piątek, 23 września 2016

Procol Harum w Edmonton. Później już wszystko brzmiało inaczej







Nie pamiętam kiedy pierwszy raz zetknąłem się z muzyką Procol Harum. Prawdopodobnie zaraził mnie nią jeden z moich ówczesnych kolegów. Był to okres, kiedy nie dysponowałem jeszcze własnym radioodbiornikiem, z którego mógłbym nagrywać muzykę na swój szpulowy magnetofon. Najpierw poznałem pojedyncze utwory, później udało mi się nagrać na taśmę składankę z pożyczonej, dość sfatygowanej płyty. Mimo skąpej wiedzy na temat samej grupy ich muzyka zawsze miała dla mnie posmak sztuki z wyższej półki. Być może sprawiał to fortepian Gary Brookera, może organy Matthew Fishera, a może wyłapywane cytaty i inspiracje pochodzące z muzyki klasycznej. Wszak nie od dziś wiadomo, że najbardziej znany ich przebój Whiter Shade of Pale wywodzi się z barokowej Suity Orkiestrowej  nr 3 D-dur Jana Sebastiana Bacha. Tak czy inaczej był to zespół, który wprowadził mnie w nieznany jeszcze wówczas świat rocka symfonicznego. Jako, że muzyka klasyczna zawsze była mi bliska, toteż ów mariaż wydawał mi się dość atrakcyjny. Nie były to jedyne źródła inspiracji Gary Brookera i jego kolegów. Muzycy równie chętnie czerpali z rhythm’n’bluesa oraz soulu.






Już na drugiej płycie Shine on Brightly, wydanej w 1968 roku znalazła się ciekawa pięcioczęściowa suita, zatytułowana In Held Twas In I. Była to jedna z pierwszych rozbudowanych kompozycji, która wywarła wielki wpływ na dalszy rozwój nurtu progresywnego. Ponad siedemnastominutowy utwór podważył dotąd obowiązujące zasady muzyki rockowej, stając się inspiracją dla kolejnych podobnych prób innych zespołów. Konia z rzędem temu, kto odgadnie właściwe znaczenie tytułu tej kompozycji. Słyszałem wiele wersji, jednak najbardziej przekonuje mnie twierdzenie Keitha Reid’a, mówiące o tym, że powstał on z połączenia pierwszych słów rozpoczynających kolejne części. Początkowo nosił tytuł Magnum Harum i składał się z oddzielnych utworów. Za połączenie wszystkich w jedną całość odpowiadał Glyn Johns, producent albumu. Tekst nasycony filozofią i mistycyzmem wschodu stanowił niezłą zagadkę dla poszukujących inspiracji hipisów. Płyta była sporym krokiem w przód w stosunku do debiutu. Ukazała się podobnie jak wcześniejsza po obu stronach oceanu i co ciekawe – w dwóch alternatywnych okładkach.





Minęło kilka lat, a dyskografia grupy wzbogaciła się o kolejne trzy albumy. Nadszedł rok 1972. W sklepach pojawiła się pierwsza płyta koncertowa zespołu - Live in Concert with the Edmonton Symphony Orchestra. Dla mnie - jest to pozycja niezwykła, wręcz legendarna i stanowi prawdziwe apogeum kariery zespołu. Bez wahania umieszczam ją w swej osobistej pierwszej piątce. Do dziś pozostaje najlepiej sprzedającą się płytą Procol Harum. Znalazł się na niej występ zarejestrowany 18 listopada 1971 w Kanadzie, w Northern Alberta Jubilee Auditorium w Edmonton. Grupie towarzyszyła pięćdziesięcioosobowa orkiestra symfoniczna prowadzona przez maestro Lawrenca Leonarda oraz dwudziestoczteroosobowy chór Da Camera Singers. Koncert zgromadził ponad trzytysięczną publiczność. Warto podkreślić, że nie był to pierwszy kontakt zespołu z tak dużym aparatem wykonawczym. Już trzy lata wcześniej muzycy wystąpili na żywo z orkiestrą na Stratford Shakespeare Festival. Wówczas było to wydarzenie prawdziwie pionierskie. Odbyło się zanim Deep Purple zrealizował wspólnie z Royal Philharmonic Orchestra swój słynny album The Concerto for Group and Orchestra





Koncert w Edmonton różnił się od wspomnianych wcześniej, bowiem zespołowi towarzyszył chór. Jednak, jak się okazało – nie wszyscy muzycy wspominali ów pierwszy występ z entuzjazmem. Robin Trower, gitarzysta grupy, stwierdził, że było to doświadczenie, które niekoniecznie chciałby powtórzyć i opuścił zespół krótko przed zaplanowanym koncertem. Na scenie zastąpił go młody, dwudziestojednoletni Dave Ball, który znakomicie poradził sobie z tym wyzwaniem.
Płyta nie zawiera kompozycji premierowych. Świadomie zrezygnowano z Whiter Shade of Pale, największego i najbardziej znanego przeboju. Wybrano najciekawsze utwory, które dały się przearanżować i wzbogacić o brzmienie chóralno-symfoniczne. Ostatecznie na płytę trafił Conquistador (z czytelnymi hiszpańskimi akcentami), Whaling Stories (sugestywne wielorybnicze opowieści), A Salty Dog (słony zapach morza, mewy w tle i obecność wilka morskiego jest niemal namacalna), All this and More oraz wspomniana na wstępie pięcioczęściowa suita In Theld Twas In I. Zwłaszcza ta ostatnia kompozycja to jeden z tych utworów, które tworzą historię muzyki, jeden z tych, po których prócz oklasków może nastąpić jedynie cisza. 





Najnowsze wydanie albumu, pieczołowicie przygotowane przez Salvo Records zawiera dodatkowo Luskus Delph (ze strony B singla promującego płytę) oraz dwa utwory: Simple Sister i Shine on Brightly, zarejestrowane podczas próby. Szczerze mówiąc, wspomniane dodatki nieco rozbijają podniosłą atmosferę po wysłuchaniu zasadniczej części płyty, więc może należy wrócić do nich dopiero po przerwie.
Zaprezentowane utwory w zmienionej aranżacji zajaśniały wyjątkowym blaskiem. Orkiestra była stosunkowo młoda i otwarta na nowe wyzwania. Próba nie wypadła nadzwyczajnie. Były problemy z odsłuchem i mikrofonami. Szczególnie trudną rolę miał B.J. Wilson, grający na perkusji. Jeden ze skrzypków zaopatrzył się nawet w kask motocyklowy, który w jego odczuciu miał osłabić natężenie dźwięku. Muzycy rockowi, zgodnie z zaleceniami realizatorów nagrania mieli grać niezbyt głośno, by nie zagłuszyć orkiestry. 





Decyzję o rejestracji podjęto spontanicznie, zaledwie tydzień wcześniej, stąd czasu na przygotowania nie było zbyt wiele. Aranżacje dopracowywano również niemal na kolanie. Mimo to koncert wypadł nadspodziewanie dobrze. Wytwórnia płytowa zarejestrowała go na specjalnie na tę okazję ściągniętym nowoczesnym sprzęcie i szesnastośladowym magnetofonie. Nawet dziś, po ponad czterdziestu latach z płyty emanuje szczególna magia. Rola orkiestry rośnie z utworu na utwór, by niemal genialnie zabrzmieć w In Held Twas In I. To wykonanie, wzbogacone o chór zdecydowanie przyćmiło pierwotną wersję utworu, zawartą na Shine on Brightly. Uniesienie udzieliło się także publiczności. Utwór na płycie kończą czterdziestosekundowe oklaski, wiadomo też, że publiczność zgotowała muzykom owację na stojąco. 






Chyba do końca życia będę pamiętał wymowną ciszę, jaka zapadła gdy odtworzyłem ów utwór z taśmy magnetofonowej w ogólniaku podczas lekcji wychowania muzycznego. Nawet nauczycielce, która sama zaproponowała prezentację ulubionej muzyki na lekcji trudno było ochłonąć. Myślę, że dziś trudno wyobrazić sobie takie zajęcia i taką atmosferę. Kiedyś jednak naprawdę były.
Zestawienie na żywo grupy rockowej, orkiestry i chóru zdarzało się już wcześniej. W 1970 roku Pink Floyd zaprezentował swoją suitę Atom Heart Mother na festiwalu w Bath, jednak nagranie to istnieje jedynie na nieoficjalnych bootlegach. Tak więc oficjalnie wydany koncert Procol Harum był dokonaniem pionierskim. Po latach Gary Brooker żałował, że po sukcesie albumu nie wykorzystano stworzonej szansy. Nie wyobrażano sobie by zorganizować trasę z pełną orkiestrą i chórem. Koncert był wydarzeniem jednostkowym. Stwierdził we wspomnieniach, że może należało wówczas podjąć wyzwanie: Powinniśmy pojechać w trasę z orkiestrą po Ameryce. Mielibyśmy „Edmonton” każdego wieczoru. Tak się nie stało. I dlatego dzisiaj jesteśmy Procol Harum, a nie Pink Floyd!






Płytę wydano wielokrotnie w różnych wersjach. Ostatnio pojawiła się nawet edycja na dwóch białych winylowych krążkach. Magia odżyła w 1991 roku, gdy zespół wystąpił ponownie z Edmonton Symphony Orchestra, w dwudziestą rocznicę koncertu oraz 9 listopada 2010, gdy dodatkowo na scenie pojawił się chór Da Camera Singers. Ja jednak nigdy nie zapomnę wrażenia, gdy usłyszałem tę płytę w swym pokoju po raz pierwszy. Później już wszystko brzmiało inaczej...

słuchacz





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz