sobota, 16 lipca 2016

Komeda i Nietakty Komedowej...




Krzysztof i Zofia Komedowie
Ilustracja z okładki książki Nietakty Zofii Komedowej



Dziś będzie o pewnej książce, nie w zasadzie o kilku. Choć i to nieprawda, będzie też o muzyce, pasji i o minionych czasach, choć szarych, to czasem pełnych radości, które pozostają w pamięci coraz mniej licznych. Wszak współcześnie niewielu fascynuje atmosfera Krakowa sprzed pół wieku. Każde pokolenie ma swój czas i swoją muzykę. Warto jednak spojrzeć w przeszłość, posłuchać świadków minionych wydarzeń, zarazić się ich pasją. To nasza historia, nasze korzenie. Wszystko to składa się choć nie zawsze świadomie na naszą wrażliwość i tożsamość. Koniec lat sześćdziesiątych zaowocował na świecie prawdziwą erupcją wyjątkowych zjawisk w kulturze, a zwłaszcza w muzyce. Przodował w tym Londyn, który stał się niemal Mekką dla muzyków, filmowców, pisarzy i wszelkich twórców kultury. Wówczas do głosu doszło kolejne pokolenie, które nie pamiętało i nie chciało pamiętać koszmaru wojny.


Moje niedawne lektury

Ostatnio z pewnych względów miałem sporo czasu, który mogłem poświęcić lekturze. Przypadkiem się złożyło, że wszystko co przeczytałem dotyczyło podobnego okresu. W rezultacie powstał barwny obraz, który samoczynnie uzupełniał się o kolejne wątki. W narracji pojawiały się te same postacie, miejsca i muzyka. Wszystkie opowieści łączyła pasja, wiara w sens obranej drogi, a czasem niełatwe wybory życiowe. Zaczęło się od ciekawej książki Andrzeja Wilczkowskiego Zderzenia zdarzeń. Przed laty uległem urokowi jego wspomnień, które zawarł w swym wielokrotnie wznawianym Miejscu przy stole, barwnie napisanej historii wieloletniej fascynacji górami (nie tylko Tatrami) i wspinaczką. Późniejsze lektury dotyczyły muzyki. I tak z zapartym tchem przeczytałem świetnie napisane przez Andrzeja Makowieckiego Awantury muzyka jazzowego - Ja, Urbanator, opisujące dzieje i karierę światowej sławy skrzypka jazzowego Michała Urbaniaka. Do tego trzy różne tytuły poświęcone Markowi Grechucie, będące w zasadzie trzema odmiennymi spojrzeniami na jego twórczość, napisane przez Martę Sztokfisz, Wojciecha Majewskiego i tandem Danuta Grechuta i Jakub Baran. I jeszcze Czarny Anioł - opowieść o Ewie Demarczyk, autorstwa Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz-Oboładze. Jeśli doliczyć do tego skrupulatnie ostatnio wertowaną Historię jazzu w Polsce Krystiana Brodackiego oraz przeczytane jednym tchem Nietakty - Mój czas, mój jazz Zofii Komedowej Trzcińskiej to lista będzie pełna. Jak łatwo się zorientować, niemal wszystkie z wymienionych pozycji zahaczają o Kraków i jego wyjątkową atmosferę z minionych lat. Spełniał on podobną rolę w naszej powojennej rzeczywistości jak wspomniany wcześniej Londyn. To tu kumulowało się artystyczne życie, tu mimo ponurej szarzyzny PRL-u czuło się powiew wolności. Tu powstała Piwnica pod Baranami z niezapomnianym Piotrem Skrzyneckim, którego postać przewinęła się w zasadzie przez wszystkie wspomniane wyżej książki, tu powstawały pierwsze kluby jazzowe, pełne zapalonych pasjonatów, którzy później nierzadko robili światowe kariery. 


Nietakty. Mój świat, mój jazz Zofii Komedowej Trzcińskiej


Zwłaszcza wspomnienia Zofii Komedowej Trzcińskiej, opracowane przez jej syna Tomasza Lacha i wydane sześć lat po jej śmierci okazały się dla mnie lekturą wyjątkową. To nasycony wieloma barwami, choć nierzadko kontrowersyjny obraz polskiego środowiska artystycznego tamtych lat. Wciąga już od pierwszych stron, od chwili gdy narratorka jako mała Zosia oprowadza nas po Dryszczowie, gdzie spędziła swe wczesne dzieciństwo. Obrazy przypominają nieco wyidealizowany świat, rodem z Nad Niemnem Orzeszkowej, czy z Doliny Issy Miłosza. Opisy dworu, radosne dzieciństwo, obyczaje, postacie...

Dalej książka rzuca pełniejsze światło na lata 50. i 60., gdy rodził się polski jazz. Dla ówczesnej władzy rozwój sztuki był znakiem normalizacji, zaś dla twórców, a zwłaszcza muzyków była to forma walki z systemem i pielęgnowania jedynej dostępnej namiastki wolności. Wiele miejsca we wspomnieniach zawierają opowieści o klubach, koncertach i festiwalach. Jest to fascynujący obraz czasów, gdy słuchanie jazzu było działalnością niemal wywrotową. Oczywiście centralną postacią jest Krzysztof Komeda, mąż autorki i legenda polskiego jazzu. 


Astigmatic - pierwsza płyta Krzysztofa Komedy, wydana w 1965, do dziś uważana za najlepszy polski album jazzowy

Zofia Janina Titenbrum (później Komedowa Trzcińska) pochodziła z rodziny o tradycjach patriotycznych (jej matka służyła w legionach Piłsudzkiego, przodkowie ojca walczyli w powstaniach, ona sama była łączniczką AK w ugrupowaniu „Jodła”). Jej dzieciństwo skończyło się nagle w 1942 roku, gdy uciekając przed nasilającymi się prześladowaniami ze strony UPA znalazła się w leśnym oddziale partyzanckim. Po wojnie osiadła w Krakowie. Mając osiemnaście lat wyszła za mąż za Ludwika Lacha i przeniosła się do Poznania, jednak małżeństwo nie było udane i wkrótce przestało istnieć. Z siedmiomiesięcznym synkiem powróciła do Krakowa i tam pochłonęło ją niezwykłe środowisko ówczesnej bohemy artystycznej. Została menadżerem. Wykorzystywała swą wiedzę, poznawała ludzi, była ważnym ogniwem rodzącego się środowiska artystycznego. W czerwcu 1956 roku poznała Krzysztofa Komedę-Trzcińskiego, dobrze zapowiadającego się laryngologa i utalentowanego jazzmana, który z trudem godził pracę w poznańskiej klinice z muzyczną pasją. Trzeba było wybierać. Rok później Komeda zostawił medycynę i osiadł na stałe w królewskim mieście. Pobrali się. 


Pierwsza edycja wybranych nagrań Krzysztofa Komedy, wydana pod koniec lat 70. przez Klub Płytowy PSJ Biały Kruk Czarnego Krążka

Zawarte w książce wspomnienia dotyczą nie tylko jego kariery, lecz także ludzi, jacy pojawiali się w różnych etapach ich wspólnego życia. Autorka przywołuje wiele anegdot i dziś już niemal legendarnych postaci, jak choćby twórca Przekroju Marian Elie, Roman Polański, Wiesław Dymny, Piotr Skrzynecki, Jerzy Skolimowski, Sławomir Mrożek, Leszek Herdegen, Marek Hłasko, Jerzy Milian, Jan Ptaszyn Wróblewski i wielu innych. Zofia Komedowa przyznaje, że była nieco szalona, wszak stała się niemal guru grających w Krakowie jazzmanów. To właśnie jej Komeda poświęcił swą kompozycję Crazy Girl. Bez jej „szaleństwa”, poświęcenia i przejęcia niemal wszystkich „przyziemnych” obowiązków jego talent z pewnością nie miałaby warunków rozwoju.


Kompaktowa edycja wyżej prezentowanego zestawu

Z czasem przenieśli się do Warszawy, która będąc miastem stołecznym stwarzała większe możliwości. Pojawiły się możliwości wyjazdów zagranicznych, rosła sława. Komeda zyskał wielkie uznanie w Skandynawii, pisząc muzykę do kilku filmów tamtejszych twórców. Wreszcie pod koniec 1967 roku wyjechał do Hollywood, by tworzyć muzykę do filmu Romana Polańskiego Rosemary’s Baby. Prócz niego nikogo tam nie znał, a jednak dzięki swej pracy po pół roku miał własny dom w Beverly Hills. Po kilku miesiącach Zofia dołączyła do niego, lecz choć mieszkali razem, to w zasadzie nie mieli czasu dla siebie. Rosła sława, uznanie, sypały się kolejne zamówienia, przybywało obowiązków. Praca pochłaniała Komedę bez reszty. Zofia nie wytrzymała takiego trybu życia, wróciła do Warszawy. Wkrótce po tym dowiedziała się, że Krzysztof uległ wypadkowi i jest w stanie śpiączki. Wróciła by go ratować. Leczenie pochłonęło wszystkie oszczędności, gdyż Komeda nie był ubezpieczony. Gdy zabrakło środków, postanowiła przewieźć męża do kraju, jednak on niestety wkrótce po powrocie zmarł.


Wybór nagrań wydany przez Polskie Nagrania w 1989 roku

Krzysztof Komeda w ciągu zaledwie kilku lat przedarł się do światowej czołówki. Mógł osiągnąć znacznie więcej, lecz pokonał go pozornie niegroźny wypadek. Można dywagować na temat ślepego losu, przeznaczenia, czy też innych zagadkowych przyczyn jego śmierci. Pozostawił po sobie mnóstwo wspaniałej muzyki, która do dziś inspiruje wielu twórców. Ponoć Amerykanie mówią, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi wyjątkowa kobieta. Komeda miał szczęście. Spotkał Zofię, dzięki której mógł osiągnąć szczyty. Także po śmierci zadbała o to, by jego twórczość nie uległa zapomnieniu, wszak pamięć ludzka jest nietrwała. Dzięki niej ukazało się wiele płyt i serii wydawniczych, dokumentujących jego dokonania. Na koniec oddała mu hołd swą książką. Przeżyła go o czterdzieści lat. Dalszą historię jej życia w posłowiu streszcza jej syn, choć wątków starczyłoby na kolejny tom. Dość wspomnieć działalność opozycyjną, próbę osiedlenia się w Chmielu, w Bieszczadach i blisko dwudziestoletnie potyczki z tamtejszą władzą, która nie chciała tolerować ratowania drewnianych cerkwi i pomysłu na prowadzenie pensjonatu.

Tylna okładka książki

Nietakty to wspomnienia, od lektury których trudno się oderwać. Wciągają każdego, bez względu na stopień muzycznego zaangażowania i sympatii do jazzu. Życie Zofii Komedowej było naprawdę niezwykłe. Książka jest tego dowodem.

słuchacz










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz