sobota, 6 stycznia 2018

Przed premierą – Cold War of Solipsism (Art Of Illusion)






Zespół Art Of Illusion bardzo udaną debiutancką płytą Round Square of The Triangle (2014) zapracował sobie na duży kredyt zaufania. Muzycy działają od 2002 roku. Grupę aktualnie tworzą: Filip Wiśniewski – gitara, Paweł Łapuć – fortepian, instrumenty klawiszowe, Kamil Kluczyński – perkusja, Mateusz Wiśniewski – gitara basowa oraz Marcin Walczak – śpiew. 26 stycznia 2018 wystąpią w Miejskim Centrum Kultury w Bydgoszczy, w ramach imprezy Progressive Evening vol. 3. Zagrają obok formacji Retrospective oraz Sounds Like The End of The World. Na ten wieczór zaplanowali też oficjalną premierę swej drugiej płyty, zatytułowanej Cold War of Solipsism. Właśnie z tej okazji spotkałem się z Filipem Wiśniewskim, gitarzystą i współzałożycielem zespołu.



- W naszej rozmowie sprzed dwóch lat deklarowałeś, że drugi album ukaże się jesienią 2016 roku. Tak się jednak nie stało.

- Powodów jest wiele. Po pierwsze zdecydowaliśmy, że płyta będzie w całości wokalna. Proces twórczy okazał się bardzo pracochłonny, a wykonanie jeszcze trudniejsze. Chcieliśmy to zrobić sami. Oczywiście można inaczej, ale zbyt wiele zależy od pieniędzy i tzw. czynnika ludzkiego, który jest ultra zawodny. Na naszej drodze stanęli ludzie, którzy nie przyczynili się do postępu prac, a wręcz okazali się „hamulcowymi”. Każda porażka jednak uczy. Wszystko zrobiliśmy sami, czasem nawet nie w warunkach studyjnych, a wręcz domowych. Jedynie bębny zostały nagrane w studiu RecPublica w Lubrzy. Tu słowa uznania dla Kamila, który najpierw opanował tajniki programów edycyjnych, a potem sam tę płytę wyprodukował, oczywiście z naszymi uwagami i doraźną pomocą. Samo miksowanie i mastering powierzyliśmy już innej osobie, bowiem jest do tego potrzebny sprzęt, ucho i doświadczenie. Kamil na razie się tym nie zajmuje, ale kto wie...

- Jesteście zadowoleni z pracy Kamila i końcowego efektu?

- Wszystko co powstało jest stuprocentowym efektem naszej pracy. Znalazło się tam to, czego oczekiwaliśmy, nie ma niczego, z czego nie bylibyśmy zadowoleni. Co do samego brzmienia to kwestia bardzo indywidualna, zależna od sprzętu i ucha. Nie ma materiału, który będzie brzmiał identycznie wszędzie i nie istnieje brzmienie uniwersalne, które podobałoby się każdemu.

- Pierwsza płyta powstawała ponad dziesięć lat...

- Produkowaliśmy ją dość długo. Też postanowiliśmy zrobić ją samodzielnie i na tyle dobrze, by za kolejnych dziesięć nadal miała swą wartość. Drugą nagraliśmy w trzy lata. Jest pewien progres...


- Po pierwszym krążku zdobyliście grupę fanów, która kojarzy was z wysmakowaną muzyką instrumentalną. Dodanie wokalu sprawia, że muzyka schodzi na dalszy plan. Nie sądzisz, że fani mogą poczuć się rozczarowani?

- Myślę, że większość nie, natomiast pewnie nie wszyscy. Niektórzy wolą formułę instrumentalną, uważając, że wokal za bardzo ją przykrywa. Tak jest też w przypadku innych zespołów. Są pewnie i tacy, którzy głosu Marcina nie polubili i na nowej płycie pewnie też nie polubią. Staraliśmy się tak konstruować utwory, by pozostawiać część instrumentalną, pokazującą że i my się rozwinęliśmy jako muzycy, ale i tak by stworzyć pole dla typowej muzyki rockowo-metalowej, w której jednak śpiew odgrywa ważną rolę. Druga płyta niewątpliwie była większym wyzwaniem. Utwory są bardziej przemyślane, zarówno ich forma, jak i aranżacje. Bywa tak, że na płytach muzycy starają się pokazać wszystko, co potrafią. My wręcz staraliśmy się ograniczać takie zapędy. Każdy oczywiście gra swoje, ale nie chcieliśmy popisywać się techniką, a raczej sprawić, żeby jednak znalazło się miejsce na wokal, choć nie kosztem fragmentów instrumentalnych. Czas pokaże, jaki będzie odbiór.

- Co zmieniło się w waszej karierze od momentu wydania pierwszej płyty?

- Wielkiej zmiany nie było, chociaż udało nam się zagrać w 2017 roku pełną trasę, składającą się z dwunastu koncertów, zahaczającą nawet o jedno z miast niemieckich. Koncertów jest zdecydowanie więcej. Zagraliśmy ze wspaniałymi ludźmi i zespołami, jak np. Votum, Lion Shepherd, Mechanism, Retrospective, Abstrakt. Wspaniałe doświadczenie, również jakaś nauka. Jednak mimo wszystko jesteśmy jeszcze na takim etapie, gdzie publiczność trzeba zbierać i to dość skrupulatnie oraz trzeba ją jakoś dopieszczać. To, że udało nam się zrealizować drugie wydawnictwo dowodzi, że jest zainteresowanie. Nie nagraliśmy jej po prostu dla siebie, lecz także w odpowiedzi na rosnące oczekiwanie naszych słuchaczy. To jest duży pozytyw.


- Jesteście obecni w serwisach streamingowych Spotify,  iTunes,  Deezer. Jest też internetowy sklepik z gadżetami, a nawet z przerażeniem zauważyłem, że można sobie również pobrać dzwonek do telefonu...

- To jest podstawa w dzisiejszych czasach. W sklepiku na stronie mamy mnóstwo gadżetów. Jest to efekt pracy naszego menadżera Mirosława Grzyba i firmy GMG, która bardzo nam pomaga w funkcjonowaniu i realizacji zamierzeń.

- Promocja to także teledyski. Wasze wyróżniają się swą stylistyką.

- Za ten obszar odpowiadamy właściwie sami. Z reguły są to nasze pomysły i nasz scenariusz. Wykorzystujemy jedynie operatora, który ma zrobić dobre zdjęcia. Montaż już pozostaje w naszych rękach. Ostatni klip Devious Savior, promujący singiel z nadchodzącej płyty jest naszą realizacją i włożyliśmy w niego sporo pracy. Zawiera ujęcia z Pałacu w Lubostroniu oraz zdjęcia nakręcone nad Jeziorem Jezuickim. Muszę też powiedzieć o premierze w najbliższy piątek 5 stycznia zupełnie nowego klipu Allegoric Fake Entity. Ta produkcja została zrealizowana od początku do końca przez dwóch wspaniałych operatorów. Do nich należy pomysł i scenariusz do tekstu utworu. Poza udziałem Marcina i drobnych tematach organizacyjnych nie musieliśmy przy nim nic robić. Jesteśmy wręcz zszokowani i bardzo pozytywnie zaskoczeni efektem ich pracy. Jestem bardzo ciekawy jak zostanie przyjęta przez odbiorców naszej muzyki, ponieważ muszę powiedzieć, że ja w Polsce takiej produkcji do muzyki progresywnej jeszcze nie widziałem.


- Jak trafiliście na siebie?

- Po bardzo nieudanej akcji w Gdyni, gdzie mieliśmy zrobić klip do zupełnie innego utworu trafiliśmy właściwie przypadkiem na dwóch młodych ludzi z Bydgoszczy, którzy w zasadzie też spotkali się dopiero przy okazji tego klipu. Jestem naprawdę podekscytowany efektem ich pracy. Wzięli produkcję we własne ręce. Powstało coś naprawdę dobrego. To prawdziwa nagroda za gdyńskie cierpienie. Nie ukrywam, że liczymy na dalszą współpracę.

- Marka Art of Illusion już coś znaczy? Jest w stanie sama przyciągnąć słuchaczy?

- To trudne pytanie. Nie mogę wprost powiedzieć, że tak. Rynek w Polsce nie jest łatwy. Gdyby udało się trafić w odpowiedni czas i miejsce to z pewnością znaleźliby się ludzie, którzy chętnie przyszliby posłuchać.

- Jak sądzisz, gdzie leży przyczyna? Zainteresowanie muzyką progresywną w naszym kraju jest spore, a wasz poprzedni album zebrał wiele pozytywnych recenzji. Jesteście zespołem rozpoznawalnym, ale jednak nie przekłada się to na frekwencję na koncertach.

- No, jeszcze nie. Czeka nas pewnie katorżnicza praca. Inne zespoły, które mają już za sobą kilka krążków, mają oczywiście większą publiczność i samo zainteresowanie jest większe, ale jest to proces, który trwa latami. My niestety nie możemy poświęcić na promocję tyle czasu ile byśmy chcieli i dlatego budujemy to znacznie wolniej. Nie da się jeszcze wyżyć z muzyki. To jest nasza pasja i każdy z nas wierzy, że ma ona sens. Nie spodziewamy się, że nagle będziemy mogli rzucić pracę i poświęcić się całkowicie muzyce, tym bardziej że choćby ja swoją bardzo lubię. Budowanie świadomości marki, jaką jest Art Of Illusion wymaga trzech elementów: szczęścia, pracy i funduszy. Gdy są wszystkie trzy, to efekty nie dają na siebie długo czekać. Gdy jednak robi się to własnymi środkami, nawet przy wsparciu życzliwych osób, to nie jest to aż tak spektakularne, nie ma elementu „wow”. Liczymy na to, że nowa płyta oraz trochę zmieniony repertuar pociągnie za sobą nową publiczność. Do tego koncerty, obecność w Internecie i zainteresowanie przyjaźnie nastawionych osób, które chcą i mogą pomóc. Naprawdę uważam, że ostatnie dwa lata były bardzo udanym okresem.

- Chciałbyś obudzić się któregoś dnia ze świadomością, że nie musisz rano wstać do pracy, a zespół jest treścią twego życia i daje ci utrzymanie?
- Zdecydowanie tak. To jest moje marzenie od czasu, gdy zacząłem świadomie grać na gitarze, a trwa to już jakieś dwadzieścia dwa lata. Myślę, że jestem na tyle zorganizowanym człowiekiem, że byłbym w stanie zapewnić publiczności takie emocje na jakie czekają, w postaci płyt czy koncertów. Ale jest rodzina, jest syn, który w styczniu kończy sześć lat. Każdy z chłopaków w zespole ma jakieś priorytety, choć pewnie marzeniem każdego z nas jest funkcjonowanie w świecie muzyki, która daje podstawy bytowe i jest doceniana. Nie chodzi o bycie celebrytą, a raczej o formę uznania ze strony fanów. Łącząc obowiązki z pasją musieliśmy pogodzić się z tym, że płyta ukazuje się dopiero teraz, a nie dwa lata wcześniej. Art of Illusion zabiera nam niemal cały czas. Tu muszę jeszcze raz podkreślić rolę Kamila, który przez ostatni rok niemal codziennie zajmował naszą płytą, poświęcając jej każdą wolną chwilę. Na próby spotykamy się w zasadzie jedynie przed koncertami. Nie musimy już szlifować materiału, bo wiemy co grać.

- Próby to też komponowanie nowego materiału...

- Nowy materiał powstaje na bieżąco. W zasadzie kolejna płyta jest już na etapie budowania kompozycji, co chcielibyśmy zamknąć w 2018 roku. Co do wydania - życzyłbym sobie, aby to były dwa lata. Ale różne rzeczy mogą się wydarzyć. Nasze kompozycje nie starzeją się, w zasadzie płyta odzwierciedla aktualny etap działalności zespołu. Zresztą zdradzę - jeden z utworów od strony linii melodycznej domknęliśmy dopiero w grudniu, czyli dla nas jest zupełnie świeży. Może niektórzy słyszeli te kompozycje na koncertach, natomiast na pewno nie w takiej formie, w jakiej trafiły na płytę.

- Kto napisał teksty?

- Za warstwę słowną w pełni odpowiada Mikołaj Zieliński, nasz były wokalista, który nie jest członkiem zespołu. Już od pierwszej płyty pisze dla nas naprawdę nietuzinkowe teksty, osadzone w klimacie poezji angielskiej. Pisze po angielsku, gdyż tłumaczenia byłyby zbyt zawiłe. Myślę, że one bardzo pasują do naszej muzyki. Na poprzedniej płycie wykorzystaliśmy trzy, a obecnie będzie sześć, czyli w zasadzie do wszystkich utworów, bowiem album poprzedza jedynie instrumentalne intro.

- Sam nie próbujesz pisać?

- Nie. Nie ciągnie mnie do tego, nie ciągnie mnie też do innych instrumentów. Jestem wierny gitarze i patrzę na nią zarówno z miłością, jak i ze świadomością, że jeszcze dużo pracy przede mną.


- Jesteś doceniany jako gitarzysta, prowadziłeś nawet jakieś warsztaty...

- Tak, niejednokrotne. Takie warsztaty są również elementem promocji, okazją do pokazania się, podzielenia się wiedzą i doświadczaniem. Wcześniej też udzielałem lekcji młodym gitarzystom, teraz niestety nie mam już na to czasu.

- Twój syn kończy niebawem sześć lat. Byłeś niewiele starszy gdy zaczynałeś grać. Imponuje mu tata gitarzysta?

- Ja miałem dziewięć. Myślę, że tak. Jest świadomy, że tata gra w zespole, nagrywa płyty i klipy oraz, że może go zobaczyć w Internecie. Bywa też na koncertach i odbiera to bardzo pozytywnie. Ja jednak jestem dla niego przede wszystkim tatą, a nie muzykiem, choć słuchamy razem muzyki w aucie i w domu. Nie podsuwam mu dziecięcych produkcji. Słucha tego, czego ja słucham. Odpowiada mu mocna Metallica, lubi Pink Floyd, Madonnę i Michaela Jacksona. Potrafi też wyrazić własnymi słowami to, czego chce posłuchać. Do czego to doprowadzi - nie wiem.

- A powiedział „Tata kup mi gitarę”?

- Powiedział. Zresztą instrumentów przewinęło się już bardzo dużo. Była gitara, pianino, bębny. Zdecydowanie od września chcę go wysłać do szkoły muzycznej. Jaki instrument wybierze? Zobaczymy.

- Najbliższe koncerty?

- Wystąpimy 12 stycznia w Łodzi na festiwalu Prog on Days 2018, w klubie Magnetofon na ulicy Zgierskiej. Zagramy z zespołami, z którymi bardzo się zaprzyjaźniliśmy, czyli z Abstrakt i Votum. Tam też najprawdopodobniej będzie już można nabyć naszą nową płytę Cold War of Solipsism. Tu muszę podkreślić, że łódzkie stowarzyszenie Progres bardzo nam pomaga w jej wydaniu. Kolejny koncert będzie miał miejsce w Bydgoszczy, 26 stycznia, w Miejskim Centrum Kultury przy ul. Marcinkowskiego. Zagramy z Retrospective oraz Sounds Like The End of The World. Będzie to koncert w ramach Progressive Evening vol. 3 i tam też odbędzie się oficjalna premiera płyty.

- Czego mógłbym życzyć tobie i kolegom z zespołu?

- Przede wszystkim pomyślnej promocji płyty. Życzylibyśmy sobie powiększenia grona naszych odbiorców, zwiększenia zasięgu naszej muzyki. Myślę, że produkt jest dobry, więc warto jej posłuchać, warto też polecić ją znajomym. To oprócz koncertów jest najlepszym sposobem zdobycia nowej publiczności.



To tyle, jeśli chodzi o rozmowę z Filipem Wiśniewskim. Nie ukrywam, że wypatruję nowej płyty zespołu z dużym zainteresowaniem, mam też nadzieję zobaczyć ich na scenie. Na razie życzę grupie po prostu szczęścia, bo profesjonalizmu i zaangażowania im nie brakuje.

słuchacz




2 komentarze: