Początkowo spoglądająca z okładki rogata czaszka nie wzbudziła we mnie specjalnego zainteresowania. Zaprzątnięty mnóstwem drobnych spraw składających się na tzw. „prozę życia” pomyślałem – to raczej nie dla mnie, nie moje klimaty. Mimo to wrodzone zaciekawienie różnymi obliczami muzyki po jakimś czasie zwyciężyło, choć przyznaję – pierwszy kontakt był raczej dość chłodny. Na wszystko jednak jest stosowne miejsce i czas. Płyta zdecydowanie zyskuje przy kolejnych przesłuchaniach. Cztery utwory, zapowiadające niejako nowy rozdział, czy też może jak sugerowałby tytuł, nową odsłonę w karierze bydgoskiej formacji są naprawdę niezłe i dają sporą dawkę adrenaliny. To niespełna dwudziestominutowy przekaz, który jak sugerują sami muzycy, jest w jakiejś mierze wypadkową ich wspólnych zainteresowań i fascynacji. Inspiracji mamy tu naprawdę wiele, jednak w efekcie tworzą one spójny i mocny przekaz, który jakkolwiek przypuszczalnie nie miałby zbyt wielkich szans na zaistnienie w mediach preferujących zachowawczy profil, to jednak zdecydowanie łapie za serce, by nie powiedzieć… za trzewia.
Nazwa grupy może kojarzyć się z mityczną puszką Pandory i w zasadzie poważnie traktując deklarację padającą w utworze Variola Vera należałoby omijać ją szerokim łukiem. Na szczęście jej otwarcie nie sprowadza na słuchacza ogromu nieszczęść, a raczej ukazuje bogactwo brzmienia i dodatkowo każe poważnie się zastanowić nad otaczającym nas światem. Opis wykreowany przez autora tekstów nie napawa optymizmem. Parafrazując zawarte tam słowa – brak miłości, gorzkie życie, czarne zboże, cios za ciosem, po trupach do celu. Ale choć cela, która więzi narratora zamknięta jest od środka i trudno się z niej wydostać to pojawia się nuta nadziei, bo można liczyć na przyjaciół, co są jak jak żagle, nie jak chorągiewki... No cóż, myśli w zasadzie niezbyt odkrywcze, a jednak niestety wciąż boleśnie prawdziwe. Nie ma tu ani banalnych pytań, ani łatwych odpowiedzi, a całość jest bardzo szczera, wręcz eksplorująca zakamarki duszy i jak przypuszczam wypływająca z osobistego doświadczenia. Nie chcę jednak uprzedzać, warto posłuchać choćby przesłania utworu To co. Co dość istotne – wszystkie kompozycje zaśpiewane (wykrzyczane) zostały po polsku, co oznacza, że zespół chce swój przekaz traktować poważnie i chce by był on dla odbiorców zrozumiały.
Projekt Pandora to mocne granie, wyraziste gitary, silny wokal, niemal na granicy growlingu, a jednak czytelny i zrozumiały (tu duży ukłon dla Macieja Wolskiego – wokalisty i autora tekstów). Muzyka jest bezkompromisowa, czuć w niej szczery gniew, upór i brak zgody na zakłamaną rzeczywistość. Jest sporo elementów spod znaku ciężkiego rocka oraz dynamiczna, napędzająca całość i wręcz żywiołowa perkusja (Hubert Brząkała – naprawdę szacun). Docenić także trzeba pozostałych muzyków firmujących krążek. Krzysztof Domagalski to świetna, nie przekombinowana i zdecydowanie profesjonalna gitara, z niewielką domieszką progresu. Całość wspiera solidna podstawa basowa, za którą odpowiada Marcin Małecki i Patryk Durko. Tu nikt się nie oszczędza, wszystko naprawdę bardzo dobrze brzmi, a każdy z muzyków ma swój istotny wpływ na końcowy efekt. Muzyka kipi od emocji i choć pojawiają się fragmenty spokojniejsze, to w zasadzie podkreślają jedynie kontrasty, przydając całości odpowiednich przypraw.
Odkopałem na Youtube pierwszy oficjalny teledysk zespołu z debiutanckiej EP-ki 01, zatytułowany Z otwartą raną. Ciekawy pomysł, zrealizowany trzy lata temu na lodowisku i przy współudziale drużyny hokejowej BKS Bydgoszcz wsparty został przez życzliwych sponsorów. Już wówczas muzyka zwiastowała drzemiący w kapeli potencjał. Stylistycznie nie różnił się aż tak bardzo od zawartości aktualnego wydawnictwa. Zarówno wcześniej jak i obecnie słychać w ich muzyce spontaniczność, co należy zapisać na plus, bowiem całość mimo, że jest ostra i dynamiczna, to została zrealizowana z dużą dbałością o dźwięk i efekt końcowy. EP-kę 2.0 promuje równie ciekawy teledysk Żagle, który trafił do sieci kilka miesięcy temu. I tym razem nie zabrakło przyjaciół, bowiem zespołowi towarzyszy ekipa z klubu motocyklowego Skulls Bydgoszcz, a całość rozgrywa się na złomowisku samochodowym. Znowu jest ostro, rockowo i drapieżnie. Mam nadzieję, że zespół ma świadomość bardzo wysoko zawieszonej poprzeczki i idących za tym oczekiwań, związanych z pełnowymiarową płytą. Panowie – to już nie przelewki. Nie ukrywam, że również będę jej wypatrywał z wielką ciekawością, bynajmniej nie wynikającą z lokalnego patriotyzmu, jakkolwiek nie ukrywam dumy z poczynań bądź co bądź rodzimej kapeli. Zasługują na profesjonalną promocję, bo grają naprawdę profesjonalnie. Życzę im samozaparcia i dalszych sukcesów. Trzeba posłuchać, nie ma to tamto. To jest mus.
słuchacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz