Połowa grudnia, rok 1980, wieczór.
Przed Teatrem Polskim w Bydgoszczy skrzy się śnieg. Mimo chłodu temperatura
wewnątrz jest wysoka, widownia szczelnie wypełniona, twarze zadumane, nastrój
uroczyście tajemniczy, pełen oczekiwania. Delektuję się chwilą, wszak udało się
zostawić na krótki czas duszną atmosferę jednostki, gdzie przyszło mi odbywać
zasadniczą służbę wojskową. Czas jest wyjątkowy, nastrój, który mi towarzyszy
również. Nie wiem, czy sprawia to długo wyczekiwana obecność bliskiej osoby,
czy odczuwalny w całym kraju powiew wolności. Publiczność też jakby
inna, życzliwsza, spragniona obcowania ze sztuką. Światło gaśnie, cichnie gwar.
I wreszcie, w absolutnej ciszy, w blasku punktowego reflektora pojawia się
drobna kobieta, ubrana na czarno. Zaczyna śpiewać. Ten głos poznałbym wszędzie,
choć w domu, na półce miałem zaledwie jedną jej płytę. Zresztą jedyną wówczas dostępną.
Może dlatego ten koncert jest tak wielkim przeżyciem. Pieśń jest chyba hiszpańska,
zresztą nie ma to większego znaczenia, emocji nie trzeba tłumaczyć. Niezrozumiały
tekst pozwala na daleko idącą interpretację. Delikatna, pełna liryki melodia
może opowiadać o wszystkim, o najbardziej skrytych uczuciach i tęsknotach.
Nieco później pojawia się zespół: dwa czarne fortepiany, dwoje skrzypiec,
wiolonczela, gitara, perkusja. Skąpe brawa, nikt nie chce burzyć nastroju. Po
chwili znana melodia. Tomaszów, dość
swobodna interpretacja wiersza Przy
okrągłym stole Juliana Tuwima, zaśpiewany chyba jeszcze delikatniej niż na wspomnianej
płycie. Nikt nie ma za złe artystce ingerencji w oryginalny tekst, wszak powstało
coś prawdziwie pięknego.
Po chwili pojawia się korowód
wyczarowanych postaci. Przybywają z odległych krajów i z dawnych lat. Łączy je
najczęściej zawiedziona, nieszczęśliwa miłość. Boli wszak tak samo, bez względu
na czas i miejsce. Każda z historii jest inna, nad każdą postacią piosenkarka
pochyla się ze zrozumieniem i czułością. Chyba na swój sposób kocha swych
bohaterów. I tak kolejno poznajemy tajemniczą, na czarno odzianą młodą
Babunię z wiersza Mariny Cwietajewej, jest artystka kabaretowa z przedwojennej
pieśni, rozbrzmiewają dźwięki Grande
Valse Brillante, przemyka szczególnie mi bliska postać skrzypka Hercowicza z
wiersza Osipa Mandelsztama, który grał sonatę Szuberta „z pamięci jak z nut”,
pojawia się niepokojący Taki pejzaż w
niesamowitej interpretacji i z przejmującą muzyką Zygmunta Koniecznego oraz
tańczące panie i panowie na moście w Avignon. Jest Cyganka, jest Żydówka
Rebeka, czekająca na swego ukochanego i Panna śnieżna Andrieja Biełego, są też
ginący w powstańczym dymie młodzi żołnierze z wierszy Baczyńskiego. Trudno
wszystkich wymienić. To jej teatr. Teatr Ewy Demarczyk. Tylko ona wie, jak
...można żyć bez powietrza, niczym bohaterka Pocałunków Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Rozumie ból swych
bohaterów, śpiewa bowiem tak sugestywnie. I coś z tego dawnego świata do nas
przenika, może gdzieś się tam odnajdujemy. Wszak każdy z nas w ukryciu nosi
bolesne zranienia zawiedzionych uczuć, odrzuconej przyjaźni. Spektakl kończy wiersz
Nicolasa Guillen La pama sola
(Samotna palma), wykonywany przez artystkę niemal a capella, jedynie na podkładzie rytmicznych uderzeń w pudło
rezonansowe gitary. Palma jest przenośnią, wszak to kolejna opowieść o samotności.
Gaśnie światło. Cisza. Oklaski. Bisów nie ma, zgodnie z niepisaną tradycją
Teatru Cieni Ewy Demarczyk. Ludzie rozchodzą się w milczeniu, mając świadomość,
że mieli szczęście, uczestniczyli w czymś niepowtarzalnym, wszak jej koncerty
są coraz rzadsze...
Czarny Anioł polskiej piosenki – tak Ewę Demarczyk nazwał Lucjan
Kydryński i to określenie okazało się nie tylko trwałe, lecz wyjątkowo celne, obrazując
jej niebywałą osobowość artystyczną. Ewa Demarczyk od urodzenia jest związana z
Krakowem. Zadebiutowała jako młoda studentka architektury w kabarecie Akademii
Medycznej Cyrulik. Już po roku zdawała do krakowskiej PWST. Ukończyła ją, lecz
dyplomu do dziś nie odebrała. Za sprawą Przemka Dyakowskiego, saksofonisty w
zespole Zygmunta Koniecznego, trafiła do Piwnicy pod Baranami prowadzonej przez
Piotra Skrzyneckiego. On sam uznał, że jest natchniona przez Boga niezwykłym
talentem. Okazała się odkryciem I Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu
w 1963 roku, otrzymując nagrodę za wykonanie piosenki Czarne anioły Zygmunta Koniecznego. Tym zwycięstwem utorowała w
kraju drogę piosence poetyckiej. W tym samym roku gościem trzeciej edycji Międzynarodowego
Festiwalu Piosenki w Sopocie był legendarny Bruno Coquatrix – francuski
impresario muzyczny, wieloletni właściciel i dyrektor paryskiej Olympii. Przybył do Polski w
poszukiwaniu kandydatów do przygotowywanego przez siebie programu pod nazwą Les Idoles des Jeunes (Idole Młodzieży),
o międzynarodowej obsadzie. Wśród kilku wybranych wykonawców (m.in.
Niebiesko-Czarni z Czesławem Wydrzyckim) zaproszenie do Paryża otrzymała Ewa
Demarczyk. Coquatrix, porównując ją z Edith Piaf przepowiadał jej wielką
karierę. Warunkiem była nauka francuskiego, artystka jednak odrzuciła
propozycję. Mimo to, praktycznie z dnia na dzień stała się gwiazdą.
Często
koncertowała za granicą, podbijając światowe sceny. Wszędzie była entuzjastycznie
witana. Koncertowała w Genewie, uświetniając XX-lecie istnienia ONZ. Jest
laureatką wielu prestiżowych nagród. Ma ponoć niełatwy charakter, w pracy jest
bezkompromisowa, gwałtowna i apodyktyczna, choć z początku podobno była naiwna
i nieśmiała. Członkowie jej zespołu wspominają, że potrafiła wpaść w furię.
Kiedy jednak stawała niepozornie przed mikrofonem – szybko urzekała publiczność, przejmując nad nią kontrolę.
Trudny charakter jest niewiele znaczącym szczegółem, skoro na scenie potrafiła
osiągnąć taki efekt. Była niespotykanym zjawiskiem. Jej pełne ekspresji interpretacje
poezji wręcz hipnotyzowały słuchaczy. Wielbiły ją elity, podziwiali zwykli miłośnicy
piosenki. Każdy, perfekcyjnie przygotowany koncert stawał się niezapomnianym
spektaklem jednego aktora.
Po zerwaniu współpracy z Piwnicą
stworzyła własny teatr, który niestety nie miał łatwego życia i w wyniku
rozlicznych zawirowań lokalizacyjno-administracyjnych ostatecznie upadł. Jej
pierwsza duża studyjna płyta, zatytułowana Ewa
Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego ukazała się w 1967 roku.
Mimo osiągnięcia niespotykanego nakładu (ponad 100 tys. egzemplarzy) na wiele
lat pozostała jedyną dostępną w kraju. Druga, wydana przez radziecką wytwórnię
płytową Melodia w 1975 roku, początkowo dostępna była wyłącznie na terenie
ZSRR. Sprzedano tam łącznie ponad 17 milionów egzemplarzy. Kilka lat później
ukazał się ostatni, trzeci album artystki, zatytułowany Live, również uzyskując miano złotej płyty. Zawierał fragmenty
kilku koncertów z Teatru Żydowskiego w Warszawie, zarejestrowane w grudniu 1979
roku. Wszystkie płyty dostępne są na CD, w wielu nie zawsze oficjalnych i
aprobowanych przez artystkę edycjach.
Komplet płyt wydanych przez artystkę |
Ewa Demarczyk kilkanaście lat temu zdecydowała
o zakończeniu kariery. Nie chcę spekulować dlaczego. Ostatni jej koncert odbył
się 8 listopada 1999 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Otrzymała niemilknące owacje
na stojąco. Później wycofała się z życia artystycznego. Od wielu lat nie
udziela wywiadów, zerwała kontakt z dawnymi znajomymi. Mieszka w Wieliczce,
rzadko odbiera telefony. Podobno posiada w swych archiwach ponad sześćdziesiąt dotąd
niewydanych utworów, większość zarejestrowanych podczas koncertów. Czy ujrzą
światło dzienne? Nie wiadomo. Jedno jest
pewne. Nie zanosi się by którakolwiek z dzisiejszych gwiazd estrady mogła
mierzyć się z jej legendą. Szkoda tylko, że nie promowana w mediach tak jak
kilka innych znaczących postaci z wolna odchodzi w zapomnienie.
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz