Nieco Skaldów z półeczki |
Pod koniec czerwca obiegła kraj wiadomość o wypadku, jakiemu ulegli na autostradzie pod Włocławkiem powracający z koncertu członkowie zespołu Skaldowie. Najbardziej poszkodowany został współzałożyciel grupy Andrzej Zieliński, u którego lekarze stwierdzili szereg złamań. Stąd też ucieszyła mnie bardzo informacja, że już sześć tygodni po wypadku artysta wystąpił w reaktywowanym po latach zakopiańskim Kmicicu. Fakt faktem, że ponoć do instrumentu dochodził o kulach i śpiewał niezbyt mocnym głosem. Mimo to, jestem pełen podziwu i życzę mu wiele zdrowia. Towarzyszyła mu prześliczna wiolonczelistka Anna Markiewicz, brat Jacek i silne wsparcie trzech pokoleń klanu Zielińskich. To jest godny naśladowania wzór niezłomności i przykład przewagi ducha nad materią.
Restauracja Kmicic jest Zielińskim szczególnie bliska, wszak niegdyś jako ówcześni mieszkańcy Zakopanego bywali w niej często. Spotykała się tam spora grupa znanych twórców. Bywał Wojciech Młynarski, bywała Agnieszka Osiecka. Niewykluczone, że właśnie tam powstały zręby wielu późniejszych przebojów braci Zielińskich. Ech, łza się w oku kręci, wszak Andrzej dźwiga już siódmy krzyżyk, a jego brat Jacek jest zaledwie dwa lata młodszy. Historia zespołu przypomina niemal historię polskiej piosenki. Niezliczone przeboje, sukcesy w kraju i zagranicą, występy na wielu kontynentach - to parafrazując tytuł jednej z ich płyt - prawdziwa magiczna podróż. Trudno uwierzyć, ale zespół niedawno świętował pięćdziesięciolecie swej działalności. Z tej okazji firma płytowa Kameleon, która podjęła trud reedycji całej ich twórczości, wydała okolicznościowy box, zawierający dwanaście albumów grupy z lat 1967-1989. Do każdego dołączono sporo nagrań dodatkowych, często wcześniej nieznanych, bądź nieosiągalnych. To oczywiście nie wszystkie płyty legendarnej formacji. Ich dorobek jest znacznie większy, a jeśli dołączyć wydane na przestrzeni ostatnich lat spore archiwalia, wygrzebane wspólnym wysiłkiem wielu „ludzi dobrej woli” w kraju i za granicą, to należy jedynie z szacunkiem się pokłonić. I cóż, szkoda że nie wszyscy polscy wykonawcy mają tyle szczęścia (tu pozostawiam, wymowne jak sądzę, niedomówienie...)
Zawartość boxu |
W 1965 roku na świecie rozwijała się w najlepsze beatlemania, w Polsce raczkował big beat, a w Krakowie dwaj muzycznie wykształceni i uzdolnieni bracia Andrzej i Jacek Zielińscy postanowili założyć zespół inny niż wszystkie. Mieli ambicję poszukania wspólnej formuły dla dobrych, literackich tekstów (Leszek Aleksander Moczulski) i ciekawej muzyki, inspirowanej klasyką, z domieszką folkloru góralskiego. W Krakowie nigdy nie brakowało utalentowanych muzyków, tak więc przedsięwzięcie z góry skazane było na sukces. Wymyślona nazwa zespołu wprost nawiązywała do skaldów, czyli nadwornych poetów wywodzących się z kultury skandynawskiej. W celny sposób określała również ich profil muzyczny. Oficjalnie zadebiutowali na II Krakowskiej Giełdzie Piosenki, jesienią 1965 roku, zdobywając pierwsze miejsce za piosenkę Moja czarownica. Doceniło ich także szanowne jury pół roku później, na IV Krajowym Festiwalu Piosenki w Opolu. W ślad za sukcesami pojawiły się propozycje nagrań radiowych i telewizyjnych. Już wówczas nietrudno było dostrzec, że zespół górował nad wieloma ówczesnymi wykonawcami swą muzykalnością i profesjonalizmem. Wdarli się niemal przebojem do krajowej czołówki wykonawców, łatwo wygrywali ankiety popularności i okupowali listy przebojów. W 1967 roku, po zmianach personalnych ukształtował się podstawowy skład zespołu, który w zasadzie z niewielkimi korektami działa do dziś. Tworzą go: Andrzej Zieliński, Jacek Zieliński, Konrad Ratyński, Jerzy Tarsiński i Jan Budziaszek.
Kompendium skaldowej wiedzy |
Zainteresowanych szczegółami kariery grupy odsyłam do barwnej i z polotem napisanej biografii, zatytułowanej po prostu Skaldowie, którą przygotował Andrzej Icha, wieloletni fan zespołu, a na co dzień... doktor habilitowany i profesor nadzwyczajny w Instytucie Matematyki Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku. Stopnie naukowe autora gwarantują rzeczowe i wyczerpujące ujęcie tematu. Zapewniam jednak, że książka nie przypomina w niczym nudnej rozprawy naukowej.
Andrzej Zieliński, lider Skaldów jest autorem ponad dwustu sześćdziesięciu utworów. Zespół był wielokrotnie nagradzany, zyskując laury niemal na każdym festiwalu opolskim. W latach 1982–1987, po decyzji Andrzeja o pozostaniu w USA grupa nie istniała. W 1987 roku Jacek ją reaktywował, dołączając w miejsce Jana Budziaszka perkusistę Wiktora Kierzkowskiego oraz klawiszowca Grzegorza Górkiewicza, występującego wcześniej z Ewą Demarczyk. W tym składzie zarejestrowano album Nie domykajmy drzwi. Od 1990 roku muzycy ponownie występują z Andrzejem Zielińskim, który dzieli swój czas między Amerykę i Polskę.
Progresywny rozdział w twórczości Skaldów |
Przyznam, że moja fascynacja Skaldami miała zmienne koleje. We wczesnych latach doceniałem ich piosenki, pełne wysmakowanego artyzmu i kultury muzycznej, jednak płyt raczej nie kolekcjonowałem. Były to zresztą czasy, kiedy mój zbiór był jeszcze bardzo skromny. Zaczęło się w połowie lat 70. Przypadkiem wpadł mi w ręce album Krywań. Początkowo zwróciłem uwagę na niezwykłą jak na krajowe wydawnictwa okładkę - rozkładaną, z wieloma zdjęciami, ozdobioną efektownym projektem graficznym. Na kopercie Waldemar Świerzy zmieścił swą wizję Krywania - tatrzańskiego szczytu, uważanego za świętą górę Słowaków. Wizja góry była mocno nierzeczywista, jednak moja ówczesna (i dzisiejsza) fascynacja wszystkim, co z Tatrami związane sprawiła, że wsłuchałem się w muzykę. I wpadłem. Skaldów kojarzyłem dotąd z melodyjnymi przebojami, a tymczasem usłyszałem prawdziwą progrockową suitę, godną najlepszych zachodnich wykonawców, okraszoną dodatkowo wpływami góralskimi i świetnie wkomponowanymi cytatami z muzyki klasycznej. Druga strona albumu robiła nie mniejsze wrażenie. Takich Skaldów nie znałem, rodzima krytyka również nie kryła zaskoczenia. Mimo wielu formułowanych wówczas zastrzeżeń utwór wytrzymał próbę czasu.
Wybrane z kolekcji płyty, pochodzące z lat 70. |
Okres flirtu Skaldów z rockiem progresywnym nie skończył się na jednej płycie. Zespół nagrał ów program także dla niemieckiego radia oraz dla radzieckiej Melodii. Wykonywał go również na koncertach (dość wspomnieć oficjalny bootleg Cisza krzyczy, nagrany w 1972 roku, w Leningradzie). W archiwach istnieje kilka wersji suity, które są cennym świadectwem przeobrażania się utworu, trwającego początkowo niespełna dziewięć minut. Rozpoczynała go transkrypcja ludowej melodii, po czym pojawiało się rozbudowywane solo gitary i popis Andrzeja Zielińskiego na organach Hammonda, przywiezionych z amerykańskiego tournée zespołu. Stopniowo dochodziły skrzypce Jacka Zielińskiego, zbiorowe improwizacje i cytaty z utworów Borodina, Bacha, Rossiniego i Musorgskiego. Ostateczna forma ukształtowała się podczas koncertów, a na płytę trafiła wersja zarejestrowana również niemal na żywo, podczas sesji zorganizowanej w Filharmonii Narodowej.
Kolejne płyty Skaldów były powrotem do nieco łatwiejszych kompozycji, jednak rozbudowane formy pozostały w ich twórczości. Pięć lat później nagrali album Stworzenia świata część druga, oparty na podobnym pomyśle (rozbudowana suita i cztery piosenki, pełne wysmakowanych improwizacji), muzycznie jednak dojrzalszy. Z tego okresu pochodzi również suita baletowa Podróż magiczna oraz inne, mniej znane kompozycje instrumentalne (w tym jedna na grupę i orkiestrę symfoniczną). Przyznam, że ten etap twórczości zespołu jest mi najbliższy, choć dziś lubię także posłuchać ich łatwiejszego repertuaru. Także mój zbiór płyt Skaldów obecnie prezentuje się znacznie bardziej okazale. Uważam, że zdecydowanie na to zasłużyli. Ta twórczość jest świetnym antidotum na zalewającą nas radiową sieczkę. Bezsprzecznie album Krywań Krywań jest płytą wyjątkową. Ostatnio wznowiono go także dla koneserów - w wersji winylowej. Dobrze, że został przypomniany. Często do niego wracam, wszak ciągle mnie zaskakuje swą świeżością. I cóż, mogę jedynie parafrazując nazwę pewnej grupy, utworzonej na znanej powszechnie platformie społecznościowej stwierdzić: Wyłącz radio, włącz Skaldów.
słuchacz
Jakoś nigdy nie chwyciłem klimatu ...
OdpowiedzUsuńA w "Krywaniu" z każdej nuty przezierają Tatry. Warto się zanurzyć...
OdpowiedzUsuń