czwartek, 19 marca 2020

Beyond the Event Horizon – Leaving the 3rd Dimension







Pierwsze dźwięki są mroczne i tajemnicze. Rozglądasz się, ale otacza cię ciemna materia i zmierzch. Niepokój narasta, potęgowany przez niespokojny rytm basu. Wprawdzie pojawiają się jasne plamy, ale nie mogą zburzyć kumulującego się lęku. Przedzierasz się przez gęstniejącą ciemność. Cel wydaje się bliski, na wyciągnięcie ręki… Za moment pojawi się Ona, Niewyobrażalna Linia, która cię tu wezwała, budząc ciekawość i trwogę. Obawa i pragnienie poznania walczą ze sobą. Wreszcie możesz ją uchwycić, spojrzeć poza krawędź horyzontu, zanurzyć się w tunel czasoprzestrzeni i poznać nieznany świat. Spełnione marzenie jest jak grzmot, który trafia między oczy. To tylko mocny akcent, wyrywający z wygodnego odrętwienia. Nagle przebudzony nie chcesz przerywać podróży. Płyniesz poza tę linię, szybujesz ponad nieznanym, wiedziony kolejnymi nutami i akordami, niczym kamieniami milowymi znaczącymi przebytą drogę. Powoli odkrywasz nowe światy i jak uwolniony z platońskiej jaskini badacz nie chcesz wracać, bo wiesz, że ci, którzy tam pozostali nigdy nie pojmą tego, czegoś doświadczył. Podążasz głębiej, dalej i sycąc zmysły zanurzasz się w ów epicki świat. Tajemnica, która cię tu przywiodła, mimo, że odkrywa swą otchłań i zmienia swe oblicza, zdaje się nie mieć rozwiązania. Wreszcie pojawia się pojawia się nuta nadziei, wyraźny akcent, coraz bardziej dominujący i porządkujący ów świat. Nie jesteś tu sam? Jeśli tak, to dalej płyńmy razem…


Podróż zdaje się nie mieć końca. Gdy wydaje Ci się, że już docierasz do źródła otwiera przed Tobą inny wymiar. I podążasz dalej, opuszczając kolejny, trzeci już wymiar. Tu jest zupełnie inaczej, inne dźwięki, inny klimat, a jednak całość jest spójna z resztą opowieści. Epicka gitara prowadzi narrację, kusząc, wdzięcząc się i wiodąc coraz dalej i dalej. Gdy wszystko cichnie już wiesz, że choć jesteś daleko od domu, to nie czujesz tęsknoty. Wydaje ci się, że porwała cię ta estetyka, te doskonale współgrające ze sobą dźwięki. To już nie jest podróż odkrywcy, a raczej marsz zdobywcy. Potężniejąca i nabierająca mocy melodia, niczym pełen patosu hymn prowadzi dalej. Przebyłeś długą drogę porzucając ową platońską jaskinię, jednak wiesz, że jesteś u siebie. Lęk pozostał daleko. Przychodzi moment refleksji, podkreślony cudownie brzmiącą gitarą. To twoje miejsce, twój dom.
Po nocy budzi cię świt, a może to zachód słońca. Tu nic nie jest oczywiste. Nawet wyłaniający się z mroku poranek wydaje się odwrócony. Muzyka narasta i uwodzi. Podążasz dalej, niespiesznie. Masz czas na kontemplację. Nie chcesz niczego uronić. I znowu znajome bajeczne gitarowe nuty na tle rozmazanych elektronicznych plam. Gęstniejący z czasem rytm i nastrój zapowiada nowe otwarcie, nowy rozdział. Czy może być w istocie nowy? Powraca nastrój tajemnicy i niepokój. I gdy wydaje się, że widzisz rozwiązanie, gitara po raz kolejny podejmuje narrację. Więc trzeba szukać dalej? Tu nie ma prostych, gotowych odpowiedzi. Przekroczyłeś granicę, stąd nie ma powrotu, nawet dla błysku światła. Dalej musisz podążać samodzielnie i zbudować własną opowieść. Muzycznych tematów jest wiele. A jednak na koniec pojawia się głos z dawnego świata. W zasadzie znany, choć inny, znacznie bogatszy niż pierwowzór. Także przywodzi na myśl podróż, lecz inną. Gdzieś w oddali majaczy zapomniany, prawie pusty wagon metra linii 12, mknący poprzez głęboką noc ze swą tajemnicą, w nie wiadomo którą stronę…


Przepraszam za tę może zbyt osobistą opowieść, wszak słuchając tej muzyki można śmiało zbudować zupełnie inną narrację. Jedno jest pewne – trudno przejść obojętnie obok najnowszej płyty czwórki poznańskich muzyków. Nie ma znaczenia rodzaj i gatunek muzyki. Można doszukiwać się w niej progresywnego rocka, nie stroniącego od mocniejszych riffów, można śledzić klimaty postrockowe, czy wręcz ambientowe z pogranicza muzyki elektronicznej. Chyba nieprzypadkowo ich najnowszy album kończy cover Tangerine Drem, zatytułowany Love On A Real Train, będący częścią soundtracku do filmu Risky Business (1984). To wskazówka dla tych, którzy będą uparcie poszukiwali inspiracji. Pewnie dostrzegą choćby wpływy Porcupine Tree, Tool czy The Gathering, jednak zapewniam, że źródeł jest znacznie więcej. Zabawę w ich rozszyfrowywanie polecam na długie popołudnia bądź wieczory przymusowej kwarantanny. Trzeba jednak wyraźnie i mocno podkreślić, że muzycy 
Beyond The Event Horizon biorąc cokolwiek na warsztat, odciskają tam swoje wyraźne własne piętno i swoją wypracowaną przez lata tożsamość. Wspomniany cover jest w zasadzie wyjątkiem, gdyż zespół ma wystarczająco dużo autorskiego materiału, naprawdę wysokiej klasy. Nie znałem ich wcześniej, a ów album na tyle wzbudził moją ciekawość, że postanowiłem dotrzeć do ich wcześniejszych dokonań. Było warto. Ale po kolei.


Poznański Beyond The Event Horizon zawiązał się w 2010 roku. Początki nie były łatwe. Roszady personalne trwały przez niemal dwa lata, co jednak nie przeszkadzało w szlifowaniu własnego materiału. Zyskali pewną popularność, zdobyli kilka wyróżnień, wystąpili też na kilku znaczących imprezach. Pierwszy własny materiał, zatytułowany Event Horizon wydali dopiero w 2014. Zarejestrowano go między styczniem a kwietniem 2013. Zespół wówczas tworzyli: Adam Kowalka (g), Marek Chorążyczewski (g), Tytus Adamczewski (k), Jakub Puszyński (b) oraz Paweł Michałowski (dr). Tu warto zwrócić uwagę, że w tym czasie grupa miała dwóch gitarzystów, nikt jednak nie stanął przed mikrofonem. Ta muzyka nie potrzebowała słów. Debiut był od początku do końca instrumentalny. Mimo to nie nużył ani przez moment. Muzyka mieniła się wieloma barwami, nie była przegadana, a młodym twórcom starczało inwencji, by przykuć uwagę słuchaczy przez blisko godzinę. Sporo tu gitarowej narracji, ciekawych harmonii i zaskakujących zmian nastroju. Ważną rolę odgrywają instrumenty klawiszowe, tworząc intrygujące tło. W warstwie narracyjnej (sądząc z tytułów) muzycy uwielbiają eksplorować nieco kosmiczno-filozoficzno-podróżnicze tematy, pozostawiając jednak odbiorcom sporo swobody w ich rozwijaniu i interpretacji. Ów album, który do dziś brzmi naprawdę świeżo okazał się początkiem drogi.

 
Po trzech latach i dalszych zmianach personalnych zdecydowali przypomnieć o sobie epką FAR. Skład skurczył się do kwartetu. Pozostał Adam Kowalka (g), Tytus Adamczewski (k) oraz Paweł Michałowski (dr), zaś gitarę basową przejął Tomasz Wałęsa. Muzyka wyraźnie zmieniła się, stała się nieco bardziej wysmakowana i dopieszczona, dojrzalsza i bardziej stonowana. Nie ma tu już tylu pomysłów melodycznych, zaś całość dość mocno ciąży w stronę ambientu. Słucha się jej naprawdę dobrze, choć przyznam, że neoficki entuzjazm debiutu miał również swe niezaprzeczalne walory. FAR przyniosło w zasadzie trzy utwory: Far Beyond, Spiral oraz Uncertian Return. Dodatkowo ten pierwszy ponownie pojawił się na koniec, w mocno skróconej, radiowej wersji.


Grupa po raz kolejny pokazała swe indywidualne brzmienie. Wprawdzie w kompozycjach pojawiają się głosy, jednak stanowią jedynie element tła. Zespół, mimo, że miał za sobą półroczny okres współpracy z wokalistką, ostatecznie jednak konsekwentnie pozostał przy instrumentalnym obliczu. FAR dość wyraźnie spogląda w stronę sceny elektronicznej, co niewątpliwie jest zasługą klawiszy Tytusa Adamczewskiego, choć nie tylko. Zespół okrzepł i stał się monolitem, w którym każdy z muzyków rozumie swoją rolę i wypełnia ją jak najlepiej, nie starając się zdominować pozostałych.


Dziesięciolecie działalności grupa podsumowała, świetnym i bardzo dojrzałym albumem Leaving the 3rd Dimension. Trzon zespołu pozostał niezmienny, jedyne Tomasza Wałęsę na basie zastąpił Maciej Hildebrandt. I taki właśnie skład firmuje album, który próbowałem opisać na wstępie i który właśnie trafia do sprzedaży. Nie wiem jak wysoki jest jego nakład, jednak warto się pospieszyć. To muzyka bardzo przestrzenna, wielowątkowa i choć oparta na niezbyt skomplikowanych schematach, to jednak pełna barw i emocji. Całość potrafi zaintrygować. Mam wrażenie, że grupa postanowiła wrócić do korzeni, gdyż Leaving the 3rd Dimension oddala się nieco od ambientowych schematów na rzecz barwniejszej narracji. Nie chcę rozstrzygać czyja to zasługa, gdyż wszystkie kompozycje grupa firmuje wspólnie. A skoro Tytus wziął na siebie rolę rzecznika, to na jego ręce składam podziękowanie za tę muzyczną podróż. Ciekaw jestem jakie jeszcze światy grupa odkryje przed swymi sympatykami. Postaram się śledzić ich dokonania.

słuchacz 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz