piątek, 23 lutego 2018

Yes? YES!





Wiele lat temu właśnie te trzy litery obok Pink Floyd, Jethro Tull i King Crimson bodaj najczęściej kaligrafowałem na okładkach szkolnych zeszytów. Także ich dorobek u schyłku lat siedemdziesiątych na antenie Trójki prezentował legendarny Głos. Wprawdzie dyskografia zespołu w tamtych latach nie była tak imponująca jak obecnie, ale i tak trwało to niemal cały rok szkolny, bowiem w trójkowej Muzycznej Poczcie UKF mogliśmy w całości usłyszeć (i nagrać) zaledwie pół płyty. Mimo to nie narzekałem, a rytm zajęć układałem tak, by w każdą środę od 17.05 do 17.40 czuwać przy magnetofonie. Dzięki panu Piotrowi poszerzałem swoją skromną wiedzę na temat zespołu, jednak najważniejsza i tak była muzyka. Cóż jest w niej tak fascynującego?


Myślę, że w jakiś sposób Yes wyróżniał się na tle progresywnych (czy jak kto woli – artrockowych ) zespołów tamtego okresu. Nie była to jedynie kwestia biegłości warsztatowej. Muzykom udało się połączyć zarówno wielką wyobraźnię, trochę tajemnicze, kosmiczno-mistyczne teksty (choć nie to było najważniejsze, gdyż znajomość angielskiego nie była najmocniejszą stroną ówczesnego młodego pokolenia) oraz ciekawe harmonie wokalne, z wyróżniającym się głosem Jona Andersona. Ważnym członkiem zespołu był klawiszowiec Rick Wakeman, mający klasyczne wykształcenie muzyczne, który potrafił zespolić w monolit najbardziej ekstrawaganckie pomysły kolegów. Największe sukcesy grupa odnosiła właśnie w latach siedemdziesiątych, choć potrafiła odnaleźć się także później. Po wielu roszadach personalnych i spektakularnych odejściach istnieje nadal i swą muzyką przyciąga uwagę. Dzisiejszy skład niewątpliwie jest efektem wielu trudnych decyzji, wszak zespół to nie tylko paczka kolegów, ale i firma, która musi przynosić dochód. 


W 1968 roku grupę założył Jon Anderson – wokalista obdarzony wysokim i zapadającym w pamięć głosem, grający sporadycznie na gitarze akustycznej, mandolinie i instrumentach perkusyjnych oraz gitarzysta basowy Chris Squire. Pierwszy skład uzupełnił klawiszowiec Tony Kaye, gitarzysta Peter Banks i Bill Bruford, grający na perkusji. Wybrali nazwę Yes – krótką i łatwą do zapamiętania. Młody zespół zdobył szybko ostrogi koncertowe poprzedzając występy The Nice i Cream. Dwa pierwsze albumy nie zapowiadały jeszcze wyraźnie obranego kierunku, aczkolwiek zaznaczyli już sporo cech, które później ich wyróżniały. Znaczące zmiany nastąpiły w 1971 roku. Petera Banksa zastąpił Steve Howe, a tuż po nagraniu The Yes Album (1971) Tony’ego Kaye wymienił Rick Wakeman. W tym składzie grupa stworzyła bardzo dobrą płytę Fragile (1972) oraz bodaj swe największe dzieło – album Close To The Edge (1972). Chciałbym dziś zobaczyć zespół, który w ciągu jednego roku wydaje dwie płyty tego formatu. Po tych nagraniach Yes ruszył w długie tournée, udokumentowane rewelacyjnym trzypłytowym wydawnictwem Yessongs (1973), do którego mam osobisty, nieobiektywny i niemal bałwochwalczy stosunek. Wiążę z nim wspomnienia, o których kiedyś pisałem


W trakcie wspomnianej trasy Jon Anderson zetknął się z mistyczną filozofią wschodu, która zainspirowała tak jego jak i zespół do stworzenia rozbudowanej czteroczęściowej suity, wypełniającej dwupłytowy album Tales From Topographic Oceans (1973). Pomimo ciekawych momentów (zwłaszcza pierwsza część) całość jest w mojej ocenie przegadana i niezbyt przekonywująca, zaś praca przy albumie tak wyczerpała muzyków, że zaraz po nagraniach zdegustowany Rick Wakeman opuścił kolegów i zajął się karierą solową. Zastąpił go pochodzący ze Szwajcarii Patrick Moraz, wcześniej występujący z Refugee. Brakowało mu wprawdzie zwłaszcza na koncertach charyzmy Wakemana, jednak z jego udziałem Yes nagrał kolejną świetną płytę Relayer (1974). Stronę A krążka zajęła wieloczęściowa kompozycja The Gates Of Delirium, zainspirowana powieścią Wojna i pokój. Oczywiście nie była ilustracją wielowątkowej epopei Lwa Tołstoja, jakkolwiek zmiany klimatu i tempa w jakiś sposób oddawały narastający tragizm wojny. Suitę kończył Soon – jeden z najpiękniejszych fragmentów muzycznych jakie znam. Ten przepełniony nadzieją temat mógł zaśpiewać jedynie Jon Anderson. Nawiasem mówiąc, niedawno słyszałem tę melodię w ciekawym opracowaniu Władysława Komendarka.


Przez lata w grupie pojawiło się kilkunastu muzyków, doprowadzając do tego, że pod koniec lat osiemdziesiątych przez jakiś czas funkcjonowały niezależnie dwie formacje, walczące w sądzie o prawa do nazwy. W tym czasie właściwy Yes wydał dość przeciętny album Big Generator (1987), a Jon Anderson, Steve Howe, Rick Wakeman i Bill Bruford utworzyli grupę Anderson Bruford Wakeman Howe i pod takim właśnie tytułem w 1989 wydali znacznie ciekawszy album, bliższy klasycznemu duchowi zespołu. Dobrze się jednak stało, że przy okazji prac nad kolejną płytą obie frakcje się spotkały i szybko doszły do porozumienia.


Czasem miłość do muzyki jest w stanie pokonać wszelkie spory. W efekcie wspólnych działań powstał niezły materiał, niestety mocno zmieniony przez wydawców, którzy bez zgody zespołu uzupełnili go o popisy dodatkowych muzyków. Tak powstał niezbyt udany album Union (1991). Znacznie lepiej wypadła trasa promocyjna w poszerzonym, ośmioosobowym składzie. Dużo ciekawszy okazał się kolejny album, wydany bez wielkiej reklamy i zatytułowany Talk (1994).


Warto także odnotować dwa koncerty w St. Louis, w 1995 roku, podczas których klasyczny skład (Anderson, Howe, Squire, Wakeman i White) wykonał swe najlepsze utwory z lat siedemdziesiątych. Trafiły one na dwa podwójne albumy Keys to Ascension (1996) i Keys to Ascension 2 (1997). Oba uzupełnione zostały kilkoma niezłymi nagraniami studyjnymi. Współpracę tego wcielenia Yes przerwało kolejne odejście Wakemana. Zmiennymi kolejami toczyła się również kariera Jona Andersona, głównego wokalisty, który przez lata nadawał ton zespołowi i wydawać się mogło, że jest z nim nierozerwalnie związany. Mimo to, na początku lat osiemdziesiątych na niespełna trzy lata opuścił grupę, a na płycie Drama (1980) zastąpił go Trevor Horn. Anderson od 1976 roku pracował również na własny rachunek, wydając płyty solowe oraz nagrywając z King Crimson, Vangelisem, Mikem Oldfieldem, Tangerine Dream i wieloma innymi wykonawcami.


Nowe stulecie zespół otworzył płytą Magnification (2001) z orkiestrą symfoniczną. Była równorzędnym partnerem, zastępującym nie tylko Wakemana ale i Igora Khorosheva, który wcześniej zajął jego miejsce. Yes brzmi tu dość nowocześnie, jednak przyznam, że nie wracam do tego wydawnictwa zbyt często. Po dziesięciu latach milczenia zespół przypomniał o sobie zaskakująco dobrym albumem Fly From Here (2011). Przy mikrofonie chorego Andersona zastąpił David Benoit, wypadając w tej roli naprawdę nieźle. Sama płyta w udany sposób nawiązuje do najlepszych dokonań grupy z lat siedemdziesiątych. Dużo mniej udany był album Heaven & Earth (2014). Rolę wokalisty przejął Jon Davison, a magia dawnego Yes gdzieś prysnęła. Pełen obraz dokonań Yes w XXI w. uzupełniają trzy płyty koncertowe, nawet niezłe, lecz poza odwoływaniem się do kolejnych etapów kariery – nie wnoszące w zasadzie niczego nowego. W 2015 roku z żalem odnotowałem śmierć Chrisa Squire'a, ostatniego stale obecnego w składzie współzałożyciela zespołu. Jego gitara basowa i charakterystyczne linie melodyczne były jednym z wyróżników brzmienia grupy. Obecnie Yes tworzą: Steve Howe (gitara), Geoff Downes (klawisze), Alan White (perkusja), wokalista Jon Davison i grający na basie Billy Sherwood. Muzycy nadal koncertują i zapełniają widownie, choć w ostatnich dniach w związku ze śmiercią Virgila Howe’a (syna Steve’a Howe’a) odwołali trasę Yestival Tour.


Zainteresowanym retrospektywnym spojrzeniem na zespół z pełną odpowiedzialnością mogę polecić wydany w 2002 roku pięciopłytowy box In A Word (1969 – ), obejmujący ich historię od chwili powstania do 2001 roku, włącznie z materiałem nagranym przez formację Anderson Bruford Wakeman Howe. Całość została przygotowana w związku z przejściem grupy do wydawnictwa Rhino Records. Nagrania pieczołowicie oczyszczono, zremasterowano i uzupełniono stustronicową książką. Warto wspomnieć jeszcze album Symphonic Music of Yes (1993), nagrany z udziałem członków zespołu oraz choćby takie podwójne wydawnictwa jak Millennium Collection – The BBC Recordings 1969 – 1971 (1997), Friends And Relatives (1998) czy Friends And Relatives 2 (2000), które dopełniają obraz grupy. Współczesne dokonania Yes nie elektryzują mnie tak jak te sprzed lat, jednak całokształt ich dokonań i pewna nostalgia sprawia, że zawsze będę spoglądał w ich stronę z sympatią.

słuchacz









2 komentarze:

  1. Cześć.
    Chcę sprostować - Trevor Horn był wokalista tylko na Dramie (1980), później produkował płyty Yes.
    Najbardziej lubię Relayera, szczególnie szaleństwo w The Gates of Delirium tuż przed przejściem w Soon. Świetnie też sprawdził się Patrick Moraz - grał zupełnie inaczej niż Wakeman, bardziej jazzrockowo ale doskonale to pasuje do szybkich części The Gates of Delirium i Sound Chaser.
    Świetny blog, kolekcja jeszcze lepsza.
    Pozdrawiam.
    lizardix

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Istotnie. Dzięki za zwrócenie uwagi, poprawiłem. Również pozdrawiam i dziękuję za słowa uznania.

      Usuń