Nieco ponad półtora roku temu miałem
przyjemność być na koncercie SBB w bydgoskiej Kuźni. Zespół zagrał w klasycznym
składzie, blisko trzy dekady wyczekiwanym przez fanów. O samym koncercie
pisałem krótko po nim, dziś wspominam go z zupełnie innej przyczyny. Wówczas
nabyłem w Kuźni, wydaną zaledwie tydzień wcześniej pierwszą część Tryptyku Bydgoskiego. Nosiła tytuł Józef
Skrzek Kościół i była archiwalnym zapisem solowego koncertu lidera SBB,
jaki odbył się 9 listopada 2003 roku w kościele Świętych Braci Męczenników w
Bydgoszczy. W ubiegłym roku latem zdobyłem drugą część tryptyku, czyli
dwupłytowe wydawnictwo Trio - Józef
Skrzek, Włodzimierz "Kinior" Kiniorski, Mirosław Muzykant, zaś nie tak dawno w moje ręce trafiła trzecia
część tego cyklu, czyli również dwupłytowe wydawnictwo SBB Live in Kuźnia 2002. Zespół wystąpił wówczas w składzie Józef
Skrzek, Andrzej Urny oraz Paul Wertico. Wszystkie płyty wydano także w wersjach
winylowych.
Na mojej półeczce stoją jednak wersje
cyfrowe, o tyle ciekawe, że wszystkie zostały wytłoczone na złocie. Znawcy
tematu twierdzą, że złote płyty CD w testach wypadają lepiej od standardowych,
mają też znacznie większą trwałość, choć podobno srebro stosowane w zwykłych
płytkach ma większy współczynnik odbicia światła, co rzekomo przekłada się na
precyzyjniejszy odczyt. Czego to spece od marketingu nie wymyślą, wszak mam
jeszcze w swych zbiorach czarne CD… Jeśli to wszystko prawda to kieruję głęboki
ukłon w stronę firmy Art-Muza, tj. wydawcy - za troskę o najlepsze brzmienie. Należy
jedynie żałować, że owa troska nie przeniosła się na dbałość o same nośniki,
które zostały bezceremonialne, bez żadnej dodatkowej ochrony wsunięte w
tekturowe okładki typu gatefold. Wszak nie od dziś wiadomo, że płyty CD
podobnie jak winylowe, są podatne na zarysowania, a odciski palców pozostawione
na powierzchni krążka potrafią skutecznie zakłócić odtwarzanie. Widocznie koszt
dodatkowej papierowej koperty mimo wsparcia sponsorów przekraczał już napięty
biznesplan...
Przejdźmy jednak do muzyki. W
zasadzie można ów trzyczęściowy projekt potraktować jako prezentację różnych
odcieni artystycznego oblicza Józefa Skrzeka. Pierwsza odsłona Tryptyku Bydgoskiego zawiera zapis solowego
koncertu lidera SBB z kościoła Świętych Polskich Braci Męczenników na
bydgoskich Wyżynach. Ta dość nowoczesna budowla sakralna, choć mająca już swoją
historię, została wzniesiona u schyłku lat siedemdziesiątych bez udziału przedsiębiorstw
budowlanych (rękami społecznie pracujących robotników, inżynierów,
konstruktorów i artystów). To właśnie tu 19 października 1984 roku modlił się
ks. Jerzy Popiełuszko, krótko przed zamordowaniem go przez oficerów Służby Bezpieczeństwa
PRL. Wewnątrz kościoła znajdują się tradycyjne organy koncertowe, liczące trzy
i pół tysiąca piszczałek i czterdzieści trzy głosy. 9 listopada 2003 roku za ich
klawiaturą, uzupełnioną o elektroniczne instrumentarium usiadł Józef Skrzek.
Zderzenie tradycyjnego brzmienia i elektronicznej palety dźwięków generowanych
z syntezatorów, osadzone w akustyce sakralnego wnętrza było pomysłem
oryginalnym choć nie nowym. Dość wspomnieć nagrane wcześniej przez Józefa płyty:
Koncert Świętokrzyski (1983), U Stóp Krzyża (2003), Tryptyk Petersburski (2007) czy choćby dwuczęściowy
owoc współpracy z nieżyjącym już wybitnym kompozytorem i wirtuozem Michałem Banasikiem,
zatytułowany Czas (1998 i 2009). Niezapomnianym przykładem takiego współbrzmienia jest też płyta Kazania Świętokrzyskie (2015), o której pisałem półtora roku temu. Mimo
pozornych różnic te oba muzyczne światy brzmieniowe doskonale się uzupełniają.
Muzyka zawarta na płycie sprawia wrażenie dość statycznej, zbudowanej z długich
akordów, skłaniającej do zadumy i refleksji. Dźwięki pozwalają swobodnie płynąć
myślom. Koncert otwiera go dość delikatna brzmieniowo Uwertura Tryptyk Bydgoski, która z czasem potężnieje, jakby
inspirując się akustyką. Drugi utwór to Magia
Światłości, w istocie przywodzący na myśl plamy wielobarwnego światła
tańczące wewnątrz świątyni. Kolejne dwa to dwuczęściowa, na wskroś religijna i
osobista kompozycja Zmartwychwstanie,
do słów Aliny Skrzek. Artysta, choć jest w naprawdę dobrej dyspozycji wokalnej,
to śpiewa niewiele. Może dzięki temu padające słowa mają tu duże znaczenie. To
ten sam rozbudowany utwór, który znalazł się w znacznie krótszej wersji na
płycie U Stóp Krzyża, nagranej w lutym
tego samego roku. Oba wykonania zdecydowanie się różnią, choć nie umiem
powiedzieć, które jest mi bliższe. Bydgoskie jest znacznie bardziej rozbudowane.
Po nim słyszymy instrumentalny utwór Tchnienia,
który jest jakby czasem danym na refleksję. Muzyka jest tu tłem, choć
kompozytor subtelnie bawi się nią, łącząc brzmienia syntezatorów z delikatnymi
barwami organów. Całość narasta i potężnieje jedynie na krótką chwilę w samej
końcówce. Dalej utwór płynnie przechodzi w następną część O Ziemio - Dzieciom Śląska, nasyconą patriotyzmem i umiłowaniem
rodzinnych stron. Słowa do niej również napisała Alina Skrzek (pochodząca wszak
z Kołobrzegu...)
Całość kończy ponad dwudziestominutowa Coda Tryptyk Bydgoski , z wplecionym dwujęzycznym przetworzonym
tekstem Toma Wintera, zaczerpniętym z utworu
Singer, który znalazł się na trzeciej autorskiej płycie Józefa,
zatytułowanej Józefina (1980). Dalej
utwór przechodzi w wirtuozerski popis organowy, pełen nieuchwytnego słowiańskiego
(bydgoskiego?) romantyzmu. Warto podkreślić, że na płycie znalazła się pełna wersja
koncertu, bez studyjnych poprawek, dogrywek
i montażu elektronicznego.
Kilka godzin później Józef Skrzek
trafił z bydgoskich Wyżyn do Śródmieścia, do klubu Kuźnia, gdzie wystąpił
grając wspólnie z saksofonistą Włodzimierzem „Kiniorem” Kiniorskim oraz perkusistą
Mirosławem Muzykantem, który już kilka lat wcześniej bębnił w świeżo reaktywowanym
SBB. Ten koncert był wycieczką w zupełnie inny świat muzyczny, znacznie bliższy
improwizowanej muzyce jazzowej, bogatej w różnorodne brzmienia perkusyjne,
bowiem „Kinior” grający na saksofonie tenorowym i altowym równie często sięgał
po dodatkowe instrumenty perkusyjne. Całość niewątpliwie zainspirowana została
kulturą i filozofią wschodu. Sprawia wrażenie intuicyjnej, jednak jak sądzę była
zaaranżowana i dokładnie przemyślana.
Józef Skrzek występuje tu w roli
równorzędnego partnera, przydając klawiszowych barw zarówno perkusji Muzykanta,
jak i saksofonom Kiniorskiego. Czasem dochodzi do głosu także jego oryginalnie
brzmiąca gitara basowa Kramera. W tej muzyce nie ma liderów i akompaniatorów.
Wszyscy mają równe prawa i każdy głos jest jednakowo ważny. Muzycy doskonale
się rozumieją. Trzeba pamiętać, że po reaktywacji zespołu w 1998 roku właśnie
Mirosław Muzykant przez półtora roku zastępował nieobecnego Jerzego
Piotrowskiego. Później za bębnami siadał jeszcze Paul Wertico oraz Gabor
Nemeth. Piotrowski powrócił dopiero w 2014 roku. Na dwupłytowej drugiej części tryptyku
znalazło się łącznie jedenaście utworów. Osiem stanowiło dość zwarty program,
pozostałe trzy trio wykonano na bis. Jeden z dodatkowo zaindeksowanych kawałków
to po prostu aplauz publiczności, która jak należy przypuszczać, wyszła
ukontentowana.
Na wydanie trzeciej części Tryptyku należało poczekać prawie rok. Utrwalony
na niej koncert SBB odbył się w Kuźni rok przed opisywanymi wyżej
wydarzeniami, czyli 5.12.2002. Skład był dość nietypowy. Bębny obsługiwał
Paul Wertico (znany z osiemnastoletniej współpracy z Patem Metheny), a chwilowo
nieobecnego Apostolisa zastąpił Andrzej Urny (Dżem, Krzak, Perfect). Wertico
był już wówczas etatowym perkusistą SBB, zaś Andrzej Urny grywał sporadycznie wcześniej
ze Skrzekiem (w tym w 1999 roku w ciekawej konfiguracji z Apostolisem Anthimosem
na... perkusji). To, co zaprezentowała owa formacja było niewątpliwie muzyką
spod znaku SBB, jednak dzięki gitarze Andrzeja miała ona nieco drapieżniejszy,
rockowy pazur. Nieco inny klimat prezentowała rozbudowana do ponad dwudziestu
minut, trzyczęściowa suita (Katharsis,
Wish, Drums-Battle). Pierwsza część to syntezatorowe wprowadzenie, w
drugiej Józef zaśpiewał własny polsko-angielski tekst z subtelnym
akompaniamentem pozostałych muzyków. Całość zakończył siedmiominutowy popis Paula
na perkusji. Kolejny utwór Born To Die
rozpoczęło przejmujące solo Skrzeka na harmonijce ustnej. Po chwili dołączyła
gitara z perkusją, a całość przerodziła się w wolny, przejmujący blues,
ozdobiony stylowym śpiewem Józefa. W połowie utwór nabiera dynamiki, a
pierwszoplanową rolę przejmuje gitara.
Na drugim krążku tego także dwupłytowego
wydawnictwa znalazło się kilka dobrze znanych utworów z wcześniejszego dorobku
SBB - Całkiem Spokojne Zmęczenie,
Figo-Fago, Z Których Krwi Krew Moja... Były też inne, a całość wypadła
nadspodziewanie dobrze, obrazując jedno z unikalnych wcieleń odradzającego się
wówczas legendarnego tria. Zwłaszcza druga płyta trzeciej części Tryptyku budzi w słuchającym niesamowite
emocje. Trochę zaskakuje nieoczekiwane wyciszenie Hung-Under. Dalej pojawia się kompozycja Jimi Hendrixa Who Know’s, z ciekawą gitarą i mocną
podbudową rytmiczną. Figo-Fago to
rozpędzona harmonijka ustna Skrzeka, do której dołączają pozostali
instrumentaliści. Całość niezbyt przypomina wersję znaną z pamiętnego singla
Tonpressu, ale wywołuje przysłowiową „gęsią skórkę”. Podobne wrażenia odniosłem
słuchając kończącej koncert legendarnej kompozycji Z Których Krwi Krew Moja. Potem pojawił się długi aplauz
publiczności i... jeszcze dwa bisy.
Pomysłodawca cyklu zafundował
odbiorcom dozowanie napięcia, choć każda z części Tryptyku Bydgoskiego ma swój indywidualny ciężar gatunkowy. Całość
jest nie tylko pamiątką bydgoskich koncertów, ale również znaczącą pozycją w
dyskografii śląskiego multiinstrumentalisty, prezentującą szeroki wachlarz jego
zainteresowań muzycznych, uchwyconych w dość krótkim przedziale czasowym - niespełna roku. Można jedynie żałować, że Tryptyk
zyskał dość skromną oprawę graficzną. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Ale posłuchać
naprawdę warto.
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz