piątek, 11 listopada 2016

Jeśli wola Twa... Pożegnanie Leonarda Cohena




Jeśli wola Twa
To umilknę znów
I uciszę głos
Tak, jak kiedyś już
I w milczeniu
Będę czekał aż
Znowu wezwiesz mnie...

If It Be Your Will
(L. Cohen w tłumaczeniu M. Zembatego)



Leonard Cohen - reprodukcja fotografii z wydawnictwa Live in London (2009)


Dziś rano dowiedziałem się o śmierci Leonarda Cohena. W tej samej chwili niebo za oknem stało się jeszcze bardziej ponure... Odszedł, mając osiemdziesiąt dwa lata. 

Dzisiaj tu, jutro tam, wszak każda radość krótko trwa. Poszedł za Marianne i Susanne. Chyba zabrał swój zniszczony niebieski prochowiec. Nie wolno się żegnać w ten sposób. Pozostało puste miejsce nad rzeką, gdzie nikt już nas nie zaprowadzi. Goście wciąż nadchodzą, z wielu stron. Są siostry miłosierdzia, skrzypce w ogniu drżą, a muzyka na Clinton Street dalej gra na okrągło. A przez groby wicher wieje. Wyjdziemy wkrótce z cienia. Może ktoś zanuci Hallelujah. I przyjdzie czas na Manhattan, choć strach spojrzeć w przyszłość i myśleć co niesie demokracja...




Trudno nawiązać do wszystkich tytułów jego ballad. Były z nami gdy dorastaliśmy. Próbowaliśmy jego słowami komentować chwile szczęścia i smutku. Nic jednak nie trwa wiecznie. Wielcy odchodzą, zostają puste miejsca. Jednym do końca towarzyszy zgiełk świata, inni odchodzą w milczeniu. Leonard Cohen niemal do ostatnich dni był aktywnym twórcą i mimo nie najlepszego zdrowia także sporo koncertował. Zmusiły go do tego okoliczności (stracił fortunę wskutek nieuczciwości Kelley Lynch, swej menedżerki). Także ta jego późna twórczość w niczym nie ustępowała wcześniejszym kompozycjom.
W grudniu 1976 roku miesięcznik Jazz  na ostatniej stronie zamieścił oryginalny angielski tekst utworu Famous Blue Raincoat oraz trzy tłumaczenia: Jacka Kleyffa, Macieja Karpińskiego oraz Macieja Zembatego. Chyba wówczas zrozumiałem rolę tekstu w piosence. Utwory Cohena odkrywały swe ukryte znaczenia i zyskiwały popularność. 




Śpiewano je z gitarą przy różnych okazjach. Słyszałem Cohena w górach i na rajdach. Powstała moda na tę twórczość, a ceny jego płyt w komisach nagle znacząco podskoczyły. Dobrze się stało, że Maciek Zembaty - ponury trójkowy magazynier - w końcu chwycił gitarę i zaczął sam wykonywać ballady Leonarda. Początkowo nie do końca akceptowałem jego wokalistykę, ale klimat i uczucie jakie wkładał w wykonanie wreszcie mnie przekonały. Ważne były jego doskonałe przekłady. Choć nie zawsze stuprocentowo wierne, potrafiły jednak najbardziej zachować ducha i nastrój oryginału. 




Gdy wreszcie w 1985 roku Cohen przyjechał do Polski okazało się, że ma tu znacznie więcej fanów niż w ojczystej Kanadzie. Zresztą jego korzenie sięgają naszego kraju. Ojciec Leonarda nazywał się Krynicki, jednak dziecko, zgodnie z judaistyczną tradycją nazwisko przejęło po matce. Choć urodził się w Montrealu, to ponoć poczęty został w Berdyczowie. W rodzinnym domu mówiło się w jidisz, po rosyjsku i po polsku. Wrażliwość późniejszego barda ukształtował styk wielu kultur, które przenikają się w jego poezji i muzyce. Mówił o tym Maciej Zembaty podczas koncertu w ramach Festiwalu Czterech Kultur w Łodzi, w 2002 roku, gdzie prezentował słuchaczom jego twórczość we własnej interpretacji. 




Leonard Cohen gościł w Polsce jeszcze trzykrotnie. Zawsze skromny, nigdy nie miał wygórowanych wymagań. Fenomen jego popularności w naszym kraju trudno jednoznacznie wytłumaczyć. Czas sprzyjał wówczas wewnętrznej emigracji. Ludzie chętniej zaglądali do własnych wnętrz. Może w tej poezji było coś, czego młodzież nie mogła odnaleźć w twórczości rodzimych bardów? Może ją jakoś uzupełniała? Wszak nawet Bob Dylan, mimo zaangażowanych tekstów nie zyskał u nas takiego rozgłosu. Podmiot liryczny Cohena próbuje odnaleźć się w skomplikowanej rzeczywistości, gdzieś między miłością a nienawiścią. Jest wrażliwy, czerpie z tradycji judaizmu, buddyzmu i chrześcijaństwa, wszak do źródeł świadomości prowadzi wiele dróg. Artysta próbował zachęcić nas byśmy poszukali własnej, niczego jednak nie narzucał. Zamyślony, mówił i śpiewał z głębi serca.




