W tym tygodniu obchodziłby siedemdziesiąte piąte urodziny, jednak obok Briana Jonesa, Janis Joplin i Jima Morrisona stał się najbardziej rozpoznawalną ikoną słynnego Klubu 27. Niestety, jak wiadomo lista jego członków jest dłuższa. Dość wspomnieć postacie Kurta Cobaina czy Amy Winehouse. W miniony poniedziałek w Seattle (jego rodzinnym mieście) zorganizowano w Hard Rock Cafe okolicznościową imprezę. Można było posłuchać muzyki, skosztować urodzinowego tortu oraz otrzymać okolicznościowe pamiątki. Całkowity dochód przeznaczono na budowę Jimi Hendrix Park w jednej z miejskich dzielnic.
Jimi Hendrix był wyjątkowy, niepowtarzalny. Grał na gitarze głównie kostką ale także palcami, zębami, stojąc, leżąc, trzymając instrument za plecami, nierzadko podpalając go na koniec występu. Pierwszy Fender Stratocaster, który spłonął podczas koncertu w londyńskim Finsbury Park został kilka lat temu odnaleziony i wystawiony na aukcji. Kupił go Daniel Boucher za dwieście osiemdziesiąt tysięcy funtów. Nawet pomijając cały ów hippisowski sztafaż i legendę trzeba przyznać, że Jimi był artystą niezwykłym, który zrewolucjonizował myślenie o gitarze. Dorastał słuchając The Everly Brothers, Elvisa Presleya i Muddy Watersa. Od czasu gdy dostał od ojca pierwszy w życiu instrument, kosztujący niewiele ponad pięć dolarów, niemal się z nim nie rozstawał. Od początku grał ze słuchu, katując domową płytotekę ojca. Nigdy nie brał żadnych lekcji, a muzyka była najważniejszą treścią jego życia.
Do końca pozostał wrażliwy, niemal pozbawiony jakiejkolwiek agresji, trochę nieśmiały, a jednak ekstrawagancki. Przyłapany jako osiemnastolatek w skradzionym samochodzie musiał dokonać wyboru: wojsko albo odsiadka. Trafił do Dywizji Powietrznodesantowej w Fort Campbell, w Kentucky. Tam poznał Billy’ego Coxa, swego basistę i najlepszego przyjaciela. Do cywila wrócił po urazie kręgosłupa jakiego nabawił się w trakcie jednego z wielu skoków ze spadochronem. Mimo to uzyskał prawo do noszenia odznaki Screaming Eagles dywizji spadochronowej. Od początku 1966 roku Linda Keith, znajoma Keitha Richardsa polecała go bezskutecznie menedżerowi i producentowi Stonesów, wreszcie przedstawiła go Chasowi Chandlerowi, basiście The Animals. Ten docenił jego talent i umożliwił mu przyjazd do Londynu. Tam zawiązał się zespół The Jimi Hendrix Experience i tam rozpoczęła się popularność gitarzysty, osiągając wkrótce absolutne apogeum. Tam też niestety rozpoczął flirt z narkotykami. Mimo sławy, jaka go otaczała pozostał normalnym facetem, nie dbał też o pieniądze. Gdy wrócił do Seattle nadal jeździł starą furgonetką ojca i spał w suterynie. Nie była to jednak sztuczna poza ekscentryka, był w tym naturalny. Chciał pozostać sobą i tak wspominali go najbliżsi. Wokół jego przedwczesnej śmierci do dziś krąży wiele niedomówień. Mówi się o wypadku, niektórzy podejrzewają morderstwo…
Pozostała muzyka. Cztery płyty wydane za życia, kilka utworów na piątą i wiele setek godzin nagranego materiału, które stały się źródłem niezliczonych kompilacji i bootlegów. Przypuszczam, że w wielkiej niebieskiej orkiestrze nie ma większego wizjonera od niego. Któż inny mógł stworzyć Purple Haze, Foxy Lady oraz Voodoo Child (Slight Return), pełne rozbudowanych akordów i nieznanych wcześniej barw. W pamięci fanów pozostawił niezapomniane koncerty – Monterey (1967), Woodstock (1969) i występ na wyspie Wight (1970) dla blisko siedemset tysięcznej publiczności… Jego pokolenie na zawsze zapamiętało The Star Spangled Banner – hymn USA utrwalony w filmie Michaela Wadleigha, zagrany w poniedziałkowy ranek 18 sierpnia dla przecierającej uszy ze zdumienia kilkusettysięcznej publiczności, nieopodal farmy Maxa Yasgura. W tej muzyce pobrzmiewały wszystkie niepokoje hipisów, łącznie z rewolucją obyczajową i koszmarem wojny wietnamskiej.
Are You Experienced (1967) był pierwszym albumem nagranym z The Hendrix Experience, na którym przeważały krótkie kompozycje, ale już tam umieścił Foxy Lady, Hey Joe, Purple Haze i niezapomniany The Wind Cries Mary. Płyta była pełna energii, bez zbędnych „zapychaczy”. Na drugim krążku Axis: Bold As Love (1967) poszedł jeszcze dalej, nie stroniąc od eksperymentów i sztuczek studyjnych. To tam można odnaleźć Little Wing czy Castles Made Of Sand, choć mam wrażenie, że trochę bardziej dał pograć kolegom. Wyraźniej słychać perkusję Mitcha Mitchella i bas Noela Reddinga. Kolejny album Electric Ladyland (1968) był dziełem owianym legendą i absolutnie genialnym, łącznie z kontrowersyjną okładką. Jimi miał na nią własny pomysł, wytwórnia Reprise zdecydowała się na pomarańczową fotografię Karla Ferrisa, a Track Records wykorzystało zbiorowy portret dziewiętnastu nagich pań w ciemnym wnętrzu, według projektu Davida Montgomery'ego. Mimo atmosfery niczym nieskrępowanego lata miłości Hendrix był tym pomysłem nieco zażenowany… Podczas nagrań w studiu towarzyszyło wielu instrumentalistów (Mike Finnigan i Steve Winwood – organy, Freddie Lee Smith - saksofon tenorowy i róg, Buddy Miles – perkusja, Jack Casady - gitara basowa, Al Kooper – pianino, Chris Wood – flet i Larry Faucette – konga). Płytę, poza nielicznymi wyjątkami wypełniły ponownie krótsze kompozycje. Końcówka jest prawdziwie zniewalająca, zwłaszcza absolutnie genialna wersja starej piosenki Dylana All Along The Watchtower oraz Voodoo Chile - równie powalająca interpretacja bluesa napisanego przez Johna Perry’ego.
Twórczość Hendrixa poznałem dość późno, dopiero wiele lat po jego śmierci. Wcześniej - owszem słyszałem o nim, pamiętam modne kolorowe koszulki z nadrukowaną jego podobizną, jednak tej muzyki w moim malutkim radyjku nie nadawali, a UKF-u nie miałem. Wiele lat później z ciekawości kupiłem na CD jego trzy pierwsze albumy. I dopiero wówczas otworzyły się jakby tajemnicze drzwi lub jak kto woli opadła zasłona, a historia muzyki nabrała dla mnie logiki. Wtedy pojąłem jakim był wizjonerem i zrozumiałem skąd czerpały wielbione przeze mnie późniejsze zespoły. Hendrix w niesamowity sposób rozwinął formułę rocka i bluesa. Ten Afroamerykanin, z korzeniami sięgającymi Irlandii oraz indiańskiego plemienia Czirokezów, otoczony białymi muzykami i czerpiący z wnętrza własnej duszy wyznaczył nowy, nieznany wcześniej poziom, nową stylistykę. Trudno ten krok porównać z jakimkolwiek i czyimkolwiek późniejszym dokonaniem. Nie bez powodu został uznany za jednego z najbardziej kreatywnych muzyków XX wieku. Okazał się pionierem twórczego wykorzystania możliwości artykulacyjnych, jakie stwarzała gitara elektryczna i cały jej osprzęt. Kontrolując wszelkie dźwięki jakie wydobywał ze swego instrumentu, nawet te wcześniej uważane za niemuzyczne, nadał im rangę sztuki i uczynił z nich środek wyrazu artystycznego. Dokonał tego w niespełna cztery lata, a jego osiągnięcia mają do dziś ogromny wpływ na wszystko co dzieje się we współczesnym rocku, a nawet jazzie.
Po śmierci Jimiego pozostała ogromna spuścizna. Początkowo nikt nie panował nad ukazującymi wątpliwej jakości składankami niepublikowanych wcześniej utworów, warto jednak zaznaczyć, że w ciągu zaledwie roku sprzedaż jego płyt wzrosła pięciokrotnie. Pierwszą pośmiertną, niedokończoną płytę The Cry of Love wydano już na początku 1971 roku. Krótko potem pojawił się album Rainbow Bridge, a w ślad za nim w 1972 War Heroes. Zawierały one materiał planowany na podwójne wydawnictwo First Rays of the New Rising Sun. W połowie lat siedemdziesiątych producent Alan Douglas wprowadził sporo zamieszania do twórczości Hendrixa, wydając dziwaczne płyty z poprawkami i dogrywkami, czynionymi przez dość przeciętnych grajków wedle własnej wizji. Nie próżnowali również twórcy bootlegów. Dość wspomnieć, że na rynku pojawiło się blisko pięćset tytułów. Wreszcie, w lipcu 1995 roku, po długich bataliach sądowych ojciec artysty Al Hendrix odzyskał prawa do zarządzania muzyczną spuścizną syna. Po jego śmierci przejęła je przyrodnia siostra gitarzysty. Utworzono wydawnictwo Experience Hendrix, mające na celu uporządkowanie katalogu Jimi'ego. Zatrudniono Johna McDermotta oraz Eddiego Kramera, dawnego inżyniera dźwięku, by osobiście nadzorował proces remasteringu z odnalezionych oryginalnych taśm-matek, wcześniej nie wykorzystywanych. Dzięki temu od końca lat dziewięćdziesiątych udało się ponownie wydać niemal cały jego wartościowy dorobek - tym razem we wcześniej nie osiągalnej jakości, z obszernymi i bogato ilustrowanymi książeczkami. W zasadzie dziś jedynie płyty z nalepką Experience Hendrix, potwierdzającą autoryzację nagrań przez rodzinę muzyka są prawdziwie godną rekomendacji serią wydawniczą, która systematycznie powiększa się o kolejne pozycje.
Niespotykany talent Hendrixa sprawił, że stał się on prawdziwą ikoną popkultury. Uosabiał tęsknoty swego pokolenia, nie tylko muzyczne, zwłaszcza w czasie, gdy w Ameryce nasilały się protesty antywojenne i trwała walka o prawa Afroamerykanów. Jego muzyka zyskała miłośników także w naszym kraju.
W 1989 rodzima wytwórnia Wifon wydała płytę, zatytułowaną Jimi Hendrix Experience, zawierającą nagrania pochodzące z koncertu w Royal Albert Hall w Londynie, który miał miejsce 18 lutego 1969 roku. Od 2003 roku Leszek Cichoński organizuje we Wrocławiu coroczny "Thanks Jimi Festival", poświęcony jego pamięci i muzyce. Przy tej okazji także co roku (z niewielkimi poślizgami) na wrocławskim Rynku podejmowane są kolejne próby bicia rekordu Guinessa we wspólnej grze na gitarach, z udziałem gwiazd z kraju i zagranicy. Jak dotąd obowiązuje rekord z 1 maja 2016, kiedy utwór Hey Joe zagrało jednocześnie 7356. gitarzystów. I jak tu nie przyznać, że muzykę Hendrixa odkrywają kolejne wrażliwe pokolenia.
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz