piątek, 15 kwietnia 2016

Biały Kruk Czarnego Krążka








W najbliższą sobotę, 16 kwietnia przypada kolejny Record Store Day. Jest to międzynarodowe święto miłośników i wydawców płyt (zwłaszcza winylowych), obchodzone zawsze w trzecią sobotę kwietnia. Zapoczątkowane zostało w 2008 roku w San Francisco, w Polsce obchodzone jest od pięciu lat. Z tej okazji - garść wspomnień.
W najodleglejszych zakątkach pamięci przechowuję obraz lampowego Pioniera, starego odbiornika radiowego w brązowo czarnej bakelitowej obudowie. Stał dumnie na kuchennym stole pod oknem, będąc głównym źródłem rozrywki i wiedzy o świecie. Potem pojawiła się… Kamila – małe tranzystorowe radyjko, w skórzanym futerale, z zakresem fal długich i średnich. Trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w latach siedemdziesiątych, ustawione przed mikrofonem na kilku książkach stanowiło źródło muzyki, zapisywanej na wymarzonym magnetofonie ZK120T. Muzykę zdobywałem także od kolegów, przegrywając ją z podobnych magnetofonów, rodem z warszawskich Zakładów Radiowych im. Marcina Kasprzaka. Trzeba było sporej cierpliwości, wszak zapis odbywał się w czasie rzeczywistym. Sprzyjało to rozwijaniu więzów towarzyskich i wymianie skąpych niestety informacji, związanych z danym utworem. Przygotowanie dwugodzinnej taśmy wymagało czasem kilku spotkań (wszak muzykę się wybierało, a nie kopiowało bezkrytycznie). Trudno sobie to dziś wyobrazić, gdy zapis niezliczonej ilości plików muzycznych z komputera na przenośną pamięć trwa zaledwie kilka chwil. Inną kwestią jest to, czy znajdujemy później czas by wysłuchać ich w całości… Najbardziej pożądanym źródłem muzyki w tamtych dniach były oryginalne zachodnie płyty gramofonowe. Trudno opisać, ile trudu wymagało wypożyczenie takiego krążka na kilka godzin, by spokojnie go skopiować i trzymając okładkę w rękach poczuć przez chwilę powiew odległego Zachodu. Bywało i tak, że nie starczało czasu na przegranie całości, gdyż koledzy czekali w kolejce, a każdy chciał mieć kopię prosto z płyty… Z czasem w mym domu wysłużonego Mister Hita zastąpił Daniel, a w miejsce ZK 120T pojawił się M2405S. Muzyka dla młodych ludzi z początku lat siedemdziesiątych była wielką wartością, często stanowiąc temat zażartych dyskusji. Poszerzaliśmy swoje horyzonty, szukając coraz ciekawszych i bardziej wartościowych utworów. Z czasem przyszło zainteresowanie jazzem, który stał się kolejnym etapem wtajemniczenia. Tu sytuacja była nieco lepsza. 


Kilka wybranych płyt klubowych 

W latach siedemdziesiątych jazz nie był już towarem zakazanym, a warszawski festiwal Jazz Jamboree ugruntowywał swą renomę. Odwiedzało go wiele uznanych gwiazd, także zza wielkiej wody, a ich występy niemal zawsze rejestrowano. W tamtym czasie monopolistą na rynku płytowym były Polskie Nagrania, które wydawały w zasadzie wszystko, począwszy od kursów językowych, poprzez muzykę poważną i popularną, po kroniki festiwali. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji cykl wydawniczy sięgał nawet trzech lat. W tych niełatwych realiach, z inicjatywy garstki zapaleńców powstał Klub Płytowy PSJ „Biały Kruk Czarnego Krążka”. W ramach kwartalnie opłacanych składek deklarował on wydawanie dla swych członków czterech płyt rocznie. Do tego, prócz obowiązkowej serii klubowej proponowano dodatkowo atrakcyjne tytuły z serii subskrypcyjnej, zawierającej nagrania zarejestrowane podczas koncertów światowych gwiazd jazzu. Poza tym funkcjonowała seria promocyjna czyli płyty przygotowywane na indywidualne zamówienia zespołów. Pojawiały się również wydawnictwa licencyjne, choć raczej sporadycznie.



Mój zbiorek wydawnictw Poljazzu

W katalogu klubu dominował jazz, choć w początkach działalności zdarzały się wyjątki (np. utwory zespołu Deep Purple, czy fragmenty płyty Niemena nagranej dla CBS w Niemczech). Dla wielu fanów dobrej muzyki taka inicjatywa była niemal rewolucją. Tak więc, wspólnie z kolegą, nie zwlekając, złożyliśmy stosowne deklaracje członkowskie. W założeniu klub był organizacją niekomercyjną, który oferował płyty jedynie swym członkom, ci zaś zobowiązywali się do nieodstępowania ich na zewnątrz. Składki pokrywały jedynie koszty produkcji i wysyłki płyt oraz druku ulotek i materiałów informacyjnych. Takie zasady umożliwiały pewne obejście i tak kulawego prawa autorskiego. Zresztą występujący muzycy podpisywali odpowiednie zgody (choć może nie zawsze w pełni świadomie).
To, że płyty ukazywały się nieregularnie, że często brakowało im okładek i że zdarzały się opóźnienia w wysyłce było niewiele znaczącym drobiazgiem. DOBRZE, ŻE BYŁY. Oczekiwanie skracaliśmy częstszymi wyjazdami do Warszawy, do nieistniejącego już klubu Akwarium przy ul. Emilii Plater 49, gdzie w niewielkim szklanym boksie opodal wejścia mieściło się wydawnictwo. Była to już druga siedziba, początkowo klub zajmował skromne pomieszczenia w kamienicy przy ul. Rutkowskiego 20 (dzisiaj ponownie Chmielna, jak przed stu laty). 



Legendarna siedziba klubu przy Emilii Plater 49,
budynek dziś już nie istnieje (zdjęcie z własnych archiwów)

Można było wówczas odebrać zamówione pozycje osobiście (także dla kolegów), a możliwość spędzenia kilku chwil w klubie jazzowym, spotkania choćby przez szybę znanych muzyków i prócz tego cały dzień sympatycznego włóczenia się po stolicy był dodatkowym bonusem. Żelaznym punktem takich eskapad były także odwiedziny w istniejących wówczas instytutach kultury (zwłaszcza węgierskiej), gdzie również pojawiały się płyty w kraju niedostępne. Wszystkie z trudem zaoszczędzone pieniądze wydawaliśmy na zakupy, często rezygnując z jakiegokolwiek posiłku… Pamiętam też pewien wieczór, gdy oczekiwałem na powrót kumpla z walizą świeżo odebranych płyt (jego i moich) oraz późniejsze wspólne całonocne przesłuchiwanie owych zdobyczy.


Płyty w kopertach "zastępczych"

Wróćmy jednak do płyt wydawanych przez Klub Płytowy PSJ „Biały Kruk Czarnego Krążka”. Jego pionierska działalność obarczona była typowymi problemami gospodarki PRL. Płyty często ukazywały się w tzw. okładkach zastępczych (była to np. odwrócona na lewą stronę i ponownie sklejona okładka jakiegoś przypadkowego wydawnictwa lub zwykły szary karton). Było nieźle, jeśli trafiały się okładki zunifikowane (biała, z charakterystycznym patefonem lub niebieska z saksofonem), które czasem uzupełniane były tzw. insertem, czyli dwustronnie zadrukowaną kartką w jednym kolorze, na której umieszczano program płyty, jej omówienie i coś, co w przypływie dobrego humoru można było uznać za zdjęcia (chodzi oczywiście o poligrafię, a nie o umiejętności fotografa). Później sytuacja nieco się poprawiła, coraz częściej pojawiały się w miarę normalnie wydane pozycje, z odpowiednimi okładkami. Zdarzało się, że klub oferował prawdziwe rarytasy. Do dziś posiadam na swej półeczce nagrania Sary Vaughan, Woody Hermana, Stana Kentona, Gila Evansa, Buddy Richa, Duka Ellingtona, Muddy Watersa i innych gwiazd, zrealizowane podczas ich występów na Jazz Jamboree. W tamtej rzeczywistości możliwość posiadania na płytach koncertów, zarejestrowanych zaledwie kilka miesięcy wcześniej była rzeczą niemal niewyobrażalną. Były też inne perełki, jak choćby jedenastopłytowa (dość droga) historia jazzu Jazz Legends (na licencji amerykańskiej firmy Folkways) z broszurą Henryka Cholińskiego, czy czteropłytowy wybór unikalnych nagrań Krzysztofa Komedy – obie pozycje wydano w specjalnych tekturowych pudełkach.


Komeda i Jazz Legends 
Leżący w tle Old Rock Meeting to też wydawnictwo Poljazzu,
jednak znacznie późniejsze

Mimo wielu niedociągnięć wydawniczych te unikalne płyty dziś są cennym dokumentem, nie tylko muzycznym. Krystian Brodacki, podsumowując w 1980 roku na łamach Jazz Forum (nr 68 6/1980) osiem lat działalności klubu płytowego podkreślił, że w tym okresie wydano osiemdziesiąt pięć tytułów, zaś sam klub liczył dwanaście tysięcy członków z całej Polski. Była to na swój sposób elitarna grupa, zaś przynależność do niej dawała poczucie satysfakcji. Tylko w 1979 wydano trzydzieści tytułów w łącznym nakładzie blisko stu tysięcy egzemplarzy, co stanowiło ponad jedną trzecią wcześniejszej sześcioletniej działalności wydawniczej PSJ. Klub działał do 1991 roku, próbując odnaleźć się także w nowej rzeczywistości. Próbowano poszerzyć profil wydawniczy, część licencji sprzedano, a niektóre tytuły pojawiły się w wolnej sprzedaży. Był to już jedynie łabędzi śpiew, bowiem czasy się zmieniły. 


Wybrane pozycje

Jacek Karolak (aktywny na portalu winyl.net), dawny pracownik klubu, próbujący dziś ocalić historię jego działalności doliczył się łącznie trzystu pozycji firmowanych przez Wydawnictwo Płytowe Poljazz (takiej nazwy używano od 1977 roku, choć na płytach funkcjonowało dawne logo). W moich zbiorach posiadam dokładnie sto tytułów z tej listy. Bywają chwile, gdy wybieram niektóre i kładę na talerz poczciwego Daniela. Są wśród nich takie, które darzę szczególnym sentymentem. Chętnie powracam do płyty niezapomnianej formacji The Quartet, którą tworzyli wówczas nieżyjący już Sławomir Kulpowicz (p) i Tomasz Szukalski (s) oraz Paweł Jarzębski (b) i Janusz Stefański (dr). Pamiętam też koncert tego zespołu w bydgoskiej kawiarni muzycznej (działało coś takiego krótko, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), kiedy w absolutnych ciemnościach potężnie brzmiąca muzyka kwartetu, w której pobrzmiewał przewodni duch Johna Coltrane’a, przenosiła słuchacza w odległe rejony. Trzy lata temu ukazała się seria płyt Sławomira Kulpowicza. Otwierający ją dwupłytowy album zawiera nieznane wcześniej nagrania tej formacji, jednak wspomniana winylowa płyta sprzed blisko czterdziestu lat do dziś wywołuje u mnie dreszcz emocji. Podobnych pozycji jest więcej, wspomnę choćby Gila Evansa, Woody Hermana czy Buddy Richa. Choć dziś bez trudności można sięgnąć po większość dorobku tych twórców, to jednak nie to samo. Być może wrócę do tych nagrań w przyszłości, bowiem jest to dla mnie ważna część mej młodości, a także wycinek historii naszej kultury, który warto zachować.



słuchacz

PS.
Fragment koncertu orkiestry Gila Evansa z Jazz Jamboree '76, który wydano na klubowej płycie, zatytułowanej "Synthetic Evans".





6 komentarzy:

  1. Z ogromnym sentymentem przeczytałem ten tekst. W latach 70-tych XX w. - będąc studentem politechniki w Krakowie - należałem do Klubu, z podobnym dreszczykiem bywałem na Emilii Plater w Warszawie po odbiór kolejnych płyt, ale dopiero kilka lat po studiach już na swoim Danielu osłuchiwałem te rarytasy. Mam je do dzisiaj i nadal służy mi Daniel.
    Pozdrawiam
    Lech Tarnawski

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję. Jak widać wielu członków Klubu i miłośników czarnych krążków z tamtego okresu ma podobne wspomnienia (zresztą bardzo cenne). Moje zbiory klubowe na szczęście przetrwały różne zawieruchy i po dziś dzień od czasu do czasu lądują na poczciwym Danielu, z którego nadal korzystam. Chyba jakoś pasują do siebie. ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszyn pozdrawia, i tu o tym Klubie słyszano w latach PRL i płyty czasem się miało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, miłośnicy dobrej muzyki są wszędzie. ;-)

      Usuń
    2. Dzisiaj odsłuchałem Extra Ball z Jarosławem Śmietaną i Zbigniewem Wegehauptem. Wspomnienia wróciły, z satysfakcją wspominam członkostwo w Klubie i oczekiwanie na płyty... Dziękuję Panu za artykuł, który zachowuje to dla potomnych.

      Usuń
  4. Witam. Poszukuję dwupłytowego wydawnictwa LP 1976 Pronit SX 2991 " Album opolski" PSJ - Biały Kruk Czarnego Krążka edycji limitowanej Towarzystwa Przyjaciół Opola z live Niemena "Wiem, że nie wrócisz" w wersji mp3. Z góry dziekuję.

    OdpowiedzUsuń