Po raz ostatni odwiedził Polskę w 2010 roku. Był jak zawsze skromny i wierny staremu stylowi elegancji. Na scenie pojawiał się w nienagannym garniturze i rozmawiając ze słuchaczami zawsze zdejmował kapelusz. Taki obraz pozostawił również na nie tak dawno wydanych rejestracjach swych koncertów z 2010 roku z Londynu i 2014 z Dublina. Pojawiła się też płyta DVD, zawierająca fragmenty występów z różnych scen, zarejestrowane w latach 2008 i 2009. Z uwagi na jednakową scenografię ogląda się ją niemal jak regularny koncert. Jednak prawdziwym rarytasem jest występ z początków kariery, zarejestrowany 31 sierpnia 1970 roku w nocy, podczas festiwalu na wyspie White. Po raz pierwszy opublikowano go dopiero w 2009, w postaci wydawnictwa zawierającego płytę CD i DVD. Znalazły się tam piosenki i fragmenty recytowanej przez autora poezji.




Materiał nie był kręcony z myślą o publikacji. Mimo to powstał świetny, wartościowy dokument, pokazujący artystę nieco intymnie, niemal zza kulis.
Był postacią wyjątkową. Od zawsze interesował się literaturą. Wydał kilka tomików poezji, które cieszyły się zmiennym zainteresowaniem. Popularność nadeszła, gdy zachęcony przez Judy Collins sam zaczął wykonywać je z gitarą. Na początku lat 90. wycofał się z czynnego życia artystycznego. Walczył z depresją. Odnalazł spokój w klasztorze Zen na Mount Baldy w Los Angeles. Jego ulubionym bohaterem był Grek Zorba. Często powtarzał, że za swój osobisty sukces uważa przetrwanie. W istocie, na przestrzeni lat jego życie układało się bardzo różnie. W opublikowanym w listopadzie 2006 roku filmie dokumentalnym Leonard Cohen: I'm Your Man pojawia się Bono, muzycy zespołu U2 oraz Nick Cave, którzy nie kryją swej sympatii dla jego twórczości, podkreślając jednocześnie jej wpływ na własną. 




Inni artyści również chętnie sięgali po jego utwory, próbując nadać im indywidualne brzmienie. Warto wspomnieć projekt Tower Of Song, z gościnnym udziałem Eltona Johna, Billy Joela, Bono, Tori Amos, Stinga, Petera Gabriela, Willie Nelsona i wielu innych. W 1987 roku ukazała się świetna, niemal audiofilsko nagrana płyta Jennifer Warnes Famous Blue Raincoat. Zawarła na niej własne interpretacje utworów mistrza. Był to jej hołd dla Leonarda, wszak przez wiele lat towarzyszyła mu na koncertach i solowych płytach. W jednym z utworów Cohen pojawił się osobiście w roli gościa.
Po okresie mniejszej aktywności życie zmusiło go do sięgnięcia po gitarę i ponownego wejścia na estradę. Z powodu oszustw swej menedżerki, stojąc w obliczu bankructwa musiał znów zatroszczyć się o swoją emeryturę. Rozpoczął najdłuższe i bodaj najlepsze tournée w swej półwiecznej karierze. Trwało od 2008 do 2010 roku i przyniosło mu ponad 22 mln dolarów.
Wydał kilkanaście książek, nagrał osiem albumów koncertowych i czternaście studyjnych. Ostatnia płyta, zatytułowana You Want It Darker pojawiła się w sklepach niespełna miesiąc temu. Stała się pożegnaniem. Cohen był świadomy, że jego czas dobiega końca. W tytułowej kompozycji powtarzał za Abrahamem „Jestem gotów, mój Panie”. Płyta jest poruszającym testamentem, rozmową z Bogiem, refleksją nad wiarą, zwątpieniem i nadzieją. 
Całe jego życie było poszukiwaniem. Nie wiem, czy znalazł odpowiedzi na dręczące go pytania. Poszukiwania, które nie prowadzą do celu często są źródłem zgorzknienia. Mam nadzieję, że stojąc już po drugiej stronie, w gronie największych twórców odnalazł spokój. Myślę, że gdzieś tam niedaleko jest Marianne i Suzanne. I może Janis. Przecież ją też znał i po swojemu kochał. Tak czy inaczej - po naszej stronie pozostało kolejne puste miejsce. I trochę nam żal.

So long Leonard...

słuchacz





PS.

Jedna z osób czytających powyższy tekst zwróciła mi uwagę, że Leonard Cohen był w Polsce pięć razy, a nie czterokrotnie, jak wcześniej napisałem. Sprawdziłem dokładnie i przyznaję się do błędu. Artysta istotnie gościł w naszym kraju częściej. 

W 1985 roku dał cztery koncerty. 19 marca zagrał w Poznaniu w Hali Arena, dzień później w Hali Ludowej (dziś Stulecia) we Wrocławiu, kolejnego dnia w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu oraz 22 marca zakończył tournée w Sali Kongresowej w Warszawie. Ponownie przyjechał do Polski po dwunastu latach i uświetnił czterdziestą piątą rocznicę powstania radiowej „Trójki”, dając dla wybranych słuchaczy 31 marca 2007 roku koncert w Studio im. Agnieszki Osieckiej. Wówczas też złożył swój podpis na słynnej trójkowej ściance. Rok później zagrał dwukrotnie: 29 września we Wrocławiu i 1 października na warszawskim Torwarze. Czwarta wizyta miała miejsce w 2010. Wówczas wystąpił 4 października w katowickim Spodku oraz 10 października w Warszawie na Torwarze. Ostatni raz gościł w naszym kraju w 2013 roku. Zagrał wówczas 19 lipca w łódzkiej Atlas Arenie. Szukając tych informacji trafiłem na ciekawą stronę, poświęconą kanadyjskiemu bardowi. Warto tutaj zajrzeć.
s.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz