Nie lubię pisać na zadane tematy. Nie lubię słuchać muzyki, która jest akurat modna. Nie lubię określenia „moda” w odniesieniu do muzyki. Kieruję się własnymi odczuciami, nie zamykam się w jednej epoce czy stylu. Poszukuję – i albo coś mnie wewnętrznie porusza, albo stwierdzam, że szkoda czasu. Stąd też pojawiające się wpisy dotyczą muzyki bardzo różnej, często pozornie od siebie odległej. Pozornie – bo w istocie nie pozostawiającej słuchacza obojętnym.
Kalendarz nieco wymusił tematykę, choć nie lubię płynąć z prądem (a do ciężkiego znudzenia doprowadza mnie tajemna zmowa dziennikarzy – jeśli pojawia się chwytliwy temat czy plotka, to wałkowana jest przez wszystkie możliwe media). Tak więc będzie trochę na przekór.
Po co tyle świec nade mną, tyle twarzy?
Ciału memu nic już złego się nie zdarzy.
Wszyscy stoją, a ja jeden tylko leżę –
Żal nieszczery, a umierać trzeba szczerze.
Leżę właśnie – zapatrzony w wieńców liście.
Uroczyście – wiekuiście – osobiście.
Śmierć, co ścichła, znów zaczyna w głowie szumieć,
Lecz rozumiem, że nie trzeba nic rozumieć…
Bolesław Leśmian
Wiersz stosowny na cmentarną zadumę o przemijaniu, bez względu na to czego oczekujemy za progiem życia. Tematyka, skłaniająca do poważnej refleksji, choć raczej wyrzucana ze świadomości przez młode pokolenie. Ale miało być nie o tym.
W sobotnie przedpołudnie w moim odtwarzaczu znalazła się płyta Strug. Leśmian. Soyka. Ukazała się w tym roku. Niespecjalnie promowana, przemknęła bez większego echa. Trochę szkoda, choć to propozycja nie dla wszystkich. Album jest wyciszony, bez błyskotliwej postprodukcji, elektroniki i komputerów. Trwa nieco ponad dwadzieścia osiem minut. Zarejestrowany w zaledwie pięć godzin. Głos, czasem dwa i fortepian. I Leśmian. Trzynaście wierszy, w tym ten przywołany na wstępie. I... chyba więcej nie trzeba.
Stanisław Soyka, sytuujący się ze swą twórczością na granicy jazzu, popu i bluesa, sięgał już wielokrotnie po poezję. Mierzył się z wierszami Miłosza, Szekspira, Karola Wojtyły, śpiewał też utwory Osieckiej i Niemena. Jednak przede wszystkim sam jest autorem i kompozytorem. Można jego twórczość kochać, bądź odrzucić, jednak nie sposób pozostać obojętnym. I piszę to z całą odpowiedzialnością, zaliczając się do grona miłośników jego twórczości. Z pewnością wrócę jeszcze do jego płyt, dziś jednak będzie o albumie z poezją Leśmiana.
Płyta jest dziełem dwóch artystów. Soyka świadomie usuwa się w cień, oddając pole Andrzejowi Strugowi – wokaliście zafascynowanemu muzyką ludową, głównie polską, lecz także pochodzącą z bliskiego i środkowego wschodu. Zdawać by się mogło, że tak różni artyści nie znajdą wspólnego języka. Jednak płyta jest zaskakująco spójna. Głównym jej bohaterem jest poezja Leśmiana, pełnego kompleksów i wątpliwości, nieśmiałego i niezwykle wrażliwego poety, który tworzył w dwudziestoleciu międzywojennym. Kuzyn Jana Brzechwy, jednak całkowicie odmienny, nie znalazł zrozumienia wśród sobie współczesnych. Chętnie uciekał we własny świat poetycki, tworząc neologizmy i kształtując je według swej wizji. Dziś uważany za jednego z najbardziej nowatorskich polskich poetów XX wieku.
Poezja Leśmiana na płycie jest wartością najważniejszą. Artyści świadomie przedstawiają ją w możliwie prosty sposób, nie pozbawiony jednak subtelnego uroku. Dzięki temu niełatwe wiersze stają się jakby bardziej przystępne. Dla mnie propozycja warta rekomendacji, choć jak wspomniałem – nie dla wszystkich. Wymaga skupienia i odpowiedniego nastroju. Dopiero wówczas można odkryć jej piękno, wynikające z prostoty. Działa jednak wręcz hipnotycznie, niemal wymuszając powtórne przesłuchanie, czasem jeszcze kolejne. I pozostaje, nawet gdy wybrzmią ostatnie dźwięki.
Naprawdę warto spróbować.
słuchacz
PS
A do twórczości Stanisława Soyki jeszcze wrócę, obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz