W najbliższą sobotę, 16
kwietnia przypada kolejny Record Store Day. Jest to międzynarodowe święto
miłośników i wydawców płyt (zwłaszcza winylowych), obchodzone zawsze w trzecią
sobotę kwietnia. Zapoczątkowane zostało w 2008 roku w San Francisco, w Polsce
obchodzone jest od pięciu lat. Z tej okazji - garść wspomnień.
W najodleglejszych
zakątkach pamięci przechowuję obraz lampowego Pioniera, starego odbiornika radiowego w brązowo czarnej bakelitowej obudowie. Stał dumnie na kuchennym stole pod oknem,
będąc głównym źródłem rozrywki i wiedzy o świecie. Potem pojawiła się… Kamila –
małe tranzystorowe radyjko, w skórzanym futerale, z zakresem fal długich i
średnich. Trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w latach siedemdziesiątych, ustawione
przed mikrofonem na kilku książkach stanowiło źródło muzyki, zapisywanej na
wymarzonym magnetofonie ZK120T. Muzykę zdobywałem także od kolegów,
przegrywając ją z podobnych magnetofonów, rodem z warszawskich Zakładów Radiowych
im. Marcina Kasprzaka. Trzeba było sporej cierpliwości, wszak zapis odbywał się
w czasie rzeczywistym. Sprzyjało to rozwijaniu więzów towarzyskich i wymianie skąpych niestety informacji, związanych z danym utworem. Przygotowanie dwugodzinnej
taśmy wymagało czasem kilku spotkań (wszak muzykę się wybierało, a nie
kopiowało bezkrytycznie). Trudno sobie to dziś wyobrazić, gdy zapis
niezliczonej ilości plików muzycznych z komputera na przenośną pamięć trwa
zaledwie kilka chwil. Inną kwestią jest to, czy znajdujemy później czas by wysłuchać
ich w całości… Najbardziej pożądanym źródłem muzyki w tamtych dniach były
oryginalne zachodnie płyty gramofonowe. Trudno opisać, ile trudu wymagało
wypożyczenie takiego krążka na kilka godzin, by spokojnie go skopiować i
trzymając okładkę w rękach poczuć przez chwilę powiew odległego Zachodu. Bywało
i tak, że nie starczało czasu na przegranie całości, gdyż koledzy czekali w
kolejce, a każdy chciał mieć kopię prosto z płyty… Z czasem w mym domu wysłużonego
Mister Hita zastąpił Daniel, a w miejsce ZK 120T pojawił się M2405S. Muzyka dla
młodych ludzi z początku lat siedemdziesiątych była
wielką wartością, często stanowiąc temat zażartych dyskusji. Poszerzaliśmy
swoje horyzonty, szukając coraz ciekawszych i bardziej wartościowych utworów. Z
czasem przyszło zainteresowanie jazzem, który stał się kolejnym etapem
wtajemniczenia. Tu sytuacja była nieco lepsza.
Kilka wybranych płyt klubowych |
W latach siedemdziesiątych jazz
nie był już towarem zakazanym, a warszawski festiwal Jazz Jamboree ugruntowywał
swą renomę. Odwiedzało go wiele uznanych gwiazd, także zza wielkiej
wody, a ich występy niemal zawsze rejestrowano. W tamtym czasie monopolistą na rynku płytowym
były Polskie Nagrania, które wydawały w zasadzie
wszystko, począwszy od kursów językowych, poprzez muzykę poważną i popularną, po
kroniki festiwali. Trudno się dziwić, że w
tej sytuacji cykl wydawniczy sięgał nawet trzech lat. W tych niełatwych realiach,
z inicjatywy garstki zapaleńców powstał Klub Płytowy PSJ „Biały Kruk Czarnego
Krążka”. W ramach kwartalnie opłacanych składek deklarował on wydawanie dla
swych członków czterech płyt rocznie. Do tego, prócz obowiązkowej serii
klubowej proponowano dodatkowo atrakcyjne tytuły z serii subskrypcyjnej,
zawierającej nagrania zarejestrowane podczas koncertów światowych gwiazd jazzu.
Poza tym funkcjonowała seria promocyjna czyli płyty przygotowywane na indywidualne
zamówienia zespołów. Pojawiały się również wydawnictwa licencyjne, choć raczej sporadycznie.
Mój zbiorek wydawnictw Poljazzu |
W katalogu klubu
dominował jazz, choć w początkach działalności zdarzały się wyjątki (np. utwory
zespołu Deep Purple, czy fragmenty płyty Niemena nagranej dla CBS w Niemczech). Dla
wielu fanów dobrej muzyki taka inicjatywa była niemal rewolucją. Tak więc,
wspólnie z kolegą, nie zwlekając, złożyliśmy stosowne deklaracje członkowskie. W
założeniu klub był organizacją niekomercyjną, który oferował płyty jedynie swym
członkom, ci zaś zobowiązywali się do nieodstępowania ich na zewnątrz. Składki
pokrywały jedynie koszty produkcji i wysyłki płyt oraz druku ulotek i
materiałów informacyjnych. Takie zasady umożliwiały pewne obejście i tak
kulawego prawa autorskiego. Zresztą występujący muzycy podpisywali odpowiednie
zgody (choć może nie zawsze w pełni świadomie).
To, że płyty ukazywały
się nieregularnie, że często brakowało im okładek i że zdarzały się opóźnienia
w wysyłce było niewiele znaczącym drobiazgiem. DOBRZE, ŻE BYŁY. Oczekiwanie skracaliśmy częstszymi wyjazdami do
Warszawy, do nieistniejącego już klubu Akwarium przy ul. Emilii Plater 49,
gdzie w niewielkim szklanym boksie opodal wejścia mieściło się wydawnictwo. Była to już druga siedziba, początkowo klub zajmował skromne
pomieszczenia w kamienicy przy ul. Rutkowskiego 20 (dzisiaj ponownie Chmielna,
jak przed stu laty).
Legendarna siedziba klubu przy Emilii Plater 49, budynek dziś już nie istnieje (zdjęcie z własnych archiwów) |
Można było wówczas odebrać zamówione pozycje osobiście (także
dla kolegów), a możliwość spędzenia kilku chwil w klubie jazzowym, spotkania
choćby przez szybę znanych muzyków i prócz tego cały dzień sympatycznego
włóczenia się po stolicy był dodatkowym bonusem. Żelaznym punktem takich
eskapad były także odwiedziny w istniejących wówczas instytutach kultury
(zwłaszcza węgierskiej), gdzie również pojawiały się płyty w kraju niedostępne.
Wszystkie z trudem zaoszczędzone pieniądze wydawaliśmy na zakupy, często
rezygnując z jakiegokolwiek posiłku… Pamiętam też pewien wieczór, gdy
oczekiwałem na powrót kumpla z walizą świeżo odebranych płyt (jego i moich)
oraz późniejsze wspólne całonocne przesłuchiwanie owych zdobyczy.
Płyty w kopertach "zastępczych" |
Wróćmy jednak do płyt
wydawanych przez Klub Płytowy PSJ „Biały Kruk Czarnego Krążka”. Jego pionierska
działalność obarczona była typowymi problemami gospodarki PRL. Płyty często ukazywały
się w tzw. okładkach zastępczych (była to np. odwrócona na lewą stronę i
ponownie sklejona okładka jakiegoś przypadkowego wydawnictwa lub zwykły szary
karton). Było nieźle, jeśli trafiały się okładki zunifikowane (biała, z
charakterystycznym patefonem lub niebieska z saksofonem), które czasem uzupełniane
były tzw. insertem, czyli dwustronnie zadrukowaną kartką w jednym kolorze, na
której umieszczano program płyty, jej omówienie i coś, co w przypływie dobrego
humoru można było uznać za zdjęcia (chodzi oczywiście o poligrafię, a nie o
umiejętności fotografa). Później sytuacja nieco się poprawiła, coraz częściej
pojawiały się w miarę normalnie wydane pozycje, z odpowiednimi okładkami. Zdarzało
się, że klub oferował prawdziwe rarytasy. Do dziś posiadam na swej półeczce
nagrania Sary Vaughan, Woody Hermana, Stana Kentona, Gila Evansa, Buddy Richa,
Duka Ellingtona, Muddy Watersa i innych gwiazd, zrealizowane podczas ich
występów na Jazz Jamboree. W tamtej rzeczywistości możliwość posiadania na
płytach koncertów, zarejestrowanych zaledwie kilka miesięcy wcześniej była rzeczą niemal niewyobrażalną. Były też inne perełki, jak
choćby jedenastopłytowa (dość droga) historia jazzu Jazz Legends (na licencji amerykańskiej firmy Folkways) z broszurą Henryka
Cholińskiego, czy czteropłytowy wybór unikalnych nagrań
Krzysztofa Komedy – obie pozycje wydano w specjalnych tekturowych pudełkach.
Komeda i Jazz Legends Leżący w tle Old Rock Meeting to też wydawnictwo Poljazzu, jednak znacznie późniejsze |
Mimo wielu niedociągnięć wydawniczych te unikalne płyty dziś są cennym
dokumentem, nie tylko muzycznym. Krystian Brodacki, podsumowując w 1980 roku na
łamach Jazz Forum (nr 68 6/1980) osiem lat działalności klubu płytowego
podkreślił, że w tym okresie wydano osiemdziesiąt pięć tytułów, zaś sam klub
liczył dwanaście tysięcy członków z całej Polski. Była to na swój sposób
elitarna grupa, zaś przynależność do niej dawała poczucie satysfakcji. Tylko w 1979 wydano trzydzieści tytułów w łącznym
nakładzie blisko stu tysięcy egzemplarzy, co stanowiło ponad jedną trzecią wcześniejszej
sześcioletniej działalności wydawniczej PSJ. Klub działał do 1991 roku,
próbując odnaleźć się także w nowej rzeczywistości. Próbowano poszerzyć profil wydawniczy, część licencji
sprzedano, a niektóre tytuły pojawiły się w wolnej sprzedaży. Był to już jedynie łabędzi śpiew, bowiem czasy się zmieniły.
Wybrane pozycje |
Jacek Karolak (aktywny na portalu winyl.net), dawny pracownik klubu, próbujący dziś ocalić historię jego działalności doliczył się łącznie trzystu pozycji
firmowanych przez Wydawnictwo Płytowe Poljazz (takiej nazwy używano od 1977 roku,
choć na płytach funkcjonowało dawne logo). W moich zbiorach posiadam dokładnie sto tytułów z tej listy. Bywają chwile, gdy
wybieram niektóre i kładę na talerz poczciwego Daniela. Są wśród nich takie,
które darzę szczególnym sentymentem. Chętnie powracam do płyty niezapomnianej
formacji The Quartet, którą tworzyli wówczas nieżyjący już Sławomir Kulpowicz
(p) i Tomasz Szukalski (s) oraz Paweł Jarzębski (b) i Janusz Stefański (dr).
Pamiętam też koncert tego zespołu w bydgoskiej kawiarni muzycznej (działało coś
takiego krótko, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), kiedy w
absolutnych ciemnościach potężnie brzmiąca muzyka kwartetu, w której
pobrzmiewał przewodni duch Johna Coltrane’a, przenosiła słuchacza w odległe rejony. Trzy
lata temu ukazała się seria płyt Sławomira Kulpowicza. Otwierający ją
dwupłytowy album zawiera nieznane wcześniej nagrania tej formacji, jednak wspomniana winylowa płyta sprzed blisko czterdziestu lat do dziś wywołuje u mnie dreszcz emocji. Podobnych
pozycji jest więcej, wspomnę choćby Gila Evansa, Woody Hermana czy
Buddy Richa. Choć dziś bez trudności można sięgnąć po większość dorobku tych
twórców, to jednak nie to samo. Być może wrócę do
tych nagrań w przyszłości, bowiem jest to dla mnie ważna część mej młodości, a także wycinek historii naszej kultury, który warto zachować.
słuchacz
PS.
Fragment koncertu orkiestry Gila Evansa z Jazz Jamboree '76, który wydano na klubowej płycie, zatytułowanej "Synthetic Evans".
Z ogromnym sentymentem przeczytałem ten tekst. W latach 70-tych XX w. - będąc studentem politechniki w Krakowie - należałem do Klubu, z podobnym dreszczykiem bywałem na Emilii Plater w Warszawie po odbiór kolejnych płyt, ale dopiero kilka lat po studiach już na swoim Danielu osłuchiwałem te rarytasy. Mam je do dzisiaj i nadal służy mi Daniel.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lech Tarnawski
Bardzo dziękuję. Jak widać wielu członków Klubu i miłośników czarnych krążków z tamtego okresu ma podobne wspomnienia (zresztą bardzo cenne). Moje zbiory klubowe na szczęście przetrwały różne zawieruchy i po dziś dzień od czasu do czasu lądują na poczciwym Danielu, z którego nadal korzystam. Chyba jakoś pasują do siebie. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Cieszyn pozdrawia, i tu o tym Klubie słyszano w latach PRL i płyty czasem się miało
OdpowiedzUsuńDzięki, miłośnicy dobrej muzyki są wszędzie. ;-)
UsuńDzisiaj odsłuchałem Extra Ball z Jarosławem Śmietaną i Zbigniewem Wegehauptem. Wspomnienia wróciły, z satysfakcją wspominam członkostwo w Klubie i oczekiwanie na płyty... Dziękuję Panu za artykuł, który zachowuje to dla potomnych.
UsuńWitam. Poszukuję dwupłytowego wydawnictwa LP 1976 Pronit SX 2991 " Album opolski" PSJ - Biały Kruk Czarnego Krążka edycji limitowanej Towarzystwa Przyjaciół Opola z live Niemena "Wiem, że nie wrócisz" w wersji mp3. Z góry dziekuję.
OdpowiedzUsuń