poniedziałek, 16 listopada 2015

Audio-Vintage. Moda, czy kolejny bzik?




Nie ukrywam, że ten wpis jest swoistą ucieczką od tematyki niedawnych wydarzeń, które są skutkiem wielu nieprzemyślanych decyzji na wysokich szczeblach. Z całym szacunkiem dla niewinnych ofiar - sądzę, że zmiana swojego wizerunku na trójkolorowy w znanym serwisie społecznościowym oraz niewiele znaczące gesty solidarności niczego nie rozwiążą. To już nie ten poziom. Tyle tytułem usprawiedliwienia.



Vintage to modne słowo, robiące ostatnio sporą karierę w wielu dziedzinach: od mody, wystroju wnętrz, stylu życia po sprzęt grający rodem z minionego wieku. Ma różne oblicza - od prostych akcentów po niezwykle wysublimowane artefakty. Nie od dziś wiadomo, że moda jest zjawiskiem ulotnym, a dziś obowiązujące kierunki jutro okazują się przebrzmiałe. Jednak od pewnego czasu zasadom tym nie podlega kierunek określany jako vintage. Najogólniej polega on na nadawaniu drugiego życia przedmiotom pochodzącym z minionego wieku. Dotyczy to najczęściej wybranych dziedzin i określonych sprzętów, jednak margines jest spory i wyznacza go głównie indywidualna pomysłowość. Za Wikipedią – powinny to być rzeczy wysokiej jakości, niepodatne na zniszczenia, którym upływ czasu nadaje urok szlachetności. Dziś określa się w ten sposób także takie produkty, które jedynie nawiązują do minionego wieku, choć to duże spłycenie. Przyznam, że od jakiegoś czasu znalazłem w tym trendzie swoją indywidualną niszę. Łatwo domyśleć się, że jest ona pośrednio związana z muzyką, a właściwie bardziej ze sprzętem ją odtwarzającym.

moja kolekcja

Jak zwykle o wszystkim zdecydował przypadek, a właściwie konieczność sprawdzenia zawartości kilku szpul z taśmą magnetofonową, pochodzących sprzed bez mała trzydziestu lat. Był to impuls, który przywołał odległe wspomnienia, jeszcze z okresu szkoły średniej.
W połowie lat siedemdziesiątych byłem szczęśliwym (choć nie do końca, lecz o tym za chwilę) posiadaczem magnetofonu szpulowego ZK120T, który służył nieocenioną pomocą w poszerzaniu mych ówczesnych horyzontów muzycznych. 
Początkowo źródłem inspiracji muzycznych były zdobycze kolegów (tak, muzykę wówczas się zdobywało), skrzętnie przegrywane z podobnych cudów techniki, stanowiących ważny element wyposażenia ówczesnych nastolatków. Kilka lat później już samodzielnie nagrywałem ze zdobytego (nie bez trudności ) odbiornika radiowego z zakresem UKF, marki Jowita. Na początku lat siedemdziesiątych, na fali przyspieszonego rozwoju i pozyskiwania zachodnich technologii Polska zakupiła od zachodnioniemieckiej firmy Grundig licencję popularnych magnetofonów, które zapoczątkowały produkcję rodzimych „zetek”, podjętą przez warszawskie Zakłady Kasprzaka. Seria składała się z sześciu modeli: ZK120, ZK125, ZK140, ZK145 (lampowe) oraz ZK120T i ZK140T (tranzystorowe). Etymologia nazw tej rodziny była następująca: ZK – Zakłady Kasprzaka, pierwsza cyfra oznaczała ilość prędkości przesuwu taśmy (w tym przypadku jedną: 9,5 cm/s), druga - ilość ścieżek zapisu (dwie lub cztery), trzecia dodatkowe wyposażenie (5 to dodatkowe układy: automatyki zapisu mowy, muzyki i trikowy, a także wbudowany układ wyłącznika końca taśmy, wyzwalany wklejanym metalizowanym odcinkiem). Był to stosunkowo nieskomplikowany sprzęt, który jednak ulegał awariom. I tu dochodzimy do sedna tematu. 



Jako, że elektronika w tamtym czasie była moją pasją, przekutą później w dalszy kierunek edukacji i początkową karierę zawodową, stąd też w krótkim czasie (bez fałszywej skromności) stałem się poszukiwanym specjalistą wśród sporego grona znajomych. Zdobyłem doświadczenie najpierw na własnym sprzęcie, usuwając fabryczne uszkodzenia, z którymi w ramach gwarancji nie poradził sobie pobliski ZURT. Dobrym poligonem była kilkutygodniowa praktyka w ramach szkoły pomaturalnej w podobnej placówce (gdzie również udało mi się posiadaną praktyką zaskoczyć starych wyjadaczy).
Był to okres, kiedy Polskie Radio dbało bardziej o rozwój zainteresowań i kształtowanie muzycznych gustów swych słuchaczy niż o interesy finansowe zachodnich wydawnictw płytowych (zresztą i tak zza żelaznej kurtyny, więc ideologicznie odległych). Płyty często nadawano w całości, poprzedzając je krótkim testem dla fonoamatorów, pozwalającym wyregulować przygotowany do nagrywania sprzęt. Przy sporym zaangażowaniu i systematyczności można było zdobyć mnóstwo wymarzonej muzyki. Na płyty czekało się z wypiekami i dyskutowało się o nich w gronie przyjaciół.


na tym się nagrywało

Tak więc, niejako wywołany do tablicy koniecznością sprawdzenia zawartości wspomnianych taśm, zacząłem rozglądać się za nieposiadanym dawno już sprzętem. Okazało się, że na popularnym portalu aukcyjnym można nabyć owe kultowe już dziś magnetofony za naprawdę niewielkie pieniądze (od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych). I tak odrodziła się zapomniana pasja. Udało mi się ocalić od technicznej śmierci trzy interesujące modele. Przyznam, że poświęciłem im wiele godzin, doświadczając przy tym sporo przyjemności i satysfakcji. Potrzebne do rekonstrukcji elementy pochodziły z kilku innych egzemplarzy, doszczętnie rozebranych. 

TK 140 deluxe

Tak na marginesie - wypraktykowałem, że chcąc zdobyć potrzebną część łatwiej kupić stosowny magnetofon do rozbiórki niż złowić poszukiwany element. Często nawet jest to wielokrotnie tańsze, a przy tym zyskać można wiele innych przydatnych podzespołów. Obecnie moja kolekcja składa się z trzech egzemplarzy: oryginalnego niemieckiego Grundiga TK140 deluxe oraz dwóch rodzimych - ZK140T (tranzystorowego) i ZK145 (lampowego, niegdyś najdroższego i najbardziej technologicznie zaawansowanego z omawianej rodziny).


ZK 145

Celowo nie piszę tu o późniejszych i bardziej doskonałych modelach magnetofonów szpulowych, takich jak M2405S, Aria, Dama Pik, Opus, czy Koncert. Dla mnie właśnie te pierwsze, rodzime zetki do dziś zachowały pewien nieuchwytny klimat. Mimo, iż na co dzień słucham płyt z japońskiego odtwarzacza, to jednak od czasu do czasu wracam do wspomnianych zetek, którym przywróciłem dawny blask i brzmienie. Nagrałem na zdobytych taśmach nieco muzyki z tamtych lat. Szczególną sympatią darzę posiadany ZK145, skonstruowany z wykorzystaniem pięciu lamp, które dają mu swoisty klimat i brzmienie. Cała kolekcja posiadanych magnetofonów jest stylowym uzupełnieniem i ozdobą mego muzycznego azylu. 

TK 140 deluxe - widok z góry 
(widoczny w górnej części wyłącznik końca taśmy zainstalowałem dodatkowo)

Nie wspominam o do dziś doskonale działającym polskim gramofonie Daniel WG 1100fs, który po konserwacji, drobnych przeróbkach i wyposażeniu w przyzwoitą wkładkę, współpracując z dobrym wzmacniaczem służy mi do odtwarzania sporej kolekcji winyli. To jednak temat na oddzielne wspomnienia.
Nie wiem, czy posiadana kolekcja Audio-Vintage z legendarnych lat siedemdziesiątych dokładnie spełnia wymagania gatunku. Jeśli chodzi o aspekt wizualny - być może, ma z pewnością swój klimat. Moje szpulowce nie prezentują wprawdzie klasy Hi-Fi, jednak w tym przypadku nie ma to większego znaczenia. Mają wartość sentymentalną, zaś korzystanie z nich daje mi sporo radości i przywraca wspomnienia. I chyba głównie o to chodzi





słuchacz





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz