czwartek, 23 lipca 2020

Jarmila Xymena Górna – Aspaklaria (2018)








Miesiąc temu, pisząc o intrygującym albumie Hashgachah Jarmili Górnej wspomniałem, że wkrótce opowiem o jej kolejnym dziele, opatrzonym nieco zagadkowym tytułem Aspaklaria.
Oba albumy dzieli czternaście lat, a mimo to mają wiele punktów wspólnych. Aspaklaria to kolejna wyprawa w fascynujący świat dźwięków. Album nie jest może już tak eksperymentalny jak wcześniejszy, co jednak nie oznacza, że Jarmila obniżyła poprzeczkę, stawiając na prostotę przekazu. Powiedziałbym raczej, że w ciągu czternastu lat jej styl dojrzał i nieco bardziej się skrystalizował. Tym razem zamiast rozbudowanych i wielopiętrowych wokaliz (choć i te miejscami się pojawiają) zaoferowała słuchaczom utwory opatrzone tekstami dalekimi od popowego banału, a prowokującymi raczej do ciekawych refleksji. Warto zwrócić uwagę już na pierwsze słowa otwierającego płytę tytułowego utworu. Jarmila śpiewa: „Hi, my name is Dreamer…” Nawet wyrwane z kontekstu już stanowią pewien klucz do zrozumienia całej płyty. Dalej precyzuje jeszcze bardziej: „Let the light shine through me / All rays – undistorted / Low pass, hi pass – a dance of minus plus / Always reflect! (…) Aspaklaria be my name!...





Tu dochodzimy do kwestii znaczenia samego tytułu płyty. Słowo aspaklaria, podobnie jak tytuł poprzedniego albumu wywodzi się z tradycji żydowskiej, a właściwie z języka aramejskiego i ma dość szerokie znaczenie. Jedno z nich to przezroczysta soczewka, pozwalająca oglądać istniejący poza nią świat, inne to lustro - dzięki któremu można obejrzeć zarówno siebie jak i otaczający świat. Oba tłumaczenia odnoszą się przede wszystkim do spotkania i poznania Boga, którego możemy próbować pojąć zarówno spoglądając przez nieskażoną niczym soczewkę, jak i przez lustro, czyli poprzez siebie. Nie wchodząc dalej w zawiłe kwestie interpretacji filozoficznej poprzestańmy na stwierdzeniu faktu, iż jest to pojęcie dość istotne i popularne w kulturze judaistycznej. 
Pozostańmy jednak przy muzyce. Twórczość Jarmili Xymeny Górnej nadal wymyka się prostym szablonom i definicjom. Na płycie odnajdujemy elementy jazzu, elektroniki, eksperymentu, art-popu, choć wszystkie razem brzmią nadzwyczaj spójnie. Często bywa, że coś, co trudno zaszeregować, co powstaje na styku wielu kultur i różnych stylów muzycznych niesie w sobie pierwiastek zarówno autentyczności, jak i szczerości wypowiedzi.
Ważną częścią albumu jest jego przekaz literacki, będący bardzo osobistą wypowiedzią artystki, mówiącej o poszukiwaniu własnego oblicza wobec otaczającego świata. Jarmila nie stroni od intymnych wyznań, opowiada o miłości, lęku, a jednocześnie o sięganiu nieba i poszukiwaniu absolutu. Towarzyszy temu muzyka skłaniająca do refleksji i pozwalająca dotrzeć do najbardziej skrywanych zakamarków duszy, a także perfekcyjnie wykorzystana skala głosu, którym przeprowadza słuchaczy przez kolejne etapy podróży. Podobnie jak na wcześniejszym albumie mamy tu nawiązania do muzyki środkowego i dalekiego wschodu, płynnie przenikające się z zachodnimi rytmami i skalami. Wszystko tworzy niemal medytacyjny klimat, będący przemyślanym tłem dla głosu artystki, często 
harmonijnie zestawionego z kilku warstw. Całość obfituje w muzyczne kontrapunkty, ciekawie podkreślające narrację albumu.




Niewątpliwie ważne jest ogólne wrażenie jakie pozostawia album jako całość, jednak nie ukrywam, że wśród pojedynczych utworów mam swoich faworytów. Pierwszym jest tytułowa kompozycja, otwierająca płytę, która intryguje i wciąga, choć jest zaledwie mglistą zapowiedzią tego, co czeka odbiorcę dalej. Warto zwrócić uwagę na subtelne Only You oraz Forgiveness z ciekawie wykorzystanymi elementami world music. Chętnie wracam do zniewalającego Faith z wielopiętrowym wokalem, spore wrażenie pozostawia Black Dog z ciekawie zaaranżowanym fortepianem, podkreślającym przeobrażającą się linię melodyczną głosu. Pewnym wytchnieniem jest dość tradycyjnie (jak na Jarmilę) brzmiący utwór I Himm You z ciekawie zagmatwaną końcówką. Majstersztykiem okazuje się My Self, gdzie artystka eksponuje niższe rejestry swego głosu, zaś kończący album A Dance przynosi prawdziwe rozładowanie emocji po podróży pełnej muzycznych uniesień oraz w miarę bezbolesny powrót do rzeczywistości.
Podobnie jak na poprzednim albumie także i teraz Jarmila jest odpowiedzialna za całość materiału, a także jego produkcję. Warto wspomnieć, że dodatkowo David Farren (basista Bad Manners - legendy brytyjskiego ska) wzbogacił album o perfekcyjne partie gitary. Zagrał także na kontrabasie we wspomnianej wyżej kompozycji Black Dog. Artystka w długiej liście podziękowań doceniła wpływ na całokształt albumu wielu zaproszonych gości, nie tylko w sferze muzycznej, lecz także dzięki wsparciu i inspiracji w procesie twórczym. Dzięki nim ostateczny jego kształt jest tak wciągający i trudno wskazać na nim słabsze momenty. Dominującym uczuciem po przesłuchaniu płyty jest zaskoczenie, towarzyszące dynamicznie zmieniającym się nastrojom. To projekt pełen muzycznych medytacji, subtelnych melodii i bogactwa zróżnicowanych dźwięków akompaniujących. Ciekawa i niebanalna propozycja dla tych, którzy szukają ucieczki od codziennego zabiegania. 


Na koniec drobna uwaga. Na froncie okładki znajduje się niewielka cyrkonia - trójwymiarowa personifikacja tytułowej aspaklarii. Pomysł z pewnością wyróżnia projekt spośród innych, jednak bezlitośnie masakruje sąsiadujące z nim na półce inne albumy. Ale cóż, prawdziwa sztuka często wymaga poświęceń.


słuchacz 





1 komentarz: