływem czasu zmienia się jedynie stylistyka, podobnie jak zmienia się wrażliwość uczestników misterium. Warto poznać te nagrania, wszak to ważna (choć dziś może mniej znana) część historii polskiego big beatu. Jedno jest pewne – msza beatowa przełamała tradycyjnie pojmowane bariery między muzyką popularną i sakralną. 







Kto był pierwszy? Dokładnie trudno to ustalić. Przypomnę - premiera mszy beatowej Katarzyny Gärtner odbyła się 14 stycznia 1968 roku, a później była regularnie wykonywana, zaś na płycie ukazała się dopiero w grudniu tego samego roku. Projekt Axelroda, firmowany przez The Electric Prunes został wydany w styczniu 1968 roku, jednak dokładne ustalenie dnia nie jest łatwe. Prace w studiu trwały w grudniu 1967, a przed premierą albumu utwór nie był prezentowany, bowiem po prostu jeszcze nie istniał. Trudno też przypuszczać by twórcy z obu stron Atlantyku cokolwiek o sobie wiedzieli. Muzycznie oba utwory są nieporównywalne. Kto jednak zaprezentował swój pomysł wcześniej - to trudno dziś jednoznacznie określić.

Ćwierć wieku po premierze, 17 stycznia 1993 Trapiści wykonali ją ponownie w swej macierzystej parafii. Koncert zarejestrowano. Został wydany pięć lat później na płycie CD, jednak zarówno wersja Czerwono-Czarnych jak i późniejsza Trapistów dziś jest trudno osiągalna i na giełdach stanowi spory rarytas.
słuchacz

PS.

Na koniec anegdota:

Ksiądz Leon Kantorski po kolejnym koncercie Trapistów podczas mszy zapytał jedną z dość wiekowych parafianek:
- Jak się pani podobało?
- Bardzo. Po raz pierwszy w kościele coś usłyszałam...











1 komentarz: