piątek, 11 sierpnia 2017

Tryptyk Bydgoski – Józef Skrzek i przyjaciele w bydgoskiej Kuźni






Nieco ponad półtora roku temu miałem przyjemność być na koncercie SBB w bydgoskiej Kuźni. Zespół zagrał w klasycznym składzie, blisko trzy dekady wyczekiwanym przez fanów. O samym koncercie pisałem krótko po nim, dziś wspominam go z zupełnie innej przyczyny. Wówczas nabyłem w Kuźni, wydaną zaledwie tydzień wcześniej pierwszą część Tryptyku Bydgoskiego. Nosiła tytuł  Józef Skrzek Kościół i była archiwalnym zapisem solowego koncertu lidera SBB, jaki odbył się 9 listopada 2003 roku w kościele Świętych Braci Męczenników w Bydgoszczy. W ubiegłym roku latem zdobyłem drugą część tryptyku, czyli dwupłytowe wydawnictwo Trio - Józef Skrzek, Włodzimierz "Kinior" Kiniorski, Mirosław Muzykant,  zaś nie tak dawno w moje ręce trafiła trzecia część tego cyklu, czyli również dwupłytowe wydawnictwo SBB Live in Kuźnia 2002. Zespół wystąpił wówczas w składzie Józef Skrzek, Andrzej Urny oraz Paul Wertico. Wszystkie płyty wydano także w wersjach winylowych. 


Na mojej półeczce stoją jednak wersje cyfrowe, o tyle ciekawe, że wszystkie zostały wytłoczone na złocie. Znawcy tematu twierdzą, że złote płyty CD w testach wypadają lepiej od standardowych, mają też znacznie większą trwałość, choć podobno srebro stosowane w zwykłych płytkach ma większy współczynnik odbicia światła, co rzekomo przekłada się na precyzyjniejszy odczyt. Czego to spece od marketingu nie wymyślą, wszak mam jeszcze w swych zbiorach czarne CD… Jeśli to wszystko prawda to kieruję głęboki ukłon w stronę firmy Art-Muza, tj. wydawcy - za troskę o najlepsze brzmienie. Należy jedynie żałować, że owa troska nie przeniosła się na dbałość o same nośniki, które zostały bezceremonialne, bez żadnej dodatkowej ochrony wsunięte w tekturowe okładki typu gatefold. Wszak nie od dziś wiadomo, że płyty CD podobnie jak winylowe, są podatne na zarysowania, a odciski palców pozostawione na powierzchni krążka potrafią skutecznie zakłócić odtwarzanie. Widocznie koszt dodatkowej papierowej koperty mimo wsparcia sponsorów przekraczał już napięty biznesplan...


Przejdźmy jednak do muzyki. W zasadzie można ów trzyczęściowy projekt potraktować jako prezentację różnych odcieni artystycznego oblicza Józefa Skrzeka. Pierwsza odsłona Tryptyku Bydgoskiego zawiera zapis solowego koncertu lidera SBB z kościoła Świętych Polskich Braci Męczenników na bydgoskich Wyżynach. Ta dość nowoczesna budowla sakralna, choć mająca już swoją historię, została wzniesiona u schyłku lat siedemdziesiątych bez udziału przedsiębiorstw budowlanych (rękami społecznie pracujących robotników, inżynierów, konstruktorów i artystów). To właśnie tu 19 października 1984 roku modlił się ks. Jerzy Popiełuszko, krótko przed zamordowaniem go przez oficerów Służby Bezpieczeństwa PRL. Wewnątrz kościoła znajdują się tradycyjne organy koncertowe, liczące trzy i pół tysiąca piszczałek i czterdzieści trzy głosy. 9 listopada 2003 roku za ich klawiaturą, uzupełnioną o elektroniczne instrumentarium usiadł Józef Skrzek. 


Zderzenie tradycyjnego brzmienia i elektronicznej palety dźwięków generowanych z syntezatorów, osadzone w akustyce sakralnego wnętrza było pomysłem oryginalnym choć nie nowym. Dość wspomnieć nagrane wcześniej przez Józefa płyty: Koncert Świętokrzyski (1983), U Stóp Krzyża (2003), Tryptyk Petersburski (2007) czy choćby dwuczęściowy owoc współpracy z nieżyjącym już wybitnym kompozytorem i wirtuozem Michałem Banasikiem, zatytułowany Czas (1998 i 2009). Niezapomnianym przykładem takiego współbrzmienia jest też płyta Kazania Świętokrzyskie (2015), o której pisałem półtora roku temu. Mimo pozornych różnic te oba muzyczne światy brzmieniowe doskonale się uzupełniają. 


Muzyka zawarta na płycie sprawia wrażenie dość statycznej, zbudowanej z długich akordów, skłaniającej do zadumy i refleksji. Dźwięki pozwalają swobodnie płynąć myślom. Koncert otwiera go dość delikatna brzmieniowo Uwertura Tryptyk Bydgoski, która z czasem potężnieje, jakby inspirując się akustyką. Drugi utwór to Magia Światłości, w istocie przywodzący na myśl plamy wielobarwnego światła tańczące wewnątrz świątyni. Kolejne dwa to dwuczęściowa, na wskroś religijna i osobista kompozycja Zmartwychwstanie, do słów Aliny Skrzek. Artysta, choć jest w naprawdę dobrej dyspozycji wokalnej, to śpiewa niewiele. Może dzięki temu padające słowa mają tu duże znaczenie. To ten sam rozbudowany utwór, który znalazł się w znacznie krótszej wersji na płycie U Stóp Krzyża, nagranej w lutym tego samego roku. Oba wykonania zdecydowanie się różnią, choć nie umiem powiedzieć, które jest mi bliższe. Bydgoskie jest znacznie bardziej rozbudowane. Po nim słyszymy instrumentalny utwór Tchnienia, który jest jakby czasem danym na refleksję. Muzyka jest tu tłem, choć kompozytor subtelnie bawi się nią, łącząc brzmienia syntezatorów z delikatnymi barwami organów. Całość narasta i potężnieje jedynie na krótką chwilę w samej końcówce. Dalej utwór płynnie przechodzi w następną część O Ziemio - Dzieciom Śląska, nasyconą patriotyzmem i umiłowaniem rodzinnych stron. Słowa do niej również napisała Alina Skrzek (pochodząca wszak z Kołobrzegu...) 


Całość kończy ponad dwudziestominutowa Coda Tryptyk Bydgoski , z wplecionym dwujęzycznym przetworzonym tekstem Toma Wintera, zaczerpniętym z utworu Singer, który znalazł się na trzeciej autorskiej płycie Józefa, zatytułowanej Józefina (1980). Dalej utwór przechodzi w wirtuozerski popis organowy, pełen nieuchwytnego słowiańskiego (bydgoskiego?) romantyzmu. Warto podkreślić, że na płycie znalazła się pełna wersja koncertu, bez studyjnych poprawek, dogrywek  i montażu elektronicznego.


Kilka godzin później Józef Skrzek trafił z bydgoskich Wyżyn do Śródmieścia, do klubu Kuźnia, gdzie wystąpił grając wspólnie z saksofonistą Włodzimierzem „Kiniorem” Kiniorskim oraz perkusistą Mirosławem Muzykantem, który już kilka lat wcześniej bębnił w świeżo reaktywowanym SBB. Ten koncert był wycieczką w zupełnie inny świat muzyczny, znacznie bliższy improwizowanej muzyce jazzowej, bogatej w różnorodne brzmienia perkusyjne, bowiem „Kinior” grający na saksofonie tenorowym i altowym równie często sięgał po dodatkowe instrumenty perkusyjne. Całość niewątpliwie zainspirowana została kulturą i filozofią wschodu. Sprawia wrażenie intuicyjnej, jednak jak sądzę była zaaranżowana i dokładnie przemyślana. 


Józef Skrzek występuje tu w roli równorzędnego partnera, przydając klawiszowych barw zarówno perkusji Muzykanta, jak i saksofonom Kiniorskiego. Czasem dochodzi do głosu także jego oryginalnie brzmiąca gitara basowa Kramera. W tej muzyce nie ma liderów i akompaniatorów. Wszyscy mają równe prawa i każdy głos jest jednakowo ważny. Muzycy doskonale się rozumieją. Trzeba pamiętać, że po reaktywacji zespołu w 1998 roku właśnie Mirosław Muzykant przez półtora roku zastępował nieobecnego Jerzego Piotrowskiego. Później za bębnami siadał jeszcze Paul Wertico oraz Gabor Nemeth. Piotrowski powrócił dopiero w 2014 roku. Na dwupłytowej drugiej części tryptyku znalazło się łącznie jedenaście utworów. Osiem stanowiło dość zwarty program, pozostałe trzy trio wykonano na bis. Jeden z dodatkowo zaindeksowanych kawałków to po prostu aplauz publiczności, która jak należy przypuszczać, wyszła ukontentowana.


Na wydanie trzeciej części Tryptyku należało poczekać prawie rok. Utrwalony na niej koncert SBB odbył się w Kuźni rok przed opisywanymi wyżej wydarzeniami, czyli 5.12.2002. Skład był dość nietypowy. Bębny obsługiwał Paul Wertico (znany z osiemnastoletniej współpracy z Patem Metheny), a chwilowo nieobecnego Apostolisa zastąpił Andrzej Urny (Dżem, Krzak, Perfect). Wertico był już wówczas etatowym perkusistą SBB, zaś Andrzej Urny grywał sporadycznie wcześniej ze Skrzekiem (w tym w 1999 roku w ciekawej konfiguracji z Apostolisem Anthimosem na... perkusji). To, co zaprezentowała owa formacja było niewątpliwie muzyką spod znaku SBB, jednak dzięki gitarze Andrzeja miała ona nieco drapieżniejszy, rockowy pazur. Nieco inny klimat prezentowała rozbudowana do ponad dwudziestu minut, trzyczęściowa suita (Katharsis, Wish, Drums-Battle). Pierwsza część to syntezatorowe wprowadzenie, w drugiej Józef zaśpiewał własny polsko-angielski tekst z subtelnym akompaniamentem pozostałych muzyków. Całość zakończył siedmiominutowy popis Paula na perkusji. Kolejny utwór Born To Die rozpoczęło przejmujące solo Skrzeka na harmonijce ustnej. Po chwili dołączyła gitara z perkusją, a całość przerodziła się w wolny, przejmujący blues, ozdobiony stylowym śpiewem Józefa. W połowie utwór nabiera dynamiki, a pierwszoplanową rolę przejmuje gitara. 


Na drugim krążku tego także dwupłytowego wydawnictwa znalazło się kilka dobrze znanych utworów z wcześniejszego dorobku SBB - Całkiem Spokojne Zmęczenie, Figo-Fago, Z Których Krwi Krew Moja... Były też inne, a całość wypadła nadspodziewanie dobrze, obrazując jedno z unikalnych wcieleń odradzającego się wówczas legendarnego tria. Zwłaszcza druga płyta trzeciej części Tryptyku budzi w słuchającym niesamowite emocje. Trochę zaskakuje nieoczekiwane wyciszenie Hung-Under. Dalej pojawia się kompozycja Jimi Hendrixa Who Know’s, z ciekawą gitarą i mocną podbudową rytmiczną. Figo-Fago to rozpędzona harmonijka ustna Skrzeka, do której dołączają pozostali instrumentaliści. Całość niezbyt przypomina wersję znaną z pamiętnego singla Tonpressu, ale wywołuje przysłowiową „gęsią skórkę”. Podobne wrażenia odniosłem słuchając kończącej koncert legendarnej kompozycji Z Których Krwi Krew Moja. Potem pojawił się długi aplauz publiczności i... jeszcze dwa bisy.
Pomysłodawca cyklu zafundował odbiorcom dozowanie napięcia, choć każda z części Tryptyku Bydgoskiego ma swój indywidualny ciężar gatunkowy. Całość jest nie tylko pamiątką bydgoskich koncertów, ale również znaczącą pozycją w dyskografii śląskiego multiinstrumentalisty, prezentującą szeroki wachlarz jego zainteresowań muzycznych, uchwyconych w dość krótkim przedziale czasowym - niespełna roku. Można jedynie żałować, że Tryptyk zyskał dość skromną oprawę graficzną. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Ale posłuchać naprawdę warto.

słuchacz






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz