piątek, 9 września 2016

Dead Can Dance - taniec upiorów czy dotknięcie nieba





Dead Can Dance na jednym z koncertów w 2005 roku
źródło - Wikipedia


Często zadaję sobie pytanie gdzie leżą granice muzyki, którą jeszcze możemy zaliczyć do szeroko pojętego rocka. Bodaj najczęściej powraca, gdy sięgam po płyty Dead Can Dance. Ten brytyjsko-australijski duet dawno przełamał wszelkie możliwe granice, sytuując swą twórczość w okolicach szeroko rozumianej muzyki niezależnej. W niezwykły sposób potrafi łączyć elementy folku z różnych stron świata oraz nuty pochodzące z okresu średniowiecza i renesansu. W efekcie powstaje nieziemska muzyka, wymykająca się jakimkolwiek próbom klasyfikacji, nasycona emocjami i egzystencjalnym smutkiem. Okazuje się, że taka twórczość, mająca w istocie niewiele wspólnego z rockiem znalazła wśród wielu młodych ludzi wiernych słuchaczy, niemal wyznawców.


Lisa i Brendan - foto z okładki płyty In Concert


Dwie najważniejsze postacie w Dead Can Dance to Brendan Perry i Lisa Gerrard. Brendan pochodził z Londynu, jednak w dzieciństwie wyemigrował z rodzicami do Nowej Zelandii. Muzyki nigdy się nie uczył, jednak fascynowała go od zawsze. Wszystko zaczęło się od A Piper At The Gates Of Dawn, obrosłej legendą debiutanckiej płyty Pink Floyd. To ona sprawiła, że zaczął grać. Osiadł w Melbourne, gdzie poznał Lisę. Stworzyli zespół, a Brendan wymyślił nazwę. Bynajmniej nie inspirowały go tańce upiorów. Dead Can Dance w jego interpretacji oznaczało przemianę przyrody nieożywionej w ożywioną, niczym w sztuce, która przy pomocy martwych przedmiotów tworzy obraz życia. To trochę pokrętna wykładnia, nic więc dziwnego, że początkowo krytyka nie wgłębiając się w muzykę lokowała zespół w kategoriach mrocznego gotyku. Zresztą, mimo dość sprecyzowanej wizji stylu zespół początkowo próbował nawiązywać do chłodnego brzmienia Bauhaus czy Joy Division. Zwrot nastąpił, gdy Brendan Perry przypadkiem odkrył możliwości wokalne Lisy. Lisa Gerrard jest wprawdzie Australijką urodzoną w Melbourne, jednak dorastała w środowisku greckich imigrantów, gdzie muzyka na co dzień dobiegała z każdej strony. Jej wrażliwość ukształtowały lekcje muzyki klasycznej oraz intrygujący ją folklor wschodu. Nigdy nie myślała o śpiewie, pragnęła jedynie wejść w świat dźwięków, by móc dzielić się bogactwem wewnętrznych doznań. Poznanie Brendana odmieniło jej życie, znalazła cel i pole do samorealizacji.


Pierwsze cztery płyty Dead Can Dance, wyjęte z Półeczki

Dead Can Dance zaistniał w 1981 roku w Melbourne, a rok później muzycy przenieśli się do Londynu, który stwarzał znacznie większe możliwości. Przełomem stało się podpisanie kontraktu z 4AD, bodaj najsławniejszą wytwórnią alternatywną. Ivo Watts-Russell –właściciel firmy, z chwilą gdy usłyszał nagranie demo grupy uległ czarowi  głosu Lisy Gerard. W 1983 roku zespół zrealizował sesję dla Johna Peela, legendarnego i opiniotwórczego prezentera radiowego. Wkrótce potem samodzielnie nagrał swój debiutancki album. Praca nad nim była dużym wyzwaniem, bowiem muzycy zrezygnowali z producenta i sami pokonywali wszystkie problemy techniczne. Mimo to, już ta płyta była nieśmiałym wprowadzeniem do innej stylistyki, choć z konieczności jeszcze dość surowym. Gwoli ścisłości warto dodać, że początkowo grupę tworzyło jeszcze kilku muzyków, jednak skład był dość płynny. Niezmienny trzon stanowił grający na gitarze Brendan Perry i śpiewająca Lisa Gerrard. Oboje chętnie eksperymentowali z nowymi brzmieniami, rzadko korzystając z elektroniki. Zdecydowanie stawiali na tradycyjne, choć często egzotyczne instrumenty.
W zasadzie dopiero drugi album Spleen and Ideal (1985) przyniósł bardziej wykrystalizowane brzmienie, wyraźniej ukazując ich muzyczne fascynacje, podążające także w stronę średniowiecza i baroku. Trzecia płyta Within the Realm of a Dying Sun, wydana dwa lata później, stanowi przykład doskonałej symbiozy owych zainteresowań. Jest po prostu absolutnie piękna i mimo upływu lat nie straciła swego uroku. Muzyka ma wewnętrzną równowagę, a utwory się wzajemnie dopełniają, tworząc pełną smutku narrację. Przejmujący głos Brendana, pojawiający się na przemian ze śpiewem Lisy sprawia, że słuchacz nie chce powracać z tego odległego i nieco tajemniczego świata. To jakby wnętrze zapomnianej gotyckiej katedry, bądź klasztorne mury ledwie rozświetlone migotliwymi płomieniami świec. Myślę, że tak wyglądają bramy Królestwa Umierającego Słońca. Paradoksalnie, jedynym zgrzytem jest dla mnie bodaj najpiękniejsza z całej płyty Cantara, której wstęp trochę za bardzo przypomina mi Kołysankę z Rosemary’s Baby Krzysztofa Komedy...


Kolejne cztery albumy zespołu

Klasyczny kanon Dead Can Dance to osiem płyt, które ukazały się w latach 1984-1996. Z tej ósemki warto jeszcze wyróżnić Aion. To niemal magiczny album, ozdobiony okładką, będącą małym fragmentem obrazu  Hieronymusa Boscha Ogród rozkoszy ziemskich. Bosch był niderlandzkim malarzem tworzącym u schyłku średniowiecza. I taka jest muzyka zawarta na płycie. Skrzy się od melodii, tańców oraz cytatów z muzyki baroku i renesansu. Dość wspomnieć The Host of Seraphim czy niezapomniany włoski taniec Saltarello, pochodzący z XIV wieku. Jest bardzo zróżnicowana i zdecydowanie odbiega od poprzednich dokonań. Lisa wspina się na wyżyny swej sztuki wokalnej, jednak dobrze, że pojawia się także głos Brendana. On tonuje wymowę albumu. Gdyby pozostawić go samej Lisie, to z pewnością byłby zbyt „przekombinowany”. Przyznam, że jej solowe projekty nie porywają mnie w takim stopniu jak ich wspólna muzyka, zaś solowe albumy Lisy są znacznie ciekawsze, gdy nagrywa je we współpracy z innymi artystami. Trzeba zaznaczyć, że od 1985 roku Dead Can Dance to formalnie duet, który jedynie na koncertach i czasem w studio wspomaga się muzykami towarzyszącymi. Na swych dwóch ostatnich płytach z lat dziewięćdziesiątych grupa sięgnęła w większym stopniu do folkloru orientalnego, dało się jednak w ich twórczości zaobserwować pewien kryzys.



wybrane płyty Lisy oraz oba solowe albumy Brendana

Po Spiritchaser nastąpiła długa, szesnastoletnia przerwa. Duet oddalił się od siebie zarówno muzycznie, jak i dosłownie. Mimo to nie próżnowali. Lisa Gerard wydała w tym czasie siedemnaście albumów, często zawierających muzykę do filmów. Brendan Perry wydał zaledwie dwie płyty, natomiast na granicy Irlandii Północnej, w opuszczonym kościele, pochodzącym z połowy XIX w. zbudował Quivvy Studio. Jeśli wierzyć znalezionym w sieci fotografiom, to warunki do pracy i atmosfera była tam wspaniała. Szkoda, że dziś już nie istnieje, a kościół ponownie wystawiony jest na sprzedaż.


This Mortal Coil - na pierwszej płycie tego projektu wystąpili muzycy Dead Can Dance

Trzeba jeszcze wspomnieć o płycie This Mortal Coil. Pierwsza odsłona tego projektu, zatytułowana It'll End in Tears ukazała się 1 października 1984 roku. Był to autorski pomysł szefa i właściciela 4AD Ivo Watts-Russella. Zebrał grupę muzyków i wokalistów ze swej wytwórni (w tym członków Cocteau Twins, Colourbox, X-mal Deutschland, The Wolfgang Press, Throwning Muses i Dead Can Dance) oraz zaproszonych gości i dając im dużą swobodę postanowił zarejestrować ulubione, nieco zapomniane kompozycje takich artystów jak Tim Buckley, Colin Newman czy Roy Harper. Była to także okazja do wydania dwóch z wielu napisanych „do szuflady” kompozycji Lisy Gerard, którą zresztą nie było tak łatwo namówić do udziału w tym przedsięwzięciu. Zauroczony jej głosem Simon Raymonde z Cocteau Twins poprosił ją także o udział w swoim nagraniu. Płyta na niezależnym rynku muzycznym okazała sie sporym sukcesem, a Ivo Watts-Russell jeszcze dwukrotnie później powracał do tego pomysłu, zatrudniając innych muzyków. Udział Lisy Gerard w tym projekcie zwrócił baczniejszą uwagę krytyki na Dead Can Dance, co niewątpliwie pomogło grupie na starcie.


Dwie edycje Anastasis (druga z płytą koncertową) oraz In Concert


13 sierpnia 2012 roku w sklepach pojawił się nowy album, zatytułowany Anastasis . Mimo wszystko jednak powrócili. Obawiałem się tego powrotu, jednak płyta nie zawiodła. To był taki Dead Can Dance, jakiego oczekiwałem. Anastasis oznacza w języku greckim wskrzeszenie, a w tradycji chrześcijańskiej zejście Jezusa do otchłani. Tytuł wyjątkowo pasował do sytuacji, a muzyka okazała się kontynuacją przerwanej wspólnej drogi. Można odnaleźć na niej wszystkie tak bardzo charakterystyczne dla nich elementy. Rok później wydali podwójny koncertowy album In Concert, dokumentujący trasę i potwierdzający doskonałą formę. 15 października 2012 roku Dead Can Dance wystąpił w warszawskiej Sali Kongresowej. Zespół ma również przeciwników twierdzących, że ich twórczość to mieszanina różnych inspiracji bez większej wartości. Mnie swą muzyką porwali i mam nadzieję, że nie było to ich ostatnie słowo. Są wszak niepowtarzalni.

słuchacz








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz