Jeśli szukasz w muzyce niebanalnych dźwięków i powiewu świeżości, to Jarmila jest dla ciebie. Tomasz Tłuczkiewicz, pisząc wiele lat temu recenzję genialnej płyty polskiej supergrupy jazzowej The Quartet użył takich słów: „Są tacy, co się nie znają na stylach, ale się znają na rzeczy. Nie wiedzą ani co do czego podobne, ani co kto wcześniej napisał. Ale (…) wiedzą co jest dla nich…” Te może nieco wyrwane z kontekstu słowa przypomniałem sobie słuchając pierwszych dźwięków tej niecodziennej płyty, zatytułowanej Hashgachah. Pasują tu wyjątkowo. Pomyślałem również, że ta muzyka wpasowałaby się do profilu zacnej wytwórni ECM, z czasów jej świetności. Portret Jarmili namalowany na tym niezwykłym krążku przypomina dzieło wybitnego impresjonisty. Jest tu wiele kształtów, barw i odcieni. Rozpoznajemy coś nieuchwytnego, co sprawia, że podążamy za artystą, urzeczeni jego sposobem widzenia świata. Nie jest to jednak twórczość dla tych, którzy poszukują łatwych wzruszeń. Album Hashgachah to fascynujący śpiew bez słów, z towarzyszeniem fortepianu i wielu akustycznych instrumentów, wywodzących się często z odległych kultur. Artystka odważyła się na śmiały eksperyment – otworzyła przed słuchaczami duszę niemal do samego dna. Trudno opisać tę muzykę. Może należałoby użyć pewnych słów-kluczy, które samodzielnie wprawdzie nie oddadzą jej klimatu, ale w połączeniu mogą okazać się pomocne. Mamy tu filmowy klimat Ennio Moricone, ale i Petera Gabriela z Ostatniego kuszenia Chrystusa, są wschodnio brzmiące zaśpiewy, są Bałkany ale jest też klimat pustyni nomadów, jest swojsko brzmiący Chopin, złamany tradycją żydowską, jest Keith Jarrett, Chick Corea, a nad wszystkim góruje niepowtarzalny, wielobarwny głos Jarmili o niezwykle szerokiej skali. Było pomocne? Chyba nie do końca. Taka właśnie jest ta muzyka. Trzeba ją przeżyć indywidualnie, tak właśnie jak wyprawę w głąb duszy.
Trudno też wybrać najciekawsze utwory. Owszem mam faworytów: Which Way?, Swansong, albo My Hope, jednak takie wybory przypominają proces wydłubywania rodzynek z wielkanocnego ciasta. Smakują owszem wybornie, ale przecież najlepiej razem z ciastem. Ich kolejność też nie jest przypadkowa. Razem budują nastrój płyty. Trzeba podkreślić rolę jaką w tej wyprawie odgrywa fortepian. To on jest przewodnikiem, jest niezastąpiony. Bezbłędnie podkreśla klimat i nadaje rytm. Jarmila jest nie tylko niezwykle uzdolnioną wokalistką, ale także utalentowaną pianistką. Całość ubarwiają dźwięki wschodnich instrumentów perkusyjnych. Płyta nagrana i wydana w Londynie w 2004 roku wywołała spore zamieszanie wśród krytyków.
Nic dziwnego, choć w zasadzie to pierwsza pełna wypowiedź artystyczna Jarmili, choć ma ona za sobą sporą wiedzę muzyczną. Jej mama była śpiewaczką operową w Teatrze Wielkim w Łodzi, zaś sama Jarmila próbowała komponować już mając zaledwie pięć lat. Dalej, niejako naturalną koleją ukończyła szkołę muzycznej pierwszego i drugiego stopnia w klasie fortepianu i dodatkowo gitary, a także Akademię Muzyczną im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Już w trakcie studiów założyła zespół Sovay, z towarzyszeniem którego śpiewała tradycyjne angielskie ballady folkowe z XVIII i XIX w., oraz współczesną amerykańską i brytyjską muzykę folk. Sporo jej profesjonalnych nagrań sprzed lat dziewięćdziesiątych można odnaleźć na kanale YouTube. W 1990 r. wyjechała do Londynu, gdzie postanowiła poszukać swego prawdziwego oblicza artystycznego, a przede wszystkim swego naturalnego brzmienia głosu.
Występowała w wielu, często prestiżowych miejscach. Nie bała się eksperymentu, jednak postanowiła pójść własną drogą, nie zamierzając na wieki utknąć w szufladzie z etykietą soul bądź jazz. Konsekwentnie poszukiwała własnego stylu i własnego indywidualnego muzycznego języka. Londyn, z uwagi na sporą konkurencję jest trudnym miastem, niełatwo w nim zaistnieć. A jednak Jarmili udało się zdobyć własną, niemałą publiczność. Koncertowała w ICA, Jazz Cafe, Vortex, Union Chapel, The Spitz, Ray’s Jazz i w Cargo. Śpiewała w Katanii na Sycylii oraz podczas festiwalu Big Big World w Szkocji, a także podczas festiwalu Women in Tune w Walii. Komponowała również na potrzeby filmu i teatru, a także prowadziła własne zajęcia z gry na fortepianie, gitarze i darbuce oraz kompozycji, śpiewu i aranżacji.
Jej pierwszy autorski album Hashgachah, wydany w 2004 roku spowodował spore zamieszanie wśród krytyki. Zaprezentowano go przy okazji nominacji do World Music Awards przyznawanej przez brytyjską stację radiową BBC Radio 3, co zważywszy na dość eksperymentalny styl płyty było wyrazem sporego uznania.
Czternaście lat później, również w Londynie wydała kolejny album o zagadkowym tytule Aspaklaria. Ale to już temat na kolejną opowieść. Na tę chwilę polecam niezapomnianą wyprawę w głąb duszy artystki w towarzystwie albumu Hashgachah. Na kolejne przyjdzie także pora.
słuchacz
PS.
A przy okazji - słowo Hashgachah wywodzi się z tradycji żydowskiej. Oznacza m.in. opatrznościową opiekę Boga nad światem. Jaki to ma związek z tą niezwykłą muzyką?... Odgadnijcie sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz