poniedziałek, 14 grudnia 2015

Mój prywatny Audio-Vintage, część druga







Miesiąc temu umieściłem na blogu tekst dotyczący mojej nowej pasji. Z niemałym zdziwieniem zauważyłem, że należy do chętnie czytanych. Nie wykluczone, że sprawiło to określenie Audio-Vintage, które znalazło się w tytule. Trend określany tym mianem w istocie robi ostatnio coraz większą karierę, także w naszym kraju. Być może to kwestia pewnej nostalgii i chęci powrotu do minionych czasów oraz możliwości zrealizowania marzeń z czasów młodości. Wszak teraz niewielkim kosztem można pozwolić sobie na taką ekstrawagancję i w dodatku być trendy. Jak wcześniej wspomniałem – znalazłem w tym nurcie swą niszę, dającą mi sporo radości. 


Nowy nabytek i kolekcja w całej okazałości

Z dumą donoszę, że moja kolekcja magnetofonów szpulowych powiększyła się i stanowi pewien zamknięty (mam nadzieję) i logiczny ciąg. Do tej pory zbiór składał się z tranzystorowego niemieckiego Grundiga TK 140 de luxe i jego licencyjnego polskiego odpowiednika ZK 140T, produkcji warszawskich Zakładów Kasprzaka, należących do zjednoczenia UNITRA.  Prócz tego posiadam lampowy model ZK 145 (także UNITRA). Kilka dni temu do trzech posiadanych dołączył czwarty – Grundig TK 145 de luxe, będący zachodnim pierwowzorem ostatniego z wymienionych. Na aukcjach bywa rzadko i osiąga często absurdalne ceny. Zdobyłem go przypadkiem. Początkowo miał mieć zupełnie inne przeznaczenie. Jednak kiedy zajrzałem do środka... Był w doskonałym stanie. To niewiarygodne, że blisko pięćdziesięcioletni sprzęt może tak wyglądać i wewnątrz nawet nie mieć kurzu. Podejrzewam, że nie był zbyt intensywnie eksploatowany, o czym świadczy choćby małe zużycie kołków prowadzących taśmę. Tak więc kolekcja powiększyła się i stanowi teraz jakiś logiczny ciąg – choć przyznaję, logikę w zbieraniu starych gratów na dość ograniczonej przestrzeni trudno dostrzec.


TK145 de luxe po zdjęciu obudowy - góra i spód.
Jak widać - stan niemal idealny

Ale po kolei. Jak wspomniałem Grundig okazał się doskonale zachowanym egzemplarzem. Po rozebraniu i naoliwieniu osi obu napędów, jak również łożysk silnika oraz poprawieniu przewijania (przesunięcie sprężyn i delikatne zmatowienie boków talerzyków drobnym papierem ściernym) mechanizm działał bez zarzutu. Nie było nawet konieczności wymiany pasków. Nagrywał też nieźle, zarówno na ustawieniu ręcznym jak i na automacie, ale tylko na jednej ścieżce. Druga pozostawiała sporo do życzenia. Niestety, konieczna okazała się wymiana głowicy. Czyszczenie i delikatne polerowanie filcem nic nie dało. Skąd wziąć nową głowicę do lampowego Grundiga sprzed blisko pół wieku? Na oryginał nie ma szans. Logika podpowiadała, że z uwagi na bliźniaczość konstrukcji i parametrów pewnie nadawałaby się polska (od lampowych zetek, typ U24-201 o indukcyjności 840mH). Jak wiadomo, głowice uniwersalne w opisywanych modelach montowane były w permalojowych osłonach. Jednak zarówno same głowice, jak i ich osłony w obu modelach zdecydowanie różnią się (patrz fotografie). Polska jest szersza, dedykowany do niej kubek również. 



U góry po lewej głowice w Grundigu, po prawej w Unitrze,
 niżej po prawej stronie porównanie ich wyglądu po wymontowaniu 
(z lewej polska, z prawej niemiecka),
u dołu wymieniona płyta pośrednia z Grundiga zastąpiona polskim "przeszczepem"

Zamontowanie jej w Grundigu okazało się niemożliwe. Przeszkodą okazały się śruby, służące do mocowania i regulacji, osadzone na stałe na płycie pośredniej i rozstawione minimalnie zbyt wąsko. Dodatkowym utrudnieniem stały się gabaryty głowicy kasującej, znacznie szerszej niż krajowy odpowiednik, umieszczonej tuż obok. Wydawałoby się – problem nie do rozwiązania.
Pomocą posłużył karton z częściami pozyskanymi z trzech rozebranych wcześniej polskich zetek. Jedyną receptą był "przeszczep" płyty pośredniej ze starego ZK 140T (wyposażonej także w identyczny jak w Grundigu wspornik mocujący wychyłowy wskaźnik wysterowania). Mimo takiej konieczności postanowiłem wykorzystać jak najwięcej części pochodzących z oryginału. Niezbędna okazała się również wymiana umieszczonego bezpośrednio pod płytą suwaka z kołkami oddalającymi taśmę od głowic w pozycjach przewijanie i stop (również minimalne różnice w ich rozstawieniu, uniemożliwiające współpracę z osłoną głowicy – stąd musiałem wykorzystać polski). Pozostałe części pasowały. Tak więc pozostała oryginalna kompletna dźwignia docisku taśmy ze sprężyną, skrajne zespoły kołków prowadzących taśmę (lewy z głowicą kasującą, prawy z górnym łożyskiem koła zamachowego z wałkiem napędowym) oraz cały zespół przełącznika ścieżek. 


