Tworzy delikatną i frapującą muzykę.
Obdarzona wyjątkowym, ciepłym, czterooktawowym głosem potrafi zmylić nawet
wytrawnych melomanów. Piosenkę When The
Rain Came Down, którą sama skomponowała i zaśpiewała „znawcy” uznali za
duet Kate Bush i Annie Lennox. Ta wpadka chyba najkrócej obrazuje zaledwie część
możliwości wokalnych Happy Rhodes. Mimo niewątpliwego talentu jest w naszym
kraju postacią szerzej nieznaną, płyty są niedostępne, a sprowadzone osiągają
dość wysokie ceny.
Przyszła na świat 9 sierpnia 1965
roku w niewielkiej miejscowości Poughkeepsie w stanie Nowy Jork (USA) jako
Kimberley Tyler Rodes. Już trzy dni po urodzeniu jej niewiele starszy brat Mark
nazwał ją Happy, gdyż uśmiech nie schodził z jej twarzy. I tak już zostało, i
dla rodziny, i dla znajomych. Jako, że w zasadzie nikt nie znał jej jako
Kimberley, wobec tego gdy skończyła szesnaście lat uczyniła w świetle prawa nadany
przez brata przydomek prawdziwym imieniem. Mimo to jej młodość nie była tak
szczęśliwa jak imię. Rodzina nie była najlepiej sytuowana, mieszkali w dość
ubogiej dzielnicy. W dzieciństwie poznała smak odrzucenia i braku akceptacji
przez rówieśników. Stąd całym jej światem stała się muzyka i sztuka. Nic w tym
dziwnego, wszak już jej dziadek Dave Stamper komponował piosenki dla
nowojorskich teatrów rewiowych. Zaczęło się od fascynacji muzyką Bacha, pochodzącą
z bogatej kolekcji płyt należących do ojca. Do dziś wymienia Arię a strunie G jako swój ulubiony
utwór. Nie ograniczała jedynie do słuchania kompozycji, nauczyła się je także
śpiewać. Jedną z pierwszych fascynacji był album Switched-On Bach Waltera (Wendy) Carlosa, z którego znała niemal
każdą nutę. Później odkryła twórczość Kate Bush, Queen, Yes, Davida Bowie oraz
Petera Gabriela. Ich wpływy wyraźne są do dziś w jej twórczości. Na jedenaste
urodziny dostała gitarę, lecz nie to było szczytem jej marzeń. Pragnęła
komponować. Już mając czternaście lat prezentowała własne utwory na szkolnych
przedstawieniach. Mimo to poczucie wyobcowania pogłębiało się, nie bez
znaczenia był rozwód rodziców, stąd też muzyka stała się dla niej formą
ucieczki od codziennych problemów. Mając szesnaście lat skończyła szkołę i
poświęciła się wyłącznie muzyce.
Kolejne lata to dalsze próby
kompozytorskie oraz występy w znanym nowojorskim klubie Cafe Lena Saratoga. Tam
też poznała Pata Tessitore, współwłaściciela studia nagraniowego Cathedral.
Odważnie poprosiła go o możliwość odbycia stażu, gdyż chciała poznać podstawy
nagrywania dźwięku. Pragnęła zostać zawodowym muzykiem, jednak brak jej było
wykształcenia w tym kierunku. Mimo to Pat Tessitore, będąc pod wrażeniem jej
niespotykanych możliwości wokalnych zaproponował, by nagrała wszystko, co do
tej pory napisała. Kolejnym krokiem była znajomość z Kevinem Bartlettem,
kompozytorem i wykonawcą, zafascynowanym zarówno muzyką klasyczną, jak i
rockiem progresywnym. Bartlett, mający spore doświadczenie (niegdyś zdobywał
ostrogi przygotowując występy Janis Joplin, Led Zeppelin, Jeffa Becka, The Who
i The Moody Blues) był właścicielem niewielkiej firmy wydawniczej Aural
Gratification. Gdy tylko usłyszał nagrania Happy zaraz podjął decyzję o ich wydaniu. Znalazły
się na trzech kasetach. Jedna z nich trafiła do
Vickie Mapes, prowadzącej w Chicago program radiowy. I w zasadzie tak się
zaczęło.
Aural Gratification wydała
kolejnych dziewięć płyt Happy Rhodes. W 1992 roku pierwsze cztery albumy,
dostępne wcześniej jedynie w formie kaset magnetofonowych, wydano także na
płytach CD, uzupełniając każdą z nich o kilka nagrań bonusowych. W 1997 roku artystka
podjęła decyzję o zmianie wytwórni. Związała się z większym wydawnictwem Samson
Music, które stworzyło jej dalsze możliwości rozwoju. Efektem był album Many Worlds Are Born Tonight (1998),
jedna z ulubionych płyt Happy. Jednak dwa lata później, w wyniku zmiany profilu
firma polubownie rozstała się z artystką, zwracając jej prawa do wszystkich
nagranych utworów. Dalej Rhodes postanowiła działać na rynku indywidualnie,
odrzucając propozycje kontraktów z tradycyjnych wydawnictw i zachowując pełnię
praw do swojej twórczości. Wprawdzie za jej zgodą nagrania pojawiły się w
serwisie YouTube oraz na platformie Spotify, jednak zdobycie oryginalnych płyt nie
jest łatwe. Artystka wzięła na siebie obowiązki zarówno kompozytora, wykonawcy
jak i producenta nagrań. Warto zauważyć, że pierwsze cztery płyty nagrała
samodzielnie, towarzysząc sobie jedynie na gitarze i klawiszach. Piosenki na nich
zawarte nie tworzyły przemyślanych całości, były raczej zbiorem kompozycji
gromadzonych przez lata. Mimo to obrazują pewien rozwój jej umiejętności
kompozytorskich.
Od trzeciego zbioru wyraźnie zaznacza się dominacja brzmień elektronicznych, a czwarty, najbardziej przemyślany, zatytułowany Ecto, przyniósł nowe utwory skomponowane już z myślą o płycie. To właśnie na nim w formie bonusu znalazła się piosenka When The Rain Came Down, która na platformie Napster została mylnie oznaczona jako duet Kate Bush i Annie Lennox, choć rzeczywistości obie piosenkarki nigdy ze sobą nie współpracowały.
Happy Rhodes począwszy od piątego
albumu Warpaint (1991) sukcesywnie zaczęła
zapraszać do studia muzyków sesyjnych. Zaowocowało to zmianą brzmienia, które
stało się bogatsze i pełniejsze. Początkowe dokonania Happy Rhodes nasuwają
nieodparte skojarzenia z twórczością wspomnianej już Kate Bush, jednak jest
wiele szczegółów różniących obie artystki. Barwa głosu przypominająca Kate jest
tylko niewielkim wycinkiem prawdziwych możliwości wokalnych Happy,
przekraczających cztery oktawy. Podstawowym instrumentem Kate Bush jest
fortepian, Happy Rhodes preferuje gitarę, choć czasem sięga po syntezatory,
którymi fascynowała się od dziecka. Od czasu do czasu sięga też po utwory
innych wykonawców. Uwagę w jej interpretacji przyciąga zwłaszcza Soon grupy Yes, Space Oddity Davida Bowiego czy Mercy
Street Petera Gabriela. Cudzych utworów w swym repertuarze ma nieco więcej,
a każdy z nich w jej wykonaniu zyskuje indywidualne i niepowtarzalne brzmienie.
Warto też zwrócić uwagę na płytę The Keep (1995), która jest zbiorem jej
wcześniejszych kompozycji w wersjach akustycznych oraz rarytasów z lat 1984-1995.
Jak dotąd ostatnią płytą Happy Rhodes
jest album Find It, nagrany wprawdzie
w 2001 roku, lecz wydany dopiero sześć lat później. Był owocem wielu wysiłków,
także ze strony zaproszonych muzyków. Nie jest jakimś szczególnym popisem
możliwości artystki, zachwyca jednak wyborem ciekawych kompozycji i
wielogłosową wokalistyką, będącą już znakiem rozpoznawczym artystki. Artystka z
niezwykłą łatwością błyskawicznie zmienia barwę swego głosu. Równie łatwo robi
to na żywo podczas koncertów. Słuchając tego albumu trudno uwierzyć, że
wszystkie linie wokalne nagrała samodzielnie. Happy ma dystans do siebie, łatwo
też nawiązuje kontakt z publicznością. Na jednym z koncertów w Filadelfii,
przed wykonaniem piosenki All Things
opowiedziała słuchaczom o pewnej zaskakującej rozmowie telefonicznej z jednym z
fanów, który pod koniec zapytał ją, czy jest transseksualistką? (sic!)
Obecnie Happy Rhodes mieszka z
mężem Bobem Mullera, także muzykiem, na farmie w pobliżu Nowego Jorku. Lubi swą
pracę, rozbudowuje studio, komponuje i opiekuje się mnóstwem kotów, a jej
utwory konsekwentnie nie dają spać krytyce. Jakkolwiek je oceniać - daleko im do
nudy. Jakaś kropla dziegciu w tej beczce miodu? Myślę, że dobrze byłoby gdyby
nieco więcej uwagi poświęciła okładkom swych płyt. Wprawdzie niejednokrotnie
przyznawała się do swej fascynacji wampirami, ale jej słuchacze i miłośnicy
może niekoniecznie...
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz