Początek był dość typowy. Przed
wielu laty, jak pewnie wielu z moich rówieśników, miałem na jednej z taśm
zarejestrowany utwór Hocus Pocus holenderskiej grupy Focus. Była to swego
rodzaju ciekawostka - nieco szybkiego, gitarowego grania, chwytliwy riff i jodłujący
przerywnik w środku. Szczerze mówiąc nie cierpię jodłowania, jednak w tym
przypadku wyjątkowo mnie nie raziło. Sam utwór był jedynie ciekawostką i w
zasadzie wówczas niewiele więcej o zespole wiedziałem. Nagranie sprawiło, że Holendrzy
zyskali pewną popularność, jednak okazało się kompletnie niereprezentatywne w
stosunku do reszty ich dorobku.
Dziś niewiele się poprawiło, choć zaangażowani
miłośnicy początków rocka progresywnego z pewnością potrafią wymienić kilka
znaczących albumów zespołu. Mimo to, dla większości jest to grupa mało znana
lub wręcz zapomniana. Myślę, że niesłusznie, stąd też spróbuję rzucić nieco
światła na ich dorobek, zwłaszcza że na mojej półeczce również zajmuje on nieco
miejsca.
Grupa powstała w 1969 roku z inicjatywy
dwóch muzyków. Klasyczny Focus to w zasadzie Thijs van Leer, grający na
flecie, instrumentach klawiszowych i sporadycznie
śpiewający oraz gitarzysta Jan Akkerman,
grający też czasem na lutni (co nie powinno dziwić, zważywszy charakter muzyki
zawarty na płytach zespołu). Do tej dwójki na przestrzeni kilku lat dołączali
różni muzycy (łącznie kilkunastu), jednak ów duet pozostawał niezmienny i z
nielicznymi wyjątkami tworzył repertuar. Jan Akkerman grał w zespole do 1976
roku, czyli do wydania albumu Ship of
Memories - siódmej pozycji w dyskografii zespołu. I w zasadzie w moim
odczuciu na tym właśnie albumie kończy się klasyczny okres ich działalności.
Wróćmy jednak do roku 1969. Wówczas
działał w Amsterdamie zespół Ramses Shaffy, który początkowo towarzyszył
wykonawcom holenderskiej wersji głośnego musicalu Hair. Po roku muzycy, którzy mieli znacznie większe ambicje (zarówno
Jan Akkerman jak i Thijs van Leer mieli
klasyczne wykształcenie muzyczne) zmienili nazwę grupy na Focus i wydali
debiutancki album zatytułowany In and Out
of Focus. Zawierał ciekawie zaaranżowaną muzykę, zaledwie zarysowującą
przyszłe kierunki poszukiwań. Na płycie wyróżniał się zwłaszcza instrumentalny
Anonymus, nieco nawiązujący do stylistyki Jethro Tull, z muzycznymi odniesieniami
do epoki renesansu. Warto też wyróżnić House
of the King, z wyrazistą linią melodyczną, w którym również pobrzmiewają
echa klasyki. Pozostałe utwory to kompozycje wokalne, również ciekawie
zaaranżowane, opatrzone interesującymi partiami instrumentalnymi. Jednak trudno
się dziwić, że album przemknął niezauważony, wszak rok 1970 obfitował w płyty,
które na stałe wdarły się do kanonu i niewzruszenie królują tam do dziś. Dość wspomnieć dwie pierwsze płyty
Black Sabbath, The Doors (Morrison Hotel), Led Zeppelin (III), Deep Purple (In Rock), Santana
(Abraxas), Miles Davis (Bitchews Brew)... Wymieniać można długo.
Drugi album Holendrów, zatytułowany
Moving Waves ukazał się rok później.
Otwierał go dynamiczny i skoczny klasyk Hocus
Pocus, który zapewnił grupie rozpoznawalność i sukces poza granicami
macierzystej Holandii. Po nim następują dwa łagodne utwory instrumentalne oraz tytułowy
Mooving Waves, jedyny na płycie, w
którym usłyszymy głos wokalisty. Dalej nieco szybszy Focus II (dalsze, oznaczone kolejnymi numerami na następnych płytach),
z wyrazistą gitarą i wreszcie rozbudowana instrumentalna piętnastoczęściowa suita
Eruption, wypełniająca całą drugą
stronę analogowej płyty. Była to muzyczna opowieść oparta na micie o Orfeuszu i
Eurydyce. Zbudowana została wokół ciekawie rozwijanej przez gitarę linii
melodycznej, z dodatkiem mellotronu, okraszona wokalizami, z czasem przeradzała
się w popisy wszystkich muzyków. Łatwo
wpadał w ucho główny temat kompozycji, jednak odnoszę wrażenie, że całość jest
trochę niespójna. No cóż - taka wówczas była
moda - mniej, bądź bardziej udane rozbudowane kompozycje pojawiały się na
płytach niemal wszystkich uznanych wykonawców (Yes, King Crimson, Pink Floyd, Procol
Harum, Emerson Lake & Palmer...).
W 1972 ukazał się Focus 3 - trzeci studyjny album, wydany
się na dwóch płytach analogowych, mieszczący się jednak na pojedynczym CD.
Znalazł się na nim kolejny kandydat na listy przebojów - dynamiczna, porywająca
i chwytliwa kompozycja Sylvia, z rozpoznawalną
melodią i brzmieniem organów Hammonda w tle. Podobnie jak wcześniejsza płyta, był
to album niemal w całości instrumentalny. Mimo to osiągnął spory sukces,
docierając do szesnastego miejsca brytyjskiej listy najlepiej sprzedawanych
albumów. Bogata paleta muzycznych odcieni stawia go zasłużenie w gronie
najlepszych dokonań zespołu. Warto wyróżnić łagodną, refleksyjną kompozycję,
zatytułowaną Focus III, która później
przeradza się w blisko czternastominutowy Answers?
Questions! Questions? Answers!, jazzujący i pełen kontrastów dialog gitary
z organami Hammonda. Dalej pojawia się trzyminutowa miniatura grana na lutni,
przenosząca słuchacza w odległe średniowiecze. Intelektualną ucztą jest blisko
dwudziestosiedmiominutowy Anonymus III.
Podążanie za muzykami, podziwianie ich wirtuozerii i obserwacja kolejnych
etapów przeobrażania się tego utworu jest prawdziwie fascynującą przygodą.
Kolejną pozycją w dyskografii
zespołu jest koncertowy album At the
Rainbow, wydany w 1973 roku. Jest to w zasadzie jedyna pozycja, która
pozwala w pełni docenić na żywo talent, finezję i biegłość muzyków tworzących
zespół. Nie bez powodu, właśnie w 1973 roku Jan Akkerman został uznany przez Melody
Maker najlepszym gitarzystą, wyprzedzając Erica Claptona i inne gwiazdy. W
programie koncertu znalazły się niemal same hity. Całość otwiera Focus III,
później pojawia się wspomniany wcześniej Answers?
Questions! Questions? Answers!, jest też skrócona o połowę suita Eruption i oczywiście zagrana w niemal szaleńczym
tempie wizytówka grupy, kompozycja Hocus
Pocus. Całość kończy równie przebojowa
Sylvia. Słowem - greatest hits w niesamowitym, koncertowym wydaniu,
zawierający wszystkie charakterystyczne dla zespołu elementy.
Rok 1974 przyniósł następny studyjny
album Holendrów - Hamburger Concerto.
Po koncertowych fajerwerkach płyta była prawdziwą wyprawą w krainę spokoju. To
jednak jedynie pozory. Wprawdzie pierwsza kompozycja Deliate Musicae jest kolejną wycieczką w krainę renesansu, to
jednak już następny dynamiczny Harem
Scarem skłania do rytmicznego przytupywania. Kolejny liryczny La cathédrale de Strasbourg jest muzyczną
wizją monumentalnej budowli, w której odnaleźć można zarówno romańskie i gotyckie
piękno, dźwięk dzwonów jak i chór mnichów. Dalej pojawia się Birth, jedna z najpiękniejszych
kompozycji zespołu, która po klawesynowym wstępie przeradza się we współcześnie
brzmiącą muzyczną opowieść z porywającą
gitarą, fletem i organami Hammonda w tle. Opus magnum na płycie (i nie tylko) stanowi
dwudziestominutowa kompozycja tytułowa. To niemal sakralne przeżycie, prawdziwy
teatr rocka progresywnego, wykreowany bez zbędnych słów, samą muzyką.
Zróżnicowane instrumentarium, subtelna aranżacja, zmienne nastroje niezmiennie od
ponad czterdziestu lat stawiają ten utwór w czołówce, jako wizytówkę stylu.
Piątą studyjną pozycją w
dyskografii Holendrów jest wydana w 1975 roku płyta Mother Focus. Album jest wyraźnym odejściem od dotąd wypracowanego
stylu. Zmierza w stronę lżejszych, nieco
bardziej popowych brzmień. W moim odczuciu jest znacznie słabszy. Trudno na
każdym albumie trzymać poziom Hamburger
Concert, ten jednak przypomina zestaw nieskomplikowanych utworków, nagranych
z myślą o relaksującej składance chillout. Jako tło do relaksu, muzyka do
marketu - może być, jednak miłośników dawnego Focus rozczarowuje. Nie wyróżniam
tu żadnego utworu, jedynie sygnalizuję, że na płycie znalazła się kompozycja Focus IV, która podobnie jak pozostałe
utwory nie porywa.
Mój zestaw obecnie zamyka Ship of Memories – pierwszy kompilacyjny
album formacji, zawierający uzupełnienia i wcześniej niewydane utwory. Mimo to
płyta brzmi spójnie i pozostawia znacznie lepsze wrażenie niż poprzednia. Ukazała
się w 1976 roku. Jeśli są to odpady, to na tle Mother Focus brzmią niczym perły. To ponownie taki Focus, jaki znam
i cenię. Charakterystyczny klimat, brzmienie gitary Akkermana, fuzja stylów i
nastrojów. Mimo to wnioski nie napawały optymizmem. Dobrze skomponowany zbiór starszych,
choćby niewydanych kompozycji, potwierdzał narastający kryzys klasycznego
składu. Tak też się stało. Jan Akkerman odszedł, a zespół zamilkł. Obaj panowie
wprawdzie nagrali wspólnie dziewięć lat później płytę pod dawnym szyldem lecz
nie nawiązali dalszej współpracy. W 2002 roku trzech młodych muzyków,
zainspirowanych dokonaniami słynnego zespołu założyło klasyczny cover band pod
nazwą Hocus Pocus. Thijs Van Leer urzeczony ich pasją i umiejętnościami
reaktywował dawną formację i wspólnie z nimi nagrał świetny album Focus 8. To jednak temat na zupełnie
inną opowieść.
słuchacz
Z tych późniejszych dla mnie niedocenianną perełką jest Focus Con Proby.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńFakt, płyta coś w sobie ma. Godny uwagi jest też Focus 8, Focus 8,5 oraz Focus X. Do tematu jeszcze wrócę.
OdpowiedzUsuń