Widok magnetofonu przed (góra) i po operacji (dół)


Po zmontowaniu całości przyszedł czas na chwilę prawdy. Na szczęście niespodzianek nie było. Wszystko zadziałało bezbłędnie. Po drobnych regulacjach i rozmagnesowaniu całego toru przesuwu taśmy magnetofon doskonale odtwarza i nagrywa na obu ścieżkach. Muszę stwierdzić, że nawet ów TK145 de luxe gra minimalnie lepiej od swego polskiego odpowiednika ZK145. Słychać różnice w dynamice zapisu i odtwarzania. Warto podkreślić, że płytka z elektroniką różni się od polskiej jakością montażu oraz zamontowanych elementów, jak również samym ich układem, choć schematy obu magnetofonów są bardzo zbliżone. Zwraca uwagę doskonała jakość listwy zapis-odtwarzanie. W krajowych magnetofonach pokryte srebrem styki już po kilku latach ulegały utlenieniu, pokrywając się czarnym nalotem. Powodowało to zmianę parametrów elektrycznych, w skrajnych wypadkach prowadzając nawet do wzbudzania się układu. Niemcy wykonali je z innego materiału, stąd też w obu posiadanych przeze mnie Grundigach wyglądają świetnie i nie wymagają czyszczenia. Reasumując – kilka godzin doskonałej zabawy ze sprzętem sprzed pół wieku i kolejny egzemplarz został ocalony, dając aktualnemu użytkownikowi sporo radości i satysfakcji. Stoi obecnie w zasięgu ręki, będąc przynajmniej w moim odczuciu ozdobą pokoju oraz grając od czasu do czasu zachęca do sympatycznych wycieczek w przeszłość nie tylko muzyczną.


Kolekcja

Innym ważnym elementem, tworzącym klimat mego azylu jest gramofon G 1100 fs, czyli poszukiwany niegdyś Daniel, będący obiektem marzeń wielu ówczesnych melomanów. Wyprodukowany został w Łodzi i nosi dumne logo UNITRA FONICA. Nabyłem go w 1982 roku (przy sporej dozie szczęścia) i od tego czasu (poza drobnymi zabiegami konserwacyjnymi) działa praktycznie bezawaryjnie. Większość użytkowników z pewnością pamięta, że był to model wyposażony w automatykę ramienia, umożliwiającą naprowadzenie wkładki na początek płyty i  powrót po zakończeniu odtwarzania. W ciągu lat dokonałem w używanym egzemplarzu jedynie dwóch zmian. Na początku eksploatacji na tylnej ścianie obudowy zainstalowałem wyłącznik, powodujący ominięcie układu wykrywania końca płyty. Już w tamtym okresie posiadałem dość sporą kolekcję analogów. Zdecydowana większość funkcjonowała poprawnie, tzn. ramię gramofonu po dojściu do końca strony samoczynnie podnosiło się, po czym powracało do pozycji spoczynkowej. 


DANIEL   G 1100 fs

Znalazło się jednak w mym zbiorze kilka takich pozycji (bodaj dwie na kilka setek), których nie dało się wysłuchać do końca, bowiem ramię tuż przed zakończeniem wracało do punktu wyjścia. Regulacje stosowną śrubą były nieskuteczne, bowiem na tych płytach najprawdopodobniej średnica ostatniego rowka przed naklejką nie odpowiadała powszechnie przyjętym normom. Kto je tłoczył - niech pozostanie zagadką, choć raczej niezbyt trudną, zważywszy na ówczesny ograniczony rynek. Jedynym rozwiązaniem okazało się odłączenie wspomnianego układu na czas ich odtwarzania. Drugiej zmiany dokonałem stosunkowo niedawno. Gramofon zamiast fabrycznej wkładki MF100 zyskał nową – Shure M44G (sprawdza się znakomicie) oraz miast wyprowadzającego sygnał do wzmacniacza cieniutkiego kabelka ze złączem DIN otrzymał przyzwoite grube kable, zakończone pozłacanymi wtykami typu "cinch". Różnica jest na tyle zauważalna, że ostatnio chętniej sięgam po stare analogi, a nawet moja kolekcja wzbogaciła się o kilka pozycji.




Proszę wybaczyć ten nieco przydługi wpis, pełen technicznych szczegółów, pozornie odległy od zasadniczej tematyki bloga. Jednak wszystko to ostatecznie dotyka muzyki i wrażeń płynących z jej słuchania. Niezmiennie od lat pozostaje ona dla mnie bezpiecznym azylem i ucieczką od coraz częstszych rozczarowań dzisiejszym światem, jak i niegdyś przyjaznymi ludźmi, którzy go zamieszkują.



słuchacz




4 komentarze:

  1. Oj tam oj tam, z tymi przyjaznymi ludzmi to chyba przesadzasz....
    A wpis jest wręcz cudny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hallo, hallo , jest Pan tu jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
  3. Super artykuł. Też jestem zbieraczem i pasjonatem Zetek. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń