Nie pamiętam kiedy pierwszy raz
zetknąłem się z muzyką Procol Harum. Prawdopodobnie zaraził mnie nią jeden z
moich ówczesnych kolegów. Był to okres, kiedy nie dysponowałem jeszcze własnym
radioodbiornikiem, z którego mógłbym nagrywać muzykę na swój szpulowy
magnetofon. Najpierw poznałem pojedyncze utwory, później udało mi się nagrać na
taśmę składankę z pożyczonej, dość sfatygowanej płyty. Mimo skąpej wiedzy na
temat samej grupy ich muzyka zawsze miała dla mnie posmak sztuki z wyższej
półki. Być może sprawiał to fortepian Gary Brookera, może organy Matthew Fishera,
a może wyłapywane cytaty i inspiracje pochodzące z muzyki klasycznej. Wszak nie
od dziś wiadomo, że najbardziej znany ich przebój Whiter Shade of Pale wywodzi się z barokowej Suity
Orkiestrowej nr 3 D-dur Jana Sebastiana
Bacha. Tak czy inaczej był to zespół, który wprowadził mnie w nieznany jeszcze wówczas świat rocka symfonicznego.
Jako, że muzyka klasyczna zawsze była mi bliska, toteż ów mariaż wydawał mi się
dość atrakcyjny. Nie były to jedyne źródła inspiracji Gary Brookera i jego
kolegów. Muzycy równie chętnie czerpali z rhythm’n’bluesa oraz soulu.
Już na drugiej płycie Shine on Brightly, wydanej w 1968 roku
znalazła się ciekawa pięcioczęściowa suita, zatytułowana In Held Twas In I. Była to jedna z pierwszych rozbudowanych kompozycji,
która wywarła wielki wpływ na dalszy rozwój nurtu progresywnego. Ponad
siedemnastominutowy utwór podważył dotąd obowiązujące zasady muzyki rockowej,
stając się inspiracją dla kolejnych podobnych prób innych zespołów. Konia z
rzędem temu, kto odgadnie właściwe znaczenie tytułu tej kompozycji. Słyszałem
wiele wersji, jednak najbardziej przekonuje mnie twierdzenie Keitha Reid’a,
mówiące o tym, że powstał on z połączenia pierwszych słów rozpoczynających
kolejne części. Początkowo nosił tytuł Magnum
Harum i składał się z oddzielnych utworów. Za połączenie wszystkich w jedną
całość odpowiadał Glyn Johns, producent albumu. Tekst nasycony filozofią i
mistycyzmem wschodu stanowił niezłą zagadkę dla poszukujących inspiracji
hipisów. Płyta była sporym krokiem w przód w stosunku do debiutu. Ukazała się
podobnie jak wcześniejsza po obu stronach oceanu i co ciekawe – w dwóch
alternatywnych okładkach.
Minęło kilka lat, a dyskografia
grupy wzbogaciła się o kolejne trzy albumy. Nadszedł rok 1972. W sklepach
pojawiła się pierwsza płyta koncertowa zespołu - Live in Concert with the Edmonton Symphony Orchestra. Dla mnie - jest to pozycja niezwykła, wręcz legendarna i stanowi prawdziwe apogeum
kariery zespołu. Bez wahania umieszczam ją w swej osobistej pierwszej piątce. Do
dziś pozostaje najlepiej sprzedającą się płytą Procol Harum. Znalazł się na
niej występ zarejestrowany 18 listopada 1971 w Kanadzie, w Northern
Alberta Jubilee Auditorium w Edmonton. Grupie towarzyszyła pięćdziesięcioosobowa
orkiestra symfoniczna prowadzona przez maestro Lawrenca Leonarda oraz
dwudziestoczteroosobowy chór Da Camera Singers. Koncert zgromadził ponad
trzytysięczną publiczność. Warto podkreślić, że nie był to pierwszy kontakt
zespołu z tak dużym aparatem wykonawczym. Już trzy lata wcześniej muzycy
wystąpili na żywo z orkiestrą na Stratford Shakespeare Festival. Wówczas było
to wydarzenie prawdziwie pionierskie. Odbyło się zanim Deep Purple zrealizował wspólnie
z Royal Philharmonic Orchestra swój słynny album The Concerto for Group and Orchestra.
Koncert w Edmonton różnił się od wspomnianych wcześniej, bowiem zespołowi towarzyszył chór. Jednak, jak się okazało – nie wszyscy muzycy wspominali ów pierwszy występ z entuzjazmem. Robin Trower, gitarzysta grupy, stwierdził, że było to doświadczenie, które niekoniecznie chciałby powtórzyć i opuścił zespół krótko przed zaplanowanym koncertem. Na scenie zastąpił go młody, dwudziestojednoletni Dave Ball, który znakomicie poradził sobie z tym wyzwaniem.
Koncert w Edmonton różnił się od wspomnianych wcześniej, bowiem zespołowi towarzyszył chór. Jednak, jak się okazało – nie wszyscy muzycy wspominali ów pierwszy występ z entuzjazmem. Robin Trower, gitarzysta grupy, stwierdził, że było to doświadczenie, które niekoniecznie chciałby powtórzyć i opuścił zespół krótko przed zaplanowanym koncertem. Na scenie zastąpił go młody, dwudziestojednoletni Dave Ball, który znakomicie poradził sobie z tym wyzwaniem.
Płyta nie zawiera kompozycji
premierowych. Świadomie zrezygnowano z Whiter
Shade of Pale, największego i najbardziej znanego przeboju. Wybrano najciekawsze utwory, które dały
się przearanżować i wzbogacić o brzmienie chóralno-symfoniczne. Ostatecznie na płytę trafił Conquistador (z czytelnymi hiszpańskimi
akcentami), Whaling Stories (sugestywne
wielorybnicze opowieści), A Salty Dog
(słony zapach morza, mewy w tle i obecność wilka morskiego jest niemal namacalna),
All this and More oraz wspomniana na
wstępie pięcioczęściowa suita In Theld Twas In I. Zwłaszcza ta
ostatnia kompozycja to jeden z tych utworów, które tworzą historię muzyki,
jeden z tych, po których prócz oklasków może nastąpić jedynie cisza.
Najnowsze wydanie albumu, pieczołowicie przygotowane przez Salvo Records zawiera dodatkowo Luskus Delph (ze strony B singla promującego płytę) oraz dwa utwory: Simple Sister i Shine on Brightly, zarejestrowane podczas próby. Szczerze mówiąc, wspomniane dodatki nieco rozbijają podniosłą atmosferę po wysłuchaniu zasadniczej części płyty, więc może należy wrócić do nich dopiero po przerwie.
Najnowsze wydanie albumu, pieczołowicie przygotowane przez Salvo Records zawiera dodatkowo Luskus Delph (ze strony B singla promującego płytę) oraz dwa utwory: Simple Sister i Shine on Brightly, zarejestrowane podczas próby. Szczerze mówiąc, wspomniane dodatki nieco rozbijają podniosłą atmosferę po wysłuchaniu zasadniczej części płyty, więc może należy wrócić do nich dopiero po przerwie.
Zaprezentowane utwory w zmienionej aranżacji zajaśniały wyjątkowym blaskiem. Orkiestra była stosunkowo młoda i
otwarta na nowe wyzwania. Próba nie wypadła nadzwyczajnie. Były problemy z
odsłuchem i mikrofonami. Szczególnie trudną rolę miał B.J. Wilson, grający na
perkusji. Jeden ze skrzypków zaopatrzył się nawet w kask motocyklowy, który w
jego odczuciu miał osłabić natężenie dźwięku. Muzycy rockowi, zgodnie z
zaleceniami realizatorów nagrania mieli grać niezbyt głośno, by nie zagłuszyć
orkiestry.
Decyzję o rejestracji podjęto spontanicznie, zaledwie tydzień wcześniej, stąd czasu na przygotowania nie było zbyt wiele. Aranżacje dopracowywano również niemal na kolanie. Mimo to koncert wypadł nadspodziewanie dobrze. Wytwórnia płytowa zarejestrowała go na specjalnie na tę okazję ściągniętym nowoczesnym sprzęcie i szesnastośladowym magnetofonie. Nawet dziś, po ponad czterdziestu latach z płyty emanuje szczególna magia. Rola orkiestry rośnie z utworu na utwór, by niemal genialnie zabrzmieć w In Held Twas In I. To wykonanie, wzbogacone o chór zdecydowanie przyćmiło pierwotną wersję utworu, zawartą na Shine on Brightly. Uniesienie udzieliło się także publiczności. Utwór na płycie kończą czterdziestosekundowe oklaski, wiadomo też, że publiczność zgotowała muzykom owację na stojąco.
Chyba do końca życia będę pamiętał wymowną ciszę, jaka zapadła gdy odtworzyłem ów utwór z taśmy magnetofonowej w ogólniaku podczas lekcji wychowania muzycznego. Nawet nauczycielce, która sama zaproponowała prezentację ulubionej muzyki na lekcji trudno było ochłonąć. Myślę, że dziś trudno wyobrazić sobie takie zajęcia i taką atmosferę. Kiedyś jednak naprawdę były.
Decyzję o rejestracji podjęto spontanicznie, zaledwie tydzień wcześniej, stąd czasu na przygotowania nie było zbyt wiele. Aranżacje dopracowywano również niemal na kolanie. Mimo to koncert wypadł nadspodziewanie dobrze. Wytwórnia płytowa zarejestrowała go na specjalnie na tę okazję ściągniętym nowoczesnym sprzęcie i szesnastośladowym magnetofonie. Nawet dziś, po ponad czterdziestu latach z płyty emanuje szczególna magia. Rola orkiestry rośnie z utworu na utwór, by niemal genialnie zabrzmieć w In Held Twas In I. To wykonanie, wzbogacone o chór zdecydowanie przyćmiło pierwotną wersję utworu, zawartą na Shine on Brightly. Uniesienie udzieliło się także publiczności. Utwór na płycie kończą czterdziestosekundowe oklaski, wiadomo też, że publiczność zgotowała muzykom owację na stojąco.
Chyba do końca życia będę pamiętał wymowną ciszę, jaka zapadła gdy odtworzyłem ów utwór z taśmy magnetofonowej w ogólniaku podczas lekcji wychowania muzycznego. Nawet nauczycielce, która sama zaproponowała prezentację ulubionej muzyki na lekcji trudno było ochłonąć. Myślę, że dziś trudno wyobrazić sobie takie zajęcia i taką atmosferę. Kiedyś jednak naprawdę były.
Zestawienie na żywo grupy rockowej,
orkiestry i chóru zdarzało się już wcześniej. W 1970 roku Pink Floyd
zaprezentował swoją suitę Atom Heart
Mother na festiwalu w Bath, jednak nagranie to istnieje jedynie na
nieoficjalnych bootlegach. Tak więc oficjalnie wydany koncert Procol Harum był
dokonaniem pionierskim. Po latach Gary Brooker żałował, że po sukcesie albumu
nie wykorzystano stworzonej szansy. Nie wyobrażano sobie by zorganizować trasę
z pełną orkiestrą i chórem. Koncert był wydarzeniem jednostkowym. Stwierdził we
wspomnieniach, że może należało wówczas podjąć wyzwanie: Powinniśmy pojechać w trasę z orkiestrą po Ameryce. Mielibyśmy „Edmonton”
każdego wieczoru. Tak się nie stało. I dlatego dzisiaj jesteśmy Procol Harum, a
nie Pink Floyd!
Płytę wydano wielokrotnie w różnych
wersjach. Ostatnio pojawiła się nawet edycja na dwóch białych winylowych
krążkach. Magia odżyła w 1991 roku, gdy zespół wystąpił ponownie z Edmonton
Symphony Orchestra, w dwudziestą rocznicę koncertu oraz 9 listopada 2010, gdy
dodatkowo na scenie pojawił się chór Da Camera Singers. Ja jednak nigdy nie
zapomnę wrażenia, gdy usłyszałem tę płytę w swym pokoju po raz pierwszy. Później już wszystko brzmiało inaczej...
